„Eksploatacja metafory wymaga wcześniejszej jej semantycznej eksploracji. Jeśli tego nie zrobimy, metafora wodzić nas będzie za nos. Z metaforami trzeba uważać. Przecież metafora także jest kobietą”
Dziś wszystko, co otwarte, wydaje się dobre. Otwarte okno, otwarte serce, otwarte konto. Dobrze mieć otwarte – można wejść i wyjść, nawet jak się coś nabroi. Inaczej ma się sprawa z zamknięciem. Zamknięte drzwi, zamknięte usta, a nawet zaciśnięte uda. Dziękujemy za zamknięte społeczeństwo! Wolimy luz.
Metaforyka otwarcia i zamknięcia nie jest niewinna. Wbrew pozorom są w niej ukryte liczne nieprzyjazne i zdradzieckie akcenty. Zresztą najczęściej używana jest całkiem niewinnie i bez świadomości tego czarciego ogona, który za sobą ciągnie. Trudno wszak przypuszczać, aby jej czcigodni promotorzy – Bergson, Popper i Hayek – mieli złe intencje. Tym bardziej pouczające może być przemyślenie ciemnych stron otwartości i jasnych stron zamkniętości. Eksploatacja metafory wymaga wcześniejszej jej semantycznej eksploracji. Jeśli tego nie zrobimy, metafora wodzić nas będzie za nos. Z metaforami trzeba uważać. Przecież metafora także jest kobietą!
Otóż należy zauważyć, że archetypiczne znaczenie opozycji zamknięte–otwarte daje przewagę pierwszemu członowi. Zamknięte, czyli ezoteryczne, oznacza zastrzeżone dla wtajemniczonych i „wiedzących”. Egzoteryczne, zewnętrzne, służy profanom i ludowi. Tajemne księgi, zawierające niebezpieczne zaklęcia i wiedzę dającą władzę nad ludźmi i duchami, nieskończenie przewyższają swą wartością na przykład dialogi Platona, które służyć mają młodzieży jako zachęta do filozofii. Kto jednak pójdzie drogą wiedzy, ten prędzej czy później wstąpi w kręgi wtajemniczeń. Tak było u Pitagorasa, a zapewne u Platona nie inaczej. Rzeczy zamknięte były uważane za cenne, elitarne, choć czasem również złowrogie (jak puszka Pandory). Zamknięty był dostęp do miejsc najświętszych (na przykład w Świątyni Jerozolimskiej) i do najświetniejszych arystokratycznych gremiów. Otwarta przestrzeń służyła zaś ludowi i miała wartość poślednią. Nawet agora ateńska nie była miejscem najodpowiedniejszym dla mędrców, chyba że sami wywodzili się z ludu i z tego tytułu mieli predyspozycje, by lud wychowywać.
Otwartość też była w cenie, ale głównie w znaczeniu szczerości i hojności. Przed gośćmi otwierało się dom i pełne wina piwnice oraz spiżarnie. Ale właśnie dlatego rzeczy i przestrzenie cenne mogą i powinny być czasami otwierane przed osobami, które na to zasługują, bo co do zasady powinny być zamknięte. Cóż mogłoby w starożytności znaczyć sformułowanie „społeczeństwo otwarte”? Przy najżyczliwszej interpretacji tyle co „gościnne”, akceptujące cudzoziemców. Gdyby jednym słowem trzeba było w świecie starożytnym oddać cechy, które dziś kryją się za zwrotem „społeczeństwo otwarte”, a więc zaufanie społeczne, pluralizm, szacunek dla odmienności, transparencja życia publicznego, partycypacja i reprezentatywność rządu, to słowem tym byłaby „demokracja”. Z tym zastrzeżeniem, że szacunek dla odmienności jest raczej zjawiskiem właściwym naszej epoce, nie zaś antykowi, a reprezentatywność rządu w niewielkim tylko stopniu była w owych czasach warunkiem jego legitymacji.
Rzeczy otwarte nabrały wartości wraz z postępami nowoczesności i emancypacji. Lud nie ma nic, co musiałby chować. Nie ma skarbów, które miałby trzymać pod kluczem, ani wiedzy tajemnej, ani świętości, która narażona byłaby na profanację. A niedawno jeszcze nie znał nawet prywatności, która każe rodzinom zamykać się w czterech ścianach osobnych mieszkań, a małżonkom zapewnia odrębną izbę i łożnicę. Wraz z pojawieniem się dumy ludowej otwartość awansowała do rangi warunku możliwości jej manifestowania. W otwartej przestrzeni świata mas unosić się poczęła upowszechniona i dostępna godność własna każdego obywatela. Oto na forum całej społeczności, wobec całego miasta, każdy z nas manifestuje swoje prawo do istnienia i swoją osobistą wolność. W otwartości każdy wreszcie może poczuć się panem, małym, ale jednak. Zamiast salonu – ulica. Zamiast dworskich plotek – gazeta i opinia publiczna. Zamiast edyktów nadających prawa i przywileje – konstytucja gwarantująca równość i wolność – jednakie dla wszystkich. I tak oto w oczach ludu zamknięte stało się podejrzane. Elitarność stała się uzurpacją, niedostępność – grzechem przeciw równości. Wszystko musiało zostać otwarte, wywleczone na plac i udostępnione. Począwszy od rewolucji francuskiej, dokonano historycznego obnażenia i zbezczeszczenia wszystkiego, co wcześniej było skryte, niedostępne i chronione jak skarb dziewictwa strzeżony przez pannę i jej braci. Społeczeństwo otwarte splądrowało wszystko. Pałace zamieniło na muzea, świątynie zmieniło w teatry, gdzie odgrywa się interesujące i wzruszające przedstawienia liturgiczne, ministerstwa w zakłady pracy, a galerie sztuki w konfesjonały elit. Same zaś elity ludy przejęły i wynicowały, zmieniając je w wymowną karykaturę – nie wiedzieć już co bardziej ośmieszającą – czy dawny porządek, czy właśnie ową demokratyczną masę, tak naiwną w swych aspiracjach do naśladowania szlachectwa.
Ostrożnie trzeba z tą otwartością, bo pobrzmiewa w niej szczęk wyłamywanych bram, krzyk gwałconych arystokratek i inne dźwięki rewolucji oraz anarchii. Są rzeczy, które powinny być otwarte i dostępne, ale są i te, które mamy obowiązek chronić i trzymać w zamknięciu. Wcale nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie, gdzie powinna przebiegać granica oddzielająca „otwarte” od „zamkniętego”. Z pewnością granica „sfery prywatnej” i „sfery publicznej” z nią się nie pokrywa. Ponadto różne są przecież stopnie udostępnienia różnych sfer życia i dóbr, różne są też stopnie ufności i życzliwości. I choć byłoby pięknie, gdyby wszyscy się kochali, to przecież właśnie dlatego istnieją systemy społeczne, że obok zaufania i miłości mamy w sobie również nieufność, pogardę i nienawiść. Nie zwalczymy ich, otwierając wszystko ku wszystkim i dla wszystkich. Tak się nie da, bo miłość pragnie nie tylko łączenia, lecz także osobności, stronniczości, zamknięcia w sobie i własnej przestrzeni. Nakaz miłości nie otwiera wszystkich drzwi i serc, lecz ułatwia otwieranie niektórych ku niektórym innym. W dobrym, ufnym i pokojowym społeczeństwie jest miejsce na intymność, kameralność, koloryt lokalny, a nawet obyczaje dziwne i anachroniczne. Wielkie kosmopolityczne miasto, gdzie otwartość jest po prostu zastaną faktycznością, wcale nie żyje w miłości i zaufaniu, a demokracja zarządza nie wyłącznie siłami dobra, lecz również wrogością, uprzedzeniami i sprzecznymi interesami. Innymi słowy, społeczeństwu potrzebna jest równowaga „zamknięć” i „otwarć”, a nie powszechna na wszystko otwartość. Zupełnie tak, jak domostwu potrzebne są okna i drzwi, ale nie wszystkie stale powinny być otwarte.
Nabożeństwo dla otwierania nie tylko nowoczesne i rewolucyjne ma źródła. Ma również, i to może znaczniejsze, źródła religijne. Otwieranie jest bowiem aktem mistycznym, w którym umysł i serce oczyszczają się i poszerzają na przyjęcie Słowa. Otwarte serca tworzą komunię – wspólnotę, czyli synagogę, gminę, kościół… Otwarte serca obcują z sobą w miłości ku Transcendencji i sobie nawzajem. To się nazywa „świętych obcowanie”, znane z wyznania wiary katolików. I wszystko to byłoby bardzo wzruszające, gdyby nie to, że „otwarci” na Boga i na siebie nawzajem otwarci są na innych w sposób bardzo, rzec można, warunkowy i protekcjonalny. Mówią oto wszem i wobec: „Przyłączcie się do naszej komunii”. A jak ktoś nie chce, to trudno – będą się za niego modlić, by się nawrócił. Gdy zaś to się stanie, odbierają od niego przysięgi wierności i nakładają kajdany posłuszeństwa dogmatom i kapłanom. Nic dziwnego, że gdy przyszło tworzyć „otwarte społeczeństwa” w późnej epoce liberalnej, odtwarzano ten sam łzawo-protekcjonalny model, żądając przysiąg na konstytucję i krzewienia dobrej nowiny o powszechnej miłości wszystkich do wszystkich w liberalnym, multikulturowym społeczeństwie. I ta sama obmierzła hipokryzja rozkwitła w nowoczesnej Europie, którą z takim trudem starała się wygnać z niej reformacja.
Religijne podłoże ma również pierwsza współczesna doktryna społeczeństwa otwartego, a mianowicie ta Bergsonowska, z „Dwóch źródeł moralności i religii”. Bergson nie kryje oczarowania starą kulturą plemienną i magiczną, w której nie ma miejsca na żadną osobność i indywidualność, nie tylko polityczną, lecz także psychiczną. W końcu każdy Żyd, nawet najbardziej oświecony i zasymilowany, przed stu laty musiał jeszcze borykać się z potęgą duchową religii, którą tak niedawno porzucił. Bergson nie inaczej. Gdy mówi, że trybalne, zamknięte społeczności były, są i będą, miał na myśli trwanie skamielin archaicznego żydostwa w nowoczesnej Europie. Zapóźnieni bracia mogą przetrwać, tylko pod warunkiem że świat, w którym są zanurzeni, okaże się odporny na wojnę, przyjazny, praworządny, wolny od przemocy. Otwarte społeczeństwo umożliwia istnienie mniejszego społeczeństwa zamkniętego, którego funkcją jest reprezentować te formy etyki i religii, które w demokracji i nowoczesności ulegają marginalizacji. Gdy pojawia się na świecie jednostka mająca poczucie autonomii i osobistego sprawstwa oraz wynikającej z niego odpowiedzialności, wraz z nią pojawia się społeczeństwo, które kieruje sobą, świadome, że samo tworzy swe prawa, umawiając się co do zasad i przepisów, które najlepiej zapewnią wolność, bezpieczeństwo i dobrobyt wszystkim. Ten nowy świat w sposób nigdy wcześniej nieznany wyzwala w ludziach to, co najbardziej wartościowe i istotne dla sensu ich życia – wolność tworzenia i twórczego uczestniczenia w kosmicznym żywiole życiowego pędu, zmierzającego do wciąż nowych form świata i porywającego wszystkie wcześniejsze dokonania natury i kultury, ku nieskończonym pespektywom nowego i pełniejszego jeszcze życia. Dlatego stare i nowe zawsze współistnieją z sobą, rywalizują i współpracują dla urzeczywistnienia najbardziej wartościowej zmiany. Element konserwatywny i postępowy są jak dwie strony medalu, dwa położenia tłoka maszyny parowej, jak teza i antyteza. Dawne obyczaje i dogmaty muszą spełnić swoją dziejową funkcję, zainicjowaną w czasie, gdy były ożywczą nowością, lecz to, co ma je zastąpić, musi wykazać się zdolnością zjednania sobie ludzkich umysłów i serc. Stare i nowe pozostają z sobą w wiecznym sporze, ale wygrywa zawsze to, co stwarza lepsze warunki dla rozkwitu wolności, miłości i zrozumienia. Czy zwycięstwo chrześcijaństwa nad judaizmem jest tego przejawem? Czy zwycięstwo liberalnej demokracji nad chrześcijaństwem również? Takie pytania w duchu Bergsona należałoby zadać. I odpowiedzieć na nie twierdząco… Tyle tylko, że ostateczna perspektywa zuniwersalizowanej otwartości jest znowu religijnej natury. Wszystko bowiem zmierza ostatecznie ku triumfowi powszechnej miłości, a Bergson okazuje się kolejnym mistykiem oczekującym zbawczej interwencji mesjańskiej.
Jak widać, liberalna kultura polityczna jest bliższa tradycji, niż mogłoby się zdawać, jeśli zna się ją głównie z jej własnej, oświeceniowej propagandy. Opozycja zamknięty–otwarty jest jednym z najwymowniejszych przejawów obecności archetypów kultury w imaginarium liberalnym. A może w ogóle nie ma żadnego „dawnego porządku” i „nowoczesności”? Może to wszystko jest zmyśleniem i trzeba sobie opowiedzieć całą historię od nowa?