Luty jest najkrótszym miesiącem w roku, ale bynajmniej nie stoi to na przeszkodzie, by wiele się w tym czasie działo. Mamy dowody! Na pierwszy ogień – tematy filmowe. Roman Polański otrzymał Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie za reżyserię – to raczej sympatyczny gest wsparcia w stronę wybitnego reżysera niż faktyczne docenienie jego kunsztu przy tworzeniu „Autora Widmo”. Thriller polityczny na podstawie znakomitej książki Richarda Harrisa jest bowiem „tylko” solidną, wybijającą się niewiele ponad przeciętną produkcją filmową, która stworzona została w zgodzie ze wszystkimi popularnymi schematami tego typu kina sensacyjnego. Najjaśniejszymi punktami „Autora Widmo” są aktorzy, wznoszący się na wyżyny, by oddać całą głębię i niejednoznaczność granych przez siebie postaci. Najważniejszą nagrodę na berlińskim festiwalu zdobył turecki film „Miód”.
Po raz pierwszy do wyścigu o statuetkę Amerykańskiej Akademii Filmowej w kategorii Film Roku nominowano dziesięć tytułów. Szykuje się walka „Avatar” vs. reszta świata, choć mam nadzieję, że szacowne gremium wybierze jednak inny film. Każda z pozostałych dziewięciu produkcji bardziej zasługuje na Oscara niż new-age’owe, epickie, nudne kino Jamesa Camerona. Obawiam się jednak, że komedia „W Chmurach” Jasona Reitmana (twórcy świetnego „Juno”) może okazać się zbyt cyniczna i za mało optymistyczna, by zdobyć najważniejsze statuetki. Film o najemniku, zatrudnianym w celu zwalniania ludzi, zdaje się podejmować niezwykle nośny temat w świecie post-kryzysowym i stanowić trafną syntezę tej rzeczywistości, być może chociażby dlatego warto go zobaczyć – „W Chmurach” właśnie pojawiło się na ekranach polskich kin. Ciekawostką związaną z Oscarami jest sytuacja, która może zdarzyć się pierwszy raz w historii. Etatowa aktorka najprostszych komedii romantycznych, Sandra Bullock, może dostać statuetkę zarówno za najlepszą rolę kobiecą, jak i najgorszą. Nominowana jest bowiem i do Oscara, i do jego przeciwieństwa, Złotych Malin. Jedna kategoria rozstrzygnięta została już dawno temu. Jeśli z Kodak Theatre bez statuetki 7 marca wyjdzie Christoph Waltz (niezapomniany porucznik Landa z „Bękartów Wojny”) będzie to skandal na niewyobrażalną wręcz skalę.
Niektórzy reżyserzy zostają przy swoim i kręcą filmy, inni zabierają się za pisanie książek. W wieku 81 lat w roli powieściopisarza zadebiutował Kazimierz Kutz. Jakkolwiek przesiąknięta Śląskiem i ślązacką rzeczywistością „Piąta strona świata” może wciągać jedynie czytelników, którzy albo są zadeklarowanymi fanami reżysera, albo znają opisywany przez niego świat, na pewno jest to dość doniosłe wydarzenie na rynku literackim. Podobnie jak premiera nowej książki Sylwii Chutnik „Dzidzia”. Laureatka Paszportu „Polityki” i autorka znakomitego „Kieszonkowego Atlasu Kobiet” znów pochyla się nad dziwnym okresem końca wojny i konsekwencjami wyborów tamtych czasów, by opowiedzieć o narodowym charakterze Polaków, naszych kompleksach i głupocie. Być może „Dzidzia” nie robi już aż tak wielkiego wrażenia, jak debiutancka książka Chutnik, ale to ciągle proza intrygująca i błyskotliwa. Propozycją literacką z pogranicza publicystyki i muzyki (klasycznej tym razem) jest zbiór felietonów wybitnego melomana Piotra Wierzbickiego „Muzykalny Kosmos”. Dziennikarz w niezwykły sposób potrafi opowiadać o muzyce klasycznej, nie zajmuje się trudną terminologią, niezrozumiałą fachowością w temacie. Jego teksty są adresowane do wszystkich, którzy chcieliby zainteresować się największymi kompozytorami, a nie bardzo wiedzą, jak zacząć. „Muzykalny Kosmos” jako luźna podstawa teoretyczna wydaje się być w tym momencie idealny.
Skoro o muzyce mowa. Premiery płytowe lutego zbiegły się w czasie z ogłaszaniem kolejnych gwiazd line-up’ów polskich festiwali (przy okazji: OFF Festival przenosi się z Mysłowic do Katowic, to już pewne). W wakacje będzie można zobaczyć na żywo m.in. weteranów trip hopu, formację Massive Attack oraz modnych twórców elektro-popu, grupę Hot Chip. Oba zespoły wydały też niedawno swoje nowe krążki. Hot Chip zdecydowanie najsłabszy w całej swojej dyskografii „One Life Stand” (miałki, nudny, dość infantylny, niepotrzebnie delikatny), powrót po prawie 7 latach przerwy na dobre nie wyszedł też Massive Attack, którzy nie chcąc odcinać kuponów od swojej znakomitej, trip-hopowej przeszłości, postanowili „Heligolandem” zanudzić słuchaczy na śmierć. Nieco lepiej udał się powrót, tym razem po 10-letniej przerwie Sade Adu. Wokalistka wraz z zespołem nagrała kolejną, konfekcyjną płytę, która zachwyca przede wszystkim jej fanów. Co by o „Soldier Of Love” nie mówić, mało kto współcześnie ma tyle stylu, wyczucia, staromodnego liryzmu i konsekwencji, co brytyjska artystka. Dwa wydawnictwa płytowe szczególnie warto w lutym polecić. Pierwsze z nich to nowy krążek Jose Jamesa „BlackMagic”. Jego debiutancki album okrzyknięty został wielkim wydarzeniem w świecie jazzu i soulu, teraz nagrał płytę, która zdecydowanie wybiega poza tradycyjne stylistyki. Być może duża w tym zasługa kalifornijskiego producenta i multiinstrumentalisty Flying Lotusa, który wsparł Jamesa przy tworzeniu nowych utworów. W lutym swoją płytę roku 2010 poznało także wiele osób, poruszających się przede wszystkim w muzycznej rzeczywistości Web 2.0. Młody Amerykanim Chaz Bundick pod szyldem Toro Y Moi pokazał zupełnie nowe podejście do tematu tworzenia utworu. Przyjmując do wiadomości fakt, że w muzyce wszystko już było, nie sili się na wymyślanie nowych rzeczy, ale interpretuje to, co było, prezentując przy tym niebywały geniusz formalny. Debiutancki album Toro Y Moi „Causers Of This” stał się już klasyką nowego gatunku muzycznego – chillwave’u, opartego na samplowaniu, magii dream popu, redefinicjach motywów już istniejących (w dużym skrócie). Sam gatunek pewnie okaże się nic nie znaczący w historii popkultury, ale krążek „Causers Of This” ma szansę trwale zapisać się w muzycznym krajobrazie nowego dziesięciolecia. Czy w historii zapisze się jakoś marzec 2010, zobaczymy już za mniej więcej 30 dni.