Co z Hanną Gronkiewicz-Waltz pół roku po referendum? Zapowiedziała, że „nie wyklucza” kandydowania na trzecią kadencję. Tylko, że przez dwie dotychczasowe tak jakby jej nie było. Jakby w ogóle w Warszawie nie było prezydenta.
Jeszcze pół roku temu jej kariera wisiała na włosku. Już prawie wypchnięto ją z fotela Prezydenta Miasta. Jednak podjęła ofensywę i oświadczyła, że zrozumiała: miała zbyt mało kontaktów z mieszkańcami, a w przyszłości będzie rozwijała partycypację społeczną. W końcu referendum okazało się jej sukcesem i… wszelki słuch o niej zaginął. Po referendum nie zmieniła nic lub prawie nic w stylu sprawowania władzy.
Pani Nieobecna
Warszawa kipi debatami i spotkaniami publicznymi na temat przestrzeni publicznej, komunikacji, planów miejscowych, przyszłości miasta, a Pani Prezydent jak na nie nie przychodziła tak nie przychodzi. Nie za wiele jej też w mediach, a jeżeli już to mignie w tle jakiejś informacji o Platformie Obywatelskiej. Nie wypowiada się na żaden z tematów, o których bębnią stołeczne media, od których rozpala się facebook. Zapowiedź lutowej debaty z jej udziałem w lokalu PAŃSTWOMIASTO zelektryzowała zainteresowanych Warszawą – wreszcie będzie możliwość usłyszenia jej na żywo, zadania pytania. Debata odbyła się, owszem, i była nawet ciekawa. Tylko, że Pani Prezydent na nią nie przyszła. W dzień debaty od rana na facebookowym profilu wydarzenia rozwijali skrzydła hejterzy, którzy startują w najbliższych wyborach samorządowych. Stek obraźliwych opinii, kąśliwe memy to znak firmowy działaczy. To wystarczyło, Pani Prezydent odwołała udział w wieczornej debacie pod pozorem udziału w pogrzebie.
To odcięcie się od ludzi, od tego czym żyje miasto stało się symbolem Hanny Gronkiewicz-Waltz. Niechęć do konfrontowania się z chamstwem jest zrozumiała i trudno o nią mieć pretensję, ale w przypadku Pani Prezydent to już coś więcej. Wygląda to jak strach przed mieszkańcami, którzy z niezrozumiałych względów nie doceniają wysiłków i osiągnięć. Tylko, że taka reakcja nie pomoże, lecz wręcz odwrotnie, pogłębi jej alienację i niezrozumienie dlaczego mieszkańcy nie wykazują entuzjazmu pomimo, że metro się buduje, muzea też, a ulice świecą nowym, równym asfaltem.
Jestem (nie)fajna
Najlepszym dowodem odgradzania się od mieszkańców może być sprawa planu miejscowego dla obszaru Osi Saskiej. Urząd Miasta ogłosił przystąpienie do sporządzania planu dla tego centralnego miejsca Warszawy (obejmuje m.in. plac Piłsudskiego, plac Teatralny, plac Bankowy, fragment Marszałkowskiej, Al. Jana Pawła i Krakowskiego Przedmieścia). Tyle, że ogłosił to w Biuletynie Informacji Publicznej i… nigdzie indziej. Wiadomość o możliwości składania przez mieszkańców wniosków do planu została przed nimi dobrze ukryta i pewnie nikt by z niej nie skorzystał gdyby nie Grupa M20, która narobiła szumu wokół sprawy i zaczęła domagać się, żeby przyjmowanie wniosków w tak ważnej sprawie trwało dłużej niż tylko minimum wyznaczone ustawą. Sprawa zakończyła się pozytywnie, w końcu złożono do planu kilkaset wniosków, ale niesmak pozostał. Partycypację trzeba było Pani Prezydent dosłownie wyszarpywać, a i tak do końca nie zabrała głosu w tej sprawie.
Za to na Facebooku Hanna Gronkiewicz-Waltz od czasu referendum zaczęła się pojawiać, ale w propagandowym okienku, w którym: a to zapala lampki na choince, a to pokazuje „atrakcje na staromiejskim lodowisku,” a to znowu informuje, że spotkała się z „przedstawicielami związków kombatanckich”. Wszystko wyrażone drętwym, urzędniczym językiem, który wciąga jak instrukcja obsługi windy.
Po przeczytaniu kilku wpisów staje się jasne, że to wcale nie Pani Prezydent pisze te posty, lecz znudzony pracą urzędnik odrabiający pańszczyznę, bo mu szefowa kazała. Całkowity brak odniesień do bieżących debat, nic, co mogłoby kogokolwiek zainteresować ani (broń Boże) co mogłoby zakrawać na osobistą opinię – jeszcze by ktoś miał inną i co wtedy?
Ta kulawa próba facebookowego unowocześnienia wizerunku okazała się niezamierzonym dowodem anachroniczności Pani Prezydent, która nawet jeśli się wysili na próbę dogadania się z mieszkańcami, to próba ta wygląda tak, że lepiej aby jej nie było.
Innym dowodem nowoczesności miał być budżet partycypacyjny. Pierwszy kwartał nowego roku mija w Warszawie pod znakiem zbierania wniosków. Akcja jest szeroko zakrojona: jest strona internetowa, są ulotki, plakaty, dodatki do gazet. Są też miejscy działacze, którzy też chcą pokazać się jako nowocześni. Słowem jest wszystko, tylko Pani Prezydent nie ma. Przespała? Nie powiedzieli jej, że należy się utożsamiać z tą akcją?
Kontrkandydaci
Nie przespał kandydat SLD na prezydenta Warszawy Sebastian Wierzbicki. Nakręcił spot wideo, z którego ma chyba wynikać, że to on jest ojcem budżetu partycypacyjnego. Kandydat jednak jest tak mało znany, a spot toporny, że przeszedłby zupełnie niezauważony, gdyby nie to, że w Internecie odezwało się kilka głosów protestu przeciw bezczelności kandydata, który z budżetem partycypacyjnym nie miał nic wspólnego, a teraz chce się na nim wypromować.
Inne partie też nie mają zbyt wiele wiedzy na temat Warszawy i nic dziwnego, że wyłanianie kandydatów przypomina łapankę. Najbiedniejszy wydaje się PiS, który do referendum wystawił uniwersalnego kandydata prof. Glińskiego. W dwa miesiące zdołał on obniżyć entuzjazm dla referendum z 65% do 25%. PiSowcy zdają sobie sprawę, że taki kandydat to kula u nogi partii, ale skąd mają wziąć lepszego?
Swego czasu przez media przemknęła wiadomość o możliwości kandydowania Ryszarda Kalisza. Sympatyczny pan Ryszard potrafi gawędzić na wszelkie tematy, ale akurat w wypowiedziach o stolicy wydaje się wstrzemięźliwy. Jedyne co potrafił sklecić na temat Warszawy to, że bardzo ją kocha. Przyparty do muru przez telewizyjnego dziennikarza zaczął coś mówić o swoich predyspozycjach „bardziej analitycznych niż administracyjnych”, a stanowisko prezydenta Warszawy kojarzy mu się „bardziej z administracją.” Oznacza to zapewne, że dopiero jeśli nie powiedzie mu się w wyborach do Parlamentu Europejskiego to rad – nierad będzie musiał powalczyć o słabo mu się kojarzącą funkcję prezydenta Warszawy.
Jest jeszcze parę innych osób chętnych do kandydowania, Gazeta Stołeczna namaściła nieomal oficjalnie swoją kandydatkę, ale jak na razie wydaje się, że będą stanowili co najwyżej ciekawostkę socjologiczną.
Takich kontrkandydatów mogła sobie Hanna Gronkiewicz-Waltz tylko wymarzyć. Nic dziwnego, że w tym towarzystwie na pół roku przed wyborami przewodzi sondażom pomimo, że prawie jej nie ma, a po jej przedreferendalnych obietnicach pozostały tylko wspomnienia.