Czas kryzysu, zaburzeń na giełdach skutkujących regresem gospodarczym nie sprzyja racjonalnej debacie o polityce społecznej. Z kilku powodów musi się ona ograniczać do cięć w politykach publicznych, aby zmniejszyć zadłużenie państw. Nie dziwi mnie to, więcej – jestem w stanie to zrozumieć. Nie zwalnia to jednak ludzi zajmujących się racjonalną a nie emocjonalną czy ideologiczną polityką społeczną do pobudzania dyskusji na temat fundamentalnych wyzwań jakie związane są z rozwojem społecznym w wymiarze narodowym i globalnym. Ponadto nie należy spłycać debaty tylko do transferów społecznych, które raczej są wyrazem bezsilności na innych polach walki z ubóstwem i efektem porażki w wykorzystywaniu potencjałów społecznych. W niniejszym tekście nie będę pisał ani o ubóstwie ani o transferach i skupię się, w mojej opinii, na kluczowych dla Polski wątkach z zakresu polityki społecznej, choć bardzo łatwo można je przenieść na poziom europejski czy nawet światowy.
Zacznijmy od demografii
Praktycznie każdy tekst publicystyczny czy naukowy analizujący dokonujące się obecnie zmiany demograficzne zaczyna się od stwierdzenia, że w Polsce, podobnie jak w wielu innych dobrze rozwiniętych państwach, będzie się zmniejszać liczba ludności i trzeba temu przeciwdziałać. Ale co z tego, że będzie nas mniej? Czy kondycja społeczna oraz poziom rozwoju gospodarczego zależy od liczby ludności? Zdecydowanie nie, tak więc darujmy sobie straszenie mniejszą liczbą Polaków i przyjmijmy, że w perspektywie kolejnych pokoleń nasz kraj będzie zamieszkiwało nawet kilka milionów osób mniej niż obecnie. Nie zaradzi temu nawet najbardziej hojna polityka rodzinna. Mrzonką jest również nadzieja, iż imigracja uzupełni powiększającą się lukę demograficzną (o czym w dalszej części tekstu). Zmiany społeczne spowodowały, iż kobiety decydują się na jedno lub najwyżej dwójkę dzieci i nic już tego nie zmieni. Należy założyć, iż w kolejnych latach standardem będzie jedno dziecko i zdecydowanie wzrośnie liczba rodzin bezdzietnych. Zwolennicy teorii wpływu państwa na decyzje prokreacyjne mają generalnie jeden argument – Francja. Zapominają chyba jednak, iż wskaźnik dzietności w tym państwie praktycznie nigdy nie spadł poniżej 1,7. W Polsce w roku 2004 wyniósł on 1,23, a w 2009 – 1,4. Nie ma szans, aby w naszym kraju udało się zapewnić zastępowalność pokoleń. Dlatego też skupmy się na tym co naprawdę ważne czyli na strukturze społecznej. Zgodnie z prognozą demograficzną GUS do 2030 roku liczba osób powyżej 60 roku życia wzrośnie o 3 mln. W tym samym czasie liczba Polaków w wieku aktywności zawodowej zmniejszy się również o 3 mln. Jaki z tego wniosek? Trzeba zrobić wszystko, aby nie dopuścić do zdemolowania struktury społecznej w zakresie podziału na aktywnych i biernych zawodowo. Możemy zaledwie tylko kupić sobie trochę czasu, ale nie mamy innego wyjścia. Oprócz determinacji w prowadzeniu działań mających na celu zwiększenie liczby zatrudnionych wśród osób niepełnosprawnych, powyżej 50 roku życia, młodzieży czy innych pozostających poza rynkiem pracy oraz podniesieniem wieku emerytalnego (twierdzenie, że nie jest to wskazane i niemożliwe do przeprowadzenia można dzisiaj już nazwać „polityko-społecznym analfabetyzmem”) kluczowe jest stworzenie na nowo systemu rehabilitacji i profilaktyki.
Na zdrowie
Starzenie się społeczeństwa jest zjawiskiem pozytywnym. Odzwierciedla ono przełom jaki dokonał się w ochronie zdrowia w XX wieku. Niestety większość prognoz zakłada, iż wydłużanie się długości życia będzie skutkować przede wszystkim zwiększeniem się liczby lat spędzonych w złym stanie zdrowia, głównie z powodu niepełnosprawności i schorzeń charakterystycznych dla podeszłego wieku. Są one jednak spowodowane trybem życia w czasie aktywności zawodowej. O ile średnia długość życia wydłuży się do roku 2050 średnio o 7 lat, to istnieje realne zagrożenie, że 5 z nich będzie oznaczać pozostawanie w zależności od opieki innych. Poradzenie sobie z tym wyzwaniem oznacza konieczność przyjęcia priorytetu profilaktyki w ochronie zdrowia i prowadzenia działań, które zmienią w średniej perspektywie postawy społeczne w zakresie korzystania z badań okresowych oraz generalnie styl życia starszych Polaków. Pomimo tego, że budżet na profilaktykę systematycznie rośnie, to wiele z programów nie jest wykorzystywanych tak naprawdę z dwóch powodów: braku informacji oraz niechęci do korzystania z nich. Zredukowanie ryzyk chorobowych dzięki upowszechnionym i ulepszonym procedurom profilaktycznym pozwoliłoby również dłużej pozostawać w aktywności zawodowej, co byłoby jednym z kluczowych elementów „kupowania czasu”. Po prostu jednostkowy okres aktywności zawodowej musi rosnąć szybciej niż wydłużanie się długości życia. Inaczej sobie nie poradzimy. Drugą kwestią jest rehabilitacja. Co roku w wyniku konsekwencji wypadków drogowych, zawałów czy wylewów rehabilitacji wymaga prawie sto tysięcy osób w wieku aktywności zawodowej. Dane ZUS pokazują, iż tylko 30 proc. z nich ma szanse na szybką i profesjonalną rehabilitacje, która pozwala im na powrót do pracy czy prowadzenia działalności gospodarczej. Często również uzyskanie odpowiedniej rehabilitacji wymaga ponoszenia dodatkowych kosztów z prywatnych kieszeni, na co stać niewielu. Pozostali stają się beneficjentami systemu rentowego czy wcześniejszych emerytur, co nie tylko obciąża budżet państwa, ale przede wszystkim nie pozwala na wykorzystywanie ich potencjałów. Dlatego też w kolejnych latach bezwzględnie koniecznym jest stworzenie systemu powszechnego dostępu do rehabilitacji dla osób, które rokują na powrót do zatrudnienia. Oznacza to po prostu stworzenie w systemie szybkiej ścieżki dostępu dla tych osób. Mogłaby być ona oparta na prawie do uzyskiwania świadczenia rehabilitacyjnego. W innym przypadku, jak twierdzą lekarze zajmujący się rehabilitacją, dowolna ilość pieniędzy jaka znajdzie się w systemie zostanie „przejedzona” przez osoby, którym rehabilitacja również jest potrzebna, ale którzy mogą na nią trochę dłużej poczekać. Zdecydowanej poprawy wymaga również dostęp do rehabilitacji dzieci. Solidarność społeczna, solidarność z najsłabszymi musi być oparta, w niektórych sytuacjach, na wsparciu dla tych, którzy swoją pracą zwiększają dobrobyt i na których opiera się spójność społeczna.
W kontekście profilaktyki i rehabilitacji ideałem byłoby stworzenie w Polsce, a może i w całej Unii Europejskiej modelowego podejścia do tych dwóch kwestii w ochronie zdrowia. Dlaczego to „kupowanie czasu” jest takie ważne? Ponieważ nikt nie jest w stanie z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć co stanie się w kolejnych trzech, czterech pokoleniach, bo na tyle możemy sobie „kupić czas”. Najbardziej futurystyczne prognozy mówią o zgodzie społecznej na klonowanie, zmiany genetyczne, które pozwolą żyć i pracować 100-150 lat. Ciężko mi sobie wyobrazić taki scenariusz, choć trudno go również wykluczyć. Na razie jednak wolę racjonalnymi instrumentami „kupować czas”.
Migracje a bezpieczeństwo
W kontekście omawiania zmian demograficznych bardzo często pisze się o imigracji jako panaceum na zmniejszanie się liczby ludności oraz powstrzymanie negatywnych tendencji w strukturze wiekowej społeczeństw. Takie podejście jest błędne. Z jednej strony podaż imigrantów, którzy byliby wstanie poradzić sobie na polskim czy szerzej na unijnym rynku pracy jest bardzo ograniczona, a z drugiej na dużą liczbę imigrantów nie zgodzą się wyborcy. Zarówno obecnie jak i w przyszłości wybory będzie się wygrywać na retoryce antyimigracyjnej a nie proimigracyjnej. Będzie to wymuszało politykę rządów. Należy również pamiętać, iż wiele decyzji dotyczących polityki imigracyjnej jest podejmowanych na poziomie unijnym, gdzie społeczeństwa kilku państw „oszalały” na punkcie strachu przed imigracją. Oznacza to, że w kolejnych latach trudno będzie oczekiwać od UE raczej pomysłów na ograniczanie imigracji, niż jej stymulowanie. Na marginesie można przypomnieć sytuację z początku lat 90. XX wieku kiedy to w Europie panował strach przed imigracją z Polski, która właśnie odzyskiwała niepodległość. Pomimo tego, politycy zdecydowali się wówczas na liberalizację ruchu osobowego znosząc obowiązek wizowy. Okazało się to bardzo dobrą decyzją. Obecnie nie ma co liczyć na tego typu rozsądek np. w stosunku do Ukrainy. Zgodnie z danymi Eurostat, Polskę pod koniec 2010 roku zamieszkiwało niewiele ponad 30 tys. cudzoziemców co stanowiło 0,1 proc. populacji. Dane porównawcze pokazują, iż Polska jest krajem UE gdzie odsetek cudzoziemców jest najniższy. Należy jednak założyć, iż wraz z rozwojem gospodarczym ich liczba będzie rosnąć i to bardzo dobra wiadomość. Nie będzie to jednak napływ, który będzie można uznać za masowy. Dlatego też dla Polski kluczowe jest wykorzystanie tych imigrantów, którzy do Polski zechcą przyjechać lub u nas pozostać np. po zakończeniu studiów. Oznacza to nadanie priorytetu integracji cudzoziemców, tak aby przede wszystkim uniknąć problemów „drugiego pokolenia”, z którymi borykają się obecnie Francja, Holandia czy Wielka Brytania. Powinna ona polegać na swoistej umowie społecznej zawieranej pomiędzy imigrantem a polskim społeczeństwem. Imigranci i ich rodziny powinni otrzymać pełnię praw przysługujących Polakom, a także dostęp do dodatkowych usług społecznych jak np. nauka języka polskiego. Jednocześnie mieliby oni obowiązek udowadniania postępów na drodze integracji w ramach polskiego społeczeństwa przy możliwości zachowywania swojej odrębności, co musiałoby być jednak zgodne z wartościami, które są powszechne w naszym kraju oraz w UE. Jeżeli nie byliby oni zainteresowani integracją i wchodziliby konflikt z prawem musieliby oni opuścić Polskę. Możliwe byłoby również uzależnienie uzyskania prawa do stałego pobytu lub polskiego obywatelstwa właśnie od wystarczającego postępu w zakresie integracji. Nie ma w mojej opinii żadnego powodu, aby cudzoziemcy mieli więcej praw niż rodowici mieszkańcy Polski. Jeżeli umowa społeczna (przestrzeganie wartości i prawa) dotyczy Polaków, to w takim samym zakresie powinna dotyczyć i imigrantów.
Znalezienia odpowiedzi wymagać będzie również kwestia zachowania otwartości w zakresie polityki imigracyjnej przy jednoczesnym zapewnieniu bezpieczeństwa. Wydaje się, iż obecnie mamy do czynienia z zachwianiem równowagi w kierunku bezpieczeństwa. Kilka tygodni temu rząd grecki zaakceptował propozycję budowy na granicy z Turcją rowu, który ma mieć 120 kilometrów długości, 30 metrów szerokości i 7 metrów głębokości. Nie chciałbym aby podobna decyzja została podjęta, w imię bezpieczeństwa, za kilka lat przez rząd polski na wschodniej granicy lub też nastąpiła likwidacja strefy Schengen i przywrócono by kontrole na granicach wewnętrznych. Dlatego też obaw społecznych nie można w żadnym stopniu lekceważyć. Prawdopodobnie w sukurs przyjdą tutaj nowoczesne technologie. Choć jest to sprzeczne z moją wizją dobrze funkcjonującego społeczeństwa to jednak bilans strat i zysków skłania mnie do poparcia pomysłu o zawarciu w dokumentach identyfikujących obywatelstwo aplikacji (zakładam, iż w perspektywie kilku kolejnych lat wszyscy obywatele UE będą wyposażeni w elektroniczne dowody osobiste), która przy przekraczaniu granicy informowałaby czy dana osoba ma prawo do tego prawo czy też nie. Byłby to instrument zdecydowanie ograniczający nielegalne migracje pomiędzy państwami członkowskimi strefy Schengen. Wymagałoby to jednak stworzenia superszczelnego systemu dostępu do informacji zbieranych w takim systemie monitorowania mobilności.
Młodzież pomiędzy nadzieją i beznadzieją
Kwestia bezpieczeństwa nabiera również coraz większego znaczenia w kontekście sytuacji młodego pokolenia. Dobitnie przekonali się o tym ostatnio mieszkańcy Londynu, a kilka lat temu Paryża czy Berlina, a także Słupska. Buntu młodzieży nie można utożsamiać tylko z imigracją, choć prawdą jest że większość osób wyrażających swój sprzeciw wobec obecnego porządku pochodzi z rodzin imigranckich. Głównym powodem zamieszek jest jednak wysoki poziom bezrobocia wśród młodych, co przekłada się na ograniczanie perspektyw rozwojowych i brak dostępu, z powodów finansowych, do wielu dóbr. Kluczowym problemem jest tutaj porażka systemu edukacji w zakresie uczenia praktycznych umiejętności, które pozwalałyby młodzieży na płynne wchodzenia na rynek pracy oraz niewystarczająca podaż miejsc pracy dla niej. Trzeba obalić kolejny mit: że system edukacji może nadążać za zmianami na rynku pracy. Nie może. Dlatego też poszukiwanie pozytywnych zmian w programach szkolnych, czy w szkolnictwie wyższym jest moim zdaniem drogą do kolejnych porażek. Rozwiązań należy poszukiwać w innych miejscach, a mianowicie w procesie przechodzenia z edukacji na rynek pracy oraz systemie podatkowym. Niestety nie udało mi się znaleźć danych ile kosztuje średnio ostatni rok nauki na studiach pierwszego i drugiego stopnia na uczelniach publicznych, dlatego też nie mogę podać dokładnych wyliczeń. Pomimo to wydaje mi się, iż pieniądze te, ile by ich nie było, można bezpośrednio przeznaczyć na wsparcie młodzieży w poszukiwaniu i podejmowaniu pierwszej pracy. Po prostu ostatni rok studiów powinien być pewnego rodzaju sponsorowanym nabywaniem praktycznych umiejętności, ale poza systemem edukacji wyższej, choć formalnie wchodzących w tok nauki. Mogę sobie wyobrazić specjalne bony, które mogłyby być wykorzystywane przez młodzież na kilka celów (szkolenia, opłacenie podatku czy składek na ubezpieczenie społeczne, wykupienie specjalnych kursów itp.). Pozwoliłoby to stworzyć rynek takich usług, bez konieczności ogłaszania przetargów, co jest czynione przez urzędy pracy i ogranicza ofertę. Jestem przekonany, iż dany młody człowiek lepiej dobierze sobie ofertę, iż nawet najlepszy urzędnik ograniczony biurokratycznymi procedurami. Kolejna kwestia to wchodzenie na otwarty rynek pracy. Jestem zwolennikiem rezygnacji przez państwo z danin podatkowych przez 12 miesięcy od wejścia na rynek pracy, co zwiększałoby opłacalność zatrudnienia. Koszt dla pracodawcy byłby taki sam, ponieważ podatek pozostawałby w całej wysokości w kieszeni młodego człowieka. Jeżeli pomimo to część pracodawców dokonywałyby stałej wymiany pracowników, to i tak rozpoczynanie swojego życia zawodowego od pracy a nie bezrobocia jest doświadczeniem, które się opłaca. Opłaca się to nawet wtedy kiedy osoby starsze byłyby zwalniane, a na ich miejsce przyjmowani byliby absolwenci. Trzeba sobie jasno powiedzieć, iż koszt bezrobocia młodzieży jest wyższy dla państwa i gospodarki (ponieważ o wiele szybciej dochodzi do negatywnych konsekwencji społecznych i nabywania bierności, co może trwać nawet do końca życia) niż bezrobocie osób, które mają już kilkunasto czy kilkudziesięcioletnie doświadczenie zawodowe.
Dialog społeczny 2.0
Na zakończenie tekstu jeszcze jeden problem, który wydaje mi się niezmiernie istotny, a który dotyczy dialogów: społecznego i obywatelskiego. Jestem zwolennikiem zastępowania dialogu społecznego obywatelskim. Tradycyjny dialog pomiędzy pracodawcami i pracownikami reprezentowanymi przez ich organizacje nie funkcjonuje. Mamy do czynienia z pewnego rodzaju teatrem, w którym wszystkie role są rozdane i każdy doskonale wie co i jak ma grać. Widzom sztuka ta już się kompletnie znudziła i chyba można wyreżyserować ją na nowo. Mnogość interesów społecznych i konieczność ich uwzględniania w decyzjach podejmowanych przez rząd i samorządy wymaga zupełnie nowego podejścia. Należy zauważyć, iż bycie pracodawcą czy pracownikiem to tylko jeden z elementów funkcjonowania w społeczeństwie. Każdy jest również mieszkańcem jakiegoś osiedla, konsumentem (często dochodzi tu do konfliktu pomiędzy rolą pracownika i konsumenta) czy beneficjentem usług społecznych. W praktyce dialog obywatelski, którego elementem powinien być dialog społeczny powinien odbywać się „na bieżąco” wykorzystując Internet. Chyba trzeba będzie w niedalekiej przyszłości korzystać z dorobku demokracji bezpośredniej. Mogę wyobrazić sobie sytuację kiedy to raz w tygodniu czy nawet częściej otrzymywałbym mail z pięcioma pytaniami dotyczącymi kluczowych w danym wymiarze kwestii do rozstrzygnięcia. Odpowiedzi na nie byłyby doskonałym źródłem informacji dla decydentów. Oczywistym jest jednak dla mnie, iż wynik takich konsultacji powinien być tylko pewną wskazówką i nie zdejmował odpowiedzialności za podejmowanie decyzji. Dodatkowo, taka forma dialogu obywatelskiego kanalizowałyby niezadowolenie społeczne oraz rosnącą bierność wyborczą i społeczną przejawiającą się we frekwencji wyborczej czy skłonności do uczestniczenia w życiu lokalnych społeczności. Socjologowie analizujący „rewolucje facebooka i twittera” jasno wskazują, iż nowoczesne środki komunikacji są wykorzystywane właśnie do kanalizowania niezadowolenia, a ich efektem są rozruchy z jakimi mamy coraz częściej do czynienia na naszych ulicach. Dlaczego nie wykorzystać sieci dla lepszego dostosowania decyzji oraz do włączenia o wiele większej liczby ludzi do konsultacji? Trudno sobie wyobrazić konsultowanie w taki sposób projektów ustaw czy kierunków polityki międzynarodowej, jednak w przypadku wielu obszarów działania takie są jak najbardziej możliwe.
Pięć powyższych kwestii wydaje mi się kluczowych z punktu widzenia zaprojektowania nowoczesnej polityki społecznej, która z jednej strony odpowiada na wyzwania przyszłości, a z drugiej realizuje swoje cele czyli ogranicza poziom wykluczenia społecznego i prowadzi do większej spójności dzięki powszechnemu zatrudnieniu. Tekst ma formę „rzucenia” kilku pomysłów, które mają pobudzać do dyskusji i wywoływać pozytywny ferment. Wydaje mi się, że są one racjonalne. Bez postawienia sobie fundamentalnych pytań o przyszłość i roli jaką ma pełnić polityka społeczna możemy „przespać” dokonujące się obecnie przemiany, za które zapłacą przyszłe pokolenia.
Warszawa/Jantar 10-20 sierpnia 2011 roku.