opublikowany w piśmie „Uniwersytet Warszawski” i przedrukowany w „Rzeczpospolitej”. Już po tym tekście odezwali się – w jeszcze większej liczbie naukowcy na łamach „Naszego dziennika”.
Szanowni Koledzy,
Redakcja „Uniwersytetu Warszawskiego” udostępniła mi artykuł Panów z prośbą o odpowiedź. Sprawiliście mi, Koledzy, dużą niespodziankę. Jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby szesnastu wysoko utytułowanych naukowców zareagowało – i to zbiorowo – na moje pisarstwo. Taka mobilizacja wręcz rzadko zdarza się na Uniwersytecie. Jestem zaskoczony, że mogły ją wywołać moje, w końcu nie fundamentalne artykuły. Ważne jest dla mnie także, iż specjaliści z zupełnie innych dziedzin, na dodatek zupełnie mi nieznani osobiście, zareagowali na moje wypowiedzi. Prawda, że jednego spośród Panów znam. Jeszcze jako student chemii uczestniczył kiedyś w moich zajęciach z historii. Zachowałem o nim dobre wspomnienie; cieszę się, że jest już po habilitacji.
Odnoszę wrażenie, że tylko część Panów deklaracji była motywowana moim tekstem lub tekstami. W niektórych sprawach chyba jedynie sprowokowały one Was do sformułowania własnych poglądów. Podobnie jak Panowie cenię prawdę. Proponuję jednak wziąć pod uwagę, że w życiu społecznym, a co za tym idzie w humanistyce, ustalenie co jest prawdą bywa trudniejsze niż w naukach przyrodniczych i ścisłych. Tak mi się przynajmniej wydaje (może naiwnie?). Wszędzie są różne metody dochodzenia do prawdy. Oczywiście wszyscy, zwłaszcza na Uniwersytecie, mają prawo szukać tej jakże trudnej do znalezienia prawdy. Doceniam, że pozostawiacie mi, Panowie, swobodę poglądów. Ja Panom też. Jeżeli podkreślenie, że macie do nich prawo, kierujecie pod moim adresem, to postępujecie niesprawiedliwie. Prosicie mnie, Panowie, o wskazanie nagannych słów prezydenta Kaczyńskiego – jeśli je znajdę. Tymczasem ja kładłem nacisk na agresywność PiS-u. Może mogłem to sformułować wyraźniej. Jedną z podstawowych słabości tej tragicznie zakończonej prezydentury była natomiast okoliczność, że postawy Prezydenta nie dawało się oddzielić od środowiska, które było mu najbliższe. Ze strony tego środowiska słyszałem zaś o „dziadku z Wehrmachtu”, o tym kto rzekomo gdzie stał, o „wykształciuchach”; patrzałem też na skłócanie wszystkich ze wszystkimi. Czy warto, bym wyszukiwał dalsze takie określenia? Wiem przecież, że w odpowiedzi usłyszę od Panów uwagi np. o wszystkich przedmiotach, które przynosił przed kamerę p. Palikot. Proponuję więc, by Panowie zechcieli zwrócić uwagę na moje zdanie: „W obliczu tragedii możemy zawiesić polemikę <<kto uderzył pierwszy>>. Zawieśmy ją jednak z obu stron”.
Wolałbym oczywiście być pozytywnym bohaterem Panów wypowiedzi. Skoro jednak jest inaczej, to pocieszam się konstatacją, że Wasze przejęcie się sprawą w kontekście uczelni pozwala wierzyć, iż rozdrobnienie Uniwersytetu na poszczególne Wydziały i specjalizacje nie jest procesem nieodwracalnym. Są widać sprawy, którymi przejmujemy się wspólnie. Mam nadzieję, że nie tylko z zakresu polityki.
Łączę wyrazy szacunku –
Marcin Kula
1 grudnia 2010 r.
?