Podczas gdy równość jednostek co do ich statusu, jako istot ludzkich, czy też równość wobec prawa są oczywistymi elementami liberalnego światopoglądu, tak podobnie oczywista jest dla niego nierówność materialna ludzi. Jeśli wolność działania jednostek w społeczeństwie ma obejmować inicjatywę gospodarczą, to nieuniknione jest zróżnicowanie wyników osiąganych przez nie. Naturalne różnice charakterologiczne oraz w poziomie wiedzy i umiejętnościach pomiędzy ludźmi, a w złożonym współczesnym społeczeństwie także szereg czynników zewnętrznych, wpływają na uzyskiwane rezultaty włożonych, także nierównych wysiłków. Idea stworzenia, na drodze politycznej inicjatywy, warunków równości szans, a więc wykluczenia wpływu czynników zewnętrznych, wywołujących nierówności nieuzasadnione, jest już bardziej kontrowersyjna i stanowi przedmiot debaty w dyskursie liberalnym. Jednak, jak słusznie zauważył Friedrich August von Hayek, także równość szans nie likwiduje materialnych nierówności. Różnice pomiędzy jednostkowymi potencjałami wygenerują nierówności przy równych warunkach działania. Obiektywnie identyczne potencjalne możliwości nie generują zatem równości subiektywnych szans, zaś aby uzyskać równe wyniki dla różnych ludzi, konieczne jest traktowanie ich nierówno i polityczne działanie na rzecz arbitralnego preferowania jednych kosztem drugich. Z tego powodu liberałowie uważają materialną nierówność obywateli za sprawiedliwy stan rzeczy. Nie unieważnia to jednak pytania o społeczne skutki znacznych rozpiętości dochodów.
Dramat względnej deprywacji
Badania socjologiczne już od blisko 70 lat obejmują problematykę społecznych układów odniesienia. Liczni badacze zaobserwowali zjawisko względnego upośledzenia (deprywacji) i względnego uprzywilejowania społecznego. Jednostka ludzka osadzona w określonej wspólnocie (całe społeczeństwo kraju, ale i bezpośrednio postrzegane otoczenie lokalne) analizuje swój status materialny poprzez porównywanie go do innych. Dla jej samooceny nie jest wówczas istotny jej bezwzględny poziom dochodów i życia, a różnice pomiędzy nim a poziomem życia członków grupy odniesienia. Z dwojga ludzi o identycznych poziomach dochodów, jedna osoba może więc odczuwać satysfakcję, jeśli odnosi swoją pozycję do uboższych lub równych jej, druga zaś może oceniać swoje położenie bardzo źle, ponieważ jej grupą odniesienia są ludzie od niej bogatsi. Może to wiązać się np. z zamieszkiwaniem w ubogiej lub dobrej dzielnicy przez osoby o średnich dochodach. Jednak w kontekście globalnego społeczeństwa danego kraju mechanizm względnej deprywacji uruchamia się w sposób bardziej obiektywny, ponieważ grupa odniesienia nie jest przypadkowa, a porównania opierają się na średnim poziomie dochodów i ich rozpiętości. Tak więc, w społeczeństwie o wielkich nierównościach materialnych liczne warstwy społeczne, o niskich i średnich dochodach, będą konfrontowane z wysoce negatywnym uczuciem względnego upośledzenia społecznego.
Szereg współczesnych badań z pogranicza socjologii i psychologii analizuje korelację pomiędzy wysokością tzw. współczynnika Gini, określającego wielkość „przepaści” pomiędzy dochodami najbogatszych i najuboższych grup społecznych, a subiektywnie ocenianym poziomem szczęścia i zadowolenia z życia. Intuicja podpowiada, że zestawianie własnych możliwości finansowych z ludźmi o znacznie większych dochodach może być źródłem różnego rodzaju frustracji: niskiej samooceny, poczucia niesprawiedliwości związanego z poszerzającym interpretowaniem idei równości ludzi w społeczeństwie na równość materialną, a także szkodliwej dla prawidłowego funkcjonowania rynku rezygnacji i poddania się wobec niemożności doszlusowania do najmocniejszych. Opublikowane przed kilkoma miesiącami badania zespołu prof. Shingehiro Oishiego z uniwersytetu stanowego w Virginii pokazały zależność pomiędzy wzrostem nierówności materialnych w USA, zwłaszcza od lat 80. XX w., a spadkiem satysfakcji z życia i poziomu subiektywnego szczęścia. Szczególnie dobitny w wynikach badań był spadek zaufania do współobywateli. 60% respondentów ze średnich i niższych warstw społecznych (przy czym jedynym kryterium tutaj są dochody) wraz ze wzrostem nierówności postrzegała swoich współobywateli jako coraz bardziej nieuczciwych i niegodnych zaufania. Pośród najbogatszych 20% respondentów korelacja ta nie pojawiła się. Pomimo zastrzeżenia, iż badania ujawniają tylko korelację, a niekoniecznie związki przyczynowo-skutkowe, dla prof. Oishiego stało się jasne: jeśli rządzący są zainteresowani podniesieniem poziomu szczęścia i satysfakcji większości obywateli, to drogą ku temu jest bardziej strome, progresywne opodatkowanie i znaczna redystrybucja dochodów. Podobne wnioski z badań opartych o wyniki World Values Survey z lat 2005-08 wyciągnął Richard Easterlin z Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Porównanie danych pochodzących w tym przypadku z różnych krajów, zaś z tego samego przedziału czasowego, ujawniło taką oto prawidłowość, iż za szczęśliwsze uważają się społeczeństwa państw, gdzie rząd prowadzi rozbudowaną politykę społeczną i przeznacza duże sumy na cele socjalne, stosując wysokie opodatkowanie. W odniesieniu do państw z naszego regionu, które przeszły transformację ustrojową od socjalizmu do kapitalizmu, brak znacznego zwiększenia poziomu satysfakcji życiowej Easterlin uznał za wynik strat w zakresie dostępu do np. bezpłatnej służby zdrowia, czego nie rekompensuje zwiększony dostęp do zróżnicowanych dóbr i usług na wolnym rynku (warto odnotować, że Easterlin nie wziął pod uwagę właśnie zjawiska względnej deprywacji, która mogła powodować niskie zadowolenie w związku raczej z postrzeganym nadal dużym dystansem pomiędzy własnym poziomem życia a kapitalistycznymi krajami zachodniej Europy).
Psycholożka, prof. Carmen Lawrence z Uniwersytetu Zachodniej Australii wskazuje na cały katalog negatywnych, częściowo patologicznych zjawisk społecznych, które wywołane są syndromem względnej deprywacji, a więc nierównością materialną. Lawrence wymienia: wyższą śmiertelność i o około 3 lata krótszą średnią długość życia w krajach o dużej rozpiętości dochodów, otyłość, liczbę nastoletnich ciąż, choroby umysłowe, zabójstwa, słabość kapitału społecznego, wrogość i rasizm, gorsze wyniki w nauce szkolnej, wyższy odsetek obywateli objętych systemem penitencjarnym, przedawkowania narkotyków oraz niski poziom pionowej mobilności społecznej, także w ujęciu międzypokoleniowym, czyli tzw. „dziedziczenie biedy”. Ten przykry obraz nabrzmiałych problemów społecznych aż nadto wydaje się jednak opisywać pojedynczy kazus Stanów Zjednoczonych, gdzie szereg tych problemów wywołują także inne pozaekonomiczne czynniki o charakterze kulturowym i politycznym. Trudniej byłoby wykazać tego rodzaju jaskrawe różnice na gruncie europejskim, np. pomiędzy stosunkowo antyegalitarną Wielką Brytanią a mocno egalitarnymi Holandią czy Danią, lub wskazać na nagłe pogorszenie się stanu społeczeństwa niemieckiego, pomimo znaczącego wzrostu nierówności w tym kraju w ostatnich kilkunastu latach. Diagnoza prof. Lawrence nasuwa także trzy pytania natury teoretycznej. 1. Na ile opisane przez nią niekorzystne zjawiska są nieuniknionym rezultatem samego faktu istnienia nierówności materialnych, a na ile jednak rezultatem apatii i powszechnej rezygnacji z wysiłku i wzmożonej pracy w celu poprawy swojego losu po stronie osób o niskich dochodach? 2. Czyją winą w ostatecznym rozrachunku jest ten stan: ambitnych i ciężko pracujących ludzi, którzy odnosząc duży sukces powodują wzrost nierówności materialnych, czy jednak osób ulegających frustracjom? 3. Na ile brak woli i ambicji osób ubogich powoduje, wraz z upływem czasu, pogłębianie się tak nierówności, jak i opisanych patologii społecznych na zasadzie samonakręcającej się spirali, w której patologie same się reprodukują i same stają się dla siebie przyczyną? Nie kwestionując fatalnych skutków syndromu względnej deprywacji, należy postawić pytanie o właściwą drogę naprawy kondycji niższych warstw społecznych. Czy jest nią arbitralna redukcja nierówności społecznych i obarczanie konsekwencjami patologii ludzi sukcesu, czy jednak redukcja samego poczucia deprywacji poprzez politykę aktywizacji, wspieranie inicjatyw, inwestycje w edukację?
Konkurencja versus współpraca
Jest to problem niezwykle poważny, ponieważ za suchymi statystykami określającymi zakres rozwarstwienia majątkowego społeczeństwa oraz ewentualnymi decyzjami politycznymi o jego redukcji metodami redystrybucyjnymi skrywają się odmienne modele współżycia społecznego i wybór pomiędzy nimi ma niemałe konsekwencje dla bardzo wielu obszarów życia ludzi, w tym również dla fundamentalnej kwestii ustalenia szerokości zakresu indywidualnej wolności jednostki w takiej zbiorowości. Upraszczając ten złożony problem, można alternatywne modele współżycia społecznego przedstawić jako dychotomię pomiędzy dwoma zasadniczymi logikami tego współżycia, podskórnie przenikającymi wszelkie rozwiązania szczegółowe. Z jednej strony jest to logika zespołowej współpracy pomiędzy członkami wspólnoty, z drugiej logika konkurencji między jednostkami w warunkach równych i bezosobowych reguł ramowych, ale siłą rzeczy z wykorzystaniem różnic potencjałów. Ideałem liberalnym nie jest logika konkurencji jako taka. Jest nim raczej, być może utopijna, struktura, w której jednostka ma możliwość wyboru modelu współżycia zgodnie z własnymi preferencjami. Innymi słowy ważny jest brak przymusu do wzięcia udziału w modelu, który jednostka ocenia negatywnie. Rozwiązaniem tej łamigłówki mogłoby być społeczeństwo globalnie oparte na logice konkurencji, w którym jednak grupy jednostek organizowałyby się na poziomie lokalnym w dobrowolne wspólnoty wzajemnego wsparcia, w których logika współpracy obejmująca większość obszarów życia zwalniałaby je w znacznym stopniu z udziału w „wyścigu szczurów”. Ponieważ model liberalny zakłada wolność także tego rodzaju inicjatyw, logika konkurencji nie jest formalnie zniewalająca. Rywalizacja jest produktem wolności indywidualnej, podobnie jak rezygnacja z udziału w niej. Naturalnie odmowa udziału pociąga za sobą określone konsekwencje dla późniejszego stylu życia, ale nie jest to problematyczne, o ile wybór jest wolny i świadomy. Jedna z opcji stanowi obietnicę (lecz nie gwarancję) wysokich gratyfikacji finansowych, druga z opcji może być źródłem innych, niematerialnych satysfakcji, podwyższających subiektywnie odczuwaną jakość życia.
Oczywiście to logika współpracy służy większej równości materialnej. Praca zespołowa zamazuje często wymiar zasług indywidualnych dla jej wyniku, więc jej owoc może być dzielony równo pomiędzy uczestników. Gdy nie ma oceny indywidualnej, nie pojawia się rywalizacja, mogąca zakłócić logikę wysiłku zbiorowego. W efekcie można orzec, że jednostki, u których syndrom względnej deprywacji wywołuje nieprzezwyciężalne frustracje, rezygnację i zniechęcenie względem pracy, lepiej odnajdą się w logice współpracy. Natomiast jednostki, które postrzegają względną deprywację w kategoriach czynnika mobilizującego do wzmożonego wysiłku i generującego postawy ambicjonalne, będą preferować logikę konkurencji.
Oba modele społeczne mają cały szereg zalet i wad, które z kolei skłaniają do rozważania rozwiązań pośrednich, polegających na objęciu logiką współpracy wybranych, newralgicznych społecznie dziedzin życia zbiorowego, przy pozostawieniu żywiołowi logiki konkurencji pozostałe dziedziny. Tak w istocie dzieje się w praktyce polityczno-społecznej większości współczesnych państw, nie tylko europejskich. Z punktu widzenia kształtowania osobowości człowieka logika współpracy ma m.in. następujące zalety: intensywny rozwój zdolności interpersonalnych, dialog, szacunek, szeroki zakres bezinteresowności, komfort psychiczny, poczucie znacznego bezpieczeństwa. Do jej wad należą natomiast: stagnacja, lenistwo, akceptacja dla przeciętności, a nawet miernoty, częściowe tolerowanie mentalności „pasażera na gapę”, romantyzm i swoiste oderwanie od rzeczywistości, ideologiczne wyjaśnianie świata, skłonność do stosowania przymusu, nietolerancja dla izolacjonizmu jednostek i niektórych przejawów ekstrawagancji, arbitralność. Z drugiej strony zalety logiki konkurencji obejmują: ambicję, dynamizm, szybki rozwój, pracowitość, wzrost średniego bezwzględnego poziomu życia niemal wszystkich pomimo wzrostu jego względnych nierówności, filantropię, racjonalizm, poczucie znacznej wolności i pluralizm stylów życia. Pośród wad zmuszeni jesteśmy wskazać na: bezwzględność, wyrachowanie, uwypuklenie i zaakcentowanie naturalnych różnic w potencjałach ludzi, pogardę, stres, egoizm, zdystansowanie wobec innych ludzi oraz niepewność.
Przymus, lenistwo i egoizm
Problem z logiką współpracy polega jednak na tym, iż narzucony społeczeństwu globalnemu, zamyka on drogę jednostkom ambitnym do dynamicznego i konkurencyjnego stylu życia poprzez ograniczenia i zakazy, albo skutecznie zniechęca do logiki konkurencji, obciążając owoce pracy nadmiernymi daninami i odbierając w ten sposób motywację. Globalnie narzucona całemu społeczeństwu logika współpracy może posiadać charakter zniewalający, czym jakościowo różni się od logiki konkurencji i z punktu widzenia uznającego wolność indywidualną za priorytet jest zdecydowanie bardziej ryzykowna. Jeśli jednostki przejawiające wybitny potencjał i wolę wyjścia ponad widełki uśrednionego poziomu są tonowane i hamowane, a ludzie sukcesu są wręcz karani za wystawienie większości współobywateli na ryzyko wzmożonej względnej deprywacji, to mamy do czynienia ze stanem rzeczy nie do przyjęcia dla człowieka o światopoglądzie liberalnym.
Niemniej jednak, to właśnie nakreślone powyżej mechanizmy społeczne i psychologiczne związane z grupami odniesienia, względną deprywacją oraz przeświadczeniem o niesprawiedliwości dużej rozpiętości dochodów wydają się głównym źródłem utrzymującego stałą witalność zjawiska niezgody i odrzucenia logiki konkurencji, społeczeństwa indywidualistycznego i liberalizmu ekonomicznego przez liczne grupy społeczne. Nie wydaje się, aby to zjawisko miało kiedykolwiek zaniknąć. Jego nośnikiem są dwie motywacje, z których jedna jest „oficjalna” i lewicowi krytycy liberalizmu nader chętnie nią szermują, druga zaś raczej „wstydliwa” i przemilczana. „Oficjalna” linia krytyki wobec modelu społeczeństwa konkurencyjnego ma charakter populistyczny i opiera się na, nie będącym na pewno zupełnie bez podstaw, twierdzeniu, iż wielu ludzi nie potrafi sobie poradzić w warunkach wolnej konkurencji i to nie z własnej winy. Nie mogą oni własnym sumptem uzyskać „godnego” poziomu materialnego, na nic im swobody ekonomiczne i dlatego należy im się pomoc reszty społeczeństwa w imię wartości moralnych, takich jak solidarność międzyludzka, konstytuujących model współpracy społecznej. Jednak analiza oddziaływania syndromu względnej deprywacji na ludzi ujawnia drugą, dużo trudniejszą do obrony w publicznym dyskursie motywację na rzecz zwalczania nierówności majątkowych. Jest to motywacja często podświadoma, ale zdumiewająco egoistyczna. Wiąże się oczywiście z pragnieniem redukcji poczucia względnej deprywacji, co można teoretycznie osiągnąć poprzez wzmożony wysiłek własny. Ten jednak nie jest rozwiązaniem atrakcyjnym, więc preferowana jest druga metoda polegająca, zamiast na podniesieniu własnego poziomu dochodów, na sprowadzeniu bogatych współobywateli do niższego pułapu na drodze wysokiego opodatkowania progresywnego. Tak więc część ubogich ludzi, wbrew pierwszej, populistycznej argumentacji, może i byłaby w stanie w warunkach konkurencji osiągnąć akceptowalny poziom życia, nie chce jednak na to pracować, brak im ambicji i woli. W celu uniknięcia dyskomfortu względnej deprywacji domagają się oni więc sprowadzenia innych do możliwie najniższego mianownika, stłumienia ich energii, przedsiębiorczości oraz unieważnienia różnic w indywidualnych potencjałach za pomocą legislacyjnych barier dla działalności gospodarczej. Drogą do zaspokojenia tej egoistyczno-leniwej motywacji jest naturalnie narzucenie globalnemu społeczeństwu modelu logiki współpracy.
Legitymizacja dla nierówności
Z tego wszystkiego powstaje jednak nadmiernie pesymistyczny obraz niemożności przeforsowania ideałów wolnego rynku i konkurencji. Już samo doświadczenie z politycznej praktyki pokazuje, że nie jest to wcale niemożliwe. Pomimo całej tej problematyki i imposybilizmu marginalizacji sprzeciwu wobec ekonomicznego liberalizmu, istnieje jednak możliwość uzyskania społecznej większości dla akceptacji logiki konkurencji i pewnego zakresu nierówności materialnych. Badania Oishiego i Easterlina wydają się udzielać niepełnych odpowiedzi na pytanie związków pomiędzy nierównością dochodów a satysfakcją z życia. W opozycji do tych wyników stoją badania niemieckiej ekonomistki Justiny Fischer uniwersytetu w Mannheim. Badając nieco wcześniej niż Easterlin korelację pomiędzy wysokością wydatków na cele socjalne a deklaracjami subiektywnego szczęścia, korzystała z danych tego samego World Values Survey, z tym że z lat 1997-2001 i uzyskała. przeciwstawne wyniki. Zgodnie z wnioskami Fischer rozbudowana polityka społeczna i wysokie podatki powodowały u ludzi poczucie braku szczęścia. Badaniom Easterlina zabrakło bowiem perspektywy czasowej, było ono punktowe. Po zestawieniu z wcześniejszą analizą Fischer nasuwa się taki oto wniosek, sformułowany tak oto przez niemiecką autorkę: zwrot i natężenie korelacji pomiędzy wielkością wydatków socjalnych a szczęściem zależy od dalszych okoliczności. Fischer sugeruje, że w latach objętych jej analizą w większości badanych państw Zachodu u władzy były rządy lewicowe, które regulowały nadmiernie i stosowały na tyle wysokie podatki, iż budziły niezadowolenie i skorelowanie szczęścia z niskimi podatkami i ograniczoną polityką socjalną. Dodatkowo był to okres dobrej koniunktury gospodarczej i mniej było obaw o bezpieczeństwo socjalne. W latach analizowanych przez Easterlina sytuacja się odwróciła. Prawicowe w większości rządy przeprowadziły cięcia uznane za zbyt głębokie, tak że szczęście skorelowało się z wyższymi wydatkami. Oznacza to, że to nie lewicowa recepta jest w każdych warunkach źródłem satysfakcji społeczeństwa, a znalezienie rozsądkowej „drogi środka” w zakresie kształtowania polityki podatkowej i socjalnej.
Słabością badania Oishiego była natomiast koncentracja wyłącznie na USA. Inne badanie Fischer pokazało bowiem daleko idącą skłonność ludzi, także ubogich, do zaakceptowania znacznych nawet nierówności pod takim tylko warunkiem, że są one rezultatem procesów postrzeganych jako sprawiedliwe, niearbitralne, uczciwe, samorzutne i demokratyczne. Z takimi procesami jej respondenci wiązali bowiem nadzieję na własne szanse awansu społecznego. Nierówności odrzucane są zaś wtedy, gdy system jest postrzegany jako dyskryminujący i niedopuszczający do pozycji władczych nowych ludzi spoza określonych środowisk i klik. Niewykluczone, że narastające w USA poczucie nieszczęścia w związku z narastaniem nierówności ma swoje źródło nie tyle w samych nierównościach, co w złej ocenie funkcjonowania systemu politycznego, zjawiska lobbingu wpływowych i majętnych podmiotów u ludzi władzy, zahamowanej rotacji elit oraz demokracji ograniczonej poprzez wysokie finansowe bariery utrudniające wejście do polityki ludzi o niskich lub średnich majątkach (pamiętajmy, że Oishi zaobserwował głównie wzrost zwątpienia w uczciwość współobywateli w wyniku wzrostu nierówności, co uprawdopodabnia tezę, że jest to w istocie pokłosie postrzegania systemu władzy jako kulejący i nieuczciwy). Sam przykład Polski, gdzie pomimo stale od 1989 r. rosnących nierówności majątkowych w ostatnich 3-4 latach notujemy szybki wzrost wskaźnika subiektywnej satysfakcji z poziomu życia, podważa konkluzje z badań Oishiego.
Nie dla wszystkich po równo
Problem jest zatem złożony, a pytań mamy więcej niż odpowiedzi. Nie wydaje się, aby bardzo sugestywne badania Oishiego i Easterlina podważały klasyczną już hipotezę von Hayeka, który napisał, iż nierówność jest akceptowana o wiele łatwiej, jeśli jest wynikiem czynników lub sił niespersonifikowanych, aniżeli wówczas, gdy jest ona zaprojektowana przez człowieka, przez sfery władzy. Badania Fischer są tego mocnym potwierdzeniem. Stąd warto, pozostając świadomym wad obu systemów, podchodzić do modelu współpracy bez lewicowego hurraoptymizmu. System wysokiej redystrybucji, dążący do możliwie egalitarnego społeczeństwa, podejmuje decyzje arbitralne, jest zmuszony do nierównego traktowania ludzi, którym chce zapewnić równość subiektywnych szans, a nie tylko obiektywnych warunków ramowych, popełnia zatem wspomniany przez von Hayeka grzech nierównego traktowania mocą decyzji człowieka. Jest też w gruncie rzeczy bardziej restrykcyjny i mniej tolerancyjny. Skuteczna polityka społeczna potrzebuje natomiast wyważonego podejścia, skrupulatnej analizy kosztów i maksymalnie efektywnej alokacji zasobów. W większości przypadków cele te osiągane są samorzutnie w warunkach wolnej konkurencji, pod warunkiem że syndrom względnej deprywacji nie oddziałuje skrajnie demotywująco na zbyt wielu ludzi. Wysiłki czynnika politycznego powinny jednak być nakierunkowane wówczas na modyfikację psychologicznych konsekwencji względnej deprywacji, nie zaś na próbę pośredniego zwalczania problemu na drodze sztucznej redukcji rozwarstwienia dochodów, ponieważ z tą metodą wiążą się niesprawiedliwości oraz obniżenie prestiżu pracy, wysiłku, ambicji i przedsiębiorczości.