Nie tylko gospodarka, głupcze!
Publiczna debata w niektórych krajach, w tym w Polsce, za najlepszy sposób kwalifikowania idei, programów, myślicieli, partii politycznych, czy polityków do kategorii „liberalizm” uznaje ich stosunek do problemów ekonomicznych. Pozostałe obszary problemowe, będące w centrum zainteresowania liberalnej ideologii, są nagminnie pomijane, w efekcie czego omyłkowo miano liberałów (ze wszystkimi tego konsekwencjami) spada na różne nieliberalne grupy, które najogólniej można opisać jako „wolnorynkowych konserwatystów”. Przedstawiciele tej szkoły myślenia, łączącej autentyczne poparcie dla procesów rynkowych ze sztywnym obyczajowym konserwatyzmem, dominują w takich ugrupowaniach jak Platforma Obywatelska czy Unia Polityki Realnej, nie brakuje ich także w szeregach Prawa i Sprawiedliwości. Tymczasem liberalizm, aby być samodzielną i pełnoprawną koncepcją światopoglądową, musi być integralny. Kryterium przynależności do tego dziedzictwa ideowego musi zatem być równoczesne, konsekwentne wspieranie idei wolności indywidualnej w zakresie ekonomicznym, polityczno-prawnym i społeczno-obyczajowym. To ostatnie wyklucza zaś etyczny konserwatyzm.
Sympatia wobec idei wolnego rynku nie charakteryzuje zatem tylko liberałów. Jest to kryterium konieczne, ale niewystarczające. Omyłkowe kwalifikowanie „wolnorynkowych konserwatystów” jako liberałów utrudnia dostrzeżenie faktu, iż obie te grupy wspierają rynek, kapitalizm i konkurencję z zupełnie innych przyczyn, za którymi kryją się nawet skrajnie odmienne intencje, a raczej wizje pożądanego porządku społecznego.
Podczas gdy podejście liberalne jest ewidentnie konsekwentne, to współczesny konserwatyzm wydaje się jakby niedopasowany do siebie, jako eklektyczna konstrukcja poglądów o zupełnie różnych proweniencjach. Jest tak od czasu, gdy za sprawą głównie Margaret Thatcher oraz Ronalda Reagana, ale i Helmuta Kohla czy Jose Marii Aznara, poglądy ekonomicznego neoliberalizmu zostały ulokowane, jak się wydaje na stałe, w programie umiarkowanego, nowego konserwatyzmu zachodniego. Spójrzmy na dwa kluczowe tutaj przedziały problemowe (wykluczając z dalszych rozważań przedział polityczno-prawny, gdyż w kwestiach ustrojowych, państwa prawa, konstytucjonalizmu czy systemu demokracji liberalnej istnieje dziś konsensus bardzo szeroki, obejmujący nie tylko liberałów i „wolnorynkowych konserwatystów”, ale także demokratyczną lewicę, chadekow, agrarystów, konserwatystów etatystycznych czy nowe ruchy ekologiczne, pacyfistyczne i feministyczne). Liberałowie wykazują się konsekwencją właśnie, gdy postulują w przedziale ekonomicznym indywidualną wolność gospodarczą, wolny rynek i konkurencję, zaś w przedziale społeczno-obyczajowym indywidualną wolność wolnego wyboru. Wyraźnie widać, iż idea wolności jednostki spaja poglądy w obu przedziałach w całkowicie logiczną i spójną jedność. Tymczasem współcześni konserwatyści postulują, jak i liberałowie, indywidualną wolność gospodarczą w przedziale ekonomicznym, ale już w przedziale społeczno-obyczajowym głoszą poglądy relatywnie restrykcyjne (choć ze słabnącym na przestrzeni czasu zacięciem), których źródłem są ich, obce liberalizmowi, etyczne wyobrażenia o wspólnotowym wymiarze moralności i dosyć bezrefleksyjne hołdowanie tradycji. Dostrzegamy tutaj sprzeczność. Dlaczego poglądy ekonomiczne konserwatystów inspiruje liberalna idea wolności indywidualnej, a w problematyce obyczajowej dominuje poczucie wspólnoty etycznej wymagające podporządkowania się przez jednostkę presji, czy nawet przymusowi społecznemu, związanemu z rygorem wymogów spełnienia określonych standardów moralnych? Jest to przecież dokładna odwrotność idei wolności jednostki.
Jednak sprzeczność ta jest pozorna. System konserwatywny jest tak samo wewnętrznie spójny, jak i liberalny. Nie dostrzegamy tego, ponieważ pomijamy kluczową sprawę. Jest nią pytanie, w jakim celu obie grupy stawiają w ekonomii na wolny rynek. Idea wolności indywidualnej nie jest prawdziwą motywacją konserwatystów w żadnym z przedziałów problemowych, także nie w ekonomicznym. Ukrytym w sporej mierze celem i zamiarem konserwatyzmu jest cały czas to samo, co było nim od zarania tej idei jeszcze w XVII wieku. Jest to podświadome pragnienie petryfikacji aktualnie obowiązującego porządku społecznego w zakresie materialnym i obyczajowym. Co prawda konserwatyzm przez całą swoją historię ciągle zmuszony był wycofywać się ze swoich pozycji i akceptować zachodzące zmiany, którym stawiał wcześniej opór (jego historia to spektakularne pasmo klęsk), ale zachował żywotność stale przepoczwarzając się i stając w obronie coraz to nowych form porządku społeczno-politycznego, niezależnie od tego, iż przedtem je zwalczał. W ten sposób ciągle reprezentował interesy potężnych grup, których pozycji dalsze zmiany mogły zaszkodzić. Po ostatnim przepoczwarzeniu się stał się adwokatem ekonomicznego liberalizmu, po to tylko, aby bronić elity finansowej, zagrożonej stale w demokracji obecnymi postulatami redystrybucyjnymi (które swoją drogą zazwyczaj są niewątpliwie szkodliwe).
U źródeł wolnorynkowych poglądów liberała i podobnych poglądów konserwatysty leżą więc zupełnie różne motywacje. Dla liberałów wsparcie idei wolności ekonomicznej jest nieodzowną konsekwencją wiary w wolność jednostki, która jest podmiotem aktywności na rynku. Wolność ekonomiczna ma służyć człowiekowi i celom samorzutnej (w żadnym razie nie planowej czy dekretowanej!) ewolucji społeczeństwa w kierunku lepszej przyszłości. Wolny rynek i konkurencja stwarzają najlepsze warunki dla jednostek ambitnych, zdolnych, odważnych, rozważnych i przedsiębiorczych na osiągnięcie sukcesu materialnego w swoim życiu. Wraz z minimum państwowej infrastruktury edukacyjnej, otwiera te szanse także ludziom, którzy na starcie mieli słabsze karty, będąc ubodzy. Ideałem liberalnej wizji społeczeństwa jest intensywnie dynamiczna struktura o dużym poziomie mobilności pionowej, czyli stosunkowo dużym potencjale szans na zmianę swojego położenia społecznego i materialnego przez jednostki. Przy założeniu równoległej prorynkowej polityki państwa i osiągnięciu dzięki temu długich okresów dobrej koniunktury, oznacza to głównie mobilność w górę, czyli poprawę położenia. Takie społeczeństwo z pewnością nie jest egalitarne, wiele jednostek ze względu na relatywnie mniejszy potencjał, sukcesu w warunkach otwartej konkurencji nie odniesie, ale zapobiega ono skostnieniu struktur. Nie jest to więc także społeczeństwo antyegalitarne.
Konserwatyści wspierają ideę wolnego rynku celem petryfikacji struktury społecznej w jej aktualnym stanie. Chodzi zatem o podtrzymanie pozycji elit finansowych, społecznych i politycznych, których wymiana miałaby następować niemal wyłącznie za sprawą zmian generacyjnych i dziedziczenia statusu. Szanse ludzi ubogich na odniesienie sukcesu są ograniczane, niezależnie od osobistych przymiotów tych jednostek, celem uniknięcia konieczności przysłowiowego „wpuszczania chama na salony”. Mechanizm wolnego rynku może przy takim podejściu służyć tworzeniu naturalnych barier dla ludzi o słabej pozycji na nim. Drogi awansu są zamykane w interesie elit, które są zainteresowane ograniczeniem konkurencji i dalszym, spokojnym odcinaniem kuponów od posiadanych zasobów. W rezultacie struktura społeczna jest statyczna, mobilność pionowa osiąg
a nieznaczny poziom, rośnie rozwarstwienie dochodów. Powstaje społeczeństwo stricte antyegalitarne, w którym poczucie beznadziei i dziedziczenia biedy pozbawia wielu ludzi ambicji i woli działania. Traci na tym cała gospodarka i państwo, gdyż spory potencjał pozostaje niewykorzystany. Dodatkowo rośnie frustracja nizin społecznych, ich postulaty redystrybucyjne rosną w siłę, co w warunkach demokracji może doprowadzić do zastąpienia systemu wolnorynkowego przez socjalne „państwo dobrobytu”. Zatem, na domiar złego, system wolnorynkowy w konserwatywnym wydaniu jest zagrożony niestabilnością przez brak troski o spójność społeczną. Takie też może być oblicze idei wolnego rynku.
Ilustracją najbardziej namacalną tej różnicy pomiędzy liberałami a konserwatystami w podejściu do polityki ekonomicznej jest ocena zjawiska monopoli w gospodarce. Liberałowie monopoli nie tolerują. Powodowany przez nie zanik wolnej konkurencji oznacza pogrzebanie mechanizmów wolnego rynku jako takiego. Wówczas rynek albo nie działa w ogóle, albo przynosi szkody wszystkim podmiotom poza uprzywilejowanym monopolistą. Z tego względu nie jest zamachem na rynek, a przeciwnie działaniem ze wszech miar pożądanym, aby państwo interweniowało w procesy gospodarcze celem rozbijania monopoli. Nie odbywa się to kosztem rynku, ale przywraca jego normalne funkcjonowanie. Konserwatyści natomiast często cenią naturalnie powstałe monopole rynkowe. Sprzeciwiają się interwencji przeciwko nim, w efekcie dodatkowo je wzmacniając, gdy kierowane przez nich państwo rozciąga nad nimi parasol bezpieczeństwa. Czynią tak, gdyż korzystający na tym monopolista jest przedstawicielem elity finansowej i wspomożenie go jest zbieżne z celem petryfikacji społecznej stratyfikacji. Wielu „wolnorynkowych konserwatystów”, szczególnie w krajach Ameryki Łacińskiej, wspiera monopole także ze względu na to, że ich właściciele są osobiście uprzywilejowanymi przyjaciółmi władzy, co podważa dodatkowo zasady liberalnego państwa prawa. Wzmacnianie monopoli służy zatem utrzymaniu w ryzach aspiracji ubogich przez pozbawienie ich rynkowego wyboru i konieczność utrzymywania skostniałej, nieprzyjaznej wobec nich struktury własnymi pieniędzmi.
Obraz ten zmusza do przykrych konstatacji. Po pierwsze, wolny rynek może służyć złym, antyliberalnym celom, gdy jest uszyty na modę „wolnorynkowych konserwatystów”. Niepokojące zjawiska społeczne odnotowywaliśmy zarówno w Stanach Zjednoczonych Reagana, jak i Wielkiej Brytanii Tchatcher, co nie oznacza w żadnym wypadku, ze ich rządy zasługują na jednoznacznie negatywną ocenę. Liberałowie byli w opozycji wobec obu tych administracji. Inaczej było zaś w RFN Kohla, gdzie mobilność społeczna była wyraźnie większa. Po drugie, propaganda „wolnorynkowych konserwatystów” jest skuteczna. Z jednej strony, udało im się najwyraźniej przekonać wielu myślicieli i publicystów, że posiadają wyłączność na ekonomiczny liberalizm, zaś zwolennicy społeczno-etycznego liberalizmu stanowią w swojej masie, niejako automatycznie, część socjalnej lewicy. Nie jest to prawdą. Z drugiej strony, będąc świadomi niestabilności swojego projektu ideologicznego w warunkach demokracji, podjęli niezwykle udany zabieg marketingowy celem pacyfikacji ewentualnego sprzeciwu nizin społecznych wobec ich programu, jeszcze zanim protest ten został wyartykułowany. Strzałem w dziesiątkę okazało się złączenie programu prorynkowego z jaskrawym konserwatyzmem społeczno-obyczajowym. Zabieg ten służy konserwatystom do pozyskania wyborczego poparcia ludzi ubogich i równocześnie silnie religijnych dla ich haseł. Niziny społeczne niemal fanatycznie wspierają skrajnie niekorzystny z punktu widzenia ich materialnych interesów program, pojmując włączenie się weń niemal jako krucjatę o zaprowadzenia bożego porządku na Ziemi. Potwierdzają to socjologiczne analizy wyników wyborów na prowincji Stanów Zjednoczonych i, w nieco mniejszym stopniu, w krajach Europy, gdzie aspekt religijności ma dużo mniejszy wpływ i konserwatyści są zmuszeni stępić swoje postulaty ekonomiczne.
Konserwatyści wnieśli w świat ekonomicznego liberalizmu obcy liberalizmowi jako takiemu fanatyzm w głoszeniu i obronie swoich poglądów. Wcześniej gospodarczy przedział problemowy był raczej zarezerwowany dla pragmatycznego stylu myślenia i poszukiwania po prostu najskuteczniejszych rozwiązań dla gospodarki w różnych sytuacjach. Nie był domeną dogmatyzmu, krucjat, bezkompromisowości i bezwzględności we wcielaniu w życie wcześniej przyjętych za świętość założeń teoretycznych. Historia XIX i XX wieku pokazuje dość luźny związek liberalnych praktyków polityki z wytycznymi ekonomicznych teoretyków. Zdarzało się im przejściowo odstępować od ideologii, gdy wymagał tego rychło potrzebny kompromis z innymi siłami politycznymi. Tymczasem współcześni konserwatyści zabrali się do liberalnych postulatów ekonomicznych z typowym dla swojej mentalności zacięciem walki, „misji” i służby „temu, co właściwe”. Najlepiej fanatyzm ten uwidocznił neokonserwatysta amerykański William Kristol, żądając od swoich popleczników i uczniów bezwarunkowego poddania się „religii wolnego rynku”. Przez długie dekady liberałowie różnych szkół, w tym neoliberałowie, traktowali wolny rynek jako narzędzie służące człowiekowi, mające ułatwić mu osiągnięcie celów, realizację marzeń, rozwój osobisty czy po prostu zarobienie pieniędzy. Gdyby hipotetycznie założyć, że ktoś naukowo i w sposób nie pozostawiający wątpliwości obaliłby wiarę w słuszność wolnego rynku i wykazałby iż służy on człowiekowi źle, wydaje się że liberałowie byliby skłonni porzucić głoszenie tej idei. Oczywiście nic takiego nigdy nie nastąpi, gdyż wolny rynek, mimo kilku wad, jest najlepszym sposobem organizacji życia gospodarczego. Jednak nawet gdyby nastąpiło, można założyć, że konserwatyści, dla których stał się ideologicznym celem samym w sobie, nadal dogmatycznie broniliby go w swojej krucjacie „do ostatniej kropli krwi”. Aż do następnego przepoczwarzenia…