Nie ulega żadnej wątpliwości, że religia chrześcijańska i liberalizm stanowią dwa odrębne i pod wieloma względami różne katalogi wartości. Pytanie o to, czy są one ze sobą absolutnie sprzeczne i zatem pełne wyznawanie jednego wyklucza pełne poparcie dla drugiego, jest jednym z ciekawszych pytań filozoficznych, nad którym głowią się historycy idei i politolodzy na całym świecie. Z tych rozważań wynika wiele – nierzadko całkowicie przeciwstawnych – wniosków. Jednak jako nieuchronna jawi się konstatacja, że równoczesne zadowolenie postulatów liberalizmu i chrześcijaństwa w życiu publicznym i społecznym nie jest możliwe.
Fundamentalna różnica podejścia polega na tym, że podczas gdy chrześcijaństwo jest pozytywnym katalogiem zasad życia zbiorowości, który na każdą jednostkę nakłada szereg obowiązków, nakazów i zakazów, tak liberalizm postuluje podejście uwalniające jednostkę spod konieczności podporządkowania się takim pozytywnym katalogom, w tym chrześcijaństwu. Chrześcijaństwo jest ekspansywne, dąży do włączenia w orbitę swojego oddziaływania jak największej ilości obszarów życia jak największej liczby ludzi i skłonienia ich do postępowania zgodnie z jego wartościami, korzystając przy tym nie tylko z perswazji, ale także ze wsparcia władzy politycznej i prawa państwowego. Liberalizm zaś jest defensywny, czyli nie oferuje żadnego katalogu wartości, który jednostki byłyby zobligowane przyjąć – ogranicza się do tego, aby ludzi zwolnić z powinności udzielenia pozytywnej odpowiedzi chrześcijaństwu i innym konkurencyjnym wobec niego katalogom wartości. W chrześcijańskim państwie wyznaniowym byłby obowiązek prowadzenia określonego stylu życia. W państwie liberalnym jest możliwość prowadzenia chrześcijańskiego żywota – ale bez przymusu, w oparciu o wolną wolę.
Oznacza to, że można być liberałem i dobrym chrześcijaninem równocześnie. Nie uda się co prawda wspierać obu w zakresie życia publicznego, bo choć porządek liberalny nie neguje porządku chrześcijańskiego w sensie wolnego wyboru jednostek (wolność wyboru nie wyklucza dokonania wyboru chrześcijańskiego), to jednak porządek chrześcijański eliminuje porządek liberalny (obowiązek wiary eliminuje wolność). Możliwym jest niemniej poparcie dla idei liberalizmu w życiu publicznym i równoczesny wybór wiary i nauki chrześcijaństwa jako swojej osobistej drogi w życiu prywatnym. Wymaga to jedynie z rezygnacji z oczekiwania, iż wszyscy współobywatele będą wierzyć w to, co ja i żyć w ten sam sposób. Człowiek wybierający tradycyjny porządek może być tolerancyjny wobec drugiego człowieka, wybierającego byt libertyński; nie może zgodnie z własnym sumieniem pochwalać jego czynów, ale może zaakceptować jego wybór. Tolerancja bez aprobaty jest warunkiem koegzystencji liberalizmu i religii chrześcijańskiej – nie tylko w jednym społeczeństwie, ale także w świecie wartości jednego i tego samego człowieka. Dzięki temu mogą funkcjonować heterogeniczne społeczeństwa współczesne, gdzie purytański i hedonistyczny styl życia są równouprawnionymi opcjami.
Ludzie głęboko religijni, zazwyczaj będący równocześnie konserwatystami, niezwykle często i chętnie kierują pod adresem liberalizmu zarzut wrogości wobec religii. Jest to zarzut nieprawdziwy co do ogólnego założenia, z dwóch powodów. Po pierwsze, generalna, ideologiczna wrogość liberalizmu wobec religii oznaczałaby, iż liberalizm przeczy sam sobie: zwalcza jedną z ważnych alternatyw wolnego wyboru drogi życiowej przez jednostkę ludzką, choć wolność tego wyboru przecież niezaprzeczalnie z całą mocą postuluje. Liberalizm programowo wrogi religii nie jest więc liberalizmem w pełnym tego słowa znaczeniu. Prawda jest taka, że zarzut ten jest nieprecyzyjny i w istocie powinien brzmieć: liberalizm jest wrogi wobec aktywności religii i kościołów zmierzającej do zaprowadzenia przymusu wiary, lub wytworzenia presji nieformalnej idącej w tym samym kierunku. Ten „zarzut” jest prawdziwy – ale konserwatyści i integryści nie formułują go w ten sposób, gdyż wówczas sympatia większości opinii publicznej znalazłaby się po stronie liberalizmu. W ich interesie jest nakreślenie całkowicie nieprawdziwego obrazu konfliktu, w którym zły i agresywny liberalizm za wszelką cenę chce zaszkodzić i upokorzyć biedny, słaby kościół, który nie robi nic, tylko spełnia misję bożą na Ziemi. Prawda jest natomiast taka, że liberalizm w żaden sposób nie przeciwdziała aktywności kościoła – póki polega ona na dostarczaniu szeroko pojętych usług religijnych zainteresowanym i dobrowolnie ich poszukującym ludziom. Reaguje tylko wtedy, gdy kościół sięga po przymus. A wówczas mamy do czynienia z reakcją na ograniczenie wolności jednostki, nie z agresją. To liberalizm jest w defensywie, nie religia.
Po drugie, zarzut wrogości liberalizmu wobec religii jest manipulacją. Sugeruje on bowiem, że liberałowie są ludźmi, którzy odrzucają wiarę wobec Istoty Wyższej ze względu na swoje ideowe przekonania. Tymczasem liberalizm nie wypowiada się na temat wiary w sposób rozstrzygający i definitywny. Jest to kolejna sprawa, którą pozostawia do samodzielnego rozstrzygnięcia każdej jednostce. Rzekoma wrogość liberalizmu wobec wierzeń religijnych jako aspektu transcendentalnego to kolejna zasłona dymna, która ma zakryć prawdziwe meritum problemu. Rzecz w tym, że liberalizm przejawia wrogość wobec religii nie ze względu na jej treść, naukę czy wartości, ale tylko i wyłącznie ze względu na ambicje polityczne kościołów, które były i są nadal istotnym elementem ich działalności. Dlaczego udział kleru w sprawowaniu władzy przeszkadza liberałom? Oczywiście dlatego, że jest to droga to legislacji przymusu wiary, który jest w sprzeczności z fundamentami liberalizmu od jego zarania. Idea tolerancji religijnej rodzi konieczność rozdziału państwa od wszystkich kościołów w sposób najzupełniej logiczny. Liberalizm zakwestionował w pewnym momencie historii porządek społeczno-polityczny, w którym religia i kościoły cieszyły się znaczącymi wpływami władczymi i przywilejami uznaniowymi. W wizji ustroju liberalnego pozycja kościoła uległa zatem degradacji w stosunku do tego porządku. Kler uznał liberalizm za zagrożenie dla swoich doczesnych apanaży, ale także dla misji religijnej, do realizacji której używano wtedy nie tylko zwykłego nauczania, ale także zniewalającej perswazji. To właśnie stało powodem, dla którego te kościoły, które posiadały wcześniej pozycje uprzywilejowane, dostrzegły w liberalizmie zagrożenie i poczęły go zwalczać, bynajmniej nie przebierając w środkach. Szkoda – czyżby ich przywódcy uznali, że człowiek posiadający wolną wolę nie będzie chciał zostać wiernym kościoła i tylko przymus daje gwarancję trwania wspólnoty religijnej? Czyżby nie ufali w siłę argumentów swojej religii? Czy w tamtym czasie kler składał się w istocie z ludzi małej wiary, którzy walkę polityczną uznali za jedyną alternatywę wobec kapitulacji przed ideą liberalną?
Jeśli spojrzymy na historię stosunków liberalizm-religia w różnych państwach Europy, łatwo dostrzeżemy, iż różnie one wyglądały i zarzut powszechnej wrogości liberalizmu względem religii jest chybiony. Generalnie prawidłowość była jedna: liberalizm zachowywał poprawne stosunki z tymi wspólnotami religijnymi, które nie przejawiały ambicji politycznych i szanowały ideę tolerancji religijnej, potrafiły współżyć z innymi kościołami i nie dążyły za wszelką cenę do nawracania, koncentrowały się na Bogu i kontakcie człowieka z Nim, zamiast na szerzeniu zabobonów czy irracjonalnych obaw, jako metody nauczania przez zastraszanie. Poprawne stosunki mogł
y z czasem przeistoczyć się nawet w symbiozę.
Tak stało się w Wielkiej Brytanii, gdzie myśl liberalna miała u swego zarania deistyczny charakter. Uznanie Boga za stwórcę doprowadziło filozofię liberalną do kilku arcyważnych założeń: o dobrej naturze człowieka, nienaruszalności jego praw naturalnych, o pokojowym charakterze stanu natury i w efekcie do skrajnie indywidualistycznej koncepcji umowy społecznej. Ten empiryczny liberalizm z pism Johna Locke’a łatwiej mógł znaleźć wspólny język z religią od francuskiego liberalizmu racjonalistycznego. Niemniej, cała materia, którą rozum ludzki może ogarnąć stosując metodę empiryczno-racjonalną, powinna być przedmiotem wolnego wyboru człowieka. Dotyczy to także dylematów moralnych. Deistyczny liberalizm Locke’a postulował oddzielenie religii od moralności społecznej celem zapewnienia etycznej autonomii jednostek ludzkich oraz wolności sumienia. Żadne, także dominujące wyznanie nie może aspirować do wkroczenia w sferę moralności społecznej i narzucenia religijnych norm ogółowi obywateli poprzez utożsamienie sankcji kościelnych z państwowymi, a więc przełożenie nakazów wiary na język prawa karnego. Wyklucza to integryzm, czyli sojusz kościoła z ołtarzem – i to on, nie religia, był od zawsze wrogiem liberalizmu.
Różnice pomiędzy liberalną a chrześcijańską koncepcją życia społecznego mają zatem z jednej strony źródło w obecności nominalizmu, subiektywizmu i relatywizmu w liberalnej epistemologii (indywidualizm i niepewność poznania wykluczają sensowność przymusowego narzucania całym zbiorowościom dogmatycznie niepodważalnych koncepcji), zaś z drugiej strony tkwią w polityce. Tutaj myśl liberalna stanęła w opozycji do papieskiego nauczania o wyższości ładu duchowego i władzy sakralnej nad ładem doczesnym i władzą świecką. Od czasów reformacji nie było już jednak w Europie zachodniej jednomyślności co do tego, kto jest źródłem jedynej uprawnionej władzy sakralnej, dlatego propozycja liberalizmu była laickim kompromisem, pozwalającym na uniknięcie konfliktów i wyznaniowej nietolerancji. Z przyczyn zrozumiałych uzyskała ona większą popularność w kręgach protestanckich.
Reprezentantom stanowiska indywidualistycznego i zwolennikom idei autonomii moralnej człowieka podobała się organizacja niektórych protestanckich wspólnot wyznaniowych, która zasadzała się na pluralizmie i daleko posuniętej niezależności lokalnych gmin, gdzie wierni cieszyli się znaczną swobodą w doborze treści obrzędów i form pielęgnowania swojej wiary. Postulat Marcina Lutra o prawie każdego człowieka do samodzielnej interpretacji Pisma świętego i odrzucenie w tym zakresie autorytetu papieskiego, a także wyrosła głównie z kalwinizmu, protestancka etyka pracy, były zbieżne z ideowymi założeniami liberałów. Dodatkowo decentralizacja i pewna sekularyzacja instytucji kościelnych zmniejszały wpływ religijnych hierarchii wartości na życie polityczne.
Z wymienionych przyczyn, ale także ze względu na zbieżność antyabsolutystycznych postulatów, wczesny brytyjski liberalizm miał najbliższe związki z purytanizmem, choć nie z jego najbardziej rygorystyczną co do stylu życia odmianą. Purytanizm pojawił się już w XVI wieku, jako ruch dążący do eliminacji pozostałości papizmu w Kościele anglikańskim. Jednak w czasach Locke’a drogi środowisk purytańskich i hierarchii anglikańskiej poczęły się rozchodzić z powodu dążenia purytanów do maksymalizacji niezależności lokalnych parafii od władzy biskupów. Przeciwko tym dążeniom wystąpił episkopalizm, wyrażający aspiracje hierarchów do zachowania kontroli nad strukturą kościelną. Uzyskał on poparcie króla Jakuba I, co stało się zaczynem nowego sojuszu ołtarza z tronem w wydaniu anglikańskim. Liberalizm sprzeciwił się episkopalizmowi, jako zjawisku posiadającemu znamiona kościelnego absolutyzmu i stał się naturalnym sojusznikiem purytanów, zarówno prezbiterian (postulujących autonomię poprzez zwiększenie uprawnień prezbiterów w gminach religijnych), jak i radykalniejszych independentów (postulujących zupełną autonomię i oddanie losów gmin w ręce wszystkich wiernych). Z czasem liczba tych wspólnot, ze swojej natury strzegących swojej odrębności i niezależności, rosła. W brytyjskiej literaturze ich ogół określa się jako stojący w opozycji wobec oficjalnego Kościoła anglikańskiego religijny nonkonformizm. Nonkonformiści stali się w XVIII wieku naturalną klientelą liberałów, a w wieku XIX politycy nonkonformistyczni byli jednym z głównych nurtów brytyjskiego liberalizmu, aż wspólnie z wigami, częścią torysów z frakcji premiera Peela i radykałami demokratycznymi doprowadzili do powstania Partii Liberalnej.
Radykalna protestancka interpretacja Biblii, która charakteryzowała kościoły nonkonformistyczne, była zresztą dalece zbieżna z liberalnymi koncepcjami prawa natury. Można więc w sojuszu liberalizmu i nonkonformizmu upatrywać nie tylko taktycznej wspólnoty interesów politycznych, ale również rzeczywistej wspólnoty filozoficznej. Prawdopodobnie dlatego jeszcze w XX wieku istniała bardzo silna korelacja pomiędzy polityczną sympatią dla Partii Liberalnej a przynależnością do któregoś w kościołów nonkonformistycznych.
Z kolei we Francji, gdzie racjonalizm (uznający rozum człowieka za miarę prawdy, ale nie za jej źródło) miał większe znaczenie w rozwoju myśli liberalnej, bardziej zarysował się konflikt z kościołem, niż symbioza. Liberałowie częściej byli tam ateistami, lecz ich sprzeciwu nie budziła sama koncepcja wiary jako takiej, a raczej fakt, że w nauczaniu katolickim tamtej epoki wiara nazbyt często była mocno złączona z fanatyzmem, nietolerancją i wrogością religijną, zacofaniem umysłowym, nieufnością, wiarą w zabobony, ludowymi tradycjami oraz innymi, zniechęcającymi oczytanych, otwartych na świat, tolerancyjnych i progresywnych ludzi do udziału w praktykach religijnych. Religia posiadała zatem nie tylko wadę ambicji politycznych, którą w Anglii liberałowie słusznie zarzucali Kościołowi anglikańskiemu, ale także, szerząc ciemnotę i nietolerancję, odgrywała jednoznacznie negatywną rolę z punktu widzenia procesów społecznych.
Pierwszoplanową rolę odegrała jednak polityka. W państwach katolickich, szczególnie we Francji, Włoszech i Hiszpanii, liberalizm stał się celem zmasowanego ataku hierarchii kościelnej, pragnącej zachować swoje integrystyczne wpływy. W efekcie doszło do wykształcenia się tam, umotywowanej głównie politycznie, postawy antyklerykalnej (którą należy odróżniać od postawy antyreligijnej). We Włoszech wzmocniła ją dodatkowo działalność Państwa Kościelnego przeciwko wysiłkom zjednoczenia państwa, w które liberałowie włoscy byli silnie zaangażowani. Pomimo tego, liberalizm zyskiwał zwolenników także w środowiskach katolickich. Rzadko kiedy cieszyli się oni tolerancją ze strony swojego kościoła (oczywiście wartym podkreślenia jest tu przypadek lorda Johna Actona).
Najczęściej atak kleru na środowiska liberalne był zdecydowany i bezlitosny. W XIX wieku i na początku wieku XX, właściwie aż do czasu pontyfikatu Jana XXIII, Kościół katolicki toczył z liberalizmem otwartą wojnę. Nie brakowało głosów potępiających liberalizm i uznających za grzech sam fakt posiadania poglądów liberalnych. Smutny los spotkał szczególnie środowisko pisma „L’Avenir”, którego liderem był ksiądz Hughes de Lammenais. Dowodził on braku sprzeczności pomiędzy umiłowaniem Boga a poparciem idei wolności. Ale głosił także krytykę pod adresem możnych Kościoła, co spowodowało ich zdecydowaną reakcję. Episkopat francuski zakazał wiernym lektury „L’Avenir”, zaś papież Grzegorz XVI w jednej z encyklik nazwał poglądy tam głoszone „bezwstydnymi”, apel o zagwarantowanie wolności sumienia wszystkim ludziom uznał z „absurdalny” i zaznaczył, że
do poglądów de Lammenais należy odnosić się „z dostatecznym obrzydzeniem”. Trzeba przyznać, że trudno nawet podejmować dyskusję z tego typu postawą. Osobiście więc nie dziwię się temu, że lewe skrzydło francuskiego liberalizmu, związane z republikanami, a potem Partią Radykalną, postanowiło podnieść rękawicę i doprowadziło do najbardziej konsekwentnej ustawy o separacji kościoła od władz państwowych w 1905 roku. Qui seme le vent, récolte l’orage – kto sieje wiatr, zbiera burzę. Po zmianach percepcji liberalizmu przez Kościół katolicki w XX wieku, ale także w wyniku tej lekcji pokory z 1905 roku, stosunki na linii liberalizm – religia zaczęły się we Francji poprawiać, do tego stopnia, że w latach dziewięćdziesiątych największy odsetek praktykujących katolików znajdował się w elektoracie zdominowanej przez liberałów Union pour la démocratie française (UDF).
W Niemczech partie liberalne zawsze rekrutowały swoich wyborców głównie spośród protestantów. Dystans wobec katolików był większy nie tylko dlatego, że posiadali oni swoją konfesyjną partię Centrum, ale także z przyczyn politycznych. Największe starcie miało miejsce pod koniec XIX wieku, kiedy większość liberałów poparła politykę Kulturkampf. W swoich założeniach dążyła ona bowiem do bardziej konsekwentngo aniżeli uprzednio wcielenia w życie zasady rozdziału państwa od Kościoła katolickiego, głównie do uniezależnienia kultury, edukacji i wychowania młodzieży od wpływów religijnych. Charakterystyczne, że nie było potrzeby wzmocnienia tego rozdziału w odniesieniu do Kościoła ewangelickiego. Jeszcze w RFN, po 1949 roku, FDP miała wyraźnie większe poparcie pośród ewangelików niż wśród katolików. Niemieccy liberałowie bardzo cenili jednak doniosłość społecznej funkcji religii, szczególnie wobec totalitarnego doświadczenia III Rzeszy i starali się łagodzić konflikty z udziałem kościołów; widzieli potrzebę interwencji tylko w przypadku wyjścia przez religię poza granice przewidziane ustrojem laickiego państwa.
Próby poszukiwania rozwiązań kompromisowych dla liberalizmu i katolicyzmu kończyły się zazwyczaj nieprzychylną reakcją strony kościelnej. Oczywistym jest, że Kościół nie mógł i nie może zaakceptować wielu etyczno-obyczajowych postulatów liberalnych (nawet w złagodzonym zakresie, w ramach tolerancji bez akceptacji), które postrzega jako zagrożenie dla wspólnoty swoich wiernych. Z drugiej strony, myśliciele i politycy liberalni, także katoliccy, nie mogli i nie mogą zgodzić się na próby Kościoła, aby katolickie wartości uczynić obowiązującymi dla wszystkich obywateli, w tym ateistów i innowierców. Dlatego zasada rozdziału państwa od kościoła stała się szczególnie istotna w państwach katolickich. W ostatnich dekadach, szczególnie w czasie pontyfikatu Jana XXIII i Pawła VI, obustronne stosunki znacznie się poprawiły. Ostre pisma hierarchów Kościoła z XIX wieku czyta się niemal z niedowierzaniem, poczuciem nierzeczywistości, a nawet rozbawieniem. Dziś jest więcej zrozumienia po obu stronach, otwarto wiele pól dialogu. Wybór kardynała Martiniego na papieża w 2005 roku zapewne ten proces by pogłębił, choć – trzeba to otwarcie rzec – nigdy nie będzie pełnej zgody między społeczną nauką Kościoła a liberalizmem. Czy pontyfikat Josepha Ratzingera, na co wskazują niektóre jego decyzje, będzie krokiem wstecz? Czy wznowione zostaną wydawałoby się zamknięte konflikty? Pokażą to najbliższe lata.
Wykorzystane zdjęcie jest autorstwa: Napalm filled ., zdjęcie jest na licencji CC