26 stycznia 2013 r. żołnierze francuscy i malijscy (kolejność nieprzypadkowa) zdobyli najludniejsze miasto północy Mali – Gao. Dwa dni później opanowali lotnisko w antycznym i popularnym wśród turystów całego świata Timbuktu. Taki bieg wydarzeń nie oznacza jednak końca „konfliktu w Mali”. Możliwe, że to jedynie kolejna odsłona dramatu tego państwa i całego regionu Afryki Zachodniej, który rozpoczął się jednak na długo przed upadkiem Kaddafiego w Libii, rebelią Tuaregów w Mali i atakiem terrorystycznym na rafinerię w Amenas w Algierii.
Wydarzenia 2012 r. w Mali
Mali to duże, lecz słabo zaludnione i bardzo biedne państwo położone w Afryce Zachodniej. Przed 1960r. było kolonią francuską, a do 1991 r. znajdowało się głównie pod rządami wojskowych. W ostatnich dwudziestu latach stało się jednym z afrykańskich prymusów w dziedzinie demokracji i wydawało się, że mogłoby służyć jako pozytywny przykład przemian ustrojowych dla sąsiednich państw regionu. Jego pozytywny, lecz nie do końca prawdziwy, image jednego z liderów zmian na kontynencie afrykańskim legł jednak w gruzach po wydarzeniach 2012 r.
W marcu tego roku wojskowi malijscy dokonali zamachu stanu i obalili mającego wkrótce ustąpić po pełnieniu urzędu przez dwie kadencje prezydenta Amadou Toumani Touré. Oficjalnym powodem ich interwencji w sprawy polityczne państwa była niezainteresowanie rządu problemami armii i jego niezdolność do zapewnienia walczącym na północy Mali z powstańcami tuareskimi z Narodowego Ruchu Wyzwolenia Azawadu (MNLA) żołnierzom odpowiedniego wsparcia logistycznego. Zamieszanie na południu Mali wykorzystała MNLA, uzbrojona w broń dostarczoną jej przez Tuaregów służących kiedyś Muammarowi Kaddafiemu, która w prawdziwym pustynnym blitzkriegu zajęła ok. połowę całego Mali, a przede wszystkim miasta Gao, Timbuktu i Kidal. Co gorsza, Tuaregowie, nie stanowiący nawet większości wśród mieszkańców północnego Mali, ogłosili następnie powstanie niezależnego państwa, Azawadu, którego, na szczęście dla malijskich wojskowych, nikt nie uznał. Nie zmieniało to jednak faktu pełnej kompromitacji armii malijskiej, która, choć szkolona m.in. przez specjalistów z USA w dziedzinie zwalczania terroryzmu, nie potrafiła przeciwstawić się pustynnym bojownikom. Zamiast tego wojskowi zajęli się wojowaniem między sobą oraz polityką.
Kapitan Amadou Sanogo, przywódca junty wojskowej, stał się politycznym celebrytą, bez którego wiedzy i zgody nic rzekomo nie mogło się wydarzyć w stolicy kraju, Bamako. Faktycznie, to z jego namaszczenia kraj uzyskał tymczasowego prezydenta, z jego inspiracji zmieniali się także premierzy. Co ciekawe, jego pucz zyskał początkowo dość dużą popularność wśród Malijczyków (w większości czarnych), którzy chcieli powstrzymania rebelii (białych) Tuaregów oraz nie mieli nic przeciwko obcesowemu traktowaniu członków skorumpowanej i nepotystycznej klasy politycznej tego kraju. Mijały jednak miesiące a liczne problemy kraju, m.in. utrata kontroli nad ok. połową terytorium, kryzys humanitarny związany z dramatyczną sytuacją uchodźców i Malijczyków zamieszkujących środkową i północną część kraju, kryzys gospodarczy spotęgowany przez sankcje nałożone po zamachu stanu na Bamako przez Wspólnotę Gospodarczą Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS) pozostawały nierozwiązane.
Równolegle trwał także kontredans państw członkowskich ECOWAS, które chciały uzyskać w ONZ-cie rezolucję autoryzującą zbrojną interwencję ich wojsk w Mali. Ich często słabi (Wybrzeże Kości Słoniowej) lub niedemokratycznie wybrani (Burkina Faso) prezydenci chcieli jak najszybciej zakończyć sprawę powstania Tuaregów, które przyciągało zbyt wiele uwagi społeczności międzynarodowej na Afrykę Zachodnią. Efektem tego mogłoby być wzmożone zainteresowanie działaniami rządów państw regionu, które od lat przysłowiowo „przymykały oko” na zaangażowanie przedstawicieli administracji państwowych np. w przemycanie narkotyków i papierosów przez Saharę. Co gorsza, ich partnerami w tych kryminalnych procederach niejednokrotnie byli członkowie radykalnych ugrupowań islamistycznych, które często podejmowały w regionie działania o charakterze terrorystycznym. Najsłynniejszym takim ugrupowaniem jest tzw. Al-Ka’ida w Islamskim Maghrebie (AKIM).
Powody reakcji i zainteresowania społeczności międzynarodowej
W tym miejscu należy zaznaczyć, ze AKIM jest obecna na obszarze Sahelu co najmniej od 2008 r., kiedy to organizacja, pokonana w Algierii przez skuteczne, ale także brutalne, działania antyterrorystyczne, została zmuszona do ucieczki na teren pozostającej poza kontrolą państw obszaru Sahary. Tu duża część jej członków skoncentrowała swoje wysiłki na działaniach o charakterze „biznesowym”, tzn. przemycie narkotyków z Ameryki Południowej do Europy, papierosów oraz m.in. porwaniom dla okupu przebywających na tym terenie zachodnich turystów. Te działania nie przekładały się jednak na wzmożoną aktywność AKIM w samej Algierii a także Francji, które oficjalnie są jej najważniejszymi celami. Taka sytuacja pozwalała decydentom na ignorowanie problemu nie tyle terroryzmu międzynarodowego na obszarze Sahelu, ale raczej ryzyka płynącego z faktu powstania siedliska kryminalistów, islamskich fundamentalistów i terrorystów u południowych granic kraju (Algierii), który de facto jest południowym sąsiadem Unii Europejskiej.
Sytuację zmieniła decyzja saharyjskich islamistów o sprzymierzeniu się z fundamentalistycznie nastawioną frakcją tuareskich powstańców, tzw. Ansar Dine (AD, Obrońcy Wiary). AKIM i stowarzyszone z nią organizacje kryminalno-terrorystyczne wsparły AD w walce z teoretycznie zwycięską MNLA, co zaowocowało transformacją rebelii grupy tuareskich plemion w dżihadystyczne powstanie o pozornie międzynarodowym zasięgu. Społeczność międzynarodowa nie mogła dłużej ingerować takiego faktu, bo oto sztandary Al-Ka’idy zaczęły pojawiać się na budynkach w miastach północnego Mali, a z terenów kontrolowanych m.in. przez AKIM napływali uchodźcy dzielący się z prasą historiami przywodzącymi na myśl rządy Talibów w Afganistanie. Tego kryzysu nie można już po prostu było dłużej ignorować
Akcja i reakcja
Pozorne „Al-Ka’idyzacja” czy „talibanizacja” tuareskiej rebelii pomogły wszystkim zwolennikom interwencji zbrojnej w Mali. W grudniu 2012 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła jednogłośnie poprzez rezolucję nr 2085 wysłanie do tego kraju misji wojskowej pod nazwą AFISMA (Afrykańska Międzynarodowa Misja Wspierająca w Mali). Jej zadaniem miała być pomoc w stabilizacji sytuacji w tym kraju i zaangażowanie w proces odbudowy i szkolenia armii malijskiej. Z racji przeszkód natury logistycznej nie spodziewano się jednak pojawienia się zachodnioafrykańskich żołnierzy w Mali przed jesienią 2013 r.
Wydarzenie w Mali przybrały jednak obrót zupełnie niezgodnie z ONZowskim scenariuszem, bo islamiści postanowili uprzedzić pojawienie się wojsk AFISMA i na początku stycznia ruszyli do ofensywy skierowanej w głąb Mali. Ich dwie kolumny, liczące co najwyżej do tysiąca „bojowników”, nie byłyby najprawdopodobniej w stanie zająć całego Mali, ale w sytuacji totalnego rozkładu armii malijskiej miały wielkie szanse na osiągnięcie spektakularnych postępów w swoim marszu na południe. Koncentracja sił islamistów musiała być jednak dokładnie obserwowana przez przemierzające niebo nad Saharą amerykańskie i także francuskie samoloty zwiadowcze, bo niemal natychmiast po rozpoczęciu ofensywy do kontrnatarcia przeszły stacjonujące w okolicznych państwach afrykańskich, m.in. Burkina Faso, Czadzie, Wybrzeżu Kości Słoniowej, wojska francuskie. Korzystając ze wsparcia logistycznego niektórych sojuszników z NATO i współpracując z niedobitkami armii malijskiej, Francuzom dość sprawnie udało się powstrzymać islamistów i pod koniec stycznia br. rozpocząć proces odbijania wcześniej zajętych przez powstańców tuareskich terenów północnego Mali.
Mali 2013 – prognoza
Wojska francuskie zajmą wszystkie ośrodki miejskie na północy Mali. Kontrolę nad nimi najprawdopodobniej przejmą powoli napływające do tego kraju oddziały AFISMA, a w perspektywie także armia malijska. W 2013 r. do Mali przybędzie także misja wojskowa UE (EUTM Mali), w skład której mogą wejść polscy żołnierze, a jej zadaniem będzie pomoc w procesie odbudowy tamtejszej armii. Równolegle ECOWAS będzie toczył, z pozycji siły, negocjacje z AD na temat udziału jego przywódców w malijskiej polityce. Podobną rolę w stosunku do MNLA może odgrywać Algieria, która od lat uważa się za protektorkę praw Tuaregów w państwach Sahelu oraz akuszerkę kolejnych nieudanych porozumień na linii Bamako-tuarescy powstańcy. Dżihadyści z AKIM i innych organizacji fundamentalistów islamskich najprawdopodobniej wycofają się w głąb Sahary i będą kontynuować kryminalny proceder uprawiany z taką wprawą przed ostatnim powstaniem Tuaregów. Nieco więcej trudności niż zwykle może im przysparzać Algieria, w przeszłości stosunkowo zadowolona z sukcesu „wyeksportowania” AKIM poza swoje granice, która po ataku terrorystycznym na rafinerię w Amenas przez jedną z grup fundamentalistycznych obecnych także na północy Mali, obiecała podjęcie bardziej energicznych prób uszczelnienia swoich granic.
W Mali w 2013 r., pod naciskiem społeczności międzynarodowej, odbędą się nowe wybory, które w mają oznaczać koniec rządów junty Sanogo i namaszczonych przez niego tymczasowych władz cywilnych tego kraju. Zadaniem nowych władz będzie legitymizacja post-interwencyjnego porządku, w którym nie będzie już kolejnych rebelii Tuaregów i przestępczości zorganizowanej, i terroryzmu na Saharze. Dodajmy, że tego zadania żaden rząd w Bamako nie będzie mógł niestety wykonać, a sytuacja w krótkim okresie czasu może co najwyżej wrócić do status quo sprzed 2011 r. i upadku Kaddafiego w Libii.
Mali 20??- co trzeba zrobić
Wielu ekspertów ds. Afryki Zachodniej powtarza od ok. roku, że klucz do rozwiązania problemów tuareskich i saharyjskich w wydaniu malijskim znajduje się w Bamako. Tym samym, by Mali wstąpiło na ścieżkę zdrowego rozwoju gospodarczego i politycznego, konieczne są zmiany jakościowe w systemie politycznym Mali. Oczywiście, ich przeprowadzenie nie będzie łatwe ani proste i może potrwać dziesiątki lat. Tych zmian nie można narzucić z zewnątrz i nie mogą się też one odbywać w oderwaniu od rzeczywistości politycznej, społecznej i gospodarczej państw sąsiednich. Owszem, interwencja francuska wypchnie islamistów z malijskich miast, ale nie spowoduje, że rząd malijski nagle lepiej będzie gospodarował środkami z Europejskiego Funduszu Rozwoju. Francuzi mogą kontrolować miasta ale w ich pobliżu dalej będą biegły szlaki przemytnicze, a rządy krajów znajdujących się na tych szlakach nadal będą, za drobną opłatą, „przymykać oko” na ten proceder itd.
Zmiana tego stanu rzeczy nie nastąpi szybko i musimy się przygotować na to, że być może w tym momencie powrót do status quo jest najlepszym z najgorszych rozwiązań. Na dłuższą metę to jednak za mało, bo „containment” (powstrzymywanie) kryminalno-terrorystycznego zagrożenia na obszarze Sahary i zaciskanie kciuków za to, że nie będzie się ono rozszerzać to zdecydowanie za mało. Dla monitorowania tego zagrożenia i dyskretnego wpływania na procesy polityczne i gospodarcze w regionie konieczne jest długoterminowe zaangażowanie Zachodu w tym regionie wykraczające poza pomoc wojskową w postaci francuskiej interwencji lub EUTM Mali. Nie musi tu chodzić o dodatkowe miliardy euro czy dolarów, wysyłanie kolejnych grup ekspertów, tworzenie następnych programów pomocowych. Zacznijmy od zainteresowania regionem i docenienia jego wagi i znaczenia także dla naszego bezpieczeństwa, bo to przecież tak blisko Europy. Mali nie nowy Afganistan, ale jeśli tak alarmistyczna retoryka ma Afryce Zachodniej pomóc w zdobyciu większego zainteresowania na świecie, a w konsekwencji wytworzyć międzynarodową presję na zmiany polityczne w regionie, to nie należy z nią walczyć.