Co określa premiera Węgier Victora Orbana w jego drugiej kadencji? Sposób, w jaki traktuje opozycję oraz Europę, czy to jak Europa i jego przeciwnicy traktują jego? Do czego wystarczy mu większość kwalifikowana w parlamencie? Siódmego lutego Orban wygłosił swoje czternaste tzw. coroczne przemówienie podsumowujące, w którym stwierdził, że Europa jest jak alkohol – skłania do wielkości, a zarazem nie pozwala jej osiągnąć.
Pozwolę sobie zacząć podobnie jak premier Orban w swoim przemówieniu: będzie to droga długa i czasem żmudna, więc zapnijcie pasy! Zaledwie pół roku po tym, jak Węgry zakończyły swoją prezydencję w UE, uznaną zresztą przez większość europejskiej wspólnoty politycznej za całkiem udaną, premier Orban, cieszący się niespotykanym dotąd poparciem wśród wyborców w swoim kraju, musi zmierzyć się z niesłychaną falą krytyki, wzbierająca na arenie międzynarodowej. Wszystkim zainteresowanym kwestiami politycznymi z pewnością nie umknęło to, że w styczniu UE wszczęła postępowanie prawne przeciwko Węgrom. Głównym jego celem jest zmuszenie węgierskiego rządu do dostosowania nowej konstytucji do zapisów prawa europejskiego. W grę wchodzą również regulacje prawne związane z emeryturami w systemie sądowniczym, z funkcjonowaniem Narodowego Banku oraz z ochroną danych.
Napór na całej linii
Wspomniane postępowanie jest jednym z wielu: według 28. Sprawozdania rocznego z kontroli sprawowania prawa obecnie toczy się około dwóch tysięcy spraw o naruszenie legislacji UE. Co ciekawe, ta konkretna węgierska sprawa nie ma nic wspólnego z ustawodawstwem dotyczącym środowiska naturalnego, rynków wewnętrznych czy podatków; jest to kwestia europejskich wartości (litery i ducha ustawodawstwa unijnego, jak ujął to Przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso). Co więcej, zdaje się, że owo postępowanie jest tylko jednym z wielu narzędzi, jakie społeczność międzynarodowa może zastosować. Przedstawiciele MFW ostrzegli premiera Orbana, że nie rozpoczną negocjacji dotyczących Promesy Kredytowej (Stand-by Agreement), jeżeli prawa regulujące funkcjonowanie Narodowego Banku nie zostaną zmienione. Natomiast Komisarz Europejski ds. Gospodarczych i Walutowych Olli Rehn stwierdził, że Węgrzy staną przed możliwością zawieszenia wypłaty funduszy strukturalnych, jeśli ustawodawstwo pozostanie sprzeczne z prawem unijnym. Nawet Hillary Clinton napisała list zza oceanu z zapytaniem o mechanizm równowagi i kontroli władzy.
Tym ciekawsza jest debata na temat Węgier tocząca się w Parlamencie Europejskim. Nie zdarzyło się jeszcze, by cała sesja parlamentarna poświęcona była sprawom dotyczącym jednego państwa. (Ktoś kiedyś może napisze artykuł o mechanizmie równowagi i kontroli władzy na poziomie europejskim, a konkretnie o tym, jak Parlament Europejski próbuje prężyć muskuły przed Komisją i Radą, gdyż przywołana tu debata była do tego doskonałą okazją.)
Nasuwa się pytanie: dlaczego to, co dzieje się na Węgrzech jest tak istotne? Co tak uwiera Zachód w sytuacji panującej na Węgrzech, skoro ani z Rosji, ani z Chin czy z Bliskiego Wschodu nie słychać głosów krytyki? W większości przypadków opinie głoszone przez przedstawicieli zachodniego świata wyrażają obawę, że premier Orban działa niezgodnie z demokratycznymi i europejskimi wartościami. Innymi słowy, próbuje stworzyć i utrzymać reżim autorytarny, chce kontrolować wszystkie rodzaje władzy, a ponadto chce uciszyć opozycję. Poza tym, prowadzona przez niego polityka gospodarcza jest często krytykowana i nazywana antyrynkową oraz socjalistyczną. Przyjrzyjmy się najpierw bliżej poprzedniej liście zarzutów.
Zwróćmy uwagę na niepokojące symptomy!
Wszystko zaczęło się w grudniu 2010 roku, w czasie gdy na Węgrzech przeforsowane zostało nowe prawo medialne. Wobec tej kwestii muszę przyjąć bardzo osobisty punkt widzenia: każdy, kto śledził węgierskie media przez ostatnie dziesięć lat, na pewno zauważył ogromną ilość stronniczych dość wybiórczo podanych informacji. Mimo to, przez cały ten okres, także po wejściu w życie nowego prawa, wolność słowa pozostała nienaruszona. Możesz skłamać, mówiąc o swoich intencjach, możesz podawać fałszywe dane statystyczne (co akurat przydarzyło się poprzedniemu premierowi Ferencowi Gyurcsanyemu przed wyborami w 2002 roku), a i tak w sądzie ci się upiecze, gdy powołasz się na wolność słowa. Konsekwentnie karane są jedynie przypadki użycia mowy nienawiści lub zniesławienie. W obliczu powyższych faktów, całkowicie zgadzam się z Nickiem Thorpem z BBC, który w swoim artykule ujawnia, jak kosztowne było wprowadzenie tak surowego prawa medialnego (http://www.bbc.co.uk/news/world-europe-16549259). Premier Orban, dzięki sprytnemu podsunięciu mediom negatywnych faktów na swój temat, dokonał swego rodzaju manipulacji, jako że, mając tylu wrogów w środowisku medialnym, utrudnił mówienie o reformach, stąd jedynym, czego można się było spodziewać okazały się liczne ataki na jego osobę. Aczkolwiek, gdyby zastanowić się jak wiele węgierska prawica wycierpiała przez media w latach 2002-2008 – bezpośrednie ataki ze strony dziennikarzy, pomijane fakty lub nieprawdziwe informacje generowane przez media, rozdmuchiwane lub uciszane skandale – być może łatwiej byłoby zrozumieć sankcje nałożone na media za wypaczanie obrazu rzeczywistości.
Co do samej demokracji, pamiętajmy, że Orban zwyciężył w niewątpliwie uczciwych wyborach, a obywatele obdarzyli Fidesz niespotykanym dotąd zaufaniem, mimo że lider partii ogłaszał wszem i wobec, że zamierza od podstaw przebudować państwo, gdyż uważa, że partia socjalistyczna prowadzi je do bankructwa. Niemniej jednak, są powody do obawy.
Po pierwsze, co dzień na stanowiska w administracji, przedsiębiorstwach oraz instytucjach państwowych (nawet na prezydenta!), powołuje się lub wybiera nowe osoby, które okazują się albo antyliberałami, albo antysocjalistami, albo wręcz zadeklarowanymi fanami premiera Orbana. Czasami zdawać by się mogło, że nowe regulacje prawne powstają jedynie w celu tworzenia takich stanowisk, jak w przypadku poszerzenia Rady Monetarnej lub celem wprowadzenia wcześniejszych emerytur dla wiekowych już sędziów. W tym przypadku negatywne nastawienie mediów jest zdecydowanie niekorzystne dla premiera Orbana, a dziennikarze tylko czekają na podobne historie. Z drugiej jednak strony, nawet gdyby premier chciał powoływać na wysokie stanowiska kogoś spoza prawicy, nie miałby w kim wybierać. Intelektualiści popierający postsocjalistyczne ugrupowanie są głęboko rozczarowani jego ośmioletnimi rządami, a wielu lewicujących profesjonalistów ma poczucie klęski i nie chce brać udziału w nowym otwarciu z ludźmi o konserwatywnych poglądach. Co więcej, ciągle nie można mówić o dyktaturze w sytuacji, gdy każdy chce pracować z ludźmi, których dobrze zna i którym może zaufać.
Po drugie, premier Orban nie boi się korzystać z władzy, którą posiada. Jego rząd zmienia prawie każdą z najważniejszych ustaw, nawet konstytucję. Niemniej trzeba przyznać, że w większości przypadków zmiany te były nieuniknione i przeprowadzane w samą porę, ponieważ albo obowiązujące prawo było niezgodne z ustawą zasadniczą, albo wydatki stawały się nieracjonalne. Poza niewielkimi wyjątkami, od 1995 roku, czyli od czasu tzw. pakietu Bokrosa, gruntownych zmian uniknęły istotne systemy państwowe, jak opieka zdrowotna, edukacja czy administracja. Premier Orban swój sukces w wyborach częściowo zawdzięcza społecznej potrzebie reform, które niosą nadzieję na poprawne funkcjonowanie systemu w przyszłości.
Po trzecie, Orban przywiązuje ogromną wagę do roli państwa. Istotą demokracji, ustanowionej przez liberalnych demokratów ponad dwa wieki temu, jest to, że aktorzy działający w przestrzeni publicznej (instytucje, liderzy, przedsiębiorstwa), ilekroć podejmują działania sprzeczne z misją ochrony i utrzymania praw ludności oraz prywatnych przedsiębiorstw, stają się zagrożeniem dla szeroko pojętej wolności. Nie dziwmy się więc, że każdy liberał, a także każdy decydent, który w opisywanym procesie traci na znaczeniu, jest zdecydowanym przeciwnikiem rządu premiera Orbana, który ostatecznie, bezpośrednio i otwarcie, tworzy aktywne i silne państwo. Sposób na sprawdzenie, czy premier buduje je dla siebie, aby stać się swego rodzaju dyktatorem, nie istnieje. Jednakże, jeśli uważasz się za demokratę i zauważasz, że ktoś jest w stanie uzyskać większość kwalifikowaną z zamiarem budowania aktywnego i silnego państwa, musisz pogodzić się z faktem, że być może sami obywatele chcą takiego państwa, nie możesz mówić zatem o jakiejkolwiek sprzeczności z wartościami demokratycznymi. Co więcej, podobny trend da się zaobserwować na całym świecie: wiele państw wzmaga kontrolę w celu osiągnięcia równowagi finansowej i porządku publicznego. Nawet na poziomie europejskim wyraźnie widoczna jest tendencja do centralizacji władzy, przykładem jest chociażby wywieranie nacisku na Węgry.
Pojęcie narodowej niezależności
Warto przyjrzeć się sposobowi rozumowania premiera Orbana. Można zacząć od wiarygodnego i aktualnego źródła informacji: tzw. corocznego przemówienia podsumowującego, wygłaszanego nieprzerwanie od 1999 roku przez premiera na początku lutego. W tym roku (http://www.fidesz.hu/index.php?Cikk=177643) przemówienie otworzyła zasada Abrahama Lincolna, mówiąca o rządzie narodu, przez naród i dla narodu. Po tym, jak kilka tygodni temu, setki tysięcy zwolenników premiera wzięło udział w pokojowym marszu, Orban, który posiada większość kwalifikowaną w parlamencie, poparcie połowy wyborców głosujących w styczniowych wyborach na Fidesz (czyli większe niż druga i trzecia spośród najbardziej popularnych partii razem wzięte), jest drugim najpopularniejszym politykiem węgierskim (tuż po sekretarzu stanu w kancelarii premiera), nie bez powodu powołuje się na powyższy cytat. Choć mógłby być nieco skromniejszy, skoro 60% dorosłych respondentów odpowiada, że nie ma pewności, czy głosować, a 41% wyborców nie jest pewna, na kogo oddać swój głos, stwierdzenie, że Orban działa przeciw demokracji jest bez sensu.
Europejscy politycy mają jednak rację, zakładając, że Orban nie podejmuje się chętnie dostosowywania się do UE. W swoim przemówieniu szef rządu użył następującej metafory: Europa jest jak alkohol – skłania do wielkości, a zarazem nie pozwala jej osiągnąć., To stwierdzenie doskonale oddaje sceptycyzm panujący obecnie na całym kontynencie. Dla Orbana tożsamość narodowa jest ważniejsza od europejskiej, dlatego przy każdej okazji premier kładzie duży nacisk na niepodległość. Myślę, że należy rozważyć obydwie możliwości: to samo może zostać ocenione jako przejaw szowinizmu/ksenofobii lub przeciwnie, za uzasadnione działanie władzy. Jak ujął to premier Orban: „Dążenie do niezależności narodu jest mało popularne, ale to nie powód by z niej rezygnować”.
Europejczycy są szczególnie wyczuleni na kwestie związane z władzą, ponieważ wielokrotnie gorzko doświadczyli jej nadużyć na wielką skalę. Z drugiej jednak strony, od kilkudziesięciu lat obywatele Europy Zachodniej nie zakosztowali dyktatury i żyją stosunkowo daleko od krajów, takich jak Libia, Iran, Kuba czy Korea Północna. Gdy połączymy powyższe fakty, łatwo zrozumiemy, że nawet najmniejszym objaw konserwatyzmu sprawi, że wielu uderzy na alarm w obawie przed autokracją. Stąd pytanie: czy z tego powodu liberalne minimum powinno zyskać status liberalnego maksimum?
Ekonomia w wydaniu barona Munchhausena, czyli retoryka prawego skrzydła podlana sosem lewicowych idei
Spójrzmy zatem na krytykę rządu węgierskiego płynącą zza granicy, dotyczącą polityki gospodarczej, w tym podatków nałożonych na banki w kryzysie, obniżenia podatku dochodowego, zniesienia obowiązkowych prywatnych funduszy emerytalnych i przepisów dotyczących spłat kredytów hipotecznych zaciągniętych w obcej walucie. Odpowiedzialnym za taką politykę rządu jest minister finansów Gyorgy Matolcsy, którego wiara w Keynesowski pogląd na rynek wewnętrzny i aktywną postawę państwa jest tak duża, że przypomina on nieco barona Munchhausena, który własnymi rękami próbuje wydostać się z bagna.
Omawianie szczegółów tego problemu pozostawmy ekonomistom, ale zwróćmy uwagę, że przemówienie premiera Orbana zawierało istotne wskazówki co do polityki gospodarczej rządu. Za najistotniejsze priorytety premier uznał wydostanie się z pułapki zadłużeniowej i przywrócenie reputacji rezerwom bankowym. Orban stwierdził, że dumą napawa go fakt, iż nowa konstytucja nakłada na rząd, każdy rząd, obowiązek ograniczania zadłużenia publicznego, co „może godzić w interesy tych, którzy w kraju i za granicą pracują na wzrost zadłużenia publicznego Węgier”. (Ze względu na swoje poglądy Orban porównywany jest przez niektórych analityków do Putina.) Przypomniał również, że w 2002 roku, gdy jego pierwsza kadencja dobiegła końca, zadłużenie publiczne wynosiło 52% i malało. Natomiast kiedy wygrał wybory w 2010 roku, dług sięgał 80% i wzrastał. Powiedział, że choć socjaliści i liberałowie w kraju i za granicą powtarzali mu, że to ludzie powinni zapłacić ten „rachunek”, on postanowił zmienić strukturę udziałową publicznego obciążenia i poprosił banki oraz międzynarodowe firmy o „sprawiedliwy” wkład w jego spłatę. Oczywiście, że przedsiębiorstwa zmuszone do spłaty długu się buntują i choć ich centrale znajdują się w Londynie, Monachium, Paryżu itd., wywierają one nacisk na swoje rządy, by te zareagowały i zmusiły Orbana do wycofania się. Gdzie są teraz lewicowi działacze, którzy zwykle protestują przeciw podobnym korporacyjnym naciskom?
Duża część przemówienia poświęcona została kwestiom związanym z zatrudnieniem. Interesujące z punktu widzenia ideologii jest to, że nieważne ilu umieści Orbana na prawicy, on i tak przemawia jak socjalista z krwi i kości, jakby dopiero co nauczył się marksistowskiego aforyzmu, że „to praca czyni człowieka”. Premier chce, by ludzie więcej pracowali, wyrównał więc progi podatkowe, by ci, którzy zarabiają więcej pieniędzy, rzeczywiście dostawali ich więcej. Orban chce też, by więcej ludzi pracowało, dlatego też wprowadza programy aktywizacji ludzi starszych i niepełnosprawnych oraz ułatwienia zatrudnienia na pół etatu. Sytuacja zatem wygląda tak: skoro ostatnie dwa rządy postsocjalistycznej partii przyjmowały bardzo liberalną postawę, Orban miał okazję wprowadzenia socjalistycznej (dla historyków społecznych: chrześcijańsko-socjalistycznej) polityki gospodarczej. To właśnie sprawia, że Fidesz jest ewenementem na skalę europejską, bo głosząc lewicowe idee, używa prawicowej retoryki.
W burzliwe czasy…
…każdy woli odpoczywać, więc podczas gdy Parlament Europejski debatuje o sytuacji na Węgrzech, pozostałe kraje mogą odetchnąć. Niemniej znalazły się dwa państwa, których przedstawiciele w Parlamencie Europejskim w rzeczonej debacie stanęli w obronie Węgier. Były to Litwa i Polska. Premier Orban w swoim dorocznym przemówieniu nie zapomniał im podziękować. Tak czy inaczej, musi się on zmierzyć z niejednym krytykiem występującym przeciwko jego polityce narodowej niezależności. W swoim czasie okaże się, czy jest to nieuzasadnione wyolbrzymianie problemu. Jednakże cierpliwość ma swoje granice, w końcu premier Orban będzie musiał zaprezentować umiejętność pobudzania wzrostu gospodarczego i uchronić swój kraj przed bankructwem.
Tłumaczenie: Małgorzata Jędrocha