Wydarzenia na Ukrainie mają znaczenie geostrategiczne. Obawy związane z agresywną polityką Kremla są w Polsce bez porównania silniejsze niż na Zachodzie, mimo to niektórzy politycy wypowiadają się tak, jakby chodziło o sprawę znacznie mniejszej wagi: „Nie drażnić Rosji, trzymać się od tego konfliktu na dystans”. Niektóre polskie reakcje wykazują więc pewne podobieństwo do tych zachodnich głosów, które mówią: „Business as usual”. I dzieje się tak do pewnego stopnia wbrew powszechnemu w Polsce przekonaniu, że to Zachód jest wobec Moskwy nieustannie
naiwny. Tymczasem polska polityka staje dziś wobec wyzwań niemal tak wielkich, z jakimi musiała się skonfrontować w roku 1989, choć są to wyzwania odmiennej natury. I wtedy, i dziś chodzi o przemiany środowiska geopolitycznego. Przyczyną jest konflikt rosyjsko-ukraiński.
Rozpad imperium – analogie
Wielokrotnie już posłużono się analogią historyczną – porównaniem obecnego momentu dziejowego z latami 30. ubiegłego wieku, czyli okresem poprzedzającym II wojnę światową. Według tej tezy po rozpadzie Związku Sowieckiego i związanego z nim bloku wschodniego rosyjski przywódca pragnie rewanżu i odzyskania utraconej sfery wpływów, co może prowadzić do wojny. Podobieństwo polityki Putina i Hitlera jest doprawdy uderzające, zwłaszcza jeśli dodamy do tego podobieństwa dzisiejszej propagandy kremlowskiej do tej nazistowskiej. Zachód przedstawiany jest jako dekadencki (w obu wypadkach przesłanką stał się kryzys gospodarczy), liberalna demokracja ma być pogłębiającym się chaosem, a odpowiedzią na te nieuleczalne niemal schorzenia Zachodu są jakiś nowy porządek i rządy autorytarne. Niewątpliwe w tej analogii jest to, że imperialne frustracje Kremla istotnie grożą niekontrolowanym rozwojem konfliktu i groźbą szerokiej konfrontacji militarnej. W epoce broni nuklearnej musi to budzić grozę.
Jeśli jednak starać się o zrozumienie obecnej sytuacji poprzez szukanie analogii historycznych (co może być tylko narzędziem analizy, a nie jej końcowym rezultatem), to użyteczne może być i inne porównanie – z epoką przed I wojną światową. Kwestię ukraińsko-rosyjską można porównać z kwestią bałkańską, a obecną Rosję – z mającym się rozpaść imperium ottomańskim.
Jeśli wykluczyć nieobliczalną groźbę konfrontacji nuklearnej, to analogia z czasem sprzed II wojny światowej w jednym punkcie ma istotną lukę. Otóż Trzecia Rzesza była proporcjonalnie dużo silniejsza gospodarczo niż jej oponenci, podczas gdy gospodarka obecnej Rosji to mniej niż 3 proc. gospodarki światowej. Biorąc więc pod uwagę czynnik gospodarczy, obecna Rosja – mająca gospodarkę mniej więcej 16 razy mniejszą od gospodarki Zachodu, któremu usiłuje rzucić wyzwanie – nie ma szans przechylić szali konfliktu na swoją stronę. Można oczywiście zasadnie kwestionować to, że ostatecznie rozstrzygający ma być tylko czynnik gospodarczy, i twierdzić, że niezbędne jest branie pod uwagę również innych czynników. O ile zatem Trzecia Rzesza, rozpoczynając II wojnę światową, miała pewną szansę na sukces, to wydaje się, że szanse Moskwy byłyby znikome. Przewaga gospodarcza, a w konsekwencji i militarna w zakresie broni konwencjonalnej (chodzi też o przewagę technologiczną) jest po stronie Zachodu.
Agresywna polityka odsłania jedynie słabości Rosji, brak szans na jakieś trwałe zdobycze i wzmocnienie własnej pozycji. Zajęcie Krymu i części Donbasu to pułapka, w którą wpadł Putin, wbrew temu, że wielu uważa to za potwierdzenie „skuteczności” jego polityki. Putin naruszył układ geopolityczny, który – jak się wydawało – rządził światowym ładem po roku 1991. Rozpad resztek imperium rosyjskiego groził trudnymi do przewidzenia konsekwencjami, wobec czego podtrzymywanie Rosji leżało w interesie zarówno Waszyngtonu, Brukseli, stolic unijnych, jak i Pekinu. Po stronie Zachodu istniała też nadzieja na modernizację gospodarki rosyjskiej, co miało być związane z postępami demokratyzacji. Te wszystkie nadzieje i kalkulacje prysły. Putin wytoczył wojnę Zachodowi i zwrócił się ku Chinom, a także – szermując hasłem BRICS – stworzył sobie iluzję, że jest w stanie powrócić na światową scenę jako supermocarstwo. W istocie Rosja ryzykuje, że stanie się krajem wasalnym Chin. Polityka Putina jedynie dalej osłabia Rosję i zwiększa prawdopodobieństwo rozpadu Federacji Rosyjskiej. Zamiast supermocarstwa coraz bardziej widoczne jest schyłkowe i pękające w szwach imperium kolonialne, które ma trudności z kontrolą swojego gigantycznego terytorium. Szowinistyczna mobilizacja tylko powiększa trudności, mimo że stwarza złudzenie siły.
Każdy, kto mimo to żywi wyobrażenie o potędze Rosji i pozostaje pod wrażeniem zajęcia Krymu i części Donbasu, winien zdać sobie sprawę, że jeszcze przed 30 laty granica imperium przebiegała przez Berlin, a następnie cofnęła się na linię Bugu. Dzisiejsza granica „imperium” zbliżyła się do Moskwy na odległość mniej więcej 600 km…
Samodzielność Ukrainy w zasadzie uniemożliwia istnienie imperium rosyjskiego. Rosja staje się wschodnioeuropejskim krajem z około 100-milionową ludnością (to przecież niemało), obciążonym gigantycznym skolonizowanym terytorium w Azji i coraz trudniejszym do kontrolowania terytorium na Kaukazie. Mimo rozpadu Związku Sowieckiego w Moskwie i w społeczeństwie rosyjskim podtrzymywano złudzenie, że Ukraina jest częścią czegoś, co Rosja może uznawać za własne. Zwrot Ukrainy ku Zachodowi zmienia Rosję w sposób fundamentalny. Modyfikuje również definicję geopolitycznego położenia Polski.
Putin i nowa rola polityczna Niemiec w Europie
Jedną z przesłanek potwierdzających to, że Putinowska Moskwa ponosi porażkę w zainicjowanej przez siebie konfrontacji z Zachodem, jest ewolucja polityki niemieckiej w sprawach rosyjskich. Niemcy po latach 1989–1991 byli zdecydowanymi zwolennikami współpracy z Rosją. Można nawet stwierdzić, że koniec zimnej wojny stworzył w Niemczech atmosferę, w której sojusz ze Stanami Zjednoczonymi wydawał się mniej potrzebny, i Niemcy mogli w najrozmaitszy sposób odreagowywać swoją długoletnią zależność od Waszyngtonu. Putinowska polityka spowodowała odwrót od tej doktryny.
Polska musi odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób uczestniczyć w dokonujących się przemianach. W ostatnim okresie w polskiej polityce można dostrzec głębokie sprzeczności i niezdecydowanie. Z jednej strony słyszy się narzekania, że polscy dyplomaci nie uczestniczą w rozmowach w Mińsku, co ma być, wedle jednej interpretacji, wynikiem braku zdecydowania po stronie polskiej lub też, wedle innej interpretacji, wynikiem działań Berlina, by Warszawę z tych rozmów wykluczyć. Z drugiej strony reprezentowany jest pogląd, że wobec kwestii rosyjsko-ukraińskiej należy się trzymać na dystans („moja chata z kraja”). Łatwo skonstatować, że nie sposób być obecnym w Mińsku, zachowując zarazem dystans wobec spraw, które się tam negocjuje.
W Polsce panowało przekonanie o rzekomej nadmiernej przychylności Berlina dla Rosji. Takie przekonanie zyskało status niemal niekwestionowanego stereotypu kojarzonego nieopatrznie z paktem Hitler–Stalin. Tymczasem kanclerz Angela Merkel trafnie oceniła agresywność polityki Putina. Paradoksalnie, mimo pokutującego wciąż stereotypu, dzisiejsza polityka Berlina wobec Moskwy wydaje się bardziej asertywna niż polityka Warszawy.
Niemcy wyrastają na członka unijnej wspólnoty, który bierze na siebie główny ciężar odpowiedzialności za konfrontację z Rosją. Nie jest to zadanie łatwe, bowiem warunkiem sukcesu jest solidarność krajów członkowskich UE. Warszawa mogłaby wspierać Berlin swoją zdecydowaną postawą w sprawach ukraińskich i aktywną dwustronną polityką wobec Kijowa. Tym samym budowałaby swoją pozycję w polityce unijnej. Hamletyzowanie w sprawach konfliktu ukraińsko-rosyjskiego pozbawia Polskę takiej szansy. Owo szkodliwe dla Polski niezdecydowanie ma swoje źródła w różnych środowiskach. Dla jednych ma to być postawa oparta na zdrowym rozsądku, dla innych przyczyną są wciąż uprzedzenia wobec Niemiec, dla jeszcze innych kluczowa jest niechęć wobec Ukrainy i Ukraińców.
Nowy ład globalny
Postawa, która najkrócej daje się opisać porzekadłem „moja chata z kraja”, jest – jak się wydaje – wynikiem braku wyrazistych koncepcji oraz dezorientacji znaczącej części opinii publicznej. Działają wyuczone lęki wobec Moskwy oraz stereotyp Rosji wielkiej i niezmiennej. Zarazem debaty publiczne o polityce zagranicznej, jeśli już w ogóle do nich dojdzie, przeważnie przeradzają się w prostackie sprzeczki, a rozmówcom chodzi bardziej o PR własnych ugrupowań niż o meritum sprawy. Perspektywa rozpadu Federacji Rosyjskiej (co oczywiście dzisiaj jest tylko jednym z możliwych scenariuszy, choć jego prawdopodobieństwo wzrasta) winna budzić w Polsce intensywną refleksję. Na taką dyskusję nikt się nie odważa i nikt – jak się wydaje – nie jest nią zainteresowany. Powszechne jest natomiast odwoływanie się do starych lęków.
Ustalony po roku 1989 pewien konsens, jakim jest przynależność do UE i NATO, nie jest dziś formułą wystarczającą, aby odpowiadać na nowe wyzwania. Choć nikt poważny go nie kwestionuje, traktowany jest często w sposób dziwaczny. Te same osoby i środowiska, które skłonne są szczególnie chętnie podkreślać zagrożenie rosyjskie, lubują się w uwagach o braku istotnego zabezpieczenia ze strony NATO i wzmagają przekonanie o nielojalności Zachodu. Polski „kompleks Jałty” utrudnia wielu trzeźwe analizy.
Gdy ukształtuje się samodzielne i stabilne państwo ukraińskie, a Rosja będzie dalej słabnąć, zmianie ulegną wszystkie niemal tradycyjne wyobrażenia dotyczące geopolitycznego położenia Polski. Wizja Polski leżącej między dwoma potężnymi i groźnymi sąsiadami przestaje być aktualna. Wizja ta w dużym stopniu straciła na znaczeniu po roku 1989, kiedy doszło do zbliżenia polsko-niemieckiego, a zwłaszcza z chwilą wejścia Polski do Unii Europejskiej. Wciąż jednak istniejące zagrożenie ze Wschodu kazało myśleć o osi Wschód–Zachód jako wiodącej dla polskiej polityki, mimo że sytuacja na Zachodzie tak bardzo się zmieniła.
Powstanie samodzielnego państwa ukraińskiego stwarza jednak całkiem nową sytuację również na Wschodzie. Ukraina jako nasz główny sąsiad za Bugiem z pewnością nie jest państwem, które Polsce może zagrażać. Cała polska polityka wschodnia musi ulec zasadniczej zmianie. Przede wszystkim trzeba wziąć pod uwagę nowe sąsiedztwo. Dotychczas, mimo rozpadu Związku Sowieckiego, za wschodnią granicą Polski rozciągała się sfera wpływów rosyjskich. Stanowiło to zarówno o zagrożeniach, jak i o aktualności myślenia w kategoriach „prometejskich”.
Samodzielność Ukrainy oznacza, że zagrożenie ze Wschodu ulega ograniczeniu. Rosja może nadal pozostawać ogromnie ważnym czynnikiem politycznym, ale już od Polski oddalonym. Termin „polska polityka wschodnia” traci w tym kontekście swoje dawne znaczenie. Trzeba osobno budować politykę wobec Ukrainy (i Białorusi), a osobno politykę wobec Rosji, podczas gdy do tej pory kwestie te ściśle się ze sobą wiązały. Polityka rosyjska Warszawy z konieczności stanie się częścią polityki unijnej, a jej dwustronny aspekt w dużym stopniu straci na znaczeniu.
Wobec słabnięcia Rosji przynależność do unijnego Zachodu przestaje mieć dla Polski znaczenie obronne. Pytanie, jak budować pozycję Warszawy wśród stolic unijnych, zostaje postawione na nowo. Wydaje się, że polityka na osi Północ–Południe – wobec naszych bałtyckich, a także południowych i bałkańskich sąsiadów – winna być w perspektywie nadchodzących przemian bardzo poważnie dowartościowana.
Nowy globalny ład, którego kontury są jeszcze niejasne, ale już widoczne, stanowi poważne wyzwanie dla Warszawy. Słabnięcie Rosji oznacza, że Polska coraz silniej będzie się zakorzeniać we wspólnocie zachodniej. Wspólnota ta też ulegnie poważnemu wzmocnieniu, wbrew obecnym katastroficznym wizjom rozpadu Unii Europejskiej. Jednym z zasadniczych problemów UE stanie się kwestia spadku po imperium rosyjskim i konkurencja z Chinami w Azji. Pozycja Warszawy w UE zależeć będzie od tego, czy Polska okaże się zdolna do podejmowania takich wyzwań wraz z innymi krajami Unii Europejskiej. Postawa „moja chata z kraja” skazuje Warszawę na stosunkowo wygodną prowincjonalność i odgrzewanie w debatach publicznych niegdysiejszych lęków z polskiej traumatycznej przeszłości.
Wyzwania ukraińskie
Każde poważne podejście do przyszłej polskiej polityki zagranicznej musi się zacząć od podjęcia pytania o politykę ukraińską Warszawy. Nie jest to jednak powrót do dawnych dylematów polskiej polityki wschodniej. Dziś polityka wobec Ukrainy postrzegana jest w świetle zagrożenia z Moskwy. W istocie problemy te widzieć należy osobno i oddzielnie. Samodzielność Ukrainy wymaga od Warszawy autonomicznej polityki wobec Kijowa, polityki oderwanej od kwestii rosyjskiej.
W gruncie rzeczy w głębszej warstwie stosunki polsko-ukraińskie okazują się znacznie trudniejsze od stosunków polsko-niemieckich. Stosunki polsko-niemieckie – mimo ich złożoności – osnute były silnie na osi sprawca–ofiara, co warunkowało kształt procesu pojednania leżącego u podstaw poprawy wzajemnych stosunków.
W wypadku relacji ukraińsko-polskich mamy do czynienia z napięciami wielokierunkowymi, które trzeba przezwyciężyć. Po polskiej stronie ugruntowania wymaga przede wszystkim świadomość samoistności dziejów Ukrainy i odmalowanie obrazu państwa jako samodzielnego i odrębnego tworu politycznego. To, co stanowi o kulturowym pokrewieństwie Polaków i Ukraińców – współistnienie w ramach dawnej Rzeczpospolitej – stanowi też o istotnych napięciach. Cała problematyka kresowa jest mało zrozumiała, a nawet może być niepokojąca dla Ukraińców, podobnie jak w Polsce zupełnie nie rozumie się procesu kształtowania nowoczesnej ukraińskiej narodowości, co ostatecznie skutkuje pełną emocji i jednostronną koncentracją na sprawie UPA i Wołynia.
Obecny moment, bardzo sprzyjający dobremu ukształtowaniu się stosunków polsko-
-ukraińskich, łatwo jest przegapić. Dzisiaj Kijów szuka wsparcia Warszawy i nie będzie czynił Polsce wymówek, nawet jeśli wsparcie to jest niewystarczające. Na przykład obiecane Ukrainie 100 mln zł kredytu uznać należy za sumę śmiesznie niską. Jeśli połączyć to z informacją, że ponad połowa Polaków uważa, że to i tak za dużo, sytuację należy uznać za żenującą.
Trzeba zdać sobie sprawę z tego, jak dużą rolę w stosunkach z Ukrainą odegrać może polityka historyczna. Jest tak z uwagi na bardzo dynamiczny proces kształtowania się nowej ukraińskiej tożsamości państwowej, w czym odwołania i symbolika historyczna odgrywa dużą rolę. Kwestii tych nie należy w żadnym wypadku lekceważyć, jeśli chce się z Kijowem owocnie negocjować przyszłe stosunki dwustronne. Ukraińcy mają przed sobą wybór wizji Polski jako sojusznika Symona Petlury lub Polski, która zdradza ich na koniec. Interpretować można również wydarzenia po I wojnie światowej. Każdy niemal moment z przeszłości podlegać może rozbieżnym interpretacjom symbolicznym, co przeniesione do wyobraźni zbiorowej i ogólnospołecznej pamięci z pewnością ma też niemałe znaczenie polityczne. Agresywne gadanie o wydarzeniach wołyńskich może też przekonać stronę ukraińską, że stosunki polsko-ukraińskie mają przede wszystkim charakter konfliktowy, a konfrontacja pamięci historycznych przeważy nad szukaniem wspólnoty związanej z dziejami dawnej wielokulturowej Rzeczpospolitej.
W przyszłości Kijów stanie przed wyborem, czy traktować Warszawę jako najbliższego partnera, czy też trudnego konkurenta. Stopień polskiego udziału w odbudowie kraju zniszczonego komunizmem w znacznie większym stopniu niż Polska, a następnie niszczonego konfliktem z Rosją, będzie decydował o polskich wpływach na Ukrainie i polskich możliwościach politycznych nad Dnieprem.
Ukraina, dziś państwo przeżywające poważne trudności, którego gospodarka znajduje się w głębokim kryzysie, może odzyskać stabilność i stać się organizmem politycznym i gospodarczym potencjalnie nieco większym od Polski, o kluczowym dla całego kontynentu położeniu geopolitycznym nad Morzem Czarnym i przy granicą z Rosją na Wschodzie. Ukraina w pewnym momencie może odgrywać dla politycznego kontynentu, jakim jest UE, rolę, którą w dużym stopniu dziś odgrywa Polska – kraju granicznego. Negowanie takiej roli Ukrainy nie leży w interesie Warszawy. Oznacza to, że w polskiej postawie wobec Kijowa należy się wyzbyć wszelkiego paternalizmu i arogancji.
Kto taką postawę paternalizmu przyjmuje, motywując to na przykładem stanem ukraińskiej gospodarki, winien sobie przypomnieć, jak arogancko i paternalistycznie zachowywało się wobec Polski wielu Niemców w latach 90. Teraz polnische Wirtschaft stawia się nad Renem za pozytywny przykład. Minęło tylko 20 lat, by gruntownie zmienić sytuację. Sekundując dzisiaj ukraińskim reformom, a nie okazując im lekceważenia lub niewiary w ich powodzenie, budujemy nasze przyszłe stosunki z Ukrainą. To winni wpisać sobie do sztambucha i polscy politycy, i nasi dziennikarze.
Polska może się znaleźć w prawdziwym środku Europy, daleko od granicy świata pozaunijnego. Może też graniczyć ze światem
pozaunijnym tylko na bardzo krótkim odcinku. Zapewni to Polsce wysokie bezpieczeństwo, ale stworzy też potrzebę całkiem nowego ułożenia sobie stosunków z Ukrainą, która granicę taką będzie posiadać.
Groźny sufler z Moskwy i internetowa propaganda
Jeśli można mieć zastrzeżenia do tezy, że gospodarka ma być czynnikiem rozstrzygającym w konfrontacji Rosji z Zachodem, to istotnymi ku temu argumentami jest zaskakująca aktywność Putinowskiej propagandy. Należy zwrócić uwagę, że nie chodzi jedynie o cyberbezpieczeństwo w tym sensie, w jakim mówiło się o nim przez ostatnie dwie dekady. Głośno było wtedy przede wszystkim i niemal wyłącznie o zagrożeniach atakami hackerskimi. Takie niebezpieczeństwo wciąż istnieje. Zarazem coraz większą wagę ma nowe zjawisko, jakim jest trolling.
Należy zwrócić uwagę, że niemal zasadniczym celem Putinowskiego trollingu na terenie Polski są właśnie stosunki polsko-ukraińskie. Widać tu wyraźnie, jak wielką wagę tej sprawie przypisuje Moskwa. I trzeba niestety stwierdzić, że być może trolling ten odnosi pewne sukcesy. Nieustanna obecność problematyki wołyńskiej albo robienie z Ukraińców banderowców to w dużej mierze produkt propagandy internetowej. Można przypuszczać, że do pewnego momentu im Putinowska Rosja będzie słabsza, tym bardziej będzie nasilała działania propagandowe. Rosja ma coraz mniej pieniędzy na nowoczesne czołgi, jakie pokazała na paradzie 9 maja, ale wciąż dość pieniędzy na trolle.
Można sądzić, że ostrożność części kręgów politycznych czy też postawa „moja chata z kraja” to w jakimś stopniu postawy powstałe również pod wpływem Putinowskiego trollingu. Nie on wytworzył te postawy, ale on je skutecznie wzmacnia. Wielu użytkowników internetu ulegać może wrażeniu, że wszechobecność takich poglądów to głos opinii publicznej, nie zdając sobie sprawy, jak dalece pozostaje to wynikiem manipulacji.
Uporanie się z tą propagandą jest niemałym zadaniem. Kształtowanie przyszłej polskiej polityki zagranicznej wobec ogromu obecnych wyzwań wymaga również środowiska, w którym nie ma miejsca na kłamstwa i manipulacje z zewnątrz. I nie ma miejsca na użytecznych idiotów.
Artykuł pierwotnie został opublikowany w XX numerze drukowanego wydania Liberté!