Istotne skrócenie czasu pracy rozwiązałoby wiele problemów ekonomicznych i uczyniło społeczeństwa szczęśliwszymi. Dlaczego więc tak mało o tym dyskutujemy?
Prawie wszystkie współczesne społeczeństwa są zbudowane na pracy. To ona w największym stopniu określa nasz styl życia. Konieczność pracy i jej wartość traktujemy jak aksjomaty, nie podważamy ich, nie dyskutujemy o nich. Praca jest jak grawitacja – nikt nie pyta, czy grawitacja ma sens. Tymczasem wiele wskazuje na to, że postęp technologiczny zlikwiduje miejsca pracy szybciej, niż będziemy w stanie się do tego zaadaptować. Czas więc najwyższy zacząć kwestionować aksjomaty.
Zacznijmy od tego, czym jest praca. Filozof John Danaher proponuje prostą definicję. Pracą jest używanie swoich umiejętności w zamian za – lub w nadziei na – zewnętrzną ekonomiczną nagrodę1. Co istotne, definicja ta odróżnia pracę od innych aktywności takich jak: hobby, sztuka czy wolontariat.
Społeczeństwo zorganizowane wokół pracy
W XVIII wieku Wolter pisał: „Praca oddala od nas trzy wielkie niedole: nudę, występek i ubóstwo”2. Wartość, jaką przypisujemy pracy, daleko wykracza poza aspekt ekonomiczny. Ciężka praca uważana jest za cnotę, ma wartość społeczną i etyczną. Mimo że wiele osób uważa swoje obowiązki zawodowe za bezsensowne, to ktoś, kto nie chce systematycznie pracować, spotyka się z ostracyzmem społecznym. W opinii większości obywateli to sprawiedliwa kara, bo przecież bez pracy nie ma kołaczy. Jeśli ktoś intencjonalnie unika pracy, to zapewne jest zepsuty moralnie. Od tego, gdzie pracujemy i jakie wynagrodzenie za to otrzymujemy, zależy nasz styl życia, sytuacja materialna oraz stosunek do siebie i otoczenia.
To do pracy w największym stopniu dostosowane są pozostałe sfery naszego życia. Jeśli do czterdziestogodzinnego tygodnia pracy dodamy czas potrzebny na dojazdy, to okaże się, że na wszystkie inne aktywności pozostaje nam zaledwie sześć godzin dziennie. Kariera zagarnia jednak nawet i ten czas. Współczesne metody zarządzania, stawiające na powierzanie pracownikom odpowiedzialności, sprawiają, że nie przestajemy myśleć o pracy nawet po wyjściu z biura. Coraz trudniej powiedzieć, kiedy nie pracujemy. To wszystko wydaje się tak oczywiste, że nie zastanawiamy się, co by było, gdybyśmy pracowali o połowę krócej. Czy bylibyśmy lepszymi ludźmi?
Komu służy czterdziestogodzinny tydzień pracy?
O tym, że skrócenie czasu pracy uczyniłoby nas szczęśliwszymi, przekonany był Bertrand Russell. Według niego uznanie pracy za cnotę samą w sobie wyrządziło wielkie szkody i należy od tej idei odejść. W eseju „Pochwała lenistwa” Russell pisze: „Moralność pracy to moralność niewolników, a świat współczesny nie potrzebuje niewolnictwa. Jest oczywiste, że w społeczeństwie pierwotnym chłopi pozostawieni sami sobie nie rozstawaliby się z ową skromną nadwyżką, z której utrzymywali się kapłani i wojownicy. Raczej już wytwarzaliby mniej albo spożywali więcej. Początkowo produkowali i oddawali część owoców swojej pracy zmuszani do tego siłą. Z czasem jednak okazało się, że wielu z nich można wpoić etykę, wedle której ciężka praca jest ich obowiązkiem, nawet jeśli to dzięki niej inni mogą próżnować. Dzięki temu można było ograniczyć stosowanie przymusu i zredukować wydatki rządowe. […] Historycznie biorąc, pojęcie obowiązku było środkiem, […] [za którego pomocą] posiadający władzę skłaniali wszystkich pozostałych, aby żyli zgodnie z interesami swoich władców, a nie zgodnie z interesem własnym. Sprawujący władzę nie dopuszczają do siebie świadomości tego stanu rzeczy, umiejąc wzbudzić w sobie przekonanie, że ich interesy tożsame są z ogólnym interesem ludzkości”3.
Na związek pracy z posłuszeństwem zwraca także uwagę Brian Dean. Jedną z pierwszych rzeczy, jakiej uczymy się w dzieciństwie, jest posłuszeństwo wobec rodziców, szczególnie w wykonywaniu czynności, których nie lubimy. Potem jako dorośli dostajemy wynagrodzenie za posłuszeństwo w stosunku do pracodawców. Nadanie zjawisku pracy kategorii moralnej służy interesom biznesu oraz konserwatywnego establishmentu. Ale co z interesami nas, jednostek dążących do osobistego szczęścia?
Obecny system nie powstał w wyniku globalnego spisku, ale wielu lat ścierania się różnych interesów. W efekcie żyjemy w reżimie czterdziestogodzinnego tygodnia pracy, który ułatwia utrzymanie społecznego status quo. Niewiele osób ma tyle energii, aby po ośmiu godzinach pracy angażować się w ruchy społeczne czy oddawać głębokiej refleksji na temat otaczającego świata. David Cain w tekście „Your lifestyle has already been designed” zwraca uwagę na pewien paradoks. Dysponując małą ilością wolnego czasu, chętnie płacimy (i to dużo) za możliwość korzystania z niego – w kinie, restauracji, przed telewizorem, w trakcie egzotycznego urlopu na drugim końcu świata. Żyjemy w przekonaniu, że im więcej wydamy na relaks, tym większa będzie jego wartość.
Skracaliśmy, ale przestaliśmy
W 1930 r. John Maynard Keynes przewidywał, że w ciągu stulecia, czyli do roku 2029, wzrost produktywności gospodarki pozwoli skrócić tydzień pracy do 15 godz. Keynes uważał, że praca jest przykrą koniecznością, więc nie będziemy pracować dłużej, niż to konieczne. Przez kilkadziesiąt lat jego prognoza się sprawdzała. W 1930 r. tydzień pracy w USA trwał czterdzieści siedem godzin. Do roku 1970 skrócił się do mniej niż trzydziestu dziewięciu godzin. Potem jednak proces się zatrzymał, chociaż produktywność pracy rośnie zgodnie z przewidywaniami ekonomisty.
Autorzy zbioru „Revisiting Keynes: Economic Possibilities for Our Grandchildren” próbują znaleźć wyjaśnienie tego zjawiska. Robert Frank twierdzi, że Keynes nie docenił zjawiska kontekstu społecznego – konsumujemy więcej, bo ludzie wokół nas konsumują więcej. Porównujemy się do znajomych. Według innej teorii wielu z nas lubi pracę i stanowi ona źródło satysfakcji. Gary Becker zwraca uwagę, że Keynes oparł swoje przewidywania na obserwacjach dotyczących brytyjskiej klasy wyższej, której przychody opierały się na nieruchomościach i odziedziczonym majątku. Gdy ich wartość rosła, beneficjenci mogli pracować mniej, zachowując ten sam dochód. Współcześnie jednak dochody w dużo większym stopniu zależą od kapitału ludzkiego, a ten nie przynosi zysków, jeśli pozostaje bezczynny.
Obie te teorie mają jednak poważną lukę – nie tłumaczą, dlaczego do lat 70. prognoza Keynesa się sprawdzała. Wyjaśnienie znalazł ekonomista Benjamin M. Friedman. Otóż Keynes zakładał, że owoce wzrostu produktywności będą rozdzielane równomiernie w całym społeczeństwie. Tak się jednak nie dzieje. Od lat 70. w USA wzrost produktywności pracowników niższego szczebla przestał przekładać się na wzrost ich wynagrodzeń. Właściwie zarabiają oni obecnie prawie tyle samo co 40 lat temu. Są zbyt biedni, aby pracować mniej. Dotyczy to również nisko opłacanych pracowników w Europie – wolą pracować dłużej, bo w ten sposób mogą zarobić więcej. Z kolei osoby o wysokich dochodach często po prostu lubią swoją pracę i/lub są za nią tak dobrze wynagradzane, że widzą sens w tym, aby godzin pracy nie ograniczać.
Zysk alternatywny niepracowania
Praca wysysa z nas większość energii i ogranicza naturalną ciekawość. Znowu popatrzmy na dzieci – ciekawość świata jest dla nich potężną motywacją do działania. W toku edukacji, a potem życia zawodowego nasza ciekawość stopniowo słabnie. Koszty, jakie płacimy, pracując – w postaci czasu i energii – pozostawiają nam bardzo ograniczone możliwości rozwoju pozazawodowego. Z braku innych możliwości nasze ambicje kanalizujemy i realizujemy głównie w życiu zawodowym.
Łatwo przychodzi nam myślenie w kategoriach: „Co jeszcze mogę zrobić w pracy, jeśli poświęcę na nią więcej godzin?”. Dużo rzadziej zastanawiamy się nad zyskami alternatywnymi niepracowania, czyli aktywnościami, które są dla nas ważne i moglibyśmy się im oddawać, gdybyśmy poświęcali pracy mniej czasu.
Samo nawet myślenie w kategoriach zysku alternatywnego z niepracowania przychodzi z trudem. To dlatego, że pracy przypisujemy wartość zarówno etyczną, jak i materialną. Nie-praca w ogóle nie kojarzy się nam z zyskami. Jednakże, gdy już znajdziemy się na łożu śmierci, czy będziemy się zastanawiać, co jeszcze mogliśmy osiągnąć, gdybyśmy poświęcili więcej czasu na pracę? Nie. Będziemy myśleli o tym wszystkim, czego nie zrobiliśmy, bo nie mieliśmy na to czasu.
Przeprowadźmy mały eksperyment. Wyobraź sobie, że pracujesz o połowę mniej, ale twój status materialny pozostaje bez zmian. Co robisz w wolnym czasie?
Ekonomista i filozof Nassim Nicholas Taleb w książce „Zwiedzeni przez losowość: tajemnicza rola przypadku w życiu i w rynkowej grze” pisze, że przez całe życie uciekał od typowej pracy od 9 do 17, bo ogranicza ona zdolność nieszablonowego myślenia i poszukiwania odpowiedzi na nurtujące go pytania. Ciężko pracujący ludzie szybko tracą intelektualną energię i zatracają się w rutynach. Etyka zawodowa sprawia, że koncentrujemy się na szumie, a nie na sygnale. Taleb poświęcił się poszukiwaniu i badaniu „czarnych łabędzi” – wydarzeń niezwykle rzadkich, ale wywierających potężny wpływ na otoczenie. Według niego praca w sztywnej strukturze utrudnia przewidywanie nieprawdopodobnego, bo trudno o myśl, której się nie spodziewasz, jeśli tkwisz ciągle w tym samym środowisku.
Z kolei pisarz Neil Gaiman, zapytany o źródło swojej kreatywności, odpowiedział, że najlepszym sposobem na wymyślenie dobrej historii jest porządnie się znudzić. Dopiero gdy człowiek ograniczy liczbę bodźców, umysł sam zaczyna je generować i produkować oryginalne pomysły.
To wszystko brzmi dobrze na poziomie jednostek, ale jaki wpływ na gospodarkę wywarłoby znaczące ograniczenie czasu pracy? Jesteśmy przekonani, że pozytywny. Najprawdopodobniej doszłoby do znacznego rozwoju wszystkich branż związanych ze spędzaniem wolnego czasu, a także instytucji kultury oraz społeczeństwa obywatelskiego. Doszłoby również do bardziej optymalnej alokacji zasobów, o co przecież chodzi ekonomistom. Ludzie mający więcej czasu na edukację i rozwój mogliby obejmować stanowiska lepiej dopasowane do ich zainteresowań. Obecnie pracownicy nie mogą sobie pozwolić na wielomiesięczne poszukiwanie pracy. Niewielka ilość wolnego czasu utrudnia naukę nowych umiejętności, a lęk przed materialnymi konsekwencjami utraty pracy oraz moralną oceną otoczenia powstrzymuje przed podejmowaniem radykalnych decyzji zawodowych. Wygrywa myślenie krótkoterminowe. System, w którym ludzie mają więcej wolnego czasu, zaowocowałby więc bardziej efektywną gospodarką.
Gospodarka to jednak nie wszystko. Ogromna energia, którą teraz spalamy w pracy, zostałaby uwolniona i mogłaby się przełożyć na innowacje społeczne, naukowe i technologiczne. Przede wszystkim ludzie mający więcej wolnego czasu dla siebie i bliskich byliby szczęśliwsi. Także u ludzi przechodzących na emeryturę porzucenie pracy nie wywoływałoby takiego szoku, bo przez ostatnie kilkadziesiąt lat praca nie stanowiłaby centralnego elementu ich życia.
Praca nie jest wartością absolutną
Jest jeszcze jeden dobry powód, aby zacząć kwestionować dogmaty dotyczące pracy – już teraz jej wartość nie jest absolutna. Po pierwsze, odbiór niepracowania drastycznie różni się w zależności od położenia osoby na drabinie społecznej. Jeśli osoba niepracująca znajduje się na jej dole, to jest piętnowana, ale na szczycie drabiny osoba niepracująca postrzegana jest jako ktoś, kto osiągnął cel, o którym marzy większość z nas. Po drugie, postęp technologiczny sprawia, że kolejne zawody znikają. Budowanie więc poczucia wartości na aktualnie wykonywanej pracy jest jak stawianie zamków na piasku.
Według badaczy z Uniwersytetu Oksfordzkiego nawet 47 proc. wszystkich stanowisk pracy w USA jest zagrożonych w wyniku automatyzacji komputerowej4. Mimo to praca nadal uważana jest za świętość, a nasze społeczeństwo i polityka – jak się wydaje – nie dostrzega narastających problemów. Ktoś uważa się za lepszego, bo w przeciwieństwie do bezrobotnego kolegi jest zaradnym kierowcą ciężarówki. Nie wierzy, że za 10 lat straci pracę. Ten sam los zapewne czeka nas, piszących ten artykuł, i Was, czytelnicy. Jeśli ktoś uważa, że jego miejsce pracy pozostaje niezagrożone, to warto dodać, że podobnego zdania jest 80 proc. Amerykanów badanych przez Pew Research Center. Równocześnie jednak 65 proc. badanych uważa, że w ciągu następnego półwiecza roboty i komputery przejmą większość pracy wykonywanej obecnie przez ludzi.
Dobre bezrobocie technologiczne
Powinniśmy już teraz zacząć dyskutować i kwestionować nasze założenia dotyczące pracy, bo postępująca automatyzacja wywróci znany nam porządek społeczny. Najbliższym wielkim przełomem będzie popularyzacja autonomicznych samochodów. To kwestia zaledwie kilku lat. Już teraz w dziesiątkach miast na całym świecie funkcjonują pociągi metra pozbawione kierowców. W tym roku przez Europę przejechał konwój komputerowo sterowanych ciężarówek różnych producentów. Lada chwila na ulicach miast pojawią się pierwsze autonomiczne taksówki i samochody na wynajem. Biorąc pod uwagę ogromną liczbę zawodowych kierowców, czeka nas potężna fala bezrobocia.
Musimy też w końcu odrzucić przekonanie, że w miejsce automatyzowanych i likwidowanych miejsc pracy w nieskończoność będą się pojawiać nowe, lepsze stanowiska. Rozwój technologiczny jest szybszy niż nasza zdolność adaptacji. To się już dzieje, ale bezrobocie technologiczne jest maskowane przez fakt, że „automatyzowani” pracownicy podejmują się jakiejkolwiek pracy, byle tylko przeżyć.
Sposobem na radzenie sobie z bezrobociem technologicznym jest skracanie czasu pracy, co postulował Keynes. Powinniśmy wrócić do tego pomysłu i bacznie obserwować eksperymenty podejmowane na świecie, na przykład w Szwecji czy w firmie Amazon, gdzie kilka zespołów zacznie pracę w wymiarze trzydziestu godzin tygodniowo.
Wszystko to prowadzi nas do kontrintuicyjnego wniosku: należy dążyć do wzrostu bezrobocia technologicznego i zacząć przypisywać mu pozytywną wartość. Oczywiście przy założeniu, że osoby tracące pracę znajdują ją później w gospodarce przestawionej na trzydziesto- lub piętnastogodzinny tydzień pracy albo otrzymują minimalny dochód gwarantowany, który umożliwia im godne życie. Wówczas bezrobocie mogłoby zacząć być postrzegane jako miara nowoczesności gospodarki danego państwa. Czekamy z niecierpliwością na pierwsze kraje chwalące się tym, że 40 proc. ich obywateli nie musi już pracować.
I jeszcze jedno. Równolegle ze zmianami dotyczącymi pracy powinno się zmieniać nasze podejście do sztuki spędzania wolnego czasu, tak abyśmy wszyscy mogli płynnie przejść ze świata, któremu sens nadaje praca, do świata, któremu sens nadajemy sami.
1 The performance of some skill in return for, or in the ultimate hope of receiving, an extrinsic economic reward.
2 Fragment tekstu Kandyd, czyli optymizm w przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
3 Fragment w przekładzie Andrzeja Dominiczaka.
4 Zob. The future of employment: how susceptible are jobs to computerisation?