Skuteczny morderca i skuteczny bramkarz zasługiwać będą na odmienne oceny moralne, podobnie jak zresztą skuteczny bramkarz i skuteczny chirurg. Dlatego należałoby zająć się oceną nie samego wyniesienia przez Machiavellego skuteczności, ale tego, co chciałby skutecznie osiągnąć.
Machiavellowski Książę w roku 1559 znalazł się na indeksie ksiąg zakazanych, a od tego czasu przez ponad trzy wieki jego autor był uważany za nauczyciela zła i amoralizmu. Również dziś Machiavelli uważany jest za tego, który nauką swą przyczynił się do obniżenia standardów moralnych w polityce oraz cnotę zastąpił troską o skuteczne rządzenie państwem. Bezideowi i pragmatyczni politycy współcześni określani są mianem makiawelistów, pęd do władzy zyskał sobie miano makiawelizmu, a wygrywanie w politycznych sondażach popularności rodzi coraz częstsze pytania: „czy aby nie mamy do czynienia z jakimś nowym Machiavellim?”, „Czy aby nie zostaliśmy umiejętnie zmanipulowani przez tego polityka, którego obdarzyliśmy swoim zaufaniem?”, „Czy czasami nie jest tak, że skuteczności nauczył się z podręcznika florenckiego myśliciela?”.
Zło makiawelizmu
Współczesny obraz myśli Machiavellego, a w szczególności wskazówek, jakich udzielił on przyszłym władcom w najbardziej znanym swoim dziele zatytułowanym Książę, jest dość jednoznaczny: jednoznacznie negatywny należałoby dodać. W wywiadzie dla dziennika „Polska. The Times” Maciej Płażyński powiedział o premierze Donaldzie Tusku, że ten „z ideowca zrobił się liderem, który w imię skuteczności przyznaje się nie do swoich poglądów. I żeby mieć całą władzę, staje się Machiavellim polskiej polityki”. Płażyński używa więc odniesień do myśli Machiavellego, opierając się na całokształcie sądów, spostrzeżeń, utartych przekonań i uprzedzeń, jakie wokół tej postaci narosły w ciągu tych setek lat, kiedy to Książę znajdował się na liście, która funkcjonowała pod nazwą Index librorum prohibitorum. Wizerunek florenckiego filozofa, jaki ukształtował się pod wpływem tych wszystkich wypowiedzi i wniosków, utrzymał się po dziś dzień, a odniesienia do niego stały się elementem nieustannie obecnym w politycznym dyskursie.
„Zły” Machiavelli to postać po dziś dzień żywa: to bezwzględny władca, który swoim celom i dążeniom podporządkowuje wszystkie swoje działania władcze i który wymaga, aby wszyscy mieszkańcy jego dominium także celom tym się podporządkowali; to bezlitosny morderca, który zabija tych, którzy ośmielają się stawiać mu przeszkody lub sami stają się przeszkodami dla jego dążeń; to krwiożerczy niszczyciel, który poświęca nawet swoich przyjaciół i bliskich, jeśli by tylko było to konieczne i przybliżyło go do skutecznego zwieńczenia swoich pomysłów i idei; to błyskotliwy manipulator, który dobro czyni tylko wtedy, kiedy jest mu to przydatne, bądź kiedy chce odwrócić uwagę swoich poddanych od jakiegoś zła, które w tym samym czasie polecił swoim ludziom uczynić. „Zły” Machiavelli to postać z politycznego dreszczowca, bohater horroru, który toczy się każdego dnia na naszych oczach. Wszyscy zaś jesteśmy – trudno powiedzieć, z jakiego powodu – głęboko przekonani, że tak być nie powinno.
Dwudziestowieczny myśliciel niemiecko-amerykański Leo Strauss w swoim eseju Czym jest filozofia polityki? pisał, że „Machiavelli wywołuje radykalną zmianę w rozumieniu polityki” i że właśnie dlatego jest on założycielem filozofii nowożytnej, zdecydowanie odcinającym się od dorobku klasycznej myśli politycznej. Strauss podnosi także, że „Machiavelli świadomie obniża standardy działań społecznych” – zdaje bowiem sobie sprawę, że dotychczas stawiane sobie przez myślicieli politycznych cele nie mogły zostać osiągnięte. Poprzeczka, jaką postawili sobie filozofowie polityczni, znajdowała się zbyt wysoko i osiągnięcie jej było wręcz niemożliwe. Takie cele, jak chociażby poszukiwanie formuły ustroju idealnego, który pozwoliłby zbudować państwo i społeczeństwo idealne, jak wychowanie poddanych na cnotliwych ludzi i przyzwoitych obywateli, jak nauczenie społeczeństwa rozumienia tego, co dobre, piękne i mądre, oraz – przede wszystkim – zdefiniowanie dobra wspólnego w terminach cnoty politycznej, są po prostu nieziszczalne i nierealizowalne. A ponieważ nie można ich osiągnąć, to jaki sens ma dalsze utrzymywanie przekonania o konieczności dążenia do nich?
Owo „zło” Machiavellego jest więc mocno ugruntowane filozoficznie i etycznie, bowiem to właśnie rekonstrukcja filozofii polityki i etyki polityki, jakiej filozof z Florencji dokonał, przyczyniła się do takiego ukształtowania jego wizerunku w wyobraźni społecznej, ale również w humanistyce. Machiavelli przeformułował ethos polityczny, czyniąc zeń swego rodzaju ethos zawodowy. Polityk nie ma już być wychowawcą sumień i strażnikiem moralności, nie ma zajmować się nauczaniem ludzi o dobru i złu, bynajmniej nie ma być jego celem troska o cnotliwość obywateli bądź tym bardziej o cnotliwość swoich współpracowników. Autor Księcia czyni z władcy rzemieślnika: robotnika, którego rola społeczna polega na rządzeniu państwem, czyli kierowaniu całokształtem tej skomplikowanej machiny administracyjno-instytucjonalnej i społeczno-politycznej. Z powołania i wzniosłej misji polityka stała się zawodem, nie tyleż sztuką w jej górnolotnym rozumieniu, ale sztuką rozumianą tak, jak rozumie się sztukę wojskową, czyli raczej techniką.
Zabójca czy innowator?
Polityka po Machiavellowsku rozumiana stała się sztuką zarządzania i kierowania państwem, – została niejako sprowadzona na ziemię. Pytanie jednak zasadnicze dotyczyć winno tego, czy z tego powodu należy autora Historii florenckich odsądzać od czci i wiary, czy ze względu na zmianę przez niego fundamentów rozumienia polityki powinniśmy uznawać go tak radykalnie za nauczyciela politycznych malwersantów i manipulatorów. Myśl Machiavellego nie jest przecież wcale taka jednoznaczna, a i jej interpretacje mogą iść w różnych kierunkach. Oczywiście niekoniecznie trzeba zaraz czynić go bohaterem i naznaczać piętnem wspaniałego politycznego stratega, jednak warto może przyjrzeć się jego dziełu nie tylko pod kątem dowodzenia jego amoralizmu i grzeszności, ale zarazem potraktować je jako efekt pracy umysłu innowatora i reformatora, któremu na sercu leżało dobro jego ojczyzny. A przecież służbie dla tego dobra poświęcił większość swojego aktywnego życia, aktywnego zarówno na polu politycznym i dyplomatycznym, ale przecież także pisarskim.
Rzeczywiście znajdujemy u Machiavellego wiele wskazówek dla przyszłych książąt, królów i rządzących państwami, takich jak chociażby: przekonanie, że należy czynić zarówno dobro, jak i zło, jeśli w danej sytuacji mają one pomóc w utrzymaniu władzy; nakaz kumulowania okrucieństw, zaś systematycznego i permanentnego dawkowania łaskawości i hojności; zakaz trwonienia własnego majątku, ale jednocześnie przyzwolenie na trwonienia majątków cudzych; nakaz zorganizowania armii narodowej, najlepiej poborowej, natomiast rezygnacja z usług niewiernych armii najemnych; konieczność zachowania przez władcę pozorów posiadania
przezeń wszelkich cnót i walorów natury moralnej i intelektualnej, choćby wiązało się to z okłamywaniem rządzących i utrzymywaniem ich w fikcji; niewchodzenie w konflikty jednocześnie z arystokracją i ludem, a jeśli to możliwe, to książę powinien utrzymywać antagonizm między tymi dwiema grupami w myśl zasady divide et impera; konieczność udziału władcy w uroczystościach i widowiskach dla ludu, przyznawania nagród i odznaczeń przywódcom ludowym; obdarowywanie „łaską i wspaniałomyślnością” powinno się zawsze odbywać publicznie, w obecności wielkich mas społecznych etc. Takich wskazówek można by jeszcze przedstawić tutaj kilkadziesiąt, ale nie jest celem naszym tutaj ich enumeracja, lecz jedynie egzemplifikacja sposobów uprawiania polityki, jakie przyjmował i postulował Machiavelli.
Przykłady powyższe pokazują nam Machiavellego w świetle trochę innym, niż pojawia się jego nazwisko w publicznej debacie czy rozmowach codziennych. Choć we Włoszech uchodzi on za patrona oszustów i szalbierzy, a w Anglii czasów elżbietańskich używano skrótu jego imienia – Old Nick – na określenie współpracownika samego diabła, to spojrzeć należy na niego również jak na wielkiego znawcę ludzkich charakterów i specjalistę od motywów kierujących działaniami człowieka. Dziś powiedzielibyśmy o nim, że to wybitny psycholog społeczny, niekoniecznie od razu manipulator i demagog, ale na pewno ekspert w zakresie metod manipulacji oraz językowych chwytów retorycznych i erystycznych. Byłby on zapewne doskonałym kandydatem na współpracującego z współczesnymi partiami politycznymi spin doktora i profesjonalistą w sprawach public relations. To jednak nie tylko perspektywa czasowa pozwala nam mówić dziś o Machiavellim także w taki sposób, nie lękając się, że i mówiący te słowa zostanie wygnany bądź zbojkotowany przez strażników moralnego porządku i etycznej czystości.
Innowacyjność Machiavellego przejawia się właśnie w zapoczątkowaniu myślenia o polityce jako o technice rządzenia. Podejście takie jest naturalną konsekwencją przyjętego przez Florentczyka pesymizmu antropologicznego. Bo skoro człowiek – jak uczy nas Machiavelli – jest z natury swej istotą złą, do zła skłaniającą się od urodzenia, to trzeba w jakiś sposób sprawić, aby od tego zła go odwieść. W Księciu najważniejszymi narzędziami do walki ze złem człowieka są instytucje, a konkretnie: wojsko, prawo, religia, administracja państwowa. One mają trzymać człowieka w ryzach, zmuszać go do zachowania, dzięki któremu wspólnota polityczna będzie harmonijnie funkcjonowała i zminimalizowane zostaną tarcia między jej przedstawicielami. Czujny wzrok państwa ma kontrolować ludzkie zachowania i niejako zmuszać ludzi do czynienia dobra. Technika rządzenia, jakiej zwolennikiem okazuje się być Machiavelli, podnosi znaczenie instytucji w zarządzaniu dużymi grupami społecznymi. Ponieważ można się jej nauczyć, nie wymaga ona posiadania cnoty w jej rozumieniu klasycznym. Wystarczy nabyć odpowiednią wiedzę pozwalającą na kierowanie całym tym arsenałem instytucjonalnym. Nie można jednak powiedzieć, że Machiavelli całkowicie usuwa ze swojej refleksji cnotę.
Inna cnota
Sposób, w jaki autor Księcia rozumiał cnotę, nie miał wiele wspólnego z tym, jak o cnotliwym polityku pisali Platon czy Arystoteles. Nie było u niego żadnych odniesień do poznania, prawdy czy dobra. Jeśli bowiem można Machiavellowską cnotę zdefiniować przez pryzmat jakiegoś poznania, to chodzi wyłącznie o poznanie świata doczesnego, rzeczywistego, ziemskiego, w całym jego skomplikowaniu; dzięki poznaniu rzeczywistości empirycznej książę mógłby podejmować właściwe decyzje dotyczące społeczeństwa oraz polityki wewnątrzpaństwowej. Jeśli mówić o jakiejś prawdzie, to wyłącznie o prawdzie czasów, a jakich przyszło władcy żyć; nie chodzi więc o dotarcie do żadnej transcendencji ani nawet do obiektywnego ujęcia świata, ale bardziej o zrozumienie ludzi, nad którymi przyszło mu panować, dotarcie do ich obyczajowości, katalogu zasad, którymi w życiu się kierują. Jeśli natomiast mówić o jakimś dobru, to może chodzić jedynie o dobro państwa zdefiniowane zawsze przez pryzmat celów, jakie książę swemu państwu wytycza. Te trzy pojęcia w zupełnie inny sposób były więc przez Machiavellego traktowane i można tutaj mówić niewątpliwie o radykalnym zerwaniu z tradycją klasyczną.
Nie odchodzi on jednak w swojej refleksji o cnocie od wniosków dotyczących intelektualnego potencjału władcy. Wręcz przeciwnie, dostrzec można u Machiavellego wybitne skupienie się na osobistych przymiotach polityków, dzięki którym będą oni mogli skutecznie realizować wytyczne polityki przez siebie zdefiniowanej. Pod tym względem nie będzie błędem powiedzieć, że koncepcja autora Historii florenckich jest koncepcją osobo-centryczną. Książę został zadedykowany Wawrzyńcowi Medyceuszowi, zwanemu Wspaniałym, mecenasowi sztuki zasiadającemu od 1469 roku na tronie Florencji, dzięki któremu miasto jego stało się głównym ośrodkiem włoskiego odrodzenia, a czasy te rozpoczęły w historii kultury i sztuki Florencji okres określany mianem złotego wieku. Choć Wawrzyniec balansował na krawędzi wchodząc w konflikty z papieżem, jednak sojusze z Wenecją i Mediolanem oraz doskonałe zdolności dyplomatyczne pozwalały mu utrzymać władzę w mieście. Dedykacja nie była zapewne wyłącznie sposobem na przypochlebienie się Medyceuszom, którzy po niespełna dwudziestoletnim okresie republiki wrócili na tron florencki. Musiał to być zarazem hołd złożony wybitnemu władcy, jakim Wawrzyniec niewątpliwie był.
Miarą wybitności musiała być dla Machiavellego zapewne skuteczność. Wybitna jednostka nie jest może niczym nadczłowiek Nietzschego, bo ten unieważnia wartości i moralność tworząc swoja własną i w zgodzie z nią postępując. Machiavellowski wybitny przywódca posługuje się moralnością i religią dla własnych celów, dla racji stanu, którą on jedynie ma prawo definiować i jej elementy wskazywać. Przypomina on nieco Carlyle’owskiego bohatera, który tworzy i zmienia świat, przyspiesza bieg dziejów, nie ogląda się na środowiskowe niedogodności, tylko w odpowiedni sposób je wykorzystuje. W Rozważaniach nad pierwszym dziesięcioksięgiem Historii Rzymu Liwiusza florencki myśliciel pisał, że „ludzie wielcy tacy sami są w szczęściu i w nieszczęściu. Jeżeli fortuna okazuje się zmienna, raz ich wynosząc, a raz poniżając, oni nie zmieniają się nigdy, cechuje ich zawsze jednaki hart ducha, nierozłącznie związany z ich charakterem. Dzięki temu każdy poznaje, że fortuna nie ma nad nimi władzy”. Dzieła Machiavellego to manifesty nowożytnego indywidualizmu i hołd ku czci człowieka-twórcy, hołd ku czci vita activa. Siłą rzeczy ludzi takich musi być niewielu, nie masy przecież tworzą cywilizację, ale jednostki, nie masy również wygrywają wojny, ale jednostki przy pomocy mas.
Nie przedstawia jednakże Florentczyk jakiejś własnej koncepcji charyzmy. Przeciwnie, nie wyłącznie na wrodzonych cechach osobowościowych buduje on indywidualność, którą tak wychwala i czyni z niej twórczą siłę zmiany. To, co Machiavelli nazywa cnotą – virtu – składać się musi zawsze z kilku elementów: (1) necessita, którą kojarzy z wszystkim tym, co konieczne i niezależne od woli i pragnień człowieka, jednak możliwe do przewidzenia przez osoby dobrze wykształcone; dobry władca musi posiadać rozległą wiedzę historyczną, dzięki której – poniew
aż przecież historia kołem się toczy – uda mu się wyjaśniać historyczne procesy, przewidywać skutki określonych społecznych zmian i wydarzeń; (2) occasione – obejmująca wszystko to, co niezależne od człowieka, konieczne, ale zarazem nieprzewidywalne; dobry władca musi być osoba odważną i otwartą na niespodziewane sytuacje, potrafiącą je wykorzystać dla własnych celów; (3) fortuna, czyli po prostu szczęście lub pech – w tym przypadku władca ma niewielki wpływ, gdyż najczęściej ślepy los decyduje o tym czynniku. Przywódca mądry i dzielny, czyli – jak pisał autor Księcia – principe prudente e virtuoso musi radzić sobie z wszystkimi trzema czynnikami.
Tym mocniejszy wydaje się Machiavellowski indywidualizm po tych rozważaniach o cnocie przywódcy państwowego. Indywidualizm opierający się na intelekcie, temperamencie i losie jest na pewno pomysłem ciekawym i nie występującym się w myśli politycznej przed Machiavellim, dlatego można także w tym miejscu mówić o swoistym nowatorstwie. Książę ma więc być człowiekiem bardzo dobrze wykształconym, w szczególności posiadającym dużą wiedzę historyczną, umiejętność syntetycznego i analitycznego myślenia o dziejach ludzkich, wnioskowania i przewidywania skutków. Sprawny intelekt ma być przepustką do zwinnego poruszania się po meandrach dziejów cywilizacji. Temperament wiąże Machiavelli głównie z odwagą: władca musi być nieustraszony, nie może dać się zaskoczyć ani wrogowi, ani podwładnym, ani tym bardziej rzeczywistości. Jeśli ona jednak już go zaskoczy, to nie może dać się zaskoczeniu obezwładnić. Niewykorzystane okazje pogrzebały już niejednego polityka i niejednego monarchę, stąd jest to tak ważna składowa cnoty politycznej. Jednak jeśli fortuna księciu nie sprzyja, wówczas na nic może zdać się jego wiedza i niczym mogę się okazać zalety jego charakteru. Machiavelli jednak wierzy, że los sprzyja zwycięzcom.
Los sprzyja skutecznym
Skuteczność rzeczywiście została przez florenckiego myśliciela podniesiona do rangi najważniejszej politycznej idei. Nieuprawnione jednak jest przeciwstawianie skuteczności i moralności. Nie należy dychotomizować obu tych idei, bo przecież jedna i druga należą do innych poziomów refleksji o społeczeństwie. Moralność jest zbiorem obyczajów, norm, zasad i reguł zachowań obowiązujących w danej grupie społecznej, w określonym miejscu i określonym czasie. Nie jest ona jakimś wyabstrahowanym katalogiem, zawierającym idee i normy generalne, ale raczej zbiorem samorzutnych porządków funkcjonujących w rzeczywistości, funkcjonujących realnie, bezrefleksyjnie przyjmowanych, powielanych i często w podobnie bezrefleksyjny sposób utrwalanych. Czy można w jakiś sposób odnieść skuteczność do moralności? Nie bardzo. Czy można o moralności powiedzieć, że jest skuteczna? Nie można. Moralność bowiem po prostu jest, istnieje, rozwija się, zmienia się, ale trudno oceniać ją z punktu widzenia skuteczności.
Podobnie można by rzecz o samej skuteczności, która przecież sama w sobie nie może być ani moralna, ani niemoralna. O człowieku, który nieskutecznie rozgrywa partię szachów, nie powiemy przecież, że jest człowiekiem niemoralnym lub amoralnym. Podobnie też w odniesieniu do nieskutecznego dowódcy wojskowego, na skutek rozkazów którego wróg wyciął w pień całą armię – czy był on niemoralny? Nie. Mógł być nierozsądny lub wręcz głupi, mógł być nieprzewidujący, buńczuczny, ale przecież nie nazwiemy go niemoralnym czy też amoralnym, dlatego że okazał się nieudolnym wodzem. Widać więc, że samo przeciwstawienie moralności i skuteczności stanowi pewien błąd w myśleniu i pomieszanie różnych porządków refleksji. Pod względem moralnym oceniać możemy same cele, do których władca chce dążyć, albo środki, które służą mu do tych celów osiągnięcia. W taki sposób oceniać można także samego władcę: właśnie przez wzgląd na wybór przezeń moralnych bądź niemoralnych celów i ich realizowanie za pomocą moralnych bądź niemoralnych środków.
Sama skuteczność nie jest niczym złym. A nawet więcej: sama skuteczność jest raczej czymś wymaganym aniżeli niewymaganym, czymś, co raczej zasługuje na pochwałę niż naganę. Pamiętać jednak należy, że uznanie samej w sobie skuteczności za dobrą lub złą jest właściwie kwestią sytuacyjną i wymaga od uprzedniego postawienia pytania o jaką skuteczność chodzi, o skuteczność „w czym?” i skuteczność „do czego?”. Skuteczny morderca i skuteczny bramkarz zasługiwać będą na odmienne oceny moralne, podobnie jak zresztą skuteczny bramkarz i skuteczny chirurg. Dlatego należałoby zająć się oceną nie samego wyniesienia przez Machiavellego skuteczności, ale tego, co chciałby skutecznie osiągnąć. A przecież zarówno Książę, jak i Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem Historii Rzymu Liwiusza oraz Historie florenckie, pokazują go jako piewcę doktryny racji stanu, patriotę i państwowca, republikanina i dyplomatę. Podobnie zresztą jawi się Machiavelli, kiedy oddamy się lekturze jego biografii.
Technika działalności politycznej to dla Machiavellego przede wszystkim stanie na straży bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego obywateli, utrzymanie suwerenności i niezależności państwa, stanie na straży porządku publicznego, a jeśli te czynniki już zostałyby zapewnione wówczas dochodziłyby do tego takie kwestie, jak chociażby podniesienie poziomu życia obywateli. Bezwzględność księcia usprawiedliwiana jest więc wyłącznie tym, że grupy bądź pojedynczy ludzie, przeciwko którym bywa ona wymierzona, mogłyby bądź mogliby zagrażać realizacji tych podstawowych zadań rządzących. Każde potencjalne zagrożenie dla państwa, jego bezpieczeństwa i suwerenności musi spotkać się z radykalną i bezwzględną reakcją księcia. Skuteczny władca musi być skutecznym właśnie na tych polach. Nie jest jego zadaniem troska o cnotę obywateli, wystarczy, jeśli prawo będzie ich powstrzymywało przed popełnianiem przestępstw i destabilizowaniem harmonii społecznej. Nie jest jego zadaniem uczyć ich o dobru, pięknie i mądrości, wystarczy, że religia i moralność oferują im odpowiednie matryce, dzięki którym patrzą na świat i rozumieją go.
Czasami, aby skutecznie działać i owocnie wypełniać swoje działania, władca musi być niczym groźny lew, który warczy, drapie, ściga, aby ostatecznie rozszarpać na strzępy. Czasem musi być jak lis: czujny, bystry, przebiegły, aby przechytrzyć wroga i odroczyć bądź całkowicie oddalić zagrożenie. Lew i lis to dwie różne twarze cnotliwego władcy – cnotliwego, czyli po prostu skutecznego. Machiavelli rzecz jasna dopuszcza łamanie pewnych zasad, naginanie reguł gry bądź wprost manipulowanie moralnością, jednak usprawiedliwieniem dla tego typu działań może być jedynie racja stanu, nie jakieś widzimisię tyrana, nieuzasadnione okrucieństwo władcy-nieudacznika. Intuicję Machiavellego zidentyfikował Hans Morgenthau, twórca amerykańskiego realizmu politycznego, nurtu w refleksji nad stosunkami międzynarodowymi i relacjami między polityką a etyką, który w swoim eseju Zło polityki i etyka zła pisał, że „środki użyte na drodze do sukcesu – jakie by nie były – mają udział w etycznej wartości celu”. To nic innego, jak tylko wersja Machiavellowskiej zasady, że „cel uświęca środki”. Cel ów jednak musi być zawsze zdefiniowany i zidentyfikowany w kontekście całości rozważań Florentczyka, nie zaś w oderwaniu od nich.
Bojaźń i drżenie
Wskazówek Machiavellego rzecz jasna nie można bagatelizować, nie można powiedzieć o nim, że był politycznym moralistą, który zawsze etykę przedkładał ponad polityczne cele i działania. Zgodzić się trzeba ze Straussem, że autor Księcia był pierwszym filozofem nowożytnym i że zapoczątkował nowy sposób myślenia o filozofii polityki i etyce polityki. Oderwał refleksję nad państwem od kajdan klasycznych zadumań o antropologii, wychowaniu, sprawiedliwości, dobru, prawdzie i ustroju. Problem antropologii zamknął w jednym krótkim zdaniu: człowiek jest z natury swej zły i dlatego należy zorganizować aparat państwa w taki sposób, aby zło w nim poskromić bądź chociażby wziąć je pod kontrolę. Sprawiedliwość i dobro ściśle związał z racją stanu. Prawdę uznał za mało istotną towarzyszkę pozostałych idei klasycznych, którą wszak bardzo łatwo redefiniować i przekonywać masy, że każda kolejna jej definicja jest ostateczną i poprawną. Ustrój – choć był zadeklarowanym republikaninem – był dla niego jedynie narzędziem, środkiem, którego mechanizm instytucjonalny zapewnić ma porządek społeczny.
Nasz strach i drżenie przez Machiavellim podczas słuchania budzących krew w żyłach bądź przysparzających dreszcze na całym ciele opowieści na jego temat i o tym, jak rozumiał politykę, są jednak pod pewnym względem przesadzone. Przede wszystkim dlatego, że są to opowieści w większości opierające się na pewnych utartych przekonaniach dotyczących myśli Florentczyka, które – owszem – rzeczywiście pojawiły się w jego dziełach, jednak zazwyczaj były wyrywane z szerszego kontekstu, który zarysowywał on w swoich pracach. Boimy się bardziej Machiavellego z tych przerażających opowieści, niż Machiavellego z Księcia, Rozważań na temat pierwszego dziesięcioksięgu. czy Historii florenckich, a to dlatego, że niewielu którekolwiek z nich kiedykolwiek przeczytało. Boimy się ich również dlatego, że nie znamy historii – a na pewno duża część z nas – a przecież wskazówki, jakie znajdujemy w Księciu nie odbiegają bardzo od tego, jak wyglądała praktyka polityki wewnętrznej i międzynarodowej w średniowieczu i początkach czasów nowożytnych. Co do metod, trudno więc czytać dziś Machiavellego wprost, a takie jego czytanie musi być albo wynikiem złej woli, albo naiwności.
Drżymy, kiedy słyszymy nazwisko Machiavellego, ale zapomnieliśmy, że zmiana, jaką jego myśl wniosła do dorobku cywilizacji europejskiej nieuchronnie i bezpowrotnie zmieniła oblicze tego, co zwiemy polityką. Można by powiedzieć, trochę może banalnie i znowuż naiwnie, że polityka po Machiavellim nigdy nie mogła już być taka, jak w czasach wcześniejszych. Drżymy, ale jakbyśmy nie zauważali, że makiawelizm współczesny jest dużo bardziej subtelny niż to, o czym czytać można w Księciu. We współczesnej polityce nie zabija się politycznych przeciwników i nie tłumi przemocą wystąpień opozycji, nie rozdaje się złotych monet podczas publicznych przemówień ani nie truje bliskich współpracowników, którzy mogliby przejść na stronę wroga. Choć w zasadzie… „Zabija” się przecież przeciwników, „tłumi” opozycję, rozdaje „złote monety”, „truje” się współpracowników, ale trochę inaczej, bardziej subtelnie, delikatnie, niezauważenie. Ostatecznie okazuje się więc, że bardziej powinniśmy się drżeć przed zakamuflowanymi sztuczkami współczesnych polityków niż przed literacką przesadą i ostentacją Machiavellego.