Z punktu widzenia wyborcy liberalnego, a więc takiego, który posiada zarówno prorynkowe poglądy na gospodarkę, jak i zasadniczo permisywne na tematy społeczno-etyczne, w Polsce brak aktualnie partii politycznej, na którą z entuzjazmem mógłby oddać głos. Oczywiście, przygniatająca większość wyborców liberalnych w ostatnich wyborach zagłosowała na PO. Jednak tylko część uczyniła tak z pobudek ideowych, z pełnym przekonaniem. Wśród nich byli tacy, dla których problematyka ekonomiczna jest do tego stopnia priorytetowa, że deficyty liberalizmu PO w zakresie obyczajowym były niemal irrelewantne, niektórzy zaś konserwatyzmu etycznego Platformy po prostu nie dostrzegają. Większość liberałów poszła za PO jednak z przyczyn taktycznych. Decydowały dwie przesłanki: posłać do trzech diabłów koalicję koszmarów Kaczyńskiego mogła, według sondaży, tylko PO oraz z dostępnych opcji PO w istocie była najbliższa liberalnym oczekiwaniom, mimo wielu, wielu wad.Dziś wyborca liberalny (ale nie tylko taki) tkwi przy PO ze względu na coś, coamerykańscy specjaliści od politycznego marketingu nazwali syndromem TINA, czyli there is no alternative. Podchodząc do tego z bardziej analitycznego punktu widzenia oznacza to, że polski system partyjny stał się na tyle skostniały i niewydolny, że nie ma w nim alternatywnej wobec PO opcji racjonalnego wyboru ekipy do pełnienia władzy w państwie. Coraz bardziej ewidentne dążenie PO do przejęcia roli partii typu catch-all, łączącej w sobie niejako wszystkie nurty idei politycznej, poza skrajnymi, mocno gmatwa czytelność sceny politycznej. Brak realnej opozycji zdolnej przejąć władzę oraz czytelnych podziałów ideowych świadczą jednak o słabości, a nie sile tego układu.
Wyborca liberalny w europejskiej rzeczywistości politycznej jest wyborcą centrowym, więc oferta PO jest skierowana między innymi do niego. Pytanie jednak brzmi, czy zadowalamy się tym, co jest, czyli ugrupowaniem, którego poparcie dla liberalnego programu jest niepewne i które często staje w opozycji wobec niego, czy też wolelibyśmy inną partię, która w sposób otwarty opowiedziałaby się po stronie liberalnych wartości, bez kompromisów na rzecz konserwatystów/chadeków/socjaldemokratów/ludowców. Która nie bałaby się jak ognia labelu liberalizmu, która nie brzydziłaby się jego obyczajowym programem przez wzgląd na dług wdzięczności, jaki jej liderzy nadal odczuwają wobec kościoła za możliwość spotykania się na pogadankach w salkach katechetycznych w latach 80-tych minionego wieku. Jeśli ktoś odczuwa z wartościami liberalnymi związek silny, będzie szukał możliwości zakwestionowania werdyktu, któremu na imię TINA.
W mijającej dekadzie w Polsce podjęto jedną próbę założenia, a raczej przepoczwarzenia się w partię liberalną. Władysław Frasyniuk, gdy stanął w roku 2001 na czele wyeliminowanej właśnie z Sejmu, ale posiadającej niezłą infrastrukturę w sensie działaczy, biur i finansów Unii Wolności, postanowił zmienić to wielonurtowe ugrupowanie propaństwowych reformatorów i byłych antykomunistycznych opozycjonistów, w partię stricte liberalną. Jego strategia była prosta: skopiować zachodnioeuropejski model partii liberalnej – wzorców nie brakuje. Można skopiować niemieckie FDP czy holenderskie VVD, brytyjskich LibDemsów, albo szukać jakiejś syntezy i uzupełnić całość elementami rodzimymi. Rzadko o tej próbie liberalizacji UW się wspomina, gdyż się nie udała. Projekt ten przesłoniła idea budowy Partii Demokratycznej, formacji o mniej czytelnym profilu ideowym, która poniosła jednak całkowitą porażkę i dziś istnieje tylko siłą dotacji budżetowej za start z list LiDu w wyborach 2007. Jednak, kto się UW przyglądał z bliska ten wie, że różnice pomiędzy rokiem 1998 a 2004 w ideowym przekazie były, choć oczywiście nie była to różnica radykalna.
Wobec klęski PD i jej przejścia na pozycje otwartej „wrażliwości społecznej” w orbicie SLD, pozostaje jeszcze jedna, nowa inicjatywa, która kierowana jest do liberałów. Jest nią Stronnictwo Demokratyczne, przejęte przez Pawła Piskorskiego, którego twarzą numer jeden ma być Andrzej Olechowski. Jeśli postawimy sobie pytanie o to, czy jest to oferta polityczna atrakcyjna z liberalnego punktu widzenia, to widzimy, że odpowiedź musi uwzględniać trzy aspekty. 1. Czy program i profil ideowy SD będzie bliższy liberalnym oczekiwaniom niż PO? 2. Czy są szanse na powodzenie wyborcze tej inicjatywy i przełamanie TINA, przynajmniej w ocenie wyborcy-liberała? 3. Czy motywacje lidera SD są godne zaufania? Udzielenie negatywnej odpowiedzi na choć jedno z tych pytań podważa sens wiązania z SD nadziei, przy czym w stosunku do pytania trzeciego jest to kwestia oceny indywidualnej każdego z osobna.
1. Problem w tym, że wydaje się za wcześnie, aby na którekolwiek z tych pytań udzielić przekonującej odpowiedzi. Zostają spekulacje. W kwestii programowej rzec trzeba, że zarówno Piskorski, jak i Olechowski dotychczas kojarzeni byli ze światem politycznym ideologicznie tożsamym z PO, a więc połączeniem ekonomicznego liberalizmu z obyczajowym umiarkowanym, ale jednak konserwatyzmem. W pierwszym okresie żywiłem obawę, że SD będzie ideologicznie kopią PO, że Piskorski ulegnie pokusie, aby spróbować stworzyć od zera drugą PO, tyle że swoją i być może lepszą. Dla liberała wybór pomiędzy nimi byłby jednak neutralny, a pozycja PO i oddziaływanie syndromu TINA przeważyłoby na korzyść partii Tuska. Jednak przedstawione niedawno, pierwsze propozycje programowe SD, szczególnie projekt otwierający drogę do prawnego usankcjonowania związków par homoseksualnych, pokazują, że liderzy Stronnictwa rozumieją, że muszą się od PO ideowo odróżniać, aby w ogóle zaistnieć w debacie. Jest to pierwsza w tym zakresie przesłanka do optymizmu co do liberalnego profilu rodzącego się nowego SD. Satysfakcjonujące, że niejaki Sławomir Nowak odnosząc się do postulatów programowych SD zaczerwienił się nieco i mówił o „ultraliberalizmie”.
2. Jeśli chodzi o szanse inicjatywy, to tajemnice poliszynela mamy tutaj dwie. Pierwsza to fakt, że aby w walce politycznej w tym kraju się liczyć, potrzebne są kolosalne środki. Inaczej nowa inicjatywa zostanie przykryta masą idiotycznych spotów i napastliwą gadką dziennikarzy liczących na posadę w TVP dzięki tej czy innej ekipie. Druga tajemnica to fakt, że Piskorski wstąpił do SD i postanowił przejąć kierownictwo tej partii (a nie choćby PD) dlatego, że jest ona jedyną w kraju, poza ugrupowaniami parlamentarnego establishmentu, która dysponuje własnymi środkami finansowymi w postaci odziedziczonych po czasach minionych nieruchomościach. Ich spieniężenie jest logiczne z punktu widzenia partii, która chce w życiu publicznym rzeczywiście taką funkcję pełnić. Partie nie potrzebują kamienic, a forsy na kampanie wyborcze. W Polsce sponsoring słabo działa, a w obliczu kolejnej afery związanej z nieprawidłowym lobbingiem, zapewne nie miałby dobrej prasy. W efekcie pieniądze zagwarantowały sobie tylko partie sejmowe i same pobierają je z naszych podatków. Bynajmniej nie wpadły na pomysł, aby w imię równości szans w demokracji tymi środkami się podzielić z opozycją pozaparlamentarną. SD ma szansę jak równy z równym stoczyć bój o głosy, bo ma na to środki. Czy to automatycznie oznacza, że ma szanse na sukces w postaci przekroczenia progu w wyborach do Sejmu w 2011 roku? Nie.
Wiele zależy od prezydenckiej kampanii Andrzeja Olechowskiego oraz tego, ilu liderów późniejszych list sejmowych SD ze
chce pomóc wykreować. Poparcie dla Olechowskiego według sondaży wynosi zachęcające 8-11%. Taki wynik w wykonaniu SD w wyborach do parlamentu oznaczałby niewątpliwy sukces. Kompromitacja czołowych polityków PO przy okazji afery hazardowej może SD pomóc, jeśli Olechowski przedstawi Stronnictwo jako wiarygodną alternatywę, z podobnym programem, ale niezużytą wieloletnimi bojami politycznymi. Także sam kandydat na prezydenta może najwięcej skorzystać na spadku zaufania do Donalda Tuska.
Oczywiście bardzo dużo zależy od ostatecznego kształtu oferty politycznej i przesłania kampanii. Nie podzielam poglądu, jakoby dotychczasowe nieudane wysiłki wyjścia przez SD w sondażach na poziom poparcia ponadprogowego świadczyły o porażce koncepcji taktycznej Piskorskiego. Kluczowy czas na zdobywanie poparcie dopiero przed nim. Nie nadszedł jeszcze czas na polityczną ofensywę, zatem za wcześnie na kategoryczną ocenę.
3. Paweł Piskorski cieszy się jako polityk złą sławą. Oczywiste jest to, że nigdy nie został uznany winnym żadnego z licznych, stawianych mu w mediach zarzutów. Wyraźnie widać też, że prokuratura uaktywniła się wobec niego ostatnio, gdy podjął polityczną inicjatywę w SD i zaczął atakować PO. Wnioski nasuwają się same.
Media w Polsce lubią tworzyć image politykowi i potem, niezależnie od wszystkiego, pokazywać go w takim świetle. W każdym razie jeśli w kolejnych wywiadach prasowych z Piskorskim dziennikarzom 90% czasu zajmuje wypytywanie go o jego sprawy finansowe, to ja, jako obywatel zainteresowany nowymi inicjatywami politycznymi i jako wyborca szukający dla siebie partii na scenie politycznej mówię, że to jest praca dziennikarska marnej jakości i mało wnosząca do polskiej debaty publicznej.
Zupełnie cynicznie można rzec, że czasy, w których PO mogła z wyższością traktować Piskorskiego przez jego rzekome aferki minęły przed paroma dniami, gdy najbliższe otoczenie Donalda Tuska ubabrało się po pachy. W tym punkcie wybór pomiędzy PO a SD wypada też coraz bardziej na korzyść tej drugiej partii.
Do ostatecznej oceny potrzeba jeszcze wielu danych, na które przyjdzie nam poczekać kilka miesięcy. Uważam jednak, że Piskorski i SD mają szansę przedstawić sensowną ofertę dla wyborców o liberalnych przekonaniach. Jedno jest pewne. Paweł Piskorski to taka liberalna TINA. Jeśli mu się nie powiedzie, to długo nie na horyzoncie nie zobaczymy nikogo, kto byłby chętny prowadzić rzeczywistą politykę liberalną.