Historia powtarza się zawsze dwa razy, raz jako tragedia, drugi raz jako farsa – stwierdził niegdyś Karol Marks. Ale odpowiedź na pytanie, czy historia powtórzy się w przypadku protestów w sprawie ACTA, ma dużo ważniejsze znaczenie niż to, czy potwierdzą się te słowa Marksa.
Bunt sieci – jak nazywa protesty w sprawie ACTA Edwin Bendyk w książce pod tym samym tytułem – miał bowiem bardzo jasne implikacje polityczne. To właśnie wtedy Donald Tusk dokonał błyskawicznego jak na polskie warunki zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni. I co ważniejsze, ustąpił dzięki naciskowi nie tradycyjnych sił politycznych – mediów czy też opozycji – ale w obliczu buntu, który wymykał się, przynajmniej w tym momencie, konwencjonalnym normom politycznym.
Czy protesty przeciw ACTA były jednorazowym wydarzeniem, które nigdy więcej się już nie powtórzy? Czy wręcz przeciwnie: to zapowiedź kryzysu, który zmiecie obecny układ władzy albo przynajmniej mocno zachwieje jego stabilnością? I jaki ten bunt miałby mieć charakter? Czy byłby tylko antyestablishmentowy, czy też stałby się noś-
nikiem bardziej wyrazistej myśli politycznej? Pytanie „Czy historia powtórzy się w sprawie ACTA?” jest zatem pytaniem o stabilność całego obecnego systemu politycznego.
Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba przede wszystkim określić, kim byli ludzie nazywani przez Bendyka w jego książce „actawistami”, i czy mieli wyraźnie ukształtowane poglądy polityczne. Dzięki temu będzie można się przekonać, na ile taki „bunt sieci” w tej czy innej formie może powtórzyć się w przyszłości. I tu widać interesujący kontrast między liderami ruchu a jego szeregowymi członkami. Jak pisze Bendyk, powołując się na badania Zespołu Analiz Ruchów Społecznych, które były dokonywane w trakcie protestów: „Na ulice wyszli przedstawiciele pokolenia Y, jeśli mierzyć sposobem działania: nastawienie na projekt, skuteczność. Jeśli jednak mierzyć wartościami, to wśród liderów manifestacji dominowały postawy prawicowe, narodowe. Wielu z nich uczestniczyło w Marszach Niepodległości, nie czują jednak związku z żadną z istniejących partii”. Dalej Bendyk zauważa, że zarówno Janusz Palikot w Warszawie, jak i Janusz Korwin-Mikke zostali odrzuceni przez uczestników manifestacji przeciw ACTA, którzy „na czas działalności anty-ACTA zawiesili swoje polityczne czy ideologiczne tożsamości, przyjęli taktykę No Logo, której wyrazem stało się powszechne wykorzystanie maski Guya Fawkesa […]”. Bendyk w dalszej części analizy pokazuje – jako przykład na apolityczność, ale jednocześnie zakorzenienie „actawistów” w konkretnej tradycji – fakt, że w czasie „buntu sieci” pojawiły się symbole Polski Walczącej z wkomponowanym znakiem @. To sygnał, że niektórzy z „actawistów” dokonują remiksu kultury popularnej z symbolami patriotycznymi, by w ten sposób – jak pisze Bendyk – pokazać przywiązanie do patriotycznej tradycji, ale i zamanifestować, co w tej chwili dla nich było najważniejsze.
Wyłania się z tego obraz protestów opartych na trzech płaszczyznach: zaangażowaniu metod i środków pokolenia Y (Internet), oderwaniu samych protestujących od politycznej tożsamości i – last but not least – prawicowej czy też narodowej orientacji liderów tych manifestacji. Bo nawet ruch oddolny, rozproszony, musi mieć jednostki, które popchną go do działania – założą grupę na Facebooku, rozkręcą popularność eventu, zorganizują służby porządkowe (demonstracje anty-ACTA miały własne służby, przynajmniej te z drugiej fali protestów). Prawicowa – czy też narodowa – tożsamość większości liderów, przy jednoczesnym zawieszeniu eksponowania własnych poglądów, a także oddolne, internetowe metody działania i walka o prawa wspólne dla wszystkich korzystających z internetu – to elementy definiujące styczniowe protesty. Jako reporter obserwowałem kilka z tych demonstracji i teza, że były one skierowane przeciwko władzy jako takiej – symbolizowanej przez Tuska, ale niewymierzone w niego jako lidera Platformy Obywatelskiej – wydaje się uzasadniona. Ludzie, którzy wyszli na ulice w styczniu, sprzeciwiali się działalności władzy, ale było to oderwane od istniejące systemu polityczno-partyjnego. Atak na Tuska jako na osobę, która chce – w przysłowiowy sposób – odciąć dostęp do seriali, nie łączył się wtedy z atakiem o charakterze partyjnym. Dlatego mógł też połączyć wszystkich, którym zależało na tej sprawie, tj. na wolności w sieci.
To też daje podstawy do przewidywania, jaki mógłby być ten „następny bunt”. Ciekawe w tym kontekście wydają się także wyniki sondaży, w których PiS konsekwentnie zdobywa przewagę u najmłodszych grup wiekowych. Np. w kwietniowym badaniu i analizie CBOS-u dotyczącej preferencji politycznych w grupie osób, które nie mogą jeszcze głosować (15–18 lat), PiS zdobywa 22 proc., Ruch Palikota – 18 proc., Platforma Obywatelska – tylko 12 proc. To w interesujący sposób łączy się z dominacją młodych ludzi na protestach w styczniu. Również analizując np. lipcowe badanie CBOS-u i dane zawarte w szczegółach tego sondażu, widać, że PiS jest partią częściej popieraną przez młodych. W grupie wiekowej 18–24 partię Jarosława Kaczyńskiego wybiera 35 proc. ankietowanych, a PO – 25 proc. Co ważniejsze, exit polls w październikowych wyborach parlamentarnych pokazały, że w tamtym momencie – na kilka miesięcy przed sprawą ACTA – PO dominowała wśród wyborców w grupie 18–25 z wynikiem 32,7 proc., podczas gdy PiS uzyskał tylko 23,8 proc. Erozję poparcia dla PO wśród młodych potwierdza również analiza zbiorcza ośmiu sondaży TNS Polska, przeprowadzona przez „Gazetę Wyborczą” w maju tego roku. Cztery z nich przeprowadzono w listopadzie i październiku 2011 r., cztery były najnowsze. Jak wynika z tej analizy, PO najbardziej straciła wśród przedsiębiorców, specjalistów, wyborców z miast powyżej 100 tys. mieszkańców i właśnie ludzi młodych, do 24 roku życia. Erozja poparcia dla PO wśród najmłodszych jest więc widoczna nie tylko w sondażach cząstkowych – uznawanych przez niektórych za mało wiarygodne ze względu na rozmiar próbki – ale również w bardziej kompleksowych opracowaniach.
Czy jednak oznacza to, że następny bunt w stylu ACTA będzie buntem o charakterze prawicowym? Nic bardziej mylnego. Polityczny sukces styczniowych manifestacji – a przede wszystkim to, że odbywały się one na taką skalę – wynikał przede wszystkim z pozapolitycznego charakteru samych demonstracji, gdzie – jak wspomina Bendyk – ich uczestniczy zawiesili wyrażanie własnych emocji partyjnych. Jednocześnie ruch anty-ACTA okazał się nietrwały. W typowej dla tej odmiany „organizacji bez organizacji” metodzie po realizacji celu rozpadły się wszystkie tymczasowe struktury. Ruch anty-ACTA nie doczekał się – jak spekulowano – trwałej reprezentacji o charakterze politycznym. Próby wskrzeszenia ducha tego typu protestów – np. poprzez tzw. Dzień Gniewu – okazały się kompletnym fiaskiem. Jednocześnie organizacje pozarządowe zaangażowane w trakcie dyskusji w sprawie ACTA zręcznie przeprowadziły kampanię nacisku na członków Parlamentu Europejskiego w finalnym głosowaniu nad odrzuceniem tej umowy. To było jednak oparte na „slacktywizmie”, czyli na aktywizmie wyrażającym się tylko poprzez akcje internetowe, np. wysyłaniu maili czy też uczestnictwie w akcjach facebookowych. Ten sukces był bardzo spektakularny, chociaż oczywiście kampania anty-ACTA w Parlamencie Europejskim miała także charakter międzynarodowy.
Protest, który miałby zachwiać równowagą istniejącego systemu politycznego, musiałby mieć charakter ogólnokrajowy i na tyle intensywny, by zmusić obecnie rządzących np. do rozpisania przedterminowych wyborów. A to jest cel, którego nie da się tak „pozapolitycznie” opisać jako walki o wolność w Internecie. Ludziom, którzy wyszli w styczniu na ulice, nie zależało na zmianie władzy w sensie partyjnym, ale na zmianie tego, jak ta władza się zachowuje, na wycofaniu się z ACTA.
Dlatego też bardzo trudno wyobrazić sobie, że następny bunt będzie przebiegał w ten sam sposób. Cechy styczniowej mobilizacji wykluczają, by powtórzyła się z czysto politycznymi postulatami o charakterze partyjnym, podpinającymi się pod istniejącą partię. To nie oznacza jednak, że Donald Tusk może spać spokojnie.
Nie można wykluczyć wykorzystania w kontekście politycznym narzędzi i możliwości, które pokazał bunt przeciw ACTA, ale nie pod sztandarem istniejących tradycyjnych struktur partyjnych, lecz raczej bez łączności z istniejącymi partiami politycznymi. Demonstracje anty-ACTA pokazały bowiem, że można przekroczyć – choćby w pozapartyjnym celu – granicę między aktywizmem internetowym a prawdziwą działalnością. To, że od czasów październikowych wyborów parlamentarnych poparcie dla PO (która jako partia władzy jest siłą rzeczy utożsamiana z „systemem”) spadło wśród młodych, którzy do perfekcji opanowali posługiwanie się narzędziami i metodami umożliwiającymi przekroczenie takich barier, nie oznacza jeszcze, że ich demonstracja społecznego niezadowolenia, próba zmiany kształtu systemu byłaby powiązana z PiS-em. Wręcz przeciwnie, sondaże i analizy dotyczące preferencji wyborczych najmłodszych grup elektoratu pokazują dobrze, że zarówno na prawej, jak i na lewej stronie istnieje potencjał, by pojawiła się quasi-partia polityczna, mająca polityczne, dużo bardziej konkretne niż anty-ACTA postulaty, a jednocześnie niezwiązana w żaden sposób z istniejącym systemem. Pewnym modelem jest Partia Piratów w Niemczech, która do czysto internetowego programu dodała postulaty społeczne i ekonomiczne.
W Polsce może brakować tylko zapalnika. Jedno wysuwa się na pierwszy plan: pogłębiające się nierówności społeczne, które jednak nie idą wzdłuż tradycyjnych linii, tylko wzdłuż podziału: „ludzie, którym udało się załapać” i „cała reszta” – dobrze wykształceni albo zdobywający edukację i jednocześnie świadomi tego, że są zablokowani na drodze do sukcesu materialnego i społecznego. To „zablokowane pokolenie” może zrodzić nowe, quasi-partyjne struktury, które zmienią kształt sceny politycznej tak jak Partia Piratów u naszych zachodnich sąsiadów.
Oczywistym problemem jest tu przywództwo. Ruch, który ma ambicje wyborcze, musi mieć przywódców, których nie musiał mieć – w skali ogólnokrajowej – ruch ad hoc, taki jak anty-ACTA. Co do struktur, to przykład akcji będącej częścią składową tamtych wydarzeń – zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum – pokazał, że dzięki internetowi można nie tylko błyskawicznie wyjść na ulicę, lecz także zbudować organizację o charakterze typowego projektu politycznego.
Ruch anty-ACTA pokazał, że nie ma już granicy między aktywizmem internetowym a tym realnym. Wręcz przeciwnie, ta granica jest już całkowicie zatarta. I mimo że ruch taki jak anty-ACTA nie da się przełożyć na czystą politykę, potencjał, by pojawiła się quasi-partia – partia 2.0 – i zmieniła oblicze polskiej polityki, istnieje.
Taki będzie następny bunt.