Pomysł to z pozoru absurdalny. Ale tylko z pozoru. Skalkulujmy sprawę na chłodno, jak minister Waszczykowski swoje dyplomatyczne wystąpienia.
Niemcy są nam winne – moralnie i finansowo. Nigdy nie wypłacili się za II wojnę światową. Trudno reparacje wypłacane za pośrednictwem ZSRR uznać za prawdziwą rekompensatę. Za to, że sprzedali nas Stalinowi, należą się nam, notabene, reparacje dodatkowe – od Anglii i USA. Od Rosjan nic się nie uzyska, nawet czegoś swojego, więc trzeba odpuścić.
Wracając do Niemców. Moglibyśmy im darować, gdyby jeszcze nas szanowali. Na każdym kroku i w każdym wystąpieniu bili się w piersi za Hitlera, przepraszali za 1 września i stłumienie powstania. Wiadomo, są rachunki krzywd itd. Niestety, Niemcy nie tylko nie wypędzili precz Eriki Steinbach, ale też bezczelnie do Polski przyjeżdżają, na zakupy, w odwiedziny, często na tzw. Ziemie Odzyskane (bo przecież już za Piasta Kołodzieja były one prapolskie, a niemieckie tylko przejściowo), i zupełnie bez żenady szwargoczą tam sobie po niemiecku, wykupując polską żywność i benzynę – tyle że już nie za marki, ale za euro – różnica czysto semantyczna – spytajcie Greków.
Do tego Niemcy rozgrywają w Polsce swoją partię, inwestują pieniądze, czyli po prostu wykupują polskie firmy albo instalują tu swoje. Germanizacja na całego, ale już nie przymusowa, ale „dobrowolna”, za pośrednictwem polskich kolaborantów – przede wszystkim z polskojęzycznych mediów. Ale drżyjcie, repolonizacja, pardon, dekoncentracja nadchodzi. I wszystkie telewizje będą nadawać spójny, propolski przekaz. Jak „Wiadomości” i TVP Info.
Ale żeby jeszcze tylko germanizacja – z tą już sobie raz poradziliśmy (patrz Września i Drzymała). Poza tym nawet największy patriota ubrany od adidasów po bejsbolówkę w dres wyklęty może w momencie letniej słabości po dwóch godzinach przymusowego postoju w zepsutym wagonie uznać wyższość Deutsche Bahn nad PKP. Niemcy wiedzą, że z nami, zaopatrzonymi w Konopnicką i Sienkiewicza, nie wygrają. Nie złamali ducha jedynego prawdziwie chrześcijańskiego narodu w Europie (Irlandia kocha zboczeńców, znaczy: nie liczy się już w rozgrywce) rozbiorami, okupacją i wykupem ziemi osadzonej na prapolskich iłach. Dlatego wzięli się na sposób. Chcą nas zislamizować.
Możecie pomyśleć: jak to, Niemcy? Toż to bezbożni ateiści, może letni protestanci, papieża mieli przecież niedawno, co to Jana Pawła naszego uznawał, po polsku coś dukał, taki w zasadzie wicepapież (bo papież jest tylko jeden, wiadomo), a teraz ci Niemcy islamizować nas się zawzięli? Nas, bohaterów, Koranem? Ano tak. Perfidny naród te Szkopy. Zamiast własnymi rękami nas najeżdżać i drugą Cedynię i Grunwald sobie na głowy sprowadzić, chcą brązowymi rękami Lebensraum na wschodzie sobie umościć.
Napuszczają na nas muzułmanów. Niby przyjmują do siebie, nazywają uchodźcami, ale de facto chodzi o to, żeby polskie granice otworzyć na multi-kulti, burkini i obowiązkowy halal w każdej stołówce. I co z tego, że kebab stał się naszym narodowym daniem – to jak fasolka po bretońsku czy ryba po grecku albo karp po żydowsku. Potrawę jeść – jemy, ale obcych wpuszczać tu nie chcemy.
Niemcy obstawiają swoich ludzi – volksdeutschów po prostu. Numer jeden – wiadomo – Tusk. Z pochodzenia Niemiec (czy Kaszub, jeden pies). Z przekonań liberał czyli nie-Polak. Do tego mówi po niemiecku. Przypadek? Realizuje antypolską unijną politykę dyktowaną mu w Berlinie przez Merkel i udaje jeszcze niezaangażowanego. Numer dwa – Owsiak. Zaskoczeni? A to czemu robi wielką imprezę pod niepolską nazwą, w dodatku tuż przy niemieckiej granicy? I zaprasza wszystkich w imię „tolerancji”, jak leci – uchodźców, Niemców, nawet niemieckich strażaków (jakby polski strażak gorzej pożary gasił!). A tolerancja, wiadomo, droga do patologii otwarta, dżender, srender, to jak taki europejski, czytaj niemiecki, eksterytorialny korytarz przez Polskę – kiedyś do Gdańska, a dziś po serca i dusze naszej młodzieży. Tolerancja znaczy uznanie, że obce nie musi być gorsze – a to przecież zaprzeczenie polskich wartości, bo wiadomo, że nasze to najlepsze jest, jeśli nie faktycznie to przynajmniej moralnie.
Podsumowując, casus belli mamy z Niemcami więcej niż Szyszko suchych świerków z kornikami do wycięcia w Białowieskim Lasku. Wróg to dla nas idealny, bo z ekozajobem, pacyfistyczny, a w dodatku zdeprawowany przez islamizm i wyprany z chrześcijańskich wartości. Jednym słowem bezbronny, bez ducha walki, absolutnie do pokonania. Dlatego zamiast pogodzić się z tym, że nasze dzieci będą nazywać się Ahmed i pięć razy dziennie rozwijać dywanik w stronę Mekki, musimy wykonać uderzenie wyprzedzające. Jak Piłsudski w 34, tylko mu Francuzi nie pozwolili.
Kiedy wykonujące błyskawiczny atak z zaskoczenia nasze Wojska Obrony Terytorialnej zamaskowane jako Wielki Marsz Przyjaźni Polskich Kibiców Walczących, pod Macierewiczem na białym Misiewiczu wkroczą triumfalnie do Berlina i ponownie (!) biało-czerwona flaga załopocze na Bramie Brandenburskiej, wówczas pruski imperializm, dziś w postaci tzw. eurowartości, czyli islamofilii, zostanie złamany raz na zawsze. A my, jak kiedyś Chrobry, wykopiemy słupy z Odry i odzyskamy, w imię słowiańskiej solidarności z Wenedami i Obodrzycami, to, co od dawna się nam prawnie należało.
Leszek Jażdżewski – politolog, publicysta, redaktor naczelny Liberté!