Azerbejdżan i Armenia spierają się o górską enklawę Karabachu, a w tle toczy się walka supermocarstw o znacznie większą stawkę: dominację na południowym Kaukazie. Maciej Falkowski, ekspert ds. Kaukazu z Ośrodka Studiów Wschodnich analizuje przyszłość procesu pokojowego między Baku a Erewaniem i odpowiada na pytanie, kto ma na Kaukazie najwięcej do powiedzenia.
Anna Żamejć
W ciągu ostatniego roku doszło do sześciu spotkań na wysokim szczeblu między prezydentami Armenii i Azerbejdżanu. Jednak mimo intensywnej dyplomacji nic przełomowego się nie wydarzyło. Jak to interpretować? Jesteśmy bliżej czy dalej rozwiązania konfliktu o Nagórny Karabach?
Intensyfikacja rozmów na temat Karabachu i dyplomacji tureckiej i rosyjskiej (to nowość, jeśli chodzi o konflikt) jest symptomatyczna w ostatnim roku. Podstawowym problemem, jeśli chodzi o Karabach jest to, że jest bardzo mało informacji na temat przebiegu rozmów i zabiegów dyplomatycznych zainteresowanych państw z zewnątrz (Turcji, Stanów Zjednoczonych, Rosji). Trudno powiedzieć czy możemy oczekiwać przełomu na podstawie intensyfikacji spotkań, skoro nie wiemy, o czym rozmawiają.
Może się pojawić jakiś dokument regulujący pewne sprawy, ale raczej bym nie oczekiwał kompleksowego rozwiązania konfliktu. Po pierwsze strony nie są na to gotowe i bardzo długo nie będą.
Dlaczego?
Nie są gotowe na kompromis. Nawet, jeśli prezydenci byliby skłonni do kompromisu, np. strona ormiańska do zwrotu części terytoriów okupowanych, a strona azerska do odłożenia kwestii statusu Karabachu i pozostawienia korytarza laczyńskiego przez jakiś czas Ormianom, to prawdopodobnie nawet taki kompromis wywołałby ogromny sprzeciw społeczeństw i elit politycznych, falę protestów. Być może doszłoby nawet do zamachu stanu w Armenii. W Armenii nawet zwrot terytoriów okupowanych jest traktowany, jako zdrada przez dużą część elity politycznej. Prezydent Armenii ma to na uwadze rozważając ustępstwa w sprawie karabachskiej.
Kolejna sprawa: interesy państw mających wpływ na rozwiązanie konfliktu – Rosji, Stanów Zjednoczonych, Francji, Unii Europejskiej są sprzeczne. Zachód nie chce by Rosja odgrywała rolę gwaranta pokoju, a Rosja nie chce, by taką rolę odgrywały Stany i tym bardziej Turcja.
Intensyfikacja spotkań początkowo wyglądała na wspólną inicjatywę Rosji i Turcji. Każde z nich miałoby z tego jakieś korzyści: Turcja otwartą granicę z Armenią, otwarte drogi komunikacyjne na południowym Kaukazie, a Rosja mogłaby być gwarantem pokoju w Górskim Karabachu. Ale później okazało się, że tak nie jest. Mimo, że strony uzgadniają swoje posunięcia, to jednak nie ufają sobie do końca. Nie ma turecko-rosyjskiego tandemu, który mógłby działać na rzecz konfliktu. Rosjanie nie chcą pojawienia się Turków na Południowym Kaukazie i nie dopuszczą do tego, by Turcja odegrała ważną rolę w rozwiązaniu konfliktu o Górski Karabach.
A czy Rosja już teraz nie jest w pierwszej linii? Wydaje się, że to Kreml przejmuje dowodzenie.
Rosjanie próbują to robić, ostatnio rzeczywiście intensywnie, ale moim zdaniem jest to skazane na niepowodzenie ze względu na sprzeciw Azerbejdżanu. To jest wniosek z mojej ostatniej podróży do Azerbejdżanu. Wydawało mi się wcześniej, że jednym z możliwych warunków porozumienia jest stacjonowanie w Karabachu wojsk pokojowych, w domyśle sił rosyjskich. Armenia nie zgodziłaby sie na inne siły. A stanowisko Azerbejdżanu jest jednoznaczne: Baku nie zgodzi się pod żadnym pozorem na stacjonowanie rosyjskich sił pokojowych w Karabachu. Z kolei Ormianie będą się bali wycofania z terytoriów okupowanych bez gwarancji, że Rosjanie będą tam stacjonować.
Tak mówią azerbejdżańscy eksperci: Nie po to staraliśmy się sie o wycofanie baz rosyjskich z Azerbejdżanu, żeby teraz ich tam wpuszczać. Azerowie widzą, co się dzieje w Gruzji i obawiają się tego samego. Tutaj moim zdaniem leży podstawowy problem.
Co z grupą Mińską, która podejmuje z namaszczenia OBWE próby rozwiązania konfliktu? Tam odbywa się współdziałanie rosyjsko-amerykańsko-unijne.
Ja nie wierzę, że grupa Mińska wypracuje rozwiązanie konfliktu karabachskiego. Interesy Rosji i USA na Kaukazie są tak sprzeczne, że wątpię żeby mogły się porozumieć w tej sprawie. Jest klincz. Żadne z tych państw nie chce oddać pierwszeństwa drugiemu. Jeśli konflikt karabachski miałby zostać rozwiązany w ten sposób, że interesy amerykańskie przeważałyby nad rosyjskimi, to Rosja woli zamrożenie konfliktu na wiele lat. Tak samo Amerykanie. Jeśli rozwiązanie konfliktu miałoby polegać na stacjonowaniu sił rosyjskich w Karabachu i na tym, że to Rosja jest gwarantem pokoju, to Amerykanie na to nie pójdą i też będą działać na zamrożenie konfliktu. Więc ja bym tu nie liczył na Grupę Mińską.
Dlaczego nie dominuje myślenie, że pokój opłaci się wszystkim stronom? Przecież stabilizacja południowego Kaukazu jest w interesie zarówno Stanów Zjednoczonych jak i Rosji.
Takiego rozumowania nie ma na Kaukazie od rozpadu Związku Radzieckiego. Tutaj wskazywałbym przede wszystkim na Rosję, dla której wygodniejsze są konfliktowe sytuacje. Rosja gra na konfliktach. To zresztą nie dotyczy tylko Kaukazu; proszę spojrzeć na Azję Centralną. Rosjanie nie mają państwom Azji Centralnej i Kaukazu do zaproponowania jakiegoś ciekawego modelu współdziałania, więc niejako przymuszają je do współpracy.
Dzięki takim konfliktom jak Karabach czy Osetia, dzięki napięciu w Dżabaheti, Rosjanie są jeszcze w tym regionie. Gdyby tego nie było te kraje wolałyby współpracować z Zachodem. To samo dotyczy Armenii, która współpracuje z Rosją nie dlatego, że chce, tylko dlatego, że musi.
Ktoś mógłby stać się alternatywą dla Grupy Mińskiej?
W chwili obecnej nikt. To smutne, ale prawdziwe. Nie rozwiążemy konfliktu karabachskiego jeśli posadzimy stronę ormiańską i azerską za jednym stołem. Sami nie dojdą do porozumienia. Nie jest też możliwe, że kilka państw, mocarstw, wypracowuje model rozwiązania konfliktu i skłoni strony do przyjęcia tego rozwiązania.
Są tylko dwa warianty rozwiązania konfliktu karabachskiego. Pierwszy jest taki, że Azerbejdżan zaczyna wojnę. Tak jak Chorwacja odbiła Krainę w 1995r. i wypędziła stamtąd Serbów, tak samo Azerbejdżan mógłby odbić Karabach i ponownie włączyć go do swojego państwa. To jest wariant mało prawdopodobny, bo Azerowie boją sie reakcji Rosji.
Drugi wariant jest taki, że jakieś państwo zdobywa dominację na Kaukazie i narzuca stronom konfliktu rozwiązanie. To też nierealna opcja.
Tak było na początku XX wieku. Już wtedy istniał konflikt ormiańsko-azerski. Zakończył się w ten sposób, że Rosja sowiecka narzuciła republikom granice. Ustaliła, że Nachiczewan będzie autonomiczną republiką w granicach Azerbejdżanu, Zangezur będzie w Armenii, a Karabach zostanie autonomicznym obwodem w granicach Azerbejdżanu.
Taki wariant nie jest możliwy dzisiaj, bo żadne mocarstw nie ma dominującej pozycji na Kaukazie.
Prezydent Alijew powiedział, że Azerbejdżan może się zgodzić na szeroką autonomię dla Nagórnego Karabachu.
Rzeczywiście. Jeszcze kilka lat temu nie było o tym mowy.Teraz Alijew mówi o autonomii dla Karabachu i o tym, że strona azerbejdżańska jest gotowa na zostawienie korytarza laczeńskiego pod kontrolą ormiańską przez jakiś czas. To już jest postęp i chyba bardziej ze strony azerbejdżańskiej. To Azerowie wysyłają więcej sygnałów, że są gotowi na kompromis. Ormianie w chwili obecnej chyba nie.
Dlaczego? To wynika z tego, że w Armenii jest inna sytuacja polityczna i głośniejsze protesty przeciwko rozmowom?
Wynika to z systemu politycznego w obu krajach. Prezydent Azerbejdżanu może sobie pozwolić na to. Nie ma tam silnej opozycji, społeczeństwa, które mogłoby wyjść na ulicę i obalić prezydenta. W Armenii jest inaczej, pokazały to ostatnie wydarzenia po wyborach prezydenckich. Z zasady prezydent Armenii musi być bardziej ostrożny.
Szereg wydarzeń z przeszłości z historii Armenii pokazały, że może być groźnie. Mam na myśli choćby rok 1999, to, co się stało w parlamencie czy też konieczność ustąpienia Lewana Ter Petrosjana ze stanowiska prezydenta. Alijew może sobie pozwolić na mówienie o daleko idącym kompromisie. Prezydent Armenii jest w trudniejszej sytuacji. Ma silniejszą opozycję i może wręcz się obawiać o swoje życie, a już na pewno o swoje stanowisko.
A może konflikt o Nagórny Karabach mógłby wziąć przykład z wysp alandzkich? Przez lata Szwedzi i Finowie spierali się, do kogo należy wyspa, aż w końcu przyjęli rozwiązanie szerokiej autonomii dla wysp, ale w ramach granic administracyjnych Finlandii.
Odpowiem anegdotą zasłyszaną w Azerbejdżanie. Delegacja ormiańska i azerbejdżańska została zawieziona przez zagraniczną organizację na wyspy alandzkie, żeby pokazać obu stronom, że taki wariant rozwiązania konfliktu jest możliwy. Obu stronom bardzo podobał się ten model i wyspy. Ktoś z delegacji azerskiej powiedział do Ormian: słuchajcie, możemy zrobić tak samo: Karabach będzie miał autonomię taką jak Szwedzi na wyspach alandzkich. Na co Ormianie odpowiedzieli: gdybyście byli Finlandią to bez problemu byśmy się zgodzili na autonomię w waszych granicach. Ale niestety jesteście Azerbejdżanem!
O czym mówi ta anegdota? Nienawiść między obydwoma narodami i ogromna wzajemna nieufność w stosunkach azersko-ormiańskich na takie rozwiązanie nie pozwala. Ormianie żyjący w Karabachu baliby się fizycznej likwidacji przez Azerów. Nie twierdzę, że to realny wariant. Chodzi o obawę, odczucia tych ludzi.
Tak samo Abchazi czy Osetyjczycy nie chcą wejść do Gruzji, nawet na dobrych warunkach. Gdzieś tam głęboko obawiają się zemsty Gruzinów, czystek etnicznych i jak opadnie czujność międzynarodowych obserwatorów, Gruzini wezmą za broń i ich wysiedlą.
Czy możliwe jest przełamanie w jakiś sposób ogromnych wzajemnych animozji, które nagromadziły się latami?
Tutaj dochodzimy do kolejnego problemu. Zarówno władze Armenii jak i Azerbejdżanu tego nie chcą.
Jak to nie chcą?
Konflikt karabachski pomaga im utrzymywać społeczeństwo w ciągłym napięciu, w ryzach. Zawsze można wytłumaczyć konieczność tłumienia demonstracji, albo wsadzenia kogoś do więzienia tym, że jest niebezpieczeństwo wybuchu wojny w Karabachu. Kiedy w Armenii były protesty opozycji w zeszłym roku, w Karabachu zaczęła się zaostrzać sytuacja.
Nie przypadkiem?
Moim zdaniem nie. Wiele wskazuje na to, że wtedy to strona ormiańska zaogniła sytuację, to Ormianie pierwsi strzelali. Po co? Żeby pokazać opozycji i narodowi, że trzeba iść do domu, nie można demonstrować, bo jest zagrożenie, Azerowie mogą nas zaatakować i możemy stracić Karabach. To jest duży problem. I władzom Armenii i Azerbejdżanu nie zależy na pojednaniu. Wykorzystują napięcie w Karabachu do utrzymania swoich społeczeństw w ryzach.
Łatwiej byłoby, gdyby Azerbejdżan i Armenia były modelowymi demokracjami?
Tak, mogłaby się pojawić otwarta dyskusja w mediach. Przebiłyby się głosy wzywające do kompromisu, pomysły oddolne na rzecz pojednania. Kiedy jest autorytaryzm i władze kontrolują media i społeczeństwo, to jest trudniej.
Wielu opozycjonistów ormiańskich i azerskich mówi o tym, zresztą ekspertów też. Najpierw powinniśmy zdemokratyzować nasze kraje, a później wziąć się za rozwiązywanie konfliktu karabachskiego.
Czy państwa neutralne mogłyby odegrać rolę mediatora? Np. Norwegia?
Nie chodzi o neutralność i pośrednictwo. Chodzi o siłę, ktoś, kto by narzucił warunki i Armenia z Azerbejdżanem musiałyby się na nie zgodzić.
Szwecja i Norwegia nie miałaby siły narzucić tych warunków. Poza tym udział państw neutralnych nie spodobałby się Rosji i Stanom Zjednoczonym, które dążą nie do pokoju, ale do zagwarantowania swoich interesów w regionie. Patrzą na porozumienie pokojowe nie z takiej perspektywy czy będzie tam pokój, ludzie nie będą ginąć i czy będzie stabilnie, ale co my z tego będziemy mieli i czy nasze interesy nie ucierpią.
Interesy Stanów Zjednoczonych wykluczają obecność silnej Rosji na Kaukazie.
Amerykanie mają wiele interesów na Kaukazie, ale przede wszystkim to, żeby Rosja była słaba. Jednym z priorytetów polityki amerykańskiej jest niezależny od Rosji transport surowców kaspijskich z regionu. A Rosjanie tego nie chcą. Poza tym dla Amerykanów region jest ważny, bo jest położony niedaleko bliskiego i środkowego wschodu. Jakikolwiek silny aktor – chiński, turecki czy irański – nie jest na rękę Amerykanom. Sami chcą rozdawać karty.
No to mamy impas.
Moim zdaniem jest klincz. Jeszcze parę miesięcy temu wydawało mi się, że jakiś przełom jest możliwy. Ale jak się pojedzie do regionu i porozmawia z ludźmi to inaczej to wygląda. Ludzie nie wierzą, że cokolwiek może się zmienić.
Ale przecież słychać głosy z obu stron, że rozwiązanie kwestii karabachskiej jest priorytetem.
I Ormianie i Azerowie bardzo chcą rozwiązania konfliktu. Ale tylko na swoich warunkach. Nie są gotowi na kompromis. Dla Ormian kompromisem jest wycofanie się z terytoriów okupowanych, czego Azerowie wcale nie postrzegają, jako kompromis. Dla nich to jest to coś oczywistego. Ormianie uważają, że kompromisem dla Azerów byłoby uznanie niepodległości Karabachu. A dla Azerów kompromisem byłaby zgoda na autonomię Karabachu! Więc nie tylko chodzi o sprzeczne interesy, ale też inne rozumienie kompromisu. Coś, co nim jest dla Ormian, nie jest tak samo rozumiane w Azerbejdżanie.
A gdzie w tych wszystkim jest miejsce karabachskich Ormian? Powinni być stroną w negocjacjach?
Byli stroną w rozmowach: podpisywali zawieszenie broni w Biszkeku. Moim zdaniem powinni uczestniczyć w negocjacjach. Skoro Azerbejdżan mówi, że to są nasi obywatele, proponujemy autonomię i gwarantujemy bezpieczeństwo, to właśnie przede wszystkim z nimi powinien rozmawiać, a nie z Armenią, która uważana jest za agresora.
To, że Azerbejdżan nie chce rozmawiać z Ormianami karabchskimi jest nielogiczne.
Ostatnio zintensyfikował się proces rapprochement pomiędzy Erewaniem a Ankarą. Czy przełom w relacjach Turcja – Armenia wpłynąłby pozytywnie na konflikt karabachski?
Moim zdaniem tak. Wtedy zmiękczyłoby to pozycje i Ormian i Azerów. Ormianie poczuliby się bezpieczniej (zagrożenie ze strony Turcji zostałoby zlikwidowane), a Azerowie zobaczyliby, że trzeba ustąpić.
Armenia powinna zatem koncentrować się na rozmowach z Turcją, a potem myśleć o konflikcie karabachskim?
Armenia już teraz bardzo się skupia na negocjacjach z Turcją, ale na razie Azerbejdżan to skutecznie blokuje. Gdyby nie było Azerów, Turcy dogadaliby się z Armenią. I Turcy chcą otwarcia granicy i normalizacji stosunków i Ormianie. Azerbejdżanowi zależy na tym, żeby Armenia była dalej poddana blokadzie.
Kiedy podpisano mapę drogową ormiańsko-turecką, Azerowie skutecznie zablokowali dalsze negocjacje dzięki publikacjom w prasie tureckiej i uruchomieniu na tureckiej scenie wewnętrznej antyormiańskich głosów. Azerbejdżan pokazał wtedy swoją siłę wpływania na turecką opinię publiczną. Azerowie zagrozili też wstrzymaniem dostaw gazu, Alijew nie pojechał do Turcji na spotkanie z Obamą. W efekcie Turcy musieli ustąpić.
Co będzie za 10 lat z Karabachem? Czy coś się zmieni?
Dużo zależy od rozwoju sytuacji generalnie na całym Kaukazie. Spójrzmy na to, jaki wpływ miała wojna w Gruzji na konflikt karabachski. Przed wojną w Gruzji wydawało się, że jedną z opcji Azerbejdżanu jest podjęcie próby siłowego odbicia Karabachu. Wojna w Gruzji i pozycja, jaką Rosja w nim zajęła, praktycznie wyklucza taki wariant w tej chwili.
Dużo też zależy od tego czy Turcja i Armenia dojdą do porozumienia i czy Rosja nadal będzie silnym graczem na Kaukazie. Możemy również założyc wariant, że wpływy rosyjskie zostaną zminimalizowane na Kaukazie i jakieś okno możliwości się otworzy.
A co jest najbardziej prawdopodobne?
Najbardziej prawdopodobne jest, że się nic nie zmieni. Możliwe są drobne kroki, podpisanie ramowego porozumienia, otwarcie granic (przynajmniej częściowe), pojawienie się jakiegoś kontaktu między Armenią i Azerbejdżanem, Karabachem i Azerbejdżanem.
Społeczność międzynarodowa powinna może się skupić na dyplomacji społecznej?
Przykład z Moskwy lub Gruzji pokazują, że jest to możliwe. Mimo, że jest konflikt o Karabach, to Ormianie i Azerowie w Moskwie robią razem interesy i spotykają się (często nawet Ormianie i Azerowie z Karabachu). Na południu Gruzji jest taka miejscowość Stadahlo, gdzie jest bardzo duży bazar i tam handlują Azerowie i Ormianie między sobą. Nie gruzińscy Azerowie i Ormianie, ale Ormianie z Armenii i Azerowie z Azerbejdżanu. Można tam np. kupić azerską herbatę w Armenii, którą tą drogą się dostaje. Możliwość bezpośredniego kontaktu na pewno znacznie złagodziłaby konflikt karabachski.