Równość w jej wielu odsłonach wielokrotnie wskazywana jest jako jeden z najpoważniejszych fundamentów aksjologicznych polityki społecznej. Także w liberalnej wersji polityki społecznej wartość ta odgrywa niezwykle istotne znaczenie, choć – o czym nie wolno zapominać i czego nie należy nigdy bagatelizować – we wszelkich odmianach liberalizmu równość zawsze pozostaje wtórna względem wolności. Dla liberałów klasycznych – Johna Locke’a, Davida Hume’a, Monteskiusza czy Adama Smitha – wolność była swoistym kamieniem węgielnym społeczeństwa, państwa oraz gospodarki. Nawet liberałowie demokratyczni, jak chociażby John Studart Mill, wyrośli na tradycjach utylitarystycznych, nie podnosili szczególnie problematów egalitarystycznych. Dopiero liberalizm socjalny (socjalliberalizm) postawił sobie za cel pogodzenie wolności z równością. Od czasów Leonarda Hobhouse’a, Thomasa Hilla Greena i Davida Lloyda George’a nurt liberalizmu usiłujący sprostać zasadzie sprawiedliwości społecznej stał się bardzo wpływowy, a końcowym efektem jego rozwoju jest niewątpliwie teoria sprawiedliwości Johna Rawlsa.
Jeśli jednak prowadzić uporządkowaną refleksję na temat równości i jej relacji z wolnością, to nie można polegać wyłącznie na rozwiązaniach socjalliberalnych, w ramach których relacje te zostały całkiem interesująco zarysowane. Warto również przyjrzeć się, w jaki sposób o równości pisali klasycy liberalizmu, w tym przedstawiciel liberalizmu arystokratycznego, Alexis de Tocqueville. W swoim bodajże największym dziele – O demokracji w Ameryce – stara się on wyjaśnić tajemnicę miłości społeczeństw do równości. Tym bardziej temat ów wydaje mu się interesujący, gdyż dostrzegł, iż owo upodobanie egalitarystyczne zdecydowanie przewyższa pęd społeczeństw demokratycznych do wolności. Wskazuje tym samym, że demokracja może być dla podstaw aksjologicznych liberalizmu wręcz niebezpieczna, gdyż prowadzić może do wyrugowania wolności na korzyść równości. W innych częściach dzieła de Tocqueville werbalizuje szereg swoich innych obaw dotyczących ustrojów demokratycznych.
Wolność opisuje de Tocqueville jako swoiste upodobanie, natomiast równość – jako namiętność. Wolność zdaje się spokojna, naturalna i umiarkowana; równość – wojująca, energiczna i radykalna. Już historia Europy pokazuje, że to równość legła u źródeł wielkich rewolucji i radykalnych przemian społecznych i politycznych. Wolność – choć wielokrotnie pod jej sztandarami organizowano zmienne społeczną – rzadko okazywała się tak wpływowa. Równość przynosi każdego dnia namacalne korzyści każdemu człowiekowi, każdego dnia przypomina o swym działaniu i panowaniu, staje się mistrzynią ceremonii w społeczeństwie i państwie demokratycznym. Wolność zaś to niespełniony i niejednokrotnie nieziszczalny ideał, o który nieustannie trzeba walczyć i którego nie wolno wykorzystywać, używać w nadmiarze, a na pewno nie bez kolizji z interesami i planami życiowymi innych ludzi. Równość jest więc niczym kinowa superprodukcja, pełna efektów specjalnych, w której rozczulający wątek miłosny splata się z wojną, walką, impetem i energią. Wolność to przeintelektualizowane, społecznie zaangażowane, naturalistyczne wręcz kino europejskie – dla jednych – nudne, dla innych – archaiczne, dla większości – niewarte kupna biletu.
Jakkolwiek Alexis de Tocqueville przestrzega przed niebezpieczeństwami, jakie czyhają na tych, dla których to równość będzie głównym budulcem aksjologicznym społeczeństwa i państwa, to jednak widzi on możliwość zgrania jej z wolnością. Przyjmując więc jego wskazówki możliwe staje się takie skomponowanie mechanizmów polityki społecznej, których genezą nie będzie alternatywa: wolność albo równość, ale uda się przyjąć harmonijną syntezę ich obu. Autor każe nam wyobrazić sobie taką sytuację, „w której wolność i równość spotykają się i łączą”. Zadaniem współczesnej liberalnej polityki społecznej powinna być właśnie taka synteza, abstrahująca od sporu o principium zasadnicze, skłonna do konsensu i porozumienia. Równość szans czy też – jak to mówił de Tocqueville – równość możliwości jest taką próbą rozwiązania owego niesamowicie trudnego zadania. Możliwe, że jest to jedna z wielu prób.
Sławomir Drelich
Alexis de Tocqueville
DLACZEGO SPOŁECZEŃSTWA DEMOKRATYCZNE
SĄ BARDZIEJ ROZMIŁOWANE W RÓWNOŚCI NIŻ W WOLNOŚCI
Najpierwszą i najwyższą spośród namiętności zrodzonych przez równość możliwości jest oczywiście umiłowanie tej równości. Dlatego o niej najprzód będę mówił.
Każdy widzi, że w naszych czasach, szczególnie we Francji, owa namiętność równości z każdym dniem zajmuje więcej miejsca w ludzkich sercach. Powtarzano setki razy, że nasi współcześni znacznie bardziej żarliwie i uparcie rozmiłowali się w równości niż w wolności, nie sądzę jednak, aby dotąd wystarczająco wyjaśniono przyczyny tego zjawiska. Spróbuję to uczynić.
Wyobraźmy sobie taką sytuację, w której wolność i równość spotykają się i łączą.
Zakładam, że wszyscy obywatele biorą udział w rządzeniu i że każdy z nich ma równe do tego prawo.
Skoro nikt nie będzie tedy różnił się od swych bliźnich, nikt nie będzie mógł sprawować władzy tyrańskiej. Ludzie będą doskonale wolni, ponieważ wszyscy będą całkowicie równi, i będą doskonale równi, ponieważ będą całkowicie wolni. Ku takiemu właśnie ideałowi zmierzają społeczeństwa demokratyczne.
Oto najpełniejszy kształt, jaki równość może przybrać na ziemi: istnieje jednak tysiąc innych, które nie będąc aż tak doskonałymi, są jednak równie bliskie społeczeństwom demokratycznym.
Równość może na przykład zapanować w życiu społecznym, nie obejmując rzeczywistości politycznej. Ludzie mogą mieć prawo oddawania się tym samym rozrywkom, obierania tych samych zawodów, spotykania się w tych samych miejscach – jednym słowem życia i dorabiania się w ten sam sposób, nie biorąc jednocześnie takiego samego udziału w rządzeniu.
Pewnego rodzaju równość może nawet zaistnieć w życiu politycznym, w którym brak będzie wolności. Wszyscy ludzie mogą być równi, wyjąwszy jednego człowieka, który panuje nad wszystkimi bez różnicy i który spośród wszystkich obywateli dobiera sobie urzędników.
Można bez trudu przytoczyć wiele jeszcze innych hipotez, według których równość może się łączyć z mniej lub bardziej wolnymi instytucjami, czy też z instytucjami, które w cale nie są wolne.
Chociaż ludzie nie mogą stać się absolutnie równi nie będąc całkowicie wolnymi i choć równość łączy się ostatecznie z wolnością, odróżnianie jednej od dr
ugiej jest zabiegiem uzasadnionym.
Upodobanie, jakie ludzie mają do równości, oraz to, jakie żywią do wolności, to przecież dwie różne sprawy. Co więcej, stwierdzam, że w społeczeństwach demokratycznych są to sprawy niewspółmierne.
Zauważmy, że w każdej epoce istnieje jakiś fakt szczególny i dominujący, z którym wiążą się wszystkie pozostałe; fakt ten daje zawsze początek pewnej podstawowej myśli lub zasadniczej namiętności, która w końcu pociąga za sobą wszystkie uczucia i myśli. Jest jak wielka rzeka, ku której wydają się zmierzać wszystkie strumienie.
Wolność objawiała się ludziom w różnych czasach i w różnych kształtach; nie związała się ściśle z jednym tylko układem społecznym i istnieje nie tylko w ustroju demokratycznym. Nie stanowi ona zatem cechy wyróżniającej epoki demokracji.
Szczególnym i dominującym zjawiskiem, jakie wyróżnia epokę demokracji, jest równość możliwości. Główną namiętnością, jaka rządzi ludźmi tych czasów, jest umiłowanie owej równości.
Nie pytajmy, jaki urok ma dla ludzi epoki demokracji życie w stanie równości; nie pytajmy też o szczególne powody, jakie im nakazują upierać się przy równości bardziej niż przy jakichkolwiek innych dobrach dostępnych w życiu społecznym; równość jest wyróżniającą cechą czasów, w których żyją – to samo wystarczy, by wytłumaczyć, dlaczego przedkładają ją nad wszystkie inne.
Niezależnie jednak od tych powodów istnieją i inne liczne przyczyny, które we wszystkich czasach skłaniają ludzi do przedkładania równości nad wolność.
Gdyby jakieś społeczeństwo chciało kiedyś zniszczyć lub tylko ograniczyć równość w nim panującą, kosztowałoby to je wiele długotrwałych i ciężkich wysiłków. Musiałoby ono przekształcić swój układ społeczny, obalić swoje prawa, odnowić idee, przeobrazić zwyczaje, przekształcić obyczaje. Natomiast wolność polityczną jest łatwiej utracić: wystarczy jej nie zatrzymywać – sama ucieknie.
Ludzie obstają więc przy równości nie tylko dlatego, że jest im droga: przywiązują się do niej także dlatego, że wierzą w jej trwałość.
Nie ma ludzi tak ograniczonych i tak lekkomyślnych, by nie zdawali sobie sprawy, że wynaturzenia wolności politycznej narażają spokój, własność oraz życie poszczególnych obywateli. Natomiast tylko ludzie myślący i przewidujący dostrzegają niebezpieczeństwa, jakie kryje w sobie równość, ale na ogół ich nie sygnalizują. Wiedzą, że nieszczęścia, jakich się obawiają, są na razie odległe, i łudzą się, że dotkną one dopiero przyszłe pokolenia, o które nie muszą się troszczyć. Zło, jakie przynosi czasem wolność, jest natychmiastowe, dla wszystkich widoczne i przez wszystkich mniej lub bardziej doświadczane. Natomiast zło9, jakie może przynieść krańcowa równość, objawia się stopniowo i stopniowo zakrada się do organizmu społecznego – najpierw jest ledwie widoczne, a potem, kiedy staje się wyraźne, ludzie na tyle się już doń przyzwyczaili, że go nie odczuwają.
Dobro, jakie przynosi wolność, ujawnia się dopiero po dłuższym czasie, a jego przyczyna pozostaje częstokroć zapoznana.
Dobrodziejstwa równości dają się odczuć natychmiast, a ich źródło jest wyraźnie widoczne.
Wolność polityczna daje od czasu do czasu głębokie satysfakcje pewnej liczbie obywateli.
Równość co dzień dostarcza wielu małych korzyści każdemu obywatelowi. Uroki równości dają o sobie znać na każdym kroku i są dostępne dla wszystkich. Najszlachetniejsze serca nie pozostają na nie obojętne, lubują się w nich także najpospolitsze dusze. Namiętność zrodzona przez równość jest więc zarazem intensywna i powszechna.
By móc cieszyć się wolnością, trzeba ją zdobyć za cenę wyrzeczeń i wielkich wysiłków. Za to radości, jakie daje równość, narzucają się same. Wydaje się, że przynosi je każde małe wydarzenie prywatnego życia i wystarczy tylko żyć, by ich zaznać.
Społeczeństwa demokratyczne zawsze są rozmiłowane w równości, wszelako zdarzają się epoki, w których ta namiętność graniczy ze stanem upojenia. Dzieje się tak w chwili, gdy od dawna zagrożona hierarchia społeczna po ostatniej próbie oporu zostaje nareszcie zburzona, a bariery społeczne, które dotąd dzieliły obywateli, znikają. Ludzie cieszą się wówczas z równości jak ze zdobycznych dóbr i przywiązują się do niej jak do skarbu, który ktoś zamierza im wydrzeć. Namiętność równości przenika do głębi serc i zagarnia je bez reszty. Nie próbujcie wtedy mówić ludziom, że oddając się tak ślepo tej wyłącznej namiętności, narażają swoje najbardziej żywotne interesy – są głusi. Nie próbujcie im pokazać, jak wolność wymyka się im z rąk, podczas gdy są zajęci czym innym – są ślepi, czy raczej nie widzą nic oprócz jednego dobra godnego pożądania.
Dotyczy to wszystkich społeczeństw demokratycznych; natomiast to, co teraz powiem, dotyczy jedynie Francji.
W większości nowoczesnych narodów, a w szczególności we wszystkich narodach kontynentu europejskiego, umiłowanie i idea wolności narodziły się i rozwinęły dopiero wtedy, kiedy możliwości zaczęły stawać się równe. Narodziły się więc jako konsekwencja równości. Absolutni władcy usilnie starali się zrównać swoich poddanych. W tych społeczeństwach równość poprzedzała wolność i była już dawno znana, kiedy wolność pojawiła się jako coś nowego. Równość stworzyła już odpowiednie poglądy, nawyki i prawa, kiedy wolność po raz pierwszy całkowicie osamotniona, ukazała się ludziom. Wolność istniała dopiero w sferze idei oraz upodobań, kiedy równość przeniknęła już do zwyczajów, wrosła w obyczaje i nadała swoisty obrót najdrobniejszym zjawiskom życia społecznego. Jakże tu się dziwić, że ludzie naszych czasów wyżej cenią równość od wolności?
Społeczeństwa demokratyczne mają naturalne upodobanie do wolności. Pozostawione sobie samym poszukują jej, kochają ją i z bólem się z nią rozstają. Lecz dla równości żywią gwałtowną, nienasyconą, trwałą i nieprzezwyciężoną namiętność. Pragną równości w stanie wolności, a jeżeli nie mogą tego osiągnąć, to pragną jej także w zniewoleniu. Będą znosiły nędzę, jarzmo niewoli, barbarzyństwo, ale nie ścierpią arystokracji.
Ta prawda odnosi się do wszystkich czasów, a zwłaszcza do naszych. Wszyscy ludzie i wszelkie siły, które zechcą walczyć przeciwko tej nieodpartej potędze, zostaną przez nią obalone i zniszczone. W naszych czasach wolność nie może istnieć bez oparcia w równości, a nawet sam despotyzm nie jest w stanie panować bez jej pomocy.
Alexis de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, przeł. B. Janicka i M Król, Wydawnictwo Znak i Fundacja im. Stefana Batorego, Kraków – Warszawa 1996, s. 103-106.
Wybrał i wstępem opatrzył: Sławomir Drelich.