Nie wystarczy poprzestać na ścisłej kooperacji i koordynacji europejskiej polityki finansowej i polityki gospodarczej. Polityczni decydenci muszą zmierzyć się w najbliższej przyszłości z kwestią, czy taka współpraca faktycznie może przynieść sukces, jeśli nie obejmie ona jeszcze dziedzin polityki socjalnej i polityki rynku pracy. Wraca idea europejskiej unii politycznej.
Idea zjednoczonej Europy zrodziła się z doświadczeń wojennych. Fakt nawiązania tak ścisłej współpracy pomiędzy państwami sąsiedzkimi, by żadna wojna po prostu nie była opłacalną, miał zapobiec kolejnym wojnom. Na koniec drugiej wojny światowej Niemcy zostały zupełnie odizolowane. Okupowały je cztery największe mocarstwa świata. Gardziły nimi państwa sąsiedzkie. Jednakże to, że Niemcy nie mają zamiaru pozostać w stanie oblężenia na zawsze, okazało się dość szybko. Nawet jeśli załamała się duża część przemysłu Niemiec, to kraj ten posiadał bogactwa naturalne, własne know-how w dziedzinie przemysłu oraz przede wszystkim dysponował siłą roboczą. Pewnego dnia miał on odżyć na nowo. Należało tylko znaleźć rozwiązanie, które pomogłoby Niemcom nawiązać pokojowe stosunki z ich sąsiadami poprzez trwałe struktury. To, że postawienie Niemiec „na nogi” leżało w intencji zarówno polityków, jak i narodu niemieckiego, potwierdza niemiecki cud gospodarczy. W tym czasie powstały fundamenty Unii Europejskiej. Była nimi nowo powstała Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Ten ambitny projekt od samego początku tworzyły obok Belgii, Francji, Włoch, Luksmeburga i Holandii również Niemcy. Podpisane w roku 1957 Traktaty Rzymskie miały zagwarantować Europejską Wspólnotę Gospodarczą, czy raczej wspólny rynek wewnętrzny.
60 lat historii Niemiec w procesie integracji europejskiej pokazuje, że kraj ten przeobraził się z kraju odseparowanego w niezbędnego partnera handlowego, stanowiącego znaczącą siłę napędową projektu europejskiego. Niemcy odzyskały zaufanie państw sąsiedzkich, a ich mocna pozycja gospodarcza zapewnia stabilność, która jest tak bardzo potrzebna szczególnie w czasach finansowych turbulencji. Niektórych rzeczy Niemcy dokonały własnymi siłami, ale powrót na scenę polityczną i gospodarczą umożliwiły im państwa członkowskie UE i Stany Zjednoczone z planem Marshalla. Świadomość, że kiedyś Niemcy również otrzymały przy swej odbudowie wsparcie zagraniczne i naród ten wykorzystał tę szansę, powinna podkreślać znaczenie solidarności w obrębie Europy. Wyrównany wzrost i dobrobyt nie byłyby dane Niemcom i innym krajom członkowskim UE, gdyby nie stabilne warunki ramowe Unii. Należy postawić sobie teraz pytanie: który kierunek powinna wybrać UE, aby zapewnić kontynuację tych sukcesów?
Czy to, co jest dobre dla UE, jest również dobre dla Niemiec?
Niemcy są państwem federacyjnym, w skład którego wchodzą landy z ich własnymi rządami oraz rząd centralny. Podczas gdy rząd federalny w niektórych dziedzinach decyduje sam, inne kompetencje dzieli z landami, a jeszcze inne przekazane są landom całkowicie. Stąd idea „państwa narodowego”, która zyskała na znaczeniu w XX wieku, jest mniej znacząca w całych Niemczech niż w przypadku innych krajów UE. Być może „federacyjne doświadczenie” Niemiec, które pozwoliło im rozwijać się w ramach akceptującej je UE, przyczyni się do tego, że niektóre decyzje będą podejmowane na płaszczyźnie ponadnarodowej. Warunkiem tego jest jednakże fakt, że kompetencje państw członkowskich – tak jak wynika to również z Federalnego Trybunału Konstytucjonalnego – pozostaną nienaruszone, a ingerencje UE będą miały charakter względny.
Najważniejsi partnerzy handlowi Niemiec to sąsiedzi europejscy i wspólny rynek. Wspólna waluta i stabilność euroregionu zapewniają wzrost gospodarczy. Nie ma się co dziwić, że Niemcy długi czas żyły i postępowały zgodnie z motto „To, co jest dobre dla UE, jest również dobre dla Niemiec”. Tak samo nie powinien zaskakiwać fakt, że Niemcy należą do orędowników idei, że UE potrzebuje obok unii gospodarczej i unii walutowej również unii politycznej.
Po unii gospodarczej i walutowej – czas na unię polityczną?
Pośród większości państw członkowskich UE panowała zgodność co do tego, że po unii ekonomicznej powinna nastąpić unia monetarna. Jednakże koncepcja unii politycznej wywołała gdzieniegdzie burzliwe reakcje. Podczas gdy Francja – stanowiąca obok Niemiec ważną siłę napędową gospodarki – popierała unię walutową, była jednocześnie – jako państwo zgodnie ze swymi tradycjami ukształtowane centralistycznie – daleka od zaaprobowania unii politycznej. Samą ideą wspólnej waluty nie była zachwycona brytyjska premier Margaret Thatcher, która od razu przeciwstawiała się również unii politycznej. A bez poparcia obu tych partnerów europejskich idea ta nie miała żadnej siły przebicia. Jednakże na drodze do unii walutowej wraz z wprowadzeniem wyższych kryteriów stabilizacyjnych i niezależności europejskiego banku centralnego Niemcom musiano pójść na ustępstwa, które w pewnym stopniu stanowią krok w kierunku systemu federacyjnego.
Bez względu na to, wizja unii politycznej nie powinna popaść w zapomnienie. W dalszym ciągu uważano ją za konieczne dopełnienie unii gospodarczej i walutowej. Oczekiwano po niej dużych korzyści dla wszystkich państw członkowskich i ich obywateli. W roku 2000 ówczesny minister spraw zagranicznych Joschka Fischer odważył się na wyrażenie swego poparcia dla europejskiej federacji. Mówił on o tym, że taką możliwość powinno się stworzyć ewentualnie niektórym państwom, które w celu utworzenia federacji przystąpiłyby do kręgu tzw. Awangardy, podczas gdy inne państwa mogłyby przystąpić do niej później. Niektórzy doszukiwali się potencjalnej awangardy w strefie euro. Jednak nasiliły się obawy przed „Europą dwóch prędkości”. Europa nie powinna składać się z dwóch „klas” krajów, z których jedne kraje postępowałyby z integracją naprzód, a inne pozostawałyby w tyle. Odtąd zaprzestano już oficjalnych dyskusji na ten temat.
Być może pozostano by przy tej idei, gdyby nie kryzys ekonomiczny, który boleśnie uprzytomnił on UE i jej obywatelom, że ścisła współpraca państw prowadzi do tego, że wydarzenia z jednego kraju oddziałują na całą Europę. W obliczu skali kryzysu europejscy decydenci byli ze sobą zgodni, przynajmniej w tym względzie, że wspólne problemy wymagają wspólnych rozwiązań. Uruchomiono pakiet pomocy dla Grecji, dotkniętej przez kryzys jako pierwszej. Miliardowy pakiet ratunkowy miał zapobiec załamaniu przestrzeni gospodarczej i finansowej. Działania te miały stanowić znaczący krok do wzmożonej integracji europejskiej, co być może było wynikiem podpisania traktatu lizbońskiego. Przy stanięciu jedną nogą nad przepaścią konieczność pomocy ze strony wszystkich krajów europejskich stała się rzeczą oczywistą, jak również ze strony tych państw, które odrzucały przeniesienie wszelkich uprawnień na płaszczyznę europejską oraz tych, które nie są częścią strefy euro.
Długi okres utrzymywania się kryzysu pokazuje, że prawdopodobnie nie wystarczy poprzestać na ścisłej kooperacji i koordynacji europejskiej polityki finansowej i polityki gospodarczej. Polityczni decydenci muszą zmierzyć się w najbliższej przyszłości z kwestią, czy taka współpraca faktycznie może przynieść sukces, jeśli nie obejmie ona jeszcze dziedzin polityki socjalnej i polityki rynku pracy. A więc znów mamy do czynienia z ideą unii politycznej.
Różnorodność przeciw jedności?
Podczas gdy postęp w kierunku unii politycznej dostrzegalny jest w obszarze gospodarczym, nie można tego stwierdzić na płaszczyźnie społecznej. Wręcz przeciwnie. Według doniesień z różnych krajów europejskich, zdajemy się być w Europie świadkami ponownego zachłyśnięcia się tendencjami nacjonalistycznymi. Tezę tę może potwierdzić kilka faktów. Założona przez holenderskiego populistę i krytyka islamu Geerta Wildersa w maju 2009 roku Partia Wolności została wybrana na trzecią co do wielkości partię rządzącą w kraju. Dwa miesiące później w wyborach parlamentarnych węgierska partia nacjonalistyczna Jobbik uzyskała 16% głosów. Również w Szwecji i Danii do parlamentu weszli posłowie prawicowi. W Belgii flamandzcy separatyści pchnęli kraj w nowy kryzys. Zdaje się również wzrastać liczba werbalnych i fizycznych ataków na mniejszości narodowe. Sprawcy powołują się na swą tożsamość językową i terytorialną, jak gdyby na swym wielokulturowym polu Europy nie tolerowali żadnej innej tożsamości. Furorę zrobiła również nowelizacja ustawy o języku państwowym Republiki Słowackiej, która – przynajmniej w sposób pośredni – ma za zadanie ograniczać używanie języka węgierskiego. W odpowiedzi na to Węgry próbowały silniej przywiązać do siebie swą mniejszość narodową zamieszkałą na Słowacji. Mniejszością, która szczególnie bardzo cierpi z powodu dyskryminacji i aktów przemocy fizycznej, są Romowie. Właśnie tego lata doszło do masowych deportacji Romów z Francji. O przypadkach przemocy i prześladowań co rusz donoszą inne kraje europejskie.
Jedność unii europejskiej niszczona była tym samym przez jej różnorodność. UE dziś stanowi zlepek państw, z których każde posiada własną kulturę, historię, tożsamość narodową i prawo do suwerenności. Ale przede wszystkim to właśnie tolerancja wobec takiej różnorodności była tą siłą, która do tej pory stanowiła o sukcesie europejskiego projektu integracji. Wewnątrz tych struktur pojawiają się teraz nurty populistyczne, które wykorzystują prawo do indywidualizmu przeciw różnorodności ludzi i narodów w UE. Swoje postulaty kierują oni nie zawsze tylko przeciw obcokrajowcom zamieszkałym w ich ojczyźnie. W zjednoczonej Europie ruchy populistyczne pojawiają się coraz częściej. Skupiają się one na wykluczeniu „inności”, np. w swej mobilizacji przeciw islamizacji Europy. Swe działania przeciw ludziom wiary muzułmańskiej usprawiedliwiają powoływaniem się na konieczność samostanowienia swego kraju w kwestii imigracji.
Również Niemcy nie odstają od reszty w tym aspekcie. Hasła dotyczące ograniczeń imigracji pojawiają się w prasie codziennej i powtarzane są bezrefleksyjnie na zebraniach partyjnych. Negujące je demagogiczne wypowiedzi ludzi u władzy, czy to ze strony polityków, czy ludzi biznesu, nie wystarczają. Nieoparte na faktach twierdzenia pozyskują tym samym fałszywy wymiar prawny i szerokie poparcie w społeczeństwie. Wszystkie te trendy powinny być dla nas wyraźnym alarmem. Problem ten nie dotyczy tylko Niemiec, ich interesów i wartości. W grę wchodzą wartości europejskie i podstawowe prawa obywatelskie. Idee nacjonalistyczne, dyskryminacja, rasizm i grupowe wykluczenia nie mają w UE prawa bytu. Musimy się przeciwstawić tym trendom i opowiedzieć się za tymi wartościami, dla których Europejczycy tak długo walczyli: szacunkiem dla godności ludzkiej, wolnością, demokracją, równouprawnieniem kobiet, praworządnością oraz ochroną praw człowieka wraz z ochroną praw mniejszości.
Stany Zjednoczone Europy?
W dzisiejszej Europie panuje wciąż idea państw narodowościowych. Pomimo tego nie może ona być koncepcją dla przyszłości Europy. UE jest czymś dużo więcej niż samą strefą wolnego handlu. Kryzys ekonomiczny pokazał, że państwa członkowskie są ze sobą dużo ściślej powiązane, niż tylko na samej płaszczyźnie gospodarczej. Jeśli polityczne działania w Europie nie będą lepiej zsynchronizowane, to na jej obszarze nie będzie długookresowego dobrobytu. Interesy poszczególnych państw i protekcjonizm nie mogą wybijać się na długo. Europa interesów partykularnych przegrałaby w zawodach międzynarodowych.
Pakiet ratunkowy ustanowiony po kryzysie greckim pokazał, że decydującą rolę w UE odgrywa solidarność – zarówno dla funkcjonowania rynków, jak i dla społecznego współżycia. UE potrzebuje długoterminowych perspektyw oraz odpowiedniej strategii. Problemów przyszłości nie można opanować działaniami ukierunkowanymi krótkoterminowo, które na kryzys tylko reagują, a nie zapobiegają mu. Pierwszym krokiem w kierunku działań długoterminowych jest plan unijnych przywódców politycznych, zakładający stworzenie trwałego mechanizmu, który ma opanować obecny kryzys zadłużenia i zapobiec dalszym kryzysom w przyszłości. Podczas gdy na pierwszy rzut oka sprawia to wrażenie czystej aktywności ekonomicznej, to po głębszym zastanowieniu dochodzi się do wniosku, że taki system będzie oddziaływał jeszcze na zupełnie inne dziedziny polityki – i możliwe, że doprowadzi do zmian w traktacie lizbońskim.
Nawet jeśli projekty te wskazują kierunek, w którym powinna rozwijać się UE, to nie stanowią one ostatecznej odpowiedzi. Kwestią, czy gospodarcza kooperacja może faktycznie funkcjonować w oderwaniu od innych dziedzin polityki lub czy rozwiązania należy szukać w unii politycznej – nikt w tym momencie nie chce się tak naprawdę zająć. Przecież to, czego potrzebuje teraz UE, to osobowości przywódcze, które się właśnie na to zdobędą. Europa potrzebuje wizjonerów, ludzi, którzy potrafią przewidywać i iść do przodu, tworzyć scenariusze dla przyszłości Europy i rozpocząć dyskusję w tym zakresie. Musimy robić wszystko, by Europa wyznaczyła w końcu kurs na przyszłość i zaczęła go realizować.
Scenariusz dla Europy jutra
Zdolna do myślenia o swej przyszłości Europa, która może istnieć w czasach wzrostu, ale również w czasach kryzysu, mogłaby reagować wystarczająco elastycznie, szybko i skutecznie, bez zatracania przy tym celów długoterminowych. By to zagwarantować, należy rozdzielić kompetencje między różne struktury polityczne, przy czym każda z nich otrzymywałaby takie zadanie, które byłoby zgodne z jej zdolnościami i kompetencjami politycznymi, dzięki czemu wykonywałaby je najlepiej jak potrafi.
Postawy obywatelskie będą budowane w strukturach administracyjnych na poziomach lokalnych i regionalnych. Poprzez to zostanie im przydzielona szczególna rola, gdyż to właśnie one stanowią punkt styczny polityki i tych, których polityka dotyczy. Poprzez zbliżenie się obywateli do gospodarki i nauki będzie można lepiej zidentyfikować i realizować ich potrzeby. Również współpraca pomiędzy strukturami lokalnymi mogłaby przyczynić się do lepszego zaplanowania i realizacji infrastruktury, osiągając tym samym większą efektywność. Struktury administracyjne na poziomie krajowym miałyby za zadanie ustalić główny kierunek dla Unii Europejskiej, koordynować działania na niższych płaszczyznach i zapewnić realizację podejmowanych decyzji. Narodowe systemy w zakresie ochrony zdrowia i opieki społecznej mogłyby pozostać w niezmienionym kształcie. Nietrudno jest oczekiwać, by w takim kształcie istotą sprawy była ochrona zasady subsydiarności. W każdym europejskim kraju związkowym istniałaby struktura przypominająca zorganizowaną federacyjną Unię Europejską.
W takim systemie decyzje w sprawach europejskich podejmowane byłyby przez tych, którzy zostali wybrani w sposób demokratyczny, gdyż również dziś Unia Europejska cierpi z powodu zbyt niskiego poziomu demokracji w jej strukturach. W przeciwieństwie do obecnych norm, wszystkie metody działania musiałyby być bardziej transparentne, po to by stały się one zrozumiałe dla wszystkich, których dotyczą ich konsekwencje. Wzmocniłoby to poziom zaufania do polityków i podkreśliło istotność podejmowanych przez nich decyzji. Obywatele w całej swojej różnorodności byliby zjednoczeni poprzez wspólne wartości, prawa i obowiązki, niezależnie od ich pochodzenia, płci czy wyznania. Zwiększenie poziomu partycypacji w podejmowaniu decyzji w sprawach europejskich mogłoby zintegrować obywateli i obywatelki Europy, a przy tym uwaga byłaby skierowana na szersze spektrum istotnych dla nich spraw.
W Europie jako kraju związkowym bardziej widoczne byłoby, że wspólny rynek nie kończy się na unii gospodarczej i walutowej. Efektywna współpraca gospodarcza z definicji oddziałuje na wszystkie dziedziny polityki. Działania podejmowane przeciwko bezrobociu, wspólna płaszczyzna edukacji i działalności badawczej oraz stabilność strefy euro są tematami, których nie należy podejmować w oderwaniu od siebie. Są one zbyt silnie ze sobą powiązane.
Logicznym krokiem byłoby dopełnienie unii politycznej, w której zapewniona byłaby zasada subsydiarności. I żadna pojedyncza struktura administracyjna nie mogłaby przekraczać swoich kompetencji. Nie trzeba się obawiać, że unia polityczna będzie scentralizowanym państwem, w którym jedna instytucja polityczna posiadająca władzę decydowałaby na wszystkich płaszczyznach polityki, ponieważ każda ze struktur podejmowałaby decyzje, za które odpowiadałaby przed obywatelami, sprawozdając o swoich działaniach.
Rola Niemiec w sfederalizowanej Europie
Niemcy, tak jak inne państwa członkowskie, przeniosłyby określone kompetencje na płaszczyznę Unii Europejskiej, dzięki czemu kraj mógłby czerpać profity w wyniku szybszego i bardziej perspektywicznego podejmowania decyzji, jak również w postaci stabilności i dobrobytu całego regionu. Granice geograficzne wewnątrz Unii Europejskiej coraz bardziej traciłyby na znaczeniu. W przyszłości pierwszym punktem odniesienia dla obywatela mogłyby stać się struktury administracyjne na poziomie lokalnym i regionalnym, a nie przynależność państwowa.
Pozycja i waga poszczególnych państw w zglobalizowanym świecie tracą na ważności. Na ich miejsce wkraczają partnerstwa, sieci, ponadgraniczna współpraca i umiędzynarodowienie działań. Stają się one decydującym czynnikiem dla tych, którzy otwarci są na globalne wyzwania i rosnącą konkurencję. Działalność narodowościowa i myślenie protekcjonistyczne lub reaktywne nie mogą mieć w przyszłości miejsca, nawet jeśli są dziś obecne na scenie politycznej. Patrząc perspektywicznie, takie systemy nie utrzymają się i będą musiały zdecydować, czy chcą współpracować, czy też zupełnie się odseparować.
Unia Europejska będzie wkrótce kształtowana i kierowana przez pokolenie, które od urodzenia korzystało z jej osiągnięć i wskutek tego nigdy nie doświadczyło stanu wojny. Istotnym zadaniem tego pokolenia jest zatem pielęgnacja dorobku, który pozostawiają jego przodkowie oraz zagwarantowanie przyszłym pokoleniom pokoju, dobrobytu i wolności.
Tłumaczyła: Ewa Pęcherska