Jesteśmy świadkami światowej rewolucji w edukacji, a Polska jest do tego niesłychanie słabo przygotowana. Polską szkołę, podobnie jak naukę, kształtują urzędnicy, którzy idą po linii najmniejszego oporu, i rodzice, którzy się nie znają na edukacji, ale chcą mieć święty spokój.
Muszę zadać pytanie, które nurtuje mnie od momentu, kiedy poznałam pana jako twórcę portalu dla nauczycieli Hands-On Universe. Dlaczego poważny profesor, zajmujący się poważną dziedziną, z poważnej instytucji poświęca czas na coś, co w potocznym wyobrażeniu raczej uchybia profesorskiemu statusowi, czyli edukację dzieci?
Muszę mieć pole, na którym mogę się psychicznie odbudować, robiąc rzeczy, które uważam za ważne i ciekawe. System zarządzania nauką robi się coraz bardziej idiotyczny, a ja jako dyrektor placówki naukowej jestem trybikiem w tymże systemie. Z dużą pewnością można powiedzieć, że za dziesięć lat większość ogłaszanych właśnie publikacji się zdezaktualizuje. W tym kontekście zastrzyk idei, które przetrwają, wydaje się wart wysiłku. Pozostaje dylemat co jest więcej warte: kolejna praca naukowa czy próba zmiany rzeczywistości, w której się żyje.
Wielu naukowców mówi, że edukacją i popularyzacją nauki zajmują się ci, którym się w nauce nie udało, bo tylko oni mają na to czas. Panu się nie udało?
Jest odwrotnie. Jeśli ktoś ma czterdzieści lat i ciągle myśli tylko i wyłącznie o tym, jak napisać kolejną pracę, to chyba coś jest z nim nie w porządku z jego psychiką. Naprawdę ważne odkrycie jest bardzo trudne i nie udaje się praktycznie nikomu. Dwa, może trzy razy w życiu udało mi się zrozumieć coś nowego. To znaczy przez krótką chwilę byłem tą osobą na naszej planecie, która zrozumiała coś, czego nikt wcześniej nie pojął. Nie były to przełomowe odkrycia, raczej rzeczy, z których wynikały kolejne zagadnienia. Moja kariera naukowa rozwinęła się – jak na warunki, w jakich mogła się rozwijać – bardzo korzystnie. W wieku czterdziestu lat potrafiłem radykalnie zmienić swoje zainteresowania naukowe. Z teoretyka stałem się budowniczym aparatury i fizykiem doświadczalnym. W pewnym momencie przyszła za to nagroda: rozbłysk GRT080319B. Był marzec 2008 r., godziny poranne. Najjaśniejszy błysk gamma zaobserwowany do tej pory. Kosmiczna eksplozja, tak jasna, że aż widoczna gołym okiem. Nasza aparatura umieszczona w Chile zauważyła poświatę o mniej więcej sekundę szybciej niż inni. Najwcześniejsze obserwacje, dosłownie jeden punkt na krzywej, pochodzą od nas. To wywróciło modele teoretyczne podobnych zjawisk.
Nadal budujemy teleskopy i czekamy na swoją okazję. Chcemy się zasadzić na źródła fal grawitacyjnych. Odkrycie poświaty optycznej związanej ze źródłem fal grawitacyjnych byłoby z pewnością kandydaturą do Nagrody Nobla.
Na co dzień czuję jednak po prostu, że muszę się odtruć po zażyciu zbyt dużej dawki rzeczywistości. Odpocząć od frustracji wywołanej niemożnością zrobienia czegoś sensownego z powodu idiotycznej ustawy o zamówieniach publicznych. Odpocząć od kombinowania, jak obejść przepisy, byśmy jednak dostali dobrą, a nie najtańszą aparaturę. Siadam więc do popularyzacji, nieobciążonej ustawami i przepisami, a jednocześnie ważnej. Wolność.
Wy fizycy zajmujecie się zupełnie niedostępną i hermetyczną dla większości ludzi dziedziną nauki, a jednocześnie mocno angażujecie się w rzeczywistość. Większość działaczy opozycji demokratycznej ze środowiska naukowego to byli fizycy, większość znanych popularyzatorów nauki – podobnie. Z czego wynika ta szczególna postawa fizyków?
Fizyka jest dziedziną, którą można pokazać w kuchni. Trudno w innych naukach przyrodniczych znaleźć proste doświadczenie, które otwiera oczy, a zarazem jest łatwe do zinterpretowania. Jeśli wezmę folię aluminiową do pakowania żywności, zrobię z niej kulkę, powieszę tę kulkę na nitce i będę dotykał ją długopisem, który potarłem o sweter, od razu widać, że coś się dzieje. Takie doświadczenie można wykonać w ciągu pięciu minut.
Fizycy są uczeni redukcjonizmu: sprowadzania zjawisk do najprostszego modelu. Chcemy świat opisać jak najprościej. Następny krok – opisać tak prosto, by dało się wytłumaczyć w szkole – jest naturalny.
Na czym polega wychowanie fizyków do wolności, o którym pan mówi?
Studia na Wydziale Fizyki UW przy ulicy Hożej, najpiękniejsze lata mojego życia, nauczyły mnie elementarnej uczciwości i pewnej prostoty myślenia. Matematyka jest zamkniętym, abstrakcyjnym światem, dla którego można kompletnie oderwać się od rzeczywistości. Tam są przepiękne rzeczy, ale ja nie mógłbym oddać im życia. Mnie pasjonuje to, że sposób, w jaki myślę o danym zjawisku, pozwala je wytłumaczyć. Istnieje relacja do rzeczywistości. Dość łatwo to rozciągnąć. Fizyk ma szacunek dla prawdy i widzi jej związek z rzeczywistością. Nie chce się dać okłamywać. Opozycja demokratyczna była w tym sensie naturalnym wyborem. Podobnie jest z popularyzacją nauki.
W PRL-u fizyka i inne nauki były rozwinięte znacznie bardziej niż wskazywała na to nasza sytuacja ekonomiczna. Głównie dlatego, że towarzysze radzieccy chcieli mieć bombę atomową i rozumieli, że do jej produkcji potrzebne jest ogromne zaplecze intelektualne. Chłopi żarli palcami, ale istniał cały system wydobywania najzdolniejszych uczonych do kompleksu wojskowego. W Polsce tego kompleksu nie było, ale Komitet Centralny wiernie naśladował mechanizmy. Inwestował w nauki przyrodnicze.
Teraz pada pytanie – „Po co?” – i jest to ono niezwykle trafne. Nasz przemysł nie jest w stanie skonsumować tego, co produkują naukowcy, i nie będzie w stanie tego zrobić przez wiele lat, a nawet przez wieki, jeśli będziemy rozwijać innowacyjność zgodnie z wytycznymi urzędników. Edukacja jest w związku z tym najważniejszym miejscem, w którym nauka może się sprawdzić. Nie ma w Polsce poważniejszego problemu niż poziom publicznej edukacji. Ten problem dotyczy każdego. Każdy jest rodzicem lub dziadkiem lub potyka się o dziury w drodze wykonane przez niedouczonych inżynierów. W wieku pięćdziesięciu lat Nagrody Nobla raczej jednak nie dostanę, a przeniesienie pewnych modeli z fizyki do edukacji może przynieść zmiany, które odczuję.
Jaki jest związek edukacji i nauki?
Jest dla mnie wielką tajemnicą, dlaczego potrzebny jest w Polsce profesor fizyki teoretycznej, by uruchomić Khan Academy po polsku, ale im bardziej się nad tym zastanawiam, tym odpowiedź wydaje mi się prostsza. Kluczowa jest właśnie kwestia prostoty i wizji świata, zgodnie z którą każdy, nawet najbardziej skomplikowany problem, trzeba rozpocząć od pierwszego prostego kroku. W fizyce jest tak, że jeśli pojawia się nowa idea, następuje eksplozja publikacji, które dany temat eksploatują bardzo powierzchownie. To pierwszy krok: trzeba się oswoić z ideą, zobaczyć, z czym to się je. Potem popularność zamiera, bo żeby zbadać sprawę głębiej, potrzeba lat.
Fizycy bardzo dobrze ze sobą współpracują. To taka dziedzina wiedzy, w której ogromną rolę odgrywa rozmowa. Jeśli pracuje się naukowo, mnóstwo czasu zabiera dyskusja o tym, co kto robi. Zaprasza się inne pracownie lub samemu do nich chodzi i omawia pomysły. Idea, że pomysłami trzeba się dzielić, jest naturalna, bo umożliwia rozwój.
Wiem, że jesteśmy świadkami światowej rewolucji w edukacji, a Polska jest do tego niesłychanie słabo przygotowana. Polską szkołę, podobnie jak naukę, kształtują urzędnicy, którzy idą po linii najmniejszego oporu, i rodzice, którzy się nie znają na edukacji, ale chcą mieć święty spokój. Wychowujemy dzieci na idiotów i nie widzę żadnych szans na zmianę. A ja się na to nie zgadzam, bo nie chcę zmarnować własnego dziecka. Jeśli uda się przy tej okazji poprawić sytuację innych uczniów – świetnie. Próbuję więc zrobić rewolucję w edukacji i ciągle się dowiaduję, że nie da się nic zrobić. Nauczycielka mojej córki mówi: „Na koniec jest test. I ja będę uczyć do tego testu tak, jak mi napisał wydawca podręcznika. Bo jeśli dzieciaki testu nie zdadzą, pokażę rodzicom palcem, że słowo w słowo zrobiłam to, co mi kazano”. W ten sposób nie można uczyć i właśnie dlatego Polska jest na skraju zapaści!
Jakiej zapaści?! Patrzę przez okno i widzę dach Centrum Nauki Kopernik i nowy, niezły most!
A kiedy otworzą tunel pod Kopernikiem? Kiedy naprawią lotnisko w Modlinie? Za rok? To jest zapaść cywilizacyjna. Unia daje nam miliardy złotych, które w przetargach wygrywają zachodnie. I słusznie, bo w przeciwieństwie do nas potrafią to robić. Jakże tu jednak mówić o postępie cywilizacyjnym? Chodzi o to, byśmy sami potrafili to zrobić. Państwo jest dysfunkcyjne, a ludzie próbują sobie jakoś dawać radę. System edukacji publicznej robi bokami. Na świecie panuje rewolucja odwróconej klasy i wszędzie się na ten temat dyskutuje. Wszędzie poza Polską, choć pani Katarzyna Hall tworzy teraz takie nowoczesne szkoły na własną rękę. Dwie albo trzy – to sprawy nie załatwi.
Co to jest odwrócona klasa?
Idea jest taka, żeby dzieciaki uczyły się aktywnie i w domu, i w szkole, maksymalnie wykorzystując możliwość interakcji z nauczycielem i kolegami. W odwróconej klasie eliminuje się pasywne nauczanie polegające na tym, że w pierwszej kolejności uczeń widzi plecy nauczycielki, która pisze na tablicy, później samą tablicę, a z tym, co dotyczy umiejętności, zmaga się w domu sam. Korzystając z możliwości, jakie daje technologia, uczniowie uczą się w domu, z filmów. Na lekcjach nie czekają więc, aż pani wyjaśni Jasiowi to, co już zrozumiała cała klasa, tylko pracują, wykorzystując teorię, której się nauczyły w ramach pracy domowej. Wyposażone w podkład teoretyczny, rozwiązują zadania. Stawiają pytania, dyskutują o trudnościach i możliwych sposobach rozwiązania problemu. Jeśli natrafią na problem, nauczyciela mają pod ręką, bo są w szkole.
Polski system edukacji stoi na portalu zadane.pl. Tam można zapytać, ile jest dwa plus dwa. I ktoś odpowie. Na tym portalu w każdej chwili jest zalogowanych około dziesięciu tysięcy osób! System kształcenia inżynierów opiera się na portalu etrapez.pl. Za kilkadziesiąt złotych można kupić dostęp do filmów odpowiadających temu, co jest potrzebne do zaliczenia pierwszego roku politechniki. Studenci nie są w stanie przeskoczyć z poziomu skandalicznie zredukowanej matematyki w liceach do poziomu całek, granic funkcji i macierzy. To są korepetycje online w wersji filmowej. Ma około miliona wejść na bezpłatne, promocyjne filmy na YouTubie. Jeden człowiek uleczył absurd edukacji w tej dziedzinie – i nikt sobie nie zdaje sprawy z tego, że nie ma odwrotu od takiego sposobu przekazywania wiedzy.
Na platformach takich jak Khan Academy dodatkowo istnieje system sprawdzania wiedzy. Dziecko może samodzielnie zbadać, czego się nauczyło. To się nazywa electronic teacher assistant. Dziecko nie musi czekać na kartkówkę: od razu wie, czy się nauczyło. Dochodzi do tego koncepcja master learning: uczniów przesuwa się na kolejne poziomy zgodnie z zakresem kompetencji, a nie zgodnie z upływem czasem, czyli wiekiem.
Kiedy sto lat temu powstawał model szkoły, jaki znamy, także rozważano takie podejście. Jednak bardzo szybko okazało się ono niemożliwe, bo było zbyt kosztowne. Powszechnie wprowadzono więc system pruski, zgodnie z którym kohorty uczniów latami przesuwa się do coraz wyższych klas, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że połowa klasy nadal w ogóle nie rozumie materiału i na tym nieopanowanym materiale buduje następną lukę w swojej wiedzy. W systemie Khana pracujesz tak długo, aż ci się wreszcie uda zrozumieć. To jest właśnie master learning. Nauczyciele mają specjalne narzędzie, które umożliwia im podglądanie, ile czasu zajmuje dziecku ćwiczenie i jak dobrze sobie z nim radzi. Daje materiał do pracy. Historia pracy na portalu to jak gdyby CV ucznia. Przy założeniu, że koniec końców wszyscy umieją to samo, bo osiągają ten sam poziom umiejętności, ocena jest pochodną tempa uczenia się, sposobu rozwiązywania problemów, wyboru tematów, czyli tego, co świadczy o potencjale danej osoby.
To trochę jak system uczenia gry na instrumencie metodą Suzuki. Zadania są takie same dla wszystkich, a o potencjale ucznia świadczy tempo, w jakim zalicza kolejne szczeble.
Tak, tylko tu jest cała mapa wiedzy i widać, jakich wyborów dokonywało dziecko: historia czy matematyka.
Ten system kompletnie zmienia nasze kulturowe wyobrażenie tego, czym jest szkoła, na czym polega rola nauczyciela, za co jest nagradzany lub karany uczeń.
Sytuacja jest bardzo prosta. Jeśli w Polsce uda się stworzyć zasób około pięciuset filmów edukacyjnych Akademii Khana i spolszczyć interface, wygraliśmy. Dzieci same to kupią. Dlatego że system Khana nie karze za błędy, tylko nagradza za postępy. Możesz sam zdecydować, czego się chcesz nauczyć. Tymczasem nasze obecne podręczniki nie tylko określają, co uczeń ma wiedzieć, lecz także to, czego mu wiedzieć nie wolno, bo nie ma tego w książce. W skrócie Khan Academy to ten sam mechanizm, na którym stoi wart miliardy dolarów przemysł gier komputerowych…
Będziemy mówić rodzicom tak: możecie zwiększyć kreatywność waszego dziecka, naciskając na to, żeby szkoła, do której chodzi, korzystała z tych zasobów i zmieniła styl nauczania. Możecie też powiedzieć, że was to nie interesuje, i wtedy musicie tylko wyspowiadać się przed sobą, dlaczego nie korzystacie z tego, z czego uczą się dzieci Billa Gatesa i miliony innych na całym świecie.
Dodajmy jeszcze, że obecny system nauczania jest zupełnie nieefektywny. W zależności od badań, realny czas przekazywania wiedzy wynosi od sześciu do ośmiu minut z czterdziestopięciominutowej lekcji. Marnujemy czas i do tej pory niczego z tym nie można było zrobić. Teraz można.
Jeśli dobrze rozumiem ideę, największymi wrogami tego systemu będą wydawcy podręczników.
Polska jest prowincją edukacyjną. W Stanach Zjednoczonych wydawcy rzucili się na ten system i tworzą własne, alternatywne wobec Khana.
A rodzice, dla których siedzenie przed komputerem jest synonimem tego, co szkodliwe i sprzeczne z ideą swobodnego poznawania świata?
Dzieciak nie musi siedzieć przed komputerem osiem godzin. Siedzi godzinę lub dwie – i to wystarczy. Obserwuję to na swojej córce, którą kompletnie zassała matematyka. Swoją drogą poloniści od zawsze realizują tę odwróconą klasę, bo lektury czyta się w domu. Inna sprawa, że zarzynają je później w czasie lekcji. Pokaż mi normalnego człowieka, który czyta książkę po to, żeby dokonać później charakterystyki postaci! Podsumowując: chodzi o to, żeby uwolnić czas w szkole. Niech w klasie grają w Monopoly, a w domu uczą się, co to jest krzywa popytu! Ciekawe eksperymenty można robić za darmo. Problem w tym, że teraz brakuje na nie czasu. I jeszcze jedno. Moja córka nigdy nie przychodzi tak rozpromieniona po najlepszej ocenie z klasówki, jak bywa szczęśliwa po przejściu na kolejny poziom Khana. Satysfakcja jest natychmiastowa: tak samo jak w grach. Nie trzeba czekać dwa tygodnie na wynik.
W związku z tym zmienia się wyobrażenie o dziecku: staje się ono odpowiedzialne za własną edukację.
Tak, to jest system, który upodmiotawia dziecko. Moja córka nie wierzy w to, że ona sama jest odpowiedzialna za swoje wyniki w szkole. Zawsze jakaś nauczycielka lub koleżanki, które też czegoś nie umieją, stanowią dla niej usprawiedliwienie. Nie w tym kierunku chcemy wychować dzieci. Świat jest trudny i trzeba je do tego przygotowywać, ucząc odpowiedzialności. Do tego przygotowuję córkę. Tyle że nie robię tego w kącie, tylko chcę stworzyć system. Richard Feynman napisał książkę „A co ciebie obchodzi, co myślą inni? Dalsze przypadki ciekawego człowieka”. Fizyk rzeczywiście ma gdzieś to, co myślą inni, dlatego uważam, że zmiana jest możliwa.
Lech Mankiewicz
Astronom i fizyk, popularyzator nauk przyrodniczych. W roku 2011 został wyróżniony przez Polskie Towarzystwo Astronomiczne Medalem im. Włodzimierza Zonna za wyjątkowy wkład w upowszechnianie wiedzy astronomicznej oraz umożliwienie uczniom i nauczycielom polskich szkół prowadzenie własnych regularnych obserwacji astronomicznych w ramach programu „Hands-On Universe”. W 2012 r. został uznany za Popularyzatora Nauki 2012. Dyrektor Centrum Fizyki Teoretycznej PAN. Ambasador Khan Academy w Polsce. Uczniowie biorący udział w programie badawczym International Asteroid Search Campaigns (IASC – Mt. Lemmon Survey) zaproponowali, aby planetoidzie pasa głównego (273377) o symbolu 2006 UP331 nadać nazwę Lechmankiewicz.