Dla mnie liberalizm i wspólnotowość to nie są przeciwieństwa. Jeżeli się to dostrzeże, to łatwiej jest się zajmować kwestiami takimi, jak polityka społeczna. Pozornie dla niektórych może być to sprzeczność – dla mnie tak absolutnie nie jest. Dla mnie przeciwieństwem wspólnoty wolnych ludzi, gdzie mamy i wolność, i wspólnotowość, jest etatyzm i konserwatyzm. Ale najpierw zajmijmy się tym, po co jest polityka społeczna i skąd się wziął system emerytalny a także tym do czego one służą. Polityka społeczna, polityka w ogóle, jest zawsze ingerencją w normalne funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki. A ingerencja ma to do siebie, że jak dobra by nie była, to zawsze jest trochę zła. Całkiem dobra nigdy nie będzie. Ale bycie trochę lepszym niż złym, jest szansą na zrobienie czasami rzeczy ważnych i potrzebnych. Ale podkreślam – czasami. Bo nie jest tak, że nasza światła wola jest w stanie sobie poradzić ze wszystkimi naturalnymi procesami, w sposób, który je czyni absolutnie doskonałymi. Jeżeli dokonujemy ingerencji, to zawsze jest skutek uboczny, często nie do końca zgodny z tym, co chcieliśmy osiągnąć. A do tego dochodzą jeszcze koszty, które też są skutkiem ubocznym. A koszty są zawsze dla ludzi.
Wygodny jest co prawda skrót myślowy, że koszty są ponoszone przez budżet państwa, ale jest on złudny, bo koszty zawsze spadają na ludzi. Cokolwiek byśmy nie zrobili, to generujemy koszty, a generujemy je dla ludzi. Jedyny realny podmiot, którego one dotyczą, to nie abstrakcyjni podatnicy nawet, a pracująca część społeczeństwa, w którym żyjemy. Zawsze, żeby wydać złotówkę nawet na coś najważniejszego, trzeba ją zabrać komuś, kto ją zarobił. A w dyskusjach bardzo często rozmazuję się ten fakt, mówiąc o „państwie”. Gdy mamy do czynienia z dwoma dobrami: dobrem biednego człowieka w potrzebie i dobro budżetu, to każdy człowiek, który ma serce, a także i rozum, powie: wspieramy człowieka, niech budżet płaci. Problem jest wtedy, gdy ten człowiek jest biedny, bo go wydoili podatkami, żeby zapłacić za budżet na wspomożenie go potem w jego trudnej sytuacji. Tak się też zdarza. Warto spojrzeć na statystyki, kto tak naprawdę w największym stopniu finansuje wydatki dokonywane za pośrednictwem państwa. Fundamentalną kwestią w polityce społecznej jest to, żeby pozytywny skutek, który wynika z tego, że coś zrobimy był większy od negatywnego skutku społecznego wynikającego z tego, że musimy ludzi wytrzepać z pieniędzy. Pytanie jak to jedno z drugim pogodzić. Nie zawsze można to bezpośrednio rozważyć, ale to nie jest tak, że możemy być jedynie po jednej stronie, np. realizacji słusznych celów. Jako społeczeństwo zawsze mamy z jednej strony cele, które chcemy zrealizować, z drugiej strony koszty, jakie za tym idą. Na ogół politycy są zainteresowani tym, żebyśmy tego pełnego obrazu nie mieli. To nie jest jakaś ich zła wola, ale od odkąd ukształtowała się demokracja, to byli oni po to, żeby wydawać nasze pieniądze. Oceniamy ich w zależności od tego, ile pieniędzy jest wydawanych w skutek ich decyzji. Polityk, którego decyzja uruchamia duże kwoty, to duży polityk, a którego decyzja uruchamia małe kwoty, to mały polityk. I każdy polityk ma to naturalnie wdrukowane w swoje myślenie. Jeżeli nie ograniczymy się, racjonalnie ograniczając cele, które chcemy finansować, to się finansowo nie pozbieramy. Polityka społeczna jest szczególnie trudna, dlatego, że musimy na co dzień w dyskursie społecznym konfrontować słuszne cele z jakimś paskudnym, technokratycznym, interesem budżetu państwa. I nie da się o tym „normalnie rozmawiać”. Rzecz w tym, że przez cały prawie XX wiek możliwe było zrobienie pewnej fantastycznej sztuczki. Polegała ona na tym, że przyrost demograficzny może znakomicie służyć do finansowania polityki społecznej, do zbudowania państwa dobrobytu na przyroście naturalnym. Pomysł świetny, tyle tylko, że ograniczony w czasie. I mamy tego pecha, że żyjemy w momencie, kiedy ta sprawa jest już passe. Nie może być dłużej realizowana w ten sposób. Mogło być tak w przeszłości, stąd wyobrażenia ludzi, o tym, że rząd jest w stanie wziąć pieniądze „skądś”. A skąd? Dawnej była prosta metoda – pożyczało się pieniądze od przyszłych pokoleń. A oddawało kolejne pokolenie, które będąc liczniejsze płaciło jednostkowo tyle samo, ale w sumie dużo więcej. Starczało to na oddanie wszystkich długów. Można było przyśpieszyć rozwój gospodarczy i społeczny na skutek aktywnej roli rządów, które zarządzały rentą demograficzną, jaką można nazwać Świętym Mikołajem. Święty Mikołaj naprawdę istniał: przyszedł, żył, pomagał płacić rachunki. Rzecz w tym, że biedaczek umarł. Jakieś 20 lat temu. A my nie chcemy tego zrozumieć. Protestujemy przeciwko jego śmierci, jesteśmy „oburzeni”. Chcielibyśmy go wskrzesić, zrobić coś, żeby było tak, jak było. Zjawisko o którym mowa, przyrost pokoleń było historyczne. A więc nie uniwersalne, ale konkretnie umiejscowione w czasie,mające swój początek i koniec. Początek był pod koniec XVIII wieku, kiedy skumulowane elementy postępu cywilizacyjnego doprowadziły do tego, że ludzie zaczęli żyć trochę dłużej, dzieci przestały umierać. Bardzo wzrosła długość życia, a zachowania demograficzne zostały takie same, jakie były potrzebne, żeby odtwarzać populację przy ogromnej śmiertelności. Stąd boom demograficzny. Cały XIX i ponad połowa XX wieku to gwałtowny przyrost demograficzny. Europa zaludniła pół świata: północną Amerykę, częściowo południową Amerykę i inne kontynenty. Ten boom się skończył z powodów, które demografowie nazywają przejściem demograficznym, to znaczy, że nasze zachowania demograficzne dostosowały się do sytuacji. Bardzo powoli i z dużym opóźnieniem zaczęło się rodzić mniej dzieci. To nie jest kwestia takiej, czy innej polityki-prorodzinnej lub jej braku. To spokojne dostosowanie do tego, żeby populacja odtwarzała się w mniej-więcej niezmienionej liczebności. Tak było dawniej. Zdarzały się okresy przyśpieszonego wzrostu demograficznego, ale jak się na to spojrzało w dłuższej perspektywie, to kolejne pokolenia były odrobinkę większe od poprzednich. Natomiast w wiek XIX i XX, mamy sytuacje, gdzie prawie podwaja się ludność po połowie stulecia. Wynikało to z tego, że dzieci rodziło się tyle samo, co wcześniej, tylko one nie umierały. To zupełnie sprzeczne z tym, co było wcześniej. W pewnym momencie można było z tego utworzyć piramidę finansową. To jest super sytuacja – nagle z nikąd są środki. To był genialny wynalazek, tyle tylko, że taki sam jak wynalazek Madoffa i paru panów wcześniej, którzy w dość podobny sposób robili różnego rodzaju przekręty. Ale tego typu przekręt robiony przez prywatne osoby kwalifikuje się jako przestępstwo i się za to idzie siedzieć, gdy to robią rządy, to robią, robią i robią…I nic. Tylko tym się to różni jedno od drugiego i dostrzeżenie tego faktu jest bardzo ważne. Rządy robią coś, czego robić absolutnie nie powinny. Niektórzy zaczęli to rozumieć, natomiast wciąż jest masa polityków, którzy wierzą, że to można byłoby tak dalej pociągnąć. A ci, którzy wiedzą, że to się tak dłużej nie da, pytają jak z tego bagna wyleźć. Jak z tego wybrnąć, skoro trzeba by powiedzieć ludziom: „zostaliście oszukani”? Źle brzmi, a może: „mamy problemy, nie dostaniecie swoich obiecanych emerytalnych pieniędzy, których się spodziewacie”?. Też źle brzmi. Polityk, który tak powie, zaraz musi sobie szukać innego zawodu, bo w tym już nie osiągnie właściwie nic. Czyli jest problem polegający na powiedzeniu ludziom prawdy. A prawda jest taka, że całe funkcjonowanie sektora publicznego, a nie tylko emerytalnego oparte jest na demografii. I to, że rządy mają problemy z długiem publicznym, też z tego wynika. Dawniej to się dawało jakoś rozwiązać, a dziś politycy robią coś, co jest absolutnie sprzeczne z ich naturą, czyli tną wydatki. Polityk, który chce ludziom taką brzydką rzecz zrobić, powinien się liczyć z tym, że ludzie mogą mu zrobić brzydką rzecz w czasie wyborów. Mimo to politycy w większości krajów próbują jakimiś ukrytymi sposobami, półgębkiem ciąć wydatki publiczne. Dawniej można było wydawać wiele na różne cele, dzisiaj jesteśmy biedniejsi, niż myśleliśmy, że jesteśmy. I to jest wyjątkowo nieprzyjemny komunikat. Jeśli jest puszczony w przestrzeń bez możliwości skomentowania, to jest kłopot, bo ludzie mają prawo się złości i myśleć, że się ich chce oszukać. Fakt jest prosty: to demografia rządzi światem. Jeżeli się zmniejsza liczba osób płacących składki, podatki i zwiększa liczba osób, która ma dostawać jakieś świadczenia, czy też nadal chcemy realizować słuszne cele, na które dziś już nie ma kasy, to nie ma tak naprawdę rozwiązania. To nie jest kwestia, że go jeszcze nie wymyśliliśmy, bo jesteśmy w stanie bardzo łatwo udowodnić, że takiego rozwiązania nie ma nawet teoretycznie. Bo jeżeli płaciło pięciu, a dostawał jeden, to jakoś to szło. A jak teraz płaci dwóch, a ma dostać trzech? Musi c
oś nastąpić – albo tych, co płacą przyciśniemy tak, że będą ledwo-ledwo zipać, albo ci, którzy mają dostać, dostaną bardzo niewiele. Oba rozwiązania są niedobre, przy czym one nie są symetrycznie nie dobre. Bo jeżeli ci, co mają dostać, dostaną mało to jest to wyjątkowo smutna i dramatyczna wiadomość. Ale jeżeli ci, co płacą dostaną mało, to jest to również smutna i dramatyczna wiadomość, ale ma ona także swoje konsekwencje. Ci płacący przestaną produkować, a wtedy wszyscy dostaną po plecach. Zarówno ci, którzy mieli dostawać, jak i ci, którzy mieli płacić. Bo jak nie wyprodukujemy- to nie mamy. Pieniądze i wszystkie inne byty finansowe związane z rynkami finansowymi są bytami wirtualnymi. A faktycznie istniejący, to jest pracujący człowiek, wytwarzający produkt. Wszystko inne to są wyobrażenia, które są szalenie potrzebne, dobrze, żeby właściwie funkcjonowały, ale jak zaczną źle funkcjonować, to pstryk! i ich nie ma. Ten kłopot można rozwiązać na różne sposoby, ale właściwie opierając się o jedną rzecz: to praca tworzy dobrobyt. Dobrobyt może powstawać tylko wtedy, gdy my jako społeczeństwo będziemy pracować więcej. I wtedy możemy wyjść z tej pułapki. Gdy ograniczymy to rozumowanie do systemu emerytalnego, to pracować więcej, znaczy pracować dłużej. Podniesienie wieku emerytalnego jest warunkiem absolutnie koniecznym, by mieć w ogóle szansę rozwiązać wydatków. Tyczy się to emerytur, jak i całości wydatków publicznych. System emerytalny jest najbardziej wrażliwy na starzenie, ale będąc najbardziej wrażliwym i największym pojedynczym wydatkiem w ramach finansów publicznych, jest tak duży, że jest w stanie zawalić te finanse, gdyby ich reszta nie była wrażliwa (a jest). Warto pamiętać, że systemy emerytalne zostały wymyślone kiedyś po to, żeby wspierać niedołężnych starców. Ludzi będących już absolutnie na skraju swojego życia, którzy umarliby z głodu, chłodu, gdyby reszta społeczeństwa im nie pomogła. Jeśliby to przenieść na dzisiejszą demografię, to byliby to ludzie mniej więcej 90letni. A zatem gdybyśmy dziś wymyślali system emerytalny, według kryteriów, jakie posłużyły ludziom do wymyślenia systemu emerytalnego 100 lat temu, to wprowadzilibyśmy wiek emerytalny 90 lat. Taka jest skala niedopasowania instytucji w ramach systemu emerytalnego do jego faktycznych okoliczności funkcjonowania. Gdy wprowadzano rozwiązania emerytalne w Niemczech, średnie dalsze trwanie życia wynosiło 45 lat. Wiek emerytalny w pierwszym powszechnym systemie niemieckim wynosił 70 lat, potem zmieniono go na 65 lat. Głównym celem była więc pomoc kliku niezwykle starym pracownikom, którym trzeba było pomóc nie umrzeć z głodu. Nie musimy się posuwać do aż tak skrajnej sytuacji, ale tak naprawdę jeżeli spojrzymy a nasza dzisiejszą demografię, powinniśmy przyjąć, że dzisiejsi 30-latkowie będą pracować do wieku 75 lat. I to nie dlatego, że ktoś tak sobie zdecyduje, tylko dlatego, że pokolenie ich wnuków potraktuje to jako oczywistość. Inaczej nie będzie można. Są zatem dwie możliwości. Albo powiedzieć to sobie dzisiaj i wprowadzić do programu funkcjonowania, albo oni dowiedzą się tego, jak będą starzy. Druga możliwość jest dużo gorsza. Trendy demograficzne są jasne: Możemy odpowiednią polityką demograficzną wyjść z tego dołka niskich urodzeń w jakim jesteśmy, ale to co jesteśmy w stanie zrobić, to doprowadzić do odtwarzalności pokoleń. Czyli osiągnąć poziom 2.09 dziecka na kobietę. Kilka krajów europejskich, m.in. Francja zaczęło się do tego zbliżać, ale miejmy świadomość. To jedynie spowolnienie skutków śmierci św. Mikołaja. żeby go wskrzesić, to musiałoby to być 4-5 dzieci na kobietę a łatwo się domyślić, że jest to niemożliwie. Musimy więc o tym zapomnieć i zastanowić się co możemy osiągnąć. Przypomnijmy najpierw, że poziom wypłat (stopa zastąpienia), czyli to ile wynosi świadczenie podzielone przez płacę, zależy od demografii (obciążenia demograficznego) i składki od naszych płac. Chodzi o to ilu emerytów przypada na jednego pracującego, ile wpłacamy, a ile wypłacamy. To wyjątkowo prosty wzór wynikający ze skomplikowanych modeli, który mówi nam wprost: Ważny jest realnie pracujący człowiek i ile on wytwarza oraz ile z tego jest przeznaczane na finansowanie emerytur. Warto też podkreślić, że na finansowanie emerytur odpowiednio duża część naszych finansów jest już przeznaczana. Pierwsze co zaczęli robić politycy, jak zaczął się kryzys demograficzny, to było podniesienie składek. W Polsce do 1980r. składki na wszystkie ubezpieczenia, czyli włączając tez emerytalne, wynosiły 15.5%. Po 20 latach to było już 45 i nie wystarczało. Gdybyśmy chcieli zachować wcześniejsze rozwiązania, a wziąć pod uwagę obecną sytuację demograficzną, musiałoby to być już 60%. Na takiej ścieżce jest w tej chwili większość krajów, które nie powiedziały sobie prawdy. Czyli nie uzależniły składek od wypłat. Jeżeli są od siebie oddzielone, to próbuje się oddzielnie też oddziaływać na każde z nich i się rozjeżdżają. Wiąże się to z polityką, bo chce się dać więcej pracującym zarobić i emeryci chcą więcej dostać. A tak się nie da. Nie da się dać nikomu ani grosza, nie zabierając go osobie pracującej. Można wygrażać bankierom, jak to jest teraz modne, trzeba ich mocniej opodatkować, ale to nie wystarcza. Tak naprawdę większość dochodów systemów publicznych pochodzi od niezbyt bogatych, przeciętnych ludzi. My w Polsce i Europie jesteśmy już mocno tym dociśnięci i więcej składek już nie podniesiemy. Koniec. W związku z tym pozostaje albo podwyższać wiek emerytalny, albo obniżać świadczenia. Obniżanie świadczeń jest daleko bardziej niesympatyczne od podwyżki wieku, ale skutki społeczne w postaci protestów są tak ogromne, że jak spojrzymy jak na to reagują społeczeństwa w innych krajach, to myślę, że to postulat mało popularny politycznie. Nawet takie lekkie, kosmetyczne zmiany, żeby zrównać realny wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn, wyprowadzą ludzi na ulice. Dziś myślimy o tym, że emerytura to taka fajna rzecz, pozwalająca nam się wyzwolić ze smutnego wyboru między czasem, a dochodem. Jak jesteśmy młodzi, to albo dużo pracujemy i mamy mało czasu wolnego, albo mało pracujemy, ciesząc się dużym czasem wolnym. A emerytura to taki świetny moment: nic nie muszę robić, a kasa leci. Dlatego każdy racjonalnie myślący człowiek lubi tego typu rozwiązania. Co więcej-umie liczyć, wie że w systemach tradycyjnych, przy braku powiązania tego co się wpłaca z tym co się wypłaca, na ogół wypłaca się więcej niż się wpłaciło. Dużo więcej. Cudowna maszynka. Jeżeli tak jest, to ten kto przejdzie na emeryturę wcześniej, więcej razy weźmie ten podkręcony poziom świadczenia, jego bonus będzie większy. W poprzednim polskim systemie emerytalnym, który na szczęście został zamknięty, ten kto pracuje choć dzień niż wynosi minimalny wiek emerytalny, to nie umie liczyć (co się zdarza), lub pracuje dla idei (co jest wspaniałe).Kontynuując pracę obniża swoje cało życiowe dochody. Ponieważ większość ludzi pracuje dla dochodu i umie liczyć, to w Polsce przechodzimy na emeryturę w wieku chorobliwie niskim. To przypadłość wielu krajów. W innych krajach ten dołek może nie jest tak wyraźny jak u nas, ale jest. Coś trzeba z tym zrobić. A nie jest łatwo. Jak ktoś usiłuje to ruszyć, to zaraz idzie demonstracja, w Paryżu chociażby. I kto w niej idzie? Młodzi ludzie, którzy nie zgadzają się na podnoszenie wieku emerytalnego. To kompletny bezsens. Ja rozumiem, że mogą tego nie chcieć ci, którzy przejdą niedługo na emeryturę, dla nich to przykra wiadomość w późnym okresie kariery zawodowej. Ale młodzi ludzie w istocie mają napisane na transparentach zupełnie coś innego, niż im się wydaje: „chcemy płacić wysokie podatki!”. Walczą o to- i wygrywa
ją. Będą właśnie płacić wysokie podatki. Ze skutkiem, że mniej będą dla siebie mieli, oraz z takim, że będą mniej pracować. Bo im się nie będzie chciało-jak komuś nie zapłacą, bo po odliczeniu składek okaże się że prawie nie zapłacą, to on nie pracuje. A jak nie pracuje, to nie ma. Społeczeństwo będzie ubożało. Nie ma przed tym ucieczki, chyba, że powie się prawdę: emerytury w przyszłości będą niższe o ile nie będziecie dłużej pracować. Ten komunikat powinien być bez przerwy ludziom przedstawiany, bo bez tego nie rozwiążemy problemu. Publikacje międzynarodowe wskazują, że nasz kraj jest na czele listy zmniejszania skali wydatków stałych. Inni mogą nam pozazdrościć. Wprowadziliśmy prostą zasadę: św. Mikołaj umarł, uznajemy realne zależności. Jeżeli ktoś nie uznaje, to będzie miał w projekcjach wyższe stopy zastąpienia, tyle tylko, że ex post się dowie, że to była kompletna nieprawda. A prawda jest taka, że jeśli mamy mniej pracujących, to nie ma takiego polityka, ekonomisty, który wymyśli jak z tego zrobić niezmniejszone świadczenia. Można za to dłużej pracować. To jest prawdziwe rozwiązanie. Po pierwsze dlatego, że ta fundamentalna zmienna, jaką jest krzywa oczekiwanej długość życia-jest nieliniowa. Ludziom się to myli i myślą, ze jest liniowa. Jak się zapyta człowieka, jak on rozumie, to, że średnia oczekiwana długość życia dla mężczyzny w jego kraju wynosi 72 lata, to co usłyszymy? Że jak ktoś przejdzie na emeryturę w wieku 65 lat, to będzie żył lat 7. To nieprawda. Będzie żył dużo, dużo dłużej. Czy są jakieś nieprawdziwe dane? Nie, po prostu jest zależność nieliniowa. I gdyby to przyłożyć faktycznie do wieku 65 lat, to okaże się, że ten mężczyzna będzie żył jeszcze około 13 lat lub więcej. Żyjąc, pchamy zawsze swoją długowieczność przed sobą. Weźmy dziadka, który ma 100 lat i sypnie się ten prosty rachunek z powszechnego rozumowania, bo okaże się że dziadek nie ma przed sobą nieokreślonej liczby lat, ale ma już minus X lat. To nieprawda i widać, że tu o coś innego chodzi. Teraz kwestia wysokości świadczeń. Jak patrzymy na różne kraje, to dostajemy informację, że wynoszą one np. 60% ostatniego dochodu. Jest to informacja częściowa. Trzeba zawsze powiedzieć w jakim wieku jest taka wysokość, bo jak się nie poda wieku, to jest to informacja wręcz nieprawdziwa. Dlatego, że im bardziej opóźnimy przejście na emeryturę, tym bardziej, bardzo silnie, zwiększymy wysokość świadczenia w nieliniowy sposób. Wypłata jest równa zakumulowanemu kapitałowi, przez średnie dalsze trwanie życia w wieku przejścia na emeryturę. To ogólna zasada. Wysoka progresja wysokości świadczeń wynika z tego, że jak pracujesz dłużej, to więcej wpłacasz. Dłużej nie wyciągasz z konta, czyli to jeszcze rośnie, a średnia oczekiwana długość dalszego życia-spada. Przedłużenie aktywności zawodowej jest rodzajem cudownego lekarstwa, jedynego, jakie może być wymyślone. Praca tworzy dobrobyt, jeżeli chcemy mieć większe świadczenia, to musimy dłużej pracować. Kraje dzielą się teraz na takie, w których ludzie już to wiedzą i na takie, w których jeszcze tego nie wiedzą. My na szczęście jesteśmy po tej stronie, gdzie to wiemy, co powoduje wiele problemów. Polski system emerytalny daje małą stopę zastąpienia, emeryci będą mało dostawać. Te niższe stopy, to nie jest od jutra, tylko za lat 20, 30, 40 i 50. Porównujemy się z innymi krajami, gdzie, te spadki będą dużo większe niż w Polsce. Tam nie będzie środków na wypłacanie świadczeń. My tego nie przewidzieliśmy, bo w przewidywaniach można się mylić, tylko my to wiemy, to jest twarda i prosta zależność, i wiadomo, co nastąpi. Tej kasy nie będzie, to świadczenia będą niższe. Polski system jest skonstruowany tak, żeby tę wiadomość dostarczać ludziom od razu, kiedy są młodzi, mogą się dostosować na różne sposoby. Najlepszy sposób: mieć więcej dzieci. Działa na poziomie zarówno indywidualnym, jak i ogólnospołecznym. Kolejny sposób: pomyśleć o tym co zrobić, by w wieku 65+ być osobą jeszcze zatrudnianą. Człowiek w tym wieku w obecnych czasach nie jest człowiekiem starym. Ale w większości przypadków ma kompletnie przeterminowane kwalifikacje zawodowe. Nawet jeśli są wysokie, bo kiedyś uzyskał wysoki poziom wykształcenia, to jest ono przekładane na kwalifikacje zawodowe, których nikt dziś nie potrzebuje. Ma wysokie, nikomu niepotrzebne kwalifikacje. Przegrywa więc z ludźmi młodymi, którzy przychodzą z kwalifikacjami świeższymi. Dlatego pracodawcy lubią takiego starszego człowieka wypchnąć na emeryturę, mówiąc: „no fajnie, dziękujemy za długoletnią pracę i cieszymy się, że Pan może już odpocząć”. W gruncie rzeczy to subsydiowanie przedsiębiorców. Mają za darmo możliwość wymiany załogi. Bo jeśliby chcieli zwolnić ludzi w normalny sposób, to muszą przejść różne kosztowne procedury i dać odprawy. A jak ktoś ma wiek emerytalny, to pstryk! i się go zwalnia. Przygotowanie do przyszłej pracy musi uwzględnić to, że czasy naszych rodziców i dziadków, kiedy zmieniali oni pracę rzadko, czasem przymusowo, czasem przypadkowo, to coś z czym my się już nie zetkniemy. Ludzie wchodzący dziś na rynek pracy powinni wiedzieć, że w najlepszym razie kwalifikacje, jakie uzyskają starczą im na 20 lat. Trzeba wiedzieć, co wtedy. Jest się człowiekiem koło 40, 50 i co? I nic. Bo nikt nas nie chce i się mówi, że takich starych ludzi się nie przyjmuje bo coś tam.Nie, nie przyjmuje się ich, bo oni nic nie umieją! Nie zawsze oczywiście, ale często. Trzeba myśleć o tym jak się zachować, gdy będzie trzeba gruntownie zmienić zawód, nie tylko czegoś się douczyć. Wykonywany zawód może zniknąć, wiele zawód znika w sposób bardzo płynny. Dlatego dotychczas spora część osób dochodziła do emerytury w gasnących zawodach w sposób bardzo płynny, bez szczególnego bólu dla siebie. Dziś będzie z bólem. Naturalny popyt pracowników na wcześniejszą emeryturę jest funkcją ich świadomości nieprzystosowania. Oni by chcieli swoje umiejętności wieźć dalej- a się nie da. Dlatego oprócz umiejętności wyniesionych ze szkół, trzeba mieć umiejętność przyswajania nowych kwalifikacji. A jeżeli praca do 75 lat stanie się faktem, to czeka nas też moment wyzwania w wieku 60 lat, kiedy do emerytury 10-15 lat, a ja już nic nie umiem. Sprawa trudna, możliwa do załatwienia, gdy przygotujemy się zawczasu, a nie gdy już buksujemy i nie mamy możliwości przystosowania się bo jesteśmy za starzy. Trzeba wiedzieć wcześniej i podjąć wcześniej odpowiednie działanie. Kolejna rzecz – oszczędność. Mówi się nam, że mamy oszczędzać, wtedy będziemy mieć lepsze emerytury. To jest trochę prawda, a trochę nie. Prawdą jest wtedy, kiedy ja będę oszczędzał, inni nie będą oszczędzać wcale, to ja będę miał wyższą emeryturę z pewnością. Ale jeżeli będziemy wszyscy oszczędzać więcej, to wcale nie znaczy, że będziemy mieć wyższe emerytury. Pułapka polega na tym, że oszczędzanie możliwe jest tylko w czymś, co jest abstrakcyjne. To abstrakcyjne coś musimy komuś sprzedać. Żeby stało się realne, musi to kupić ktoś, co coś produkuje. Bo jeżeli nie będzie realnego wytwarzania, to mamy abstrakcyjne tytuły własności. I co z nimi zrobimy? A no nic. Możemy w ich posiadaniu umrzeć z głodu przy stole zastawionym złotymi naczyniami. Trzeba znaleźć kogoś, kto będzie chciał od nas te tytuły prawne, złote naczynia odkupić. A tym kimś będzie tylko pokolenie pracujących. A jak będzie małe? To ile byśmy tych oszczędności nie mieli, to oni kupią tyle, ile potrzebują, a nie tyle ile my chcemy im sprzedać. Zatem jak wszyscy będziemy oszczędzać, to możemy nie do końca osiągnąć zakładany przez nas cel. Załóżmy jednak, że udaje nam się powrócić do wcześniejszych trendów, przyjmijmy, że każda kobieta rodzi po 4-5 dzieci, pr
zedszkola pękają w szwach? I co? Zadepczemy się! Już pół wieku temu istniały badania mówiące o tym, że świat jest na skraju przeludnienia się, że jeśli tak dalej pójdzie to nie będzie dla nas wszystkich surowców, miejsca do życia i innych rzeczy. Musimy przyjąć, że okres boomu, który stworzył pojęcie piramidy demograficznej jest już częścią historii. Tego tworu już nie ma i musimy sobie radzić sami. Gdybyśmy dziś wyobrazili sobie, że oto podnosimy wiek emerytalny w Polsce do 80 lat, to moglibyśmy przestać debatować, bo byłby to koniec problemów. Dodając do tego rozsądne oszczędzanie i zapewnienie zastępowalności pokoleń: problem spędzający sen z powiek ekonomistom, politykom- przestałby istnieć. Coraz dłużej żyjemy w dobrym zdrowiu i nie ma specjalnego powodu, żeby kończyć aktywność wcześniej. Co więcej wcześniejsze przechodzenie na emeryturę, traktowane przez wiele osób, jako wydarzenie uwalniające ich z niewoli wymiany czasu wolnego na pracę, tak naprawdę jest pułapką. Powrót po kilku latach jest niemożliwy, a przejście na emeryturę jest samo marginalizacją. Obywatele w pełni praw, to ci, którzy pracują. Dodatkowo dla bardzo wielu ludzi przechodzących na emeryturę wcześniej, dla mężczyzn szczególnie, to wielkie wzywanie. Ludzie często po przejściu na wcześniejszą emeryturę po prostu umierają, popadają w ciężkie choroby, na skutek nagłego zatrzymania aktywności. Widać to zwłaszcza na byłych funkcjonariuszach służb mundurowych. Tak wiele i tak szybko się działo, a nagle pstryk! i nie ma nic. Jest taki syndrom medyczny i mówi się, że wczesna emerytura zabija. To oczywiście pewne przerysowanie, ale zwraca uwagę na problem, że wcześniejsze przejście na emeryturę tak naprawdę nie jest dobre. Ono może być uzasadnione tylko wtedy, kiedy jest koniecznością, jak ktoś jest starcem. Natomiast ludzie zaczęli uważać, że emerytura to takie narzędzie dla człowieka, który jest jeszcze w miarę żwawy, żeby zażył trochę życia, pojechał na wycieczkę, zrobił to wszystko, czego nie mógł zrobić, bo ciężko pracował. To jest zupełne wypaczenie sensu systemu emerytalnego. On był pomyślany wyłącznie po to, żeby tam, gdzie jest potrzeba społeczna, są niedołężni starcy potrzebujący wsparcia, tam młodzi zostają obciążeni, by tej garstce pomagać. Jest nas dużo pracujących, zrzucamy się małymi kwotami, które skumulowane dają kwoty duże i załatwiamy problem społeczny, jako, że żyjąc we wspólnocie nie chcemy tych ludzi zostawiać samym sobie. Teraz zmieniły się proporcje. Ale coś jeszcze. Teraz pracujący młodzi finansują „starszych juniorów”, przechodzących na emeryturę absolutnie nie będąc starcami. System emerytalny wypłacający ludziom pieniądze od 60-tki jest po prostu głupi. On nie ma prawa obciążać młodych, którzy potrzebują mieć dom, wykształcić dzieci, zapewnić sobie podstawy funkcjonowania. A my im dokręcamy śrubę i mówimy: płaćcie, płaćcie, płaćcie, bo ten 60-paro letni człowiek powinien dostać wysoką emeryturę. I tu jest pies pogrzebany. Wpadliśmy w pułapkę stosowania pewnych pojęć, które były bardzo słuszne wiele lat temu, ale my je stosujemy do zmienionej demografii. Teraz próbuje się ustanowić różne systemy pielęgnacyjne dla ludzi starych (powyżej 80-tki). To jest po prostu wymyślanie sytemu emerytalnego od nowa. Bo w nim tak naprawdę o opiekę nad ludźmi starymi powinno chodzić. Tyle tylko, że w tym momencie mamy środki utopione w tym systemie, który nosi nazwę emerytalnego, a tak naprawdę jest systemem alokacji dochodu z okresu wczesnej młodości do okresu późnej młodości. W związku z tym, tam mamy przeznaczane środki i nie starcza na to, żeby realizować faktyczny cel społeczny, jakim jest wsparcie ludzi rzeczywiście starych i potrzebujących. Podnoszenie wieku emerytalnego jest najbardziej fundamentalnym społecznie celem, jakim można sobie wyobrazić. Ponieważ trzeba mieć środki na naprawdę potrzebujących, czyli uwolnić je z przepływu, jakim jest tzw. system emerytalny, a druga rzecz: zmniejszyć obciążenie ludzi młodych. Dane dotyczące ryzyka ubóstwa według wieku, szczególnie w Polsce, pokazują, że ryzyko ubóstwa w grupie 25-50 lat, tymi, którzy tworzą trzon siły roboczej, jest kilkakrotnie wyższe niż ryzyko ubóstwa ludzi 65+. Pokazuje to absurd, do którego doszliśmy, bo ci, którzy finansują mają się gorzej niż ci, którzy są finansowani. Gdzieś tu został popełniony błąd, polegający na tym, że ktoś tego sytemu na czas nie wyregulował. Czyli nie zmniejszył skali transferów od młodych do starych, przekraczających bariery zdrowego rozsądku. Doszło do paranoi-młodych się tak strasznie przycisnęło, że teraz to oni są w kłopocie. Co dawniej było problemem grupki społecznej, którą chcemy wesprzeć, zmieniło się w problem młodych, którzy chcą wejść na rynek pracy i nie bać się posiadania dzieci, którzy nie chcą być zmuszani do emigracji (w przypadku Polski), a za to chcą być motywowani do pracy. Bo jak się mało płaci, to ludzie nie chcą pracować. Pytanie co z tym zrobić? Wprowadzić system emerytalny, działający wg prostej zasady: ile wpłaciłeś, tyle dostaniesz. Oczywiście w wartościach odpowiednio zaktualizowanych ekonomicznie, biorąc pod uwagę upływ czasu. I tak się szczęśliwie składa, że system działający w Polsce od 1999 roku, działa dokładnie wg tej zasady. To jest rozwiązanie, które nie może zrobić deficytu-nigdy. Trzyma składkę na stałym poziomie, bardzo wysoko premiuje przedłużenie aktywności zawodowej-jeżeli ktoś pracuje dłużej, to on dostanie korzyść, jaka z tego wynika, nieliniowo narasta mu wysokość świadczenia. Motywacja do dłużej pracy polega na wskazaniu indywidualnej korzyści z niej płynącej. I najważniejszym elementem naszej reformy z 1999 roku, było właśnie zindywidualizowanie sytemu. Częściowa prywatyzacja była mniej ważnym elementem, bo dotyczyła zarządzania tym przedsięwzięciem, a nie samego przedsięwzięcia. My czasem mylimy publiczne z prywatnym. Czy OFE są systemem prywatnym? Oczywiście, że nie -to jest system stricte publiczny, a prywatne jest zarządzanie nim. Jest to partnerstwo publiczno-prywatne. Cel, nadzór i wszystko co się z tym wiąże jest publiczne, natomiast samo wykonywanie usług-jest prywatne. System jest publiczny, gdy uczestnictwo, jak i zasady- są wystandaryzowane. Wszyscy uczestniczymy na tych samych zasadach. Nie ma miejsca na podejmowanie indywidualnych decyzji. Prywatne rozwiązanie jest wtedy, gdy ja sam podejmuję decyzję, czy ja w ogóle, i w jakiej formie i na jak długo biorę w czymś udział. Ale potem biorę na siebie odpowiedzialność dotyczącą efektów. Jak zrobiłem dobrze, to świetnie, jak zrobiłem źle, to mam w plecy. I to jest moja sprawa. ZUS pewnie dobrze by się dał sprywatyzować, bez zmiany rzeczy, które robi. To nie o to chodzi, żeby stał się firmą, która zarządza, tak jak się to robi na rynkach finansowych. Chodzi o to, żeby sama instytucja zmieniała się nie system, który ona obsługuje. My zmieniliśmy cały system w 1999 roku, nie tylko OFE. ZUS po reformie zarządza nowym systemem. A to, czy on wykorzystuje rynki finansowe, czy nie, to zupełnie inna sprawa. Stary polski system emerytalny został zamknięty. To była najbardziej radykalna reforma, jaką można sobie wyobrazić. A że ZUS nadal istnieje to inna sprawa. ZUS nie jest systemem, jest instytucją, jaka nim zarządza. Tak samo jak OFE jest elementem systemu, a PTE są instytucjami zarządzającymi częścią sytemu. Zobaczenie tego ułatwia nam dyskusję o tym, czym system emerytalny jest. Najgorszą rzeczą, jaką możemy sobie w polityce społecznej wyobrazić, to dać się zwieść politykom, że Mikołaj nie umarł. Oni będą nas zwodzić, bo dawniej byli jakby dilerami tego Mikołaja. Oni dalej chcą nimi być, tylko nie mają już jakby czym handlować. Uświadomienie sobie tego, że świat się zmienił to pierwszy krok,
żeby samemu się zmienić.
LESZEK JAŻDŻEWSKI:
Czy w sytuacji, gdy wiemy, że wirtualnych pieniędzy w systemie emerytalnym będzie przybywać, ale realnych ubywać, jest jakiś sposób, żeby bez radykalnych reform zagwarantować wypłatę świadczeń?
PYTANIE Z SALI:
Zastanawiam się nad zmianą kwalifikanci w ciągu życia. Jak to zrobić i kto ma za to płacić? System, czy indywidualnie sama jednostka? Kolejna kwestia: czy nie powinniśmy włączyć do rozliczeń sytemu emerytalnego prac kobiet, takich jak wychowywanie dzieci i czy nie powinniśmy tego samego zrobić z „umowami śmieciowymi”?
MAREK GÓRA:
Pierwsza ważna i smutna wiadomość; pieniądze są tylko wirtualne. Zrozumienie tego, to podstawowa kwestia. One mogą być bardziej lub mniej wirtualne z dnia na dzień, ale z dziesięciolecia na dziesięciolecia, to wszystkie są totalnie wirtualne. A zatem, pieniędzy długookresowych w ogóle nie ma, czy to w ZUSie,, czy w OFE. Środki, które zbieramy i nazywamy pieniędzmi, jakimiś tytułami prawnymi są tylko próbą ucywilizowania wymiany między pokoleniami. Naprawdę nieważne, czy w ZUSie są jakieś pieniądze, czy nie. Lepiej nawet, że ich tam nie ma bo ich nie straciłem. Nie jest to miejsce do trzymania pieniędzy. Notabene, OFE też nie jest takim miejscem, bo je natychmiast wydaje. W obu miejscach pozostają więc tylko tytuły prawne. Wypłacalność emerytur jest związana z jedną tylko rzeczą; trzeba obniżyć oczekiwania emerytalne. Jak będziemy oczekiwać emerytur na poziomie 60paru procent ostatniej pensji, to pieniędzy zabraknie. Jak będziemy oczekiwać na poziomie 30paru procent- to nie zabraknie. Sprawa jest taka, żeby nie tworzyć niespłacalnych zobowiązań. Na tym polegał problem ze starym systemem, że tworzył oczekiwania powyżej możliwości spłat. OFE były z innego powodu potrzebne. Dla systemu emerytalnego długookresowo to tak naprawdę nie jest wielka różnica, a jest różnica jedynie dla funkcjonowania gospodarki. Pieniędzy nie ma. Co zrobić, by były? Pracować samemu, wykształcić nowe pokolenia, żeby mogły pracować, oczekiwać tyle, ile będzie, a nie więcej. Co do kobiet i włączenia ich domowych prac do sytemu emerytalnego. Tego się moim zdaniem w sensowny sposób zrobić nie da. Problem istnieje, ale rozwiązanie go na zasadzie, że trzeba komuś coś dopisać, jest wysoce ryzykowne.Bo czemu by na przykład dodatkowo nie pomnożyć wszystkich emerytur razy dwa? Czy od tego przybędzie pieniędzy? Nie przybędzie. Kwestia przekwalifikowania. Jest to rzecz do współfinansowania ze środków każdego z nas oraz wspólnoty. Jest to w ogóle kwestia odpłatności edukacji? Powinna być płatna, czy bezpłatna? Jak się uczę, to odnoszę korzyść dla siebie, bo będę lepiej zarabiał, ale i moje społeczeństwo będzie miało z tego pożytek. W związku z połączeniem interesu publicznego i prywatnego powinno być współfinansowanie.
PYTANIE Z SALI:
Czy można by zastąpić obecny system rozwiązaniem, w którym każdy oszczędza na własne konto i decyduje, kiedy może odejść?
MAREK GÓRA:
Nie! Nie można zastąpić i nie powinniśmy sami decydować. Powód jest jeden. Wyobraźmy sobie, że każdy decyduje, czy sobie oszczędzać czy nie: Wy oszczędzacie, ja nie oszczędzam. Ja się idę zabawić. Gdy jesteśmy starzy: Wy macie, a ja nie mam. Więc biorę tablicę „oddam głos na tego polityka, który wytrzepie Wasze kieszenie brzydkich staruszków, którzy macie kasę, na mnie biednego staruszka, który kasy nie ma”, idąc z nią przed wyborami przed Sejm. I znajdę takich, którzy mi to załatwią. Oczywiście trochę żartuję. Ale rzecz polega na tym, że system emerytalny przez swoją powszechność chroni tych, którzy sami by to zrobili, przed tymi, którzy by tego nie zrobili. Nie służy więc obronie tych, co nie mieli by pieniędzy, ale tych, co by je mieli przed tym, żeby ci pierwsi ich nie oskubali. Co do wieku emerytalnego- to strasznie intuicyjna sprawa. Ludzie bardzo zaniżają to, czego będą potrzebować w podeszłym wieku. A finansowanie własnej starości to gigantyczne sumy. I nigdy sami nie uzbieramy, żeby wystarczyło. Człowiek, który ma 60 lat myśli sobie: przejdę na emeryturę, dostanę trochę kasy, ale jeszcze popracuję-połączenie tych dwóch źródeł, świetne rozwiązanie. To jest bardzo słodkie dostać dodatkowe pieniądze (zresztą bardzo malutkie) jak się jeszcze ma inne pieniądze. Ale po jakimś czasie on jest rzeczywiście stary i tych innych pieniędzy już nie zarobi. Teraz musi żyć z tego co kiedyś wystarczało jako dodatek. Pamiętajmy, że jako ludzie jesteśmy krótkowzroczni i w tym przypadku słusznie jest podjąć decyzje pewnego ograniczenia wolności nas wszystkich. Mamy pewność, że część z nas może podjąć złe decyzje, nie ze skutkiem negatywnym dla nich samych. Ktoś może powiedzieć; „Źle wybrałeś, umieraj pod płotem”. Ale ten ktoś nie będzie umierał pod płotem, tylko przyjdzie do nas po pomoc. I ją dostanie. I słusznie, że dostanie. Ale lepiej, żeby nie musiał w ogóle tego robić. Dlatego eliminujemy takie rzeczy jako społeczeństwo. I tu polityka społeczna nie kłuci się z liberalizmem. Bo wolność nie eliminuje tego, że my jako wspólnota możemy sobie narzucić pewne zasady dla dobra publicznego. Powszechny, nie za duży system jest czymś, co zwiększa nasz dobrobyt niezależnie od jakichkolwiek założeń. System emerytalny ma być mały, absolutnie powszechny a do tego niech każdy sobie jeszcze dokłada. Najgorzej jest wtedy, gdy indywidualne decyzje próbujemy wprowadzić do systemu powszechnego, bo i tak odpowiedzialność z nie spada na zbiorowość, a nie jednostkę. Jak spada na tego, kto podjął decyzję, to jest to akceptowalne, jak na innych- nieakceptowalne.
PYTANIE Z SALI:
Czy nie byłoby motywujące dla OFE, żeby ich prowizja nie była obliczana od wypracowanego dzięki nim zysku?
MAREK GÓRA:
Zmotywowalibyśmy tym OFE do podejmowania maksymalnego ryzyka. Jak wygrają (dla nas), to ich działka rośnie. Jak przegrają- to nasze pieniądze, nie ich. Opłaty byłyby za wysokie- towarzystwa zafundowałyby sobie bardzo kiepski PR. A struktura prowizji to jest wyższa szkoła jazdy, jak to zrobić, by działało. Generalnie nikt nie znalazł dobrego sposobu. W przypadku prywatnych pieniędzy, to ja umówię się z zarządzającym jak będę chciał. Jak dobrze-wygram, jak źle-przegram. Ale tu są pieniądze całego społeczeństwa. Między systemem publicznym i prywatnym jest też taka różnica, że prywatny czasem generuje wyższe stopy zwrotu. Tylko i wyłącznie dlatego, że cześć z nas nie będzie w tym uczestniczyć. Każdy system, w którym jesteśmy wszyscy daje uśredniony poziom zysku. Jeżeli przez operacje finansowe wytworzymy sobie wyższy poziom kont niż wartość wytworzonego produktu, to inflacja i ceny to przywrócą do normalności. Jednym z powodów kryzysu jest to, że uwierzono, że można konstruować bogactwo bez oparcia w realnym produkcie, który za to bogactwo chcemy potem skonsumować.
PYTANIE Z SALI:
Co z tym, że brak nadal zabezpieczenia 40% w akcjach a reszty w papierach dłużnych?
MAREK GÓRA:
Papiery dłużne w OFE są bez sensu, dlatego w ogóle ich nie powinno być. Wniosek z tego taki, nie że trzeba więcej przekazywać do ZUSu, ale że więcej trzeba inwestować w akcje.