Laury należą się za rozegranie przez Tuska kwestii sukcesji w partii i rządzie po swoim odejściu do Brukseli. Najpierw starannie zadbał o to, żeby nie mieć w partii żadnego realnego numeru dwa (kilka ostatnich lat poświęcił na sekowanie Schetyny). Następnie z zaskoczenia, zanim wewnętrzna opozycja mogłaby zewrzeć szyki namaścił na swoje miejsce Ewę Kopacz, na dodatek w przededniu wyborów samorządowych, w środku kampanii wyborczej. W tej sytuacji wszelka krytyka takiego sposobu wyłaniania lidera musiałaby zostać odebrana jako „niepatriotyczna” (z punktu widzenia interesów PO). To, że Kopacz nie ma mandatu ani od wyborców ani nawet od partii do sprawowania funkcji premiera nie miało tu znaczenia. Jej tymczasowe przywództwo nie wymaga teraz w oczach wyborców ani nawet partyjnych kolegów demokratycznego stempla. Wynika to z faktu, że funkcja przewodniczącego partii, a szczególnie premiera jest w pewnym sensie samouzasadniająca. Przy tym stopniu personifikacji władzy, utożsamienia osoby z tronem, na którym siedzi, obalenie władcy jest niezwykle trudne i możliwe tylko w przypadku porażki i to porażki spektakularnej – tę w wyborach samorządowych w zasadzie zignorowano.
Sprawnie przeprowadzona sukcesja przez namaszczenie, po najzdolniejszym polityku 25 lecia, który schodzi ze sceny niepokonany, w sytuacji, która mogłaby potencjalnie podminować cały układ partyjny w Polsce, to duży sukces. Zwłaszcza, że wymianę premiera udało się przy okazji sprzedać jako nowe otwarcie – dzięki któremu rząd (choć jest w nim zaledwie kilka nowych twarzy) traktowany jest jako urzędujący zaledwie od kilku miesięcy. Problem w tym, że taki sposób wyłaniania lidera – bez prawdziwej debaty, bez sprawdzianu, jakim jest stanięcie do wewnętrznej dyskusji, do sprawdzenia się i mobilizacji własnego zaplecza, oznacza, że przywództwo traci na wiarygodności, szczególnie, że Ewa Kopacz zawsze była bohaterką drugiego planu, nie pamięta się jej żadnych publicznych wystąpień (co zresztą rzuca się w oczy w popełnianych przez nią szkolnych błędach w kontaktach z mediami). Nie jest wykluczone, że osoba dorośnie do funkcji. A nawet, jeśli nie, być może wcale nie będzie musiała. Bo władzę w Polsce gwarantują dziś nie tyle dobre rządy ile fatalna opozycja.
Zdecydowanym faworytem do tegorocznej wtopy jest sposób reakcji polskiej klasy politycznej, na zjawisko, które Bartłomiej Sienkiewicz, nieświadom, że jest podsłuchiwany, określił jako: „Państwo istnieje tylko teoretycznie”. Tylko w tym roku rzeczywistość dostarczyła wielu dowodów na prawdziwość tezy byłego Ministra Spraw Wewnętrznych i ujawniła bezradność polityków wobec tego zjawiska. Nieudolność Krajowego Biura Wyborczego i Państwowej Komisji Wyborczej dały asumpt do absurdalnych oskarżeń o sfałszowanie wyborów. Tych, którzy chcą się dowiedzieć, kto zrzekł się na rzecz CIA suwerenności na części terenu Rzeczpospolitej Miller nazywa sojusznikami terrorystów a politycy solidarnie udają, że sprawy nie ma. Kościół traktuje instytucje państwa jak bankomat, by wspomnieć tylko zwiększony Fundusz Kościelny (zamiast jego likwidacji) i 16 milionów na Świątynię Opatrzności Bożej. W sprawie Amber Gold państwo nie było w stanie pomóc poszkodowanym, za to może ich teraz wszystkich przesłuchać. Podsłuchanie najważniejszych osób w państwie przez kelnerów i ujawnienie zachowań polityków na pograniczu Trybunału Stanu stało się pretekstem do rozważań nad słownictwem i gustami kulinarnymi podsłuchanych. Kryzys wokół PKW zamiast wywołać naprawę (albo chociaż debatę) o systemie przetargów i sposobie podejmowania decyzji przez urzędników podzielił polityków na zwolenników spisku i hasła „Polacy nic się nie stało”. Mechanizm jest podobny: kryzys instytucji państwa, który skutkuje natychmiastową agresją jednych i niemocą drugich.
Kiedy zawodny samochód o nazwie Polska zatrzymuje się, ulegając co i rusz awarii, PiS rzuca się okładać go gumowym młotkiem (gumowym, bo opozycja nie jest w stanie wyjść poza werbalizowanie agresji i intensyfikację nieufności), a kierująca nim PO podnosi lament jakich to zniszczeń dokonuje w naszej flocie transportowej opozycja. Polakom niezadowolonym z ciągłych postojów musi wystarczyć „sorry taki mamy klimat”, bo druga strona tylko marzy o tym, żeby napalić pod kotłem i cały wehikuł wysadzić razem z pasażerami.
Politycy nauczyli się, że zarządzać emocjami jest łatwiej niż rozwiązywać realne problemy, a profity z tego pierwszego są większe. A czego my nauczymy się w 2015 roku?