W ostatnim czasie debata o postawie i poglądach tzw. symetrystów nabrała sporego wigoru. Powstało dużo tekstów i analiz tego zjawiska. Trzeba przyznać, że w porę. W świetle dramatycznych zmian prawnych zorientowanych na likwidację niezależnego sądownictwa w Polsce, poza symetryzmu w ocenie polityki obecnych i poprzednich władz nabiera wszelkich znamion groteskowego rytuału.
Symetryzm to modny od kilku sezonów label, który wkrótce popadnie w zapomnienie. Zarówno siłą rzeczy, jak i pod naporem coraz trudniej dających się zamazać faktów. Zanim przejdę do meritum, dobrym uniwersyteckim zwyczajem postaram się zdefiniować i określić pole debaty. Lektura najświeższych tekstów – zarówno piewców, jak i krytyków symetryzmu – ujawnia pewne rozbieżności definicyjne zjawiska.
„Jedni i drudzy byli tak samo źli”
Z niektórych analiz wynika, że symetryzm to postawa ludzi wycofanych z życia publicznego, koncentrujących się na życiu prywatnym, nieformułujących własnych, sprecyzowanych poglądów ideowych i politycznych, skłaniających się np. do absencji wyborczej, m.in. z powodu zdegustowania stylem debaty publicznej i jakością personelu polityką się parającego. Poniższy tekst tak rozumianych symetrystów nie dotyczy.
Owszem, całkowity brak zaangażowania w sprawy własnego państwa – zwłaszcza gdy „Ojczyzna gore” – zasługuje na krytykę, ale zdegustowanie politykami, będące często jego źródłem, jest z drugiej strony więcej niż zrozumiałe.
Poza tym nie ukrywam, że zawsze byłem przeciwnikiem ciągania obywateli na siłę do urn wyborczych, stojąc na stanowisku, że jeśli ktoś się polityką nie interesuje i na niej kompletnie nie zna, to lepiej aby nie głosował, zamiast głosował idiotycznie. Co nie zmienia faktu, że ostatnie zdarzenia polityczne powinny na część apolitycznych współobywateli podziałać jak upierdliwy budzik bez opcji snooze.
Poniższy tekst będzie dotyczyć symetrystów rozumianych w drugi z dających się odczytać we wspomnianych tekstach i analizach sposób. Postaram się ustosunkować do poglądów grupy jak najbardziej zaangażowanych politycznie i ideowo współobywateli, najczęściej o jaskrawo lewicowych poglądach. Usprawiedliwiają oni (przynajmniej jak dotąd) wszelkie działania władzy PiS, wskazując na przewiny ich poprzedników z PO i PSL, kreśląc pomiędzy praktykami tych dwu rządów ową „symetrię” opartą na myśli, że jedni i drudzy są lub byli równie źli dla Polski.
W tej narracji główną przyczyną relatywizowania kolejnych ruchów rządu PiS jest niezadowolenie z polityki poprzedników w zakresie rzekomo nadmiernie neoliberalnej polityki gospodarczej oraz nie dość hojnej polityki socjalnej.
Atrakcyjny socjalistycznie PiS
Nie jestem zwolennikiem PO i nigdy nim nie byłem. W żadnych wyborach do Sejmu nie zagłosowałem na listy tej partii. Oczywiście nie zagłosowałem też nigdy na PiS.
Krytyce poddawałem rząd PO-PSL wielokrotnie, tak jak i teraz krytykuję obecny rząd. Teoretycznie nadawałbym się na symetrystę, skoro obie partie mnie nie pociągają. Co więcej, doskonale rozumiem powody pojawienia się postawy symetryzmu.
Gdybym był Hiszpanem spoza Katalonii i przez kilkadziesiąt lat miał do wyboru Partię Ludową (PP) i Partię Socjalistyczną (PSOE), to czy nie zostałbym symetrystą? To chyba oczywiste, że tak! Popierałbym program PSOE i reformy rządy Zapatero w dziedzinie społeczno-obyczajowej: liberalizacja ustawy o aborcji, małżeństwo dla wszystkich, konsekwentny rozdział kościołów od państwa, uproszczenie procedury rozwodowej. Poglądy PP w tym zakresie na pewno nie uzyskałyby mojego wsparcia.
W tym samym czasie byłbym jednak zdecydowanym zwolennikiem programu gospodarczego Partii Ludowej: obniżka podatków, deregulacja gospodarki, ułatwienia dla przedsiębiorców, elastyczny kodeks pracy. Tutaj odrzuciłbym propozycje PSOE. Czyli symetrysta.
Tak samo rozumują lewicowi symetryści polscy. Ze względu na ich poglądy na politykę gospodarczą i zwłaszcza socjalną, odczuwają oni bliskość do PiS. Popierają szczodre świadczenia socjalne, dodatki, zasiłki, niższy wiek emerytalny. Najpewniej odpowiada im także większa aktywność państwa w gospodarce, brak prywatyzacji, państwowe banki, narodowe strategie rozwoju.
Z drugiej strony od PiS odrzuca ich na pewno jego konserwatyzm obyczajowy i pragnienie klerykalizacji polskiego życia społecznego przez oddanie go pod władanie duchowe kościoła katolickiego, ze wszystkimi tego konsekwencjami, które zrodziły m.in. „czarny protest” Polek.
Partie centrowe są dla nich zaś o wiele zbyt liberalne w polityce gospodarczej i socjalnej, a w zakresie reform światopoglądowych na pewno bliższe niż PiS, choć równocześnie rządy PO są tutaj oceniane (słusznie zresztą) jako zawód.
Do tego miejsca postawę lewicowych polskich symetrystów doskonale rozumiem. Nie podzielam jej, ponieważ moje neoliberalne poglądy gospodarcze lokują mnie na antypodach PiS-u, tak samo jak moje poglądy na problemy obyczajowe, ale rozumiem logikę, która ją wygenerowała.
Lewicowa kombinacja ideowa: progresywnej filozofii społeczno-obyczajowej z rozbudowaną opieką socjalną mocno upaństwowionej gospodarki ma w Polsce niewielu zwolenników (tak jak w Hiszpanii, w epoce dominacji PP i PSOE, niewielu zwolenników miała bliska mi kombinacja progresywnej filozofii społeczno-obyczajowej z neoliberalną optyką gospodarczą ograniczonego państwa).
Wielkomiejscy zwolennicy liberalizacji społecznej w Polsce najczęściej lubią niskie podatki i niedużą biurokrację, a borykający się z ubóstwem zwolennicy państwa socjalnego należą do najbardziej konserwatywnych Polaków. Dlatego oferta PiS i oferta zgłaszana przez lewe skrzydło PO i .Nowoczesną mają po 20 lub 30 proc. zwolenników, a oferty Zandberga i Gowina po 2 lub 3 proc.
Nie mając na razie (to się oczywiście może zmienić) pola do budowy własnej, silnej oferty politycznej, w pełni odpowiadającej ich przekonaniom, wyraziści polscy lewicowcy rozpaczliwie poszukują tożsamości i układu odniesienia w realnej polityce poprzez partyjny eklektyzm ochrzczony mianem symetryzmu.
Są rzeczy ważne i ważniejsze
Problem zaczyna się komplikować, gdy obok dwóch zaznaczonych już zmiennych ideowych (problemy społeczno-obyczajowe oraz polityka gospodarcza i socjalna) do naszej analizy dodamy zmienną trzecią, czyli problemy systemu politycznego jako konstytucyjnego państwa prawnego.
Gdybym był hiszpańskim symetrystą, a jedna z dwóch partii zaczęła w sposób niezgodny z konstytucją zmieniać ustrój państwa, podporządkowywać sobie sądy i torować drogę do autorytarnego, całkowicie dowolnego i arbitralnego rządzenia, potencjalnie z pogwałceniem podstawowych praw obywatelskich, to automatycznie przestałbym być tam symetrystą i opowiedział się po stronie tej drugiej partii. Nie baczyłbym przy tym na pozostałe zmienne. Ponieważ problemy ustrojowe są po prostu najważniejsze, los całej reszty jest od nich uzależniony.
Na statkach najpiękniejsze są żagle, ster i kotwica, ale prozaiczny i nudny kadłub jest ważniejszy, bo dziura w nim kładzie kres całej reszcie.
W polityce spory o to, kto mianuje sędziów, kto może ich odwołać, jak głęboko można wnikać w pracę prokuratury, jakie zasady co do terminów i kolejności rozpatrywania spraw można narzucić trybunałom i które wyroki są lub nie są prawidłowe to zapewne nuda w porównaniu z dyskusjami o aborcji, in vitro, płacy minimalnej czy prawach lokatorów. Jednak gdy władza wykonawcza kontroluje sądowniczą, to żadna ustawa na żaden temat nie ma już znaczenia. Gdy tylko bowiem władza zachce, może ustawę zignorować, a powolny jej sąd przyzna jej rację, nawet jeśli kosztem wigibasa logicznego w miejsce uzasadnienia wyroku.
Sprawy ustrojowe, konstytucyjne gwarancje wolności obywatelskich i ograniczenia dla samowoli sprawujących władzę są po prostu najważniejszymi sprawami przestrzeni publicznej. Są ważniejsze od polityki gospodarczej, od polityki socjalnej i od problemów społeczno-obyczajowych.
W momencie naruszenia tych ustrojowych filarów przez rząd PiS, symetryzm w polskim wydaniu stracił wiarygodność. Formułowanie argumentów o naruszeniach konstytucji w zakresie jej zapisów odnoszących się do zabezpieczenia socjalnego przez poprzednie rządy nie ma siły przebicia, ponieważ także w ramach konstytucji waga różnych zapisów jest nierówna, a te najbardziej fundamentalne narusza obecnie PiS.
W rzeczywistości sprzed tych rządów lewicowi symetryści mogli być pewni, że gdyby zdobyli w wyborach poparcie wystarczające dla realizacji ich programu, to państwo dodatkowe programy socjalne by uruchomiło. W obecnej rzeczywistości nie mogą być pewni, czy ich lista zostanie zarejestrowana, kandydaci nie będą nękani, biura wyborcze nie będą kontrolowane przez Wojska Obrony Terytorialnej Antoniego Macierewicza, a ewentualne zwycięstwo zakwestionowane przez partyjną PKW. Wówczas z realizacji programu nici, a i to pewnie byłby jeszcze najmniejszy problem działaczy.
Dwie pułapki
Lewicowi symetryści wpadli w swojej narracji w dwie pułapki. Jednej z nich mogli uniknąć. Ta pułapka to oczywiście „kij i marchewka”, który im oraz reszcie społeczeństwa zaserwował PiS.
Partia władzy obiecała wiele rzeczy, większość poszło w zapomnienie, ale 500+ i obniżenie wieku emerytalnego zostały zrealizowane. To marchewka. Ponieważ marchewka to smakowite warzywo, PiS uzyskał spore poparcie w wyborach i uniknął załamania się tego poparcia potem mimo znacznego podniesienia temperatury sporu (czego Polacy nie lubią) przez swoje legislacyjne wybryki wokół Trybunału Konstytucyjnego czy ziemi rolnej.
Marchewka pozwoliła utrzymać PiS poparcie i stała się także kroplówką dla symetryzmu przez długie miesiące, w których PiS stopniowo wzmacniał swoją władzę, aż uzyskał pełną kontrolę nad państwem. Teraz, gdy ustawa o ustroju sądów powszechnych wejdzie w życie, a wkrótce zapewne zmodyfikowane przez prezydenta, ale wciąż dające władzy wykonawczej spory wpływ na sądy ustawy o KRS i SN, PiS zyska możliwość (gdy sytuacja budżetowa np. się pogorszy) marchewkę wycofać lub pokazać kij w postaci nowych podatków na jej finansowanie (różne nowe opłaty już w tej chwili się pojawiają).
Lewicowcy muszą zrozumieć, że mając pełnię kontroli nad aparatem przemocy i sądami, rząd może w każdej chwili wycofać się ze wszystkich elementów polityki socjalnej, które zrodziły w nich symetryzm. Nie mają najmniejszych gwarancji.
Druga pułapka, której lewicowcy już uniknąć tak łatwo nie mogą, jak pisowskiej marchewki, to zgubne skutki negowania integralności wolności. Lewicowcy od zawsze chcieli poszerzać zakres wolności osobistej na płaszczyźnie społeczno-obyczajowej, ale równocześnie ograniczać wolność gospodarczą i rynek na rzecz uniformizujących i monopolistycznych działań gospodarki sterowanej przez państwo.
Oczywiście, w obu przypadkach uzasadniali to, zrozumiałą na fundamencie humanistycznym, moralną misją poprawy warunków życia ludzi i ochrony ich bytu przed zagrożeniami. Tym nie mniej z trudnością dostrzegali sprzeczności pomiędzy celem poszerzania zakresu jednej wolności, co siłą rzeczy uruchamia indywidualizm wyborów ludzkich i kreatywność wraz z potrzebą rozwoju, a celem ograniczania innej wolności, hamującej te same inicjatywy, zrównującej materialnie ludzi o różnych potencjałach i uniformizującej ich poprzez ograniczenie wyboru rynkowego do standardowych produktów licencjonowanych przez państwo.
Wielokrotnie okazywało się, że wysyłająca tak sprzeczne sygnały polityka musi uciekać się do zamordyzmu, czego współczesnymi przykładami pozostają Kuba i Wenezuela. Próbą ucieczki z tej pułapki była inicjatywa nowej socjaldemokracji Blaira i Schroedera, czyli w gruncie rzeczy przejście na pozycje liberalizmu socjalnego.
Jeśli współczesny polski symetrysta lewicowy nie zauważy tych zjawisk na czas, stanie się – w imię ułudy trwania 500+ czy programu Mieszkanie+ – wspólnikiem kompleksowej negacji wolności. Od wsparcia upaństwowienia gospodarki w programie Morawieckiego, przez wsparcie wypłat 500+ także dla ludzi majętnych, a finansowanych z nowych dopłat do rachunku za prąd, płaconych także przez ubogich, dojdzie do akceptacji procesów politycznych i nękania znienawidzonych figur minionego „neoliberalizmu”, takich jak Władysław Frasyniuk, Radosław Sikorski czy Donald Tusk. A na skrajnie antywolnościowe i antylewicowe polityki w edukacji, wobec kobiet, w polityce zdrowotnej, w relacjach państwo-kościół, po prostu bezsilnie przymknie oko.
Nie tędy droga. Czas najwyższy zostać asymetrystami. Ja jestem asymetrystą, choć nie mam sympatii dla PO i dla bilansu jej rządów. Powinniście dołączyć.
Piotr Beniuszys – politolog i socjolog, członek zespołu redakcyjnego „Liberté!”