Porozmawiajmy o czasie
Ale byłbym wdzięczny gdybyś to ty mówiła jest tak ciasno
Że ciężko łapię oddech może to chowanie się pod stołem
To nie był dobry pomysł na rozluźnienie atmosfery […]
W pierwszej połowie lipca tego roku wiele serwisów internetowych, rozgłośni radiowych i czasopism nie tylko kulturalnych podaje informację o tragicznej śmierci Tomasza Pułki, dwudziestoczteroletniego poety. Informacji towarzyszą liczne epitety określające twórcę: najzdolniejszy w swoim pokoleniu, wybitny, genialny lub po prostu dobry. Na reakcję odbiorców, choćby w postaci komentarzy, nie trzeba długo czekać. Przeważają pytania, kto to, dlaczego określa się go mianem wybitnego i, przede wszystkim, dlaczego pisze się o nim dopiero po śmierci? Określenia wynoszące Pułkę na piedestał poezji współczesnej wydadzą się mocno przesadzone, wręcz nieuzasadnione, ale tylko jeżeli będziemy tę twórczość czytać bardzo pobieżnie czy zupełnym przypadkiem.

Twórczość Pułki nie kończy się ani na czterech tomikach wydanych za jego życia, ani na dwóch, które zostaną wydane pośmiertnie jeszcze w tym roku. Całe jego życie to swojego rodzaju performance, nieustanna recytacja, szukanie rymów odpowiednich bądź przypadkowych. Remiks fonemów, ale i remiks rzeczywistości. Biografia i twórczość poety pełna jest też autentycznej, awanturniczej rebelii. To bunt jednostki zagubionej we wszechświecie, we wszystkim tym, co powszechnie przyjęte za prawdziwe i dobre, ale też bunt większej społeczności, reprezentującej młode pokolenie wkraczające w dorosłość i rzeczywistość, która bardziej niż zachwyca – przeraża. Bo życie znieść można tylko po wkroczeniu w inny wymiar, pijąc i ćpając niemiłosiernie. Sztuka zaś jest tylko powielaniem starych, utartych schematów, które już dawno przestały fascynować, a zaczynają nudzić.
Kim był zatem ten wszechstronny artysta, o którym Adam Wiedemann napisał w komentarzu do ostatniego zbioru poezji: „Pułka już pisze tak dobrze, że może pisać niedobrze, a i tak jest dobrze”? Urodził się 21 czerwca 1988 r. w Rudniku koło Myślenic, ale mieszkał w Krakowie, gdzie ukończył IX LO, a później studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutancki tomik poezji „Rewers” ukazał się nakładem wydawnictwa Mamiko w 2006 r., czyli w czasie, kiedy Pułka był jeszcze uczniem liceum. Zaledwie rok później wydano „Paralaksę w weekend”. W roku 2009 nakładem Staromiejskiego Domu Kultury w Warszawie ukazał się trzeci tomik – „Mixtape”, a pod koniec tegoż roku – wydany przez Korporację Ha!art „Kryzys. Biuletyn Poetycki”, który Pułka współtworzył. Ostatnia książka poety – „Zespół Szkół” – ujrzała światło dzienne w roku 2010, także dzięki Ha!art-
owi. To właśnie na stronie internetowej Korporacji Pułka publikował felietony o tematyce autobiograficznej, relacjonując m.in. pobyt w szpitalu psychiatrycznym, do którego trafił po nieudanej próbie samobójczej. Wiadomość o śmierci poety ukazała się najpierw na tej właśnie stronie:
„Z niewysłowionym żalem żegnamy wybitnego poetę, Tomasza Pułkę, który zginął 9 lipca 2012 r.
w tragicznym wypadku […]. Zostawił po sobie
4 książki poetyckie, liczne teksty prozatorskie, felietony, recenzje, a także grafiki i nagrania audio. Swoimi wierszami w fascynujący sposób hipnotyzował i dezorientował czytelników. Eksperymentował z różnymi formami, nieustannie modyfikował własną dykcję, by zaskakiwać nowymi konceptami, wobec których nie sposób było przejść obojętnie. […] Nigdy nie zapomnimy o jego nietuzinkowej osobowości; był niezwykle błyskotliwym, elokwentnym i serdecznym człowiekiem. Nie możemy uwierzyć, że nie będzie nam dane współpracować i że już nigdy nie opublikujemy kolejnego odcinka «Impresji rudnickich»… Żegnaj Tomku” – napisał zespół redakcyjny.
Pułka był uczestnikiem wielu konkursów poetyckich, laureatem Dżonki 2007 oraz stypendystą miasta Krakowa. Wraz z Romanem Bromboszczem, Leszkiem Onakiem, Łukaszem Podgórnim i Piotrem Puldzianem Płucienniczakiem redagował też artblog „Cichy Nabiau”. Młodzi poeci i filozofowie stworzyli później grupę zajmującą się pisaniem i promocją poezji cybernetycznej Perfokarta. Pułka dołączył do niej w sierpniu 2008 r. podczas festiwalu Manifestacje Poetyckie. Perfokarta w swoich manifestacjach internetowych oraz podczas występów na żywo łączyła elektronikę i poezję. W trakcie licznych spotkań literackich jej członkowie eksperymentowali z różnymi formami wyrazu, także z różnymi aspektami projekcji, składnią. Interesował ich rytm, granica zrozumiałości oraz błędy, które można wykorzystać i świadomie kontrolować. Łączyli przekazy wizualne z pomyłkami językowymi, przekształcali poezje klasyków, tworząc z nich własne cybernetyczne remiksy. Teoria grupy skupiała się głównie na nowych mediach i ich społecznej recepcji.
nie zostawiajmy tego na pastwę języka
sens i granice jakby gwiazdki przypisu
podciągnijmy to zawieśmy w definicji
ucha początku realizowanej normy nad
przejściem podziemnym rozwieszone tło
Zamknięcie całej poezji Pułki w jednym tekście to zadanie tyleż karkołomne, co niemożliwe. Zwłaszcza że w tej twórczości poezja to nie tylko pisanie tekstu, lecz także jego klejenie i nagrywanie. Poeta bawił się muzyką i obrazem, ale doskonałość osiągnął w zabawie słowem właśnie. Pojedyncze litery i całe wyrazy traktował jak plastelinę. Naginał, lepił wedle własnych potrzeb i uznania, a one słuchały go z pokorą. Wiersze pisał celnie, lecz jakby od niechcenia, za każdym razem – z niewinną miną buntownika – rzucając je czytelnikowi pod nogi. Bawił się odbiorcą, nie pozwalając zaszufladkować swojej twórczości, bo z każdej szuflady przecież wystawał. Z każdym tomikiem wierszy zaskakiwał i zaprzeczał sobie z tomiku poprzedniego. Najbardziej chyba delikatny i zmysłowy „Rewers” określił później jako słaby i przeestetyzowany debiut. Szukając wciąż nowych języków i środków wyrazu, łączył w swojej sztuce demoniczność i błazenadę, niewyobrażalną wprost świadomość literacką z dziecięcą naiwnością i życiową nieporadnością.
Pisał swobodnie, pośpiesznie. Łapczywie chwytał słowa, próbując się nimi nie udławić. Wszystko tu płynie jak po zapaleniu jointa. Jest luz, niemożliwe wręcz rozluźnienie języka, balansowanie na granicy jawy i snu, świadomości i nieświadomości. Wielość brzmień, rytmów i znaczeń. Wrażliwość językowa i leksyka tak rozpięta, że czasem wręcz trudna do ogarnięcia. Ale stanowią one coś więcej niż tylko pijacką iluminację. Oprócz młodzieńczych doznań ważna jest u Pułki próba ucieczki przed zastygłą formą, przed tym, co w poezji i w każdym innym środku wyrazu stare i nieprzystające do rzeczywistości. Chęć wyjścia poza schemat, bunt przeciw temu, co z góry narzucone.
Pułka stanął w opozycji do pisania tradycyjnego i dlatego jego późniejsze utwory wyraźnie zainspirowane są myślą przewodnią Perfokarty. Wszak w twórczości tej grupy ważne jest to, co fonetyczne i wizualne. Wszelkie zaś tradycyjne formy są traktowane jedynie jako przypadek lub idealne narzędzie deformacji. Na stronie internetowej grupy pełno jest manifestów teoretycznych, ale sporo także samej twórczości członków Perfokarty. Określana jest ona za pomocą neologizmu jako „polipoezja”, co wyraźnie zwraca uwagę na szeroką perspektywę procesu kreacji. Nowa poezja, wykorzystując formy pozaksiążkowe, takie jak obraz ruchomy, dźwięk i interaktywność, nie neguje literatury. Korzysta z niej, umiejscawiając się wewnątrz i na zewnątrz jej języka. Trudno jednakże nie zauważyć wyraźnej kontestacji rzeczywistości, jaka ma miejsce w działaniach Perfokarty. Kryteria ideologiczne formacji są związane z krytyką społeczną, problemem kontroli i władzy za pomocą elektroniki. Założeniem poetów było mówienie o kwestiach politycznych wprost, bez uciekania się w destrukcje klasycznych kategorii estetycznych. Chcieli, by ich głos przemówił dzięki wynalazkom techniki. Swoista cybernetyczna rebelia.
Nietrudno w cybernetycznym przekazie dostrzec wpływ wcześniejszych rodzajów sztuki, takich jak futuryzm, dadaizm czy elementy surrealizmu. Wszak już dadaiści pisali wiersze, układając je ze słów przypadkowo wyciągniętych z kapelusza. Niepokoić mogą jedynie dosyć kuriozalne postulaty, będące podstawą dla nowo rozwijającego się „myślenia kosmicznego”: „Znosimy różnice i głosimy świat po zagładzie jądrowej”. „Przyszły człowiek potrzebną mu energię powinien wytwarzać sam – po to, by móc w sposób nieskrępowany przemieszczać się w Kosmosie i na Ziemi”. W licznych manifestach czytamy również, że nowa literatura ma zmierzać do naśladowania maszyny, a motywem centralnym sztuki i istnienia samego w sobie jest fascynacja możliwościami, jakie wiążą się z życiem sztucznych organizmów.
Tomasz Pułka doskonale odnalazł się wśród cybernetyków. Łukasz Podgórni tak wspomina poetę: „Wystąpiliśmy razem na wielu imprezach literackich, gdzie doskonale sprawdził się jako recytator-awanturnik, spontanicznie wprowadzając do naszych cybernetycznych performensów sporo młodzieńczej energii i nieprzewidywalnych zagrań”.
Jakże różni się ostatni tomik Pułki – „Zespół Szkół” – od debiutanckiego „Rewersu”, jak odmienne są treści, a przede wszystkim forma tych wierszy. Zagadkowa, hermetyczna i zawadiacko ekstrawagancka:
nocni lowcy umierają we nfztd89ataic 6sdg9afdsnaf709 fznd709aóóó
chciałbym wyjśCspoza ale jest ciezko współtworzyć historie
m,aszna 932 odkupienie winowajcy nas stawia w siwe tle zwzciestwa.
startseite abbrechen – umysł moe msfsxs (nie nadaza)
wszyscysmz szczesliwi
(„teoria szumów teoria bankowości”)
Balansowanie na granicy zrozumienia i niezrozumienia, sensu i bezsensu, pisanie wierszy „dysinformatywnych” (określenie autorstwa samego Pułki) przysporzyło poecie tylu wielbicieli, ilu krytyków. Ewa Bieńczycka na swoim literackim blogu napisała: „Zmowa milczenia zakładająca, że poeta Tomasz Pułka musi być świetny dlatego, że odmawia komunikacji z czytelnikiem, jest o tyle zastanawiająca, że pisanie od rzeczy zdarza się wielu poetom, jednak dopuszczony do głosu jest właśnie Pułka. Czytając ostatnie wiersze Pułki, zasmuca nawet nie to, że są puste, pozbawione wdzięku i młodzieńczej żarliwości […]. Zasmuca zupełnie coś innego; hochsztaplerka tych wierszy, poparta środowiskowym kibicowaniem, nakierowuje całą energię poetycką na nicniemówienie celowo i z premedytacją, by napisać cokolwiek”. Autorka tych słów zastanawia się dalej, czy jest możliwe, by doświadczenie wewnętrzne, tak jak to ma miejsce u Pułki, było w twórczości zupełnie zbędne i czy taka poezja zasługuje nadal na miano poezji. Warto jednak pamiętać, że każda nowa forma sztuki, która była odpowiedzią na to, co tradycyjne i powszechnie obowiązujące, spotykała się z podobną krytyką.
Czy idea poezji cybernetycznej jest zatem czymś nowatorskim? Czy nie stanowi jedynie powtórzenia tego, co już było, tylko w nowej, udoskonalonej technicznie formie? Jak dużo w niej manifestu młodego pokolenia artystów, a ile niewiele wnoszącego do sztuki bełkotu, pokaże czas. Na pewno temu młodzieńczemu buntowi przeciwko tradycji i utartym schematom nie można zarzucić braku autentyczności. Nawet jeśli przekracza granicę zrozumienia.
Dlaczego klasycy muszą tak kłamać?
Jakby na wieki wieków w poprzecznej
wannie chowali brudne butle
pełne swądu i maili?
Właściwie każde nowe i buntujące się pokolenie poetów zarzuca kłamstwo swoim poprzednikom. Pełna utartych schematów sztuka jest w oczach młodych źródłem fałszu, materiałem raczej nadającym się do polemiki czy destrukcji niż podziwu. Także Pułka głośno wyrażał swoje literackie opinie, publikując sądy na blogach czy stronach internetowych swoich wydawców. Nawet jego wiersze przesiąknięte były ideą kontestacji i obalania autorytetów: Pisał o tym Hesse, lecz był słabym pisarzem („Ruiny ruin”) czy ja czytam Pessoę i tyleż jest pięknych i tłustych / błyszczących zdań z nazwiskami że wszystkie je sobie / elegancko pierdolę („Trututu błyszczy trąbka”).
Nie brakuje także bardzo dosadnych opinii o klasykach polskiej literatury, których Pułka, jeszcze jako student polonistyki, traktował niezwykle przedmiotowo. Część klasycznej poezji poddawał przeróbkom, nazywanym remiksami, jednak nie wszystkie wiersze klasyków okazywały się tak dobre, by w ogóle warto je było przerabiać. W swoim remiksowaniu Pułka nie widział bowiem aktu profanacji, lecz kreację stojącą w hierarchii sztuki cybernetycznej najwyżej. Pisze więc, pełen pychy, w „Lutowaniu wełny”: Pisze te swoje wiersze Barańczak, tak niemożliwie starając się, żeby wszystko błyszczało, wymyte, nawoskowane; tuninguje każdą strofę aż do komicznej przesady, zakłada spojlery wersom, no robi wszystko, żebyśmy nie zauważyli, że za każdym z utworów stoi banalna obserwacja opierająca się na podręcznikowym (trzecia gimnazjum) oglądzie świata […]. Barańczak przeminie, ślad po nim nie zostanie, będzie jak ten Jastrun – zaschnięty majonez.
O Różewiczu mówi Pułka z politowaniem Tadzio Różewicz, a jego wiersze nazywa glutami. On, dwudziestoczteroletni poeta z demiurgiczną mocą wszystkich literackich krytyków świata! Do swoich przeróbek nie dopuścił m.in. tomu „Niepokój. Wybór wierszy” Tadeusza Różewicza właś-
nie, gdyż go nudził sakramencko swoją skrzętnie skrywana egzaltacją, więc zabrał to tomiszcze do toalety. Nikomu, kto choćby w średnim stopniu miał do czynienia z twórczością Różewicza, o tematyce i randze tego tomu wierszy mówić chyba nie trzeba…
Na klasykach Pułka jednak nie poprzestaje. Do zbioru swoich internetowych felietonów dołącza bowiem „Ranking najgorszych młodych poetów 2008 roku”, czyli ranking piątki piszących makabrycznie słabe teksty, przy jednoczesnym zbieraniu za nie laurów. Poeta opisuje dalej ekspansję wierszowanego, dzielonego na równe, sprawied-
liwe strofy, gówna najwyższej próby. Wdziera się do prasy, brudząc papier i zlepiając strony, wygrywa konkursy, sponsorując herbatkę z cytrynką stawianą wianuszkowi wiernych apologetów, i wreszcie: kreuje trendy, których nijak spuścić w toalecie nie można. Mocno i odważnie, z zadziwiającą pewnością siebie i swojej wartości, niekoniecznie literackiej. Albo na wpół świadomie, po całonocnej libacji i podwójnej dawce haszu. Tego być może nie dowiemy się nigdy, bo Pułka wymyka się i ucieka przy każdej próbie klasyfikacji, nie pozwala sobie przypiąć jednej etykiety. Nigdy nie jest tylko krytykiem albo tylko ćpunem. Ale bez wątpienia zawsze jest poetą, nawet jeśli wielu będzie w jego nonszalanckiej kontestacji widziało tylko zbiór nonsensów niemających żadnego artystycznego uzasadnienia.
Jak mówić o sznyclach i chlebie? Jak podawać wodę?
To moje ciało – znoszące siebie samo – ono nie wie
Skąd; nie wie „w którą stronę?”
Rzadko się zdarza, by poetycki debiut licealisty spotkał się z tak dużym zainteresowaniem ze strony krytyki literackiej i czytelników, jak miało to miejsce w przypadku „Rewersu”. Na początku nieśmiały i zagubiony Pułka szybko zasłużył na miano enfant terrible polskiej sceny poetyckiej. Pod bujną czupryną i maską niewinnego aniołka chował się imprezowicz, dla którego żadne bariery nie miały racji bytu. Próbował wszelkich substancji, jakie pomóc mu miały w percypowaniu tego, co rzeczywiste z każdej możliwej strony, a swoje wrażenia z tych doświadczeń publikował w zbiorze felietonów internetowych „Z dragami wśród siebie. Wykłady z narkonautyki”. Daleko im jednak do narkotycznych opisów Witkacego, daleko do jakiejkolwiek większej wartości estetycznej. Wszak Pułka wyznaje, że zawsze wolał palić niż pisać…
Narkotyki nie były dla poety tylko rozrywką awanturniczego młodzieńca, jak się później okazało, miały zagłuszać jego wewnętrzne demony. Borderline, stany depresyjno-maniakalne, ból istnienia tak potworny, że odczuwalny każdą najmniejszą komórką ciała. Nieudana próba samobójcza. Oddział psychiatryczny Szpitala Specjalistycznego im. dr. Józefa Babińskiego – popularny „Kobierzyn”. Także tam Pułka pisał i publikował, z drwiną zadawalając czytelników łasych na kąski z psychiatryków. Samoświadomy i przenikliwy. Taki sam w swoich wierszach jak w życiu – wewnętrznie rozdarty, poszarpany, drżący. Percepcyjnie zachłanny, pragnący zobaczyć i wyrazić wszystko naraz. Paralaksa to bowiem nie tylko tytuł jednego z tomików Tomasza Pułki. To także, a może przede wszystkim, jego sposób bycia, pisania. Takim się właśnie wydaje jego postrzeganie rzeczywistości i siebie samego. Jest właśnie paralaksą, pozornym przemieszczeniem, efektem niepokrywania się dwóch obrazów, wynikającym z obserwowania obiektów z dwóch różnych kierunków. Tyle że u Pułki tych kierunków bywa znacznie więcej. Rozchwianie topograficzne jest niezmiernie ciekawe, bo poeta wymieszał je ze sporą dawką zmysłowego oniryzmu. Często obrazy nie pokrywają się, jak gdyby autor zmieniał swój punkt widzenia i patrzył co rusz z innej strony. Nic nie jest jednopłaszczyznowe i określone raz na zawsze do końca, obserwacja zdarzeń i stanów emocjonalnych odbywa się z co najmniej dwóch kierunków. Czasem „z”, „zza” czy „od spodu”, tak jakby Pułka podejmował próbę objęcia wszechrzeczy. Stąd być może specyficzna metaforyka, łatwość w czytaniu tych wierszy i trudność w zrozumieniu. Obserwacja świata miesza się z wchodzeniem z nim w dialog.
Czytając jego poezję, jesteśmy w kilku przestrzeniach naraz. Zupełnie jak dziewczyna z nożem w plecach z wiersza Świetlickiego – „troszeczkę na dywanie, troszeczkę na podłodze”. Nazwisko czołowego przedstawiciela pisarzy „pokolenia bruLionu” padło tu nie przez przypadek. Działalność grupy Perfokarta, a zatem i twórczość samego Pułki, przywodzi na myśl poprzednich wielkich buntowników. To oni po raz pierwszy odeszli od herbertowskiej liryki czynu i tradycyjnych schematów na rzecz osobistych doświadczeń, a dzieło literackie stanowiło dla nich połączenie słowa pisanego z tym wszystkim, co w dziele się już nie mieści, choćby z innymi wypowiedziami autorów. Jednak o ile poeci cybernetyczni narzędziem do walki z tym, co utarte i stereotypowe, uczynili formę, o tyle brulionowcy pragnęli szokować treścią, ukazując „przerażający bełkot francuskiego szaleńca, w którym nekrofilia, gwałt połączony z morderstwem księdza, profanacja ołtarza i hostii, odrażające okrucieństwo i fascynacja fekaliami łączą się w monstrualnych opisach, z których nie sposób zacytować choćby niewielkiego fragmentu […]. Zespół podstawowych dla naszej kultury wartości estetycznych, ideowych i moralnych został odrzucony na rzecz, najdelikatniej mówiąc, totalnej wolności artysty”. Ale nawet Marcin Świetlicki i Jacek Podsiadło byli tymi, których Pułka miał strącić z literackiego piedestału. Mimo łączącego ich wewnętrznego rozchwiania, poczucia osamotnienia i ontologicznej pustki. Także pomimo postrzegania negacji jako obrony życia przed konwencją i formą.
Nie sposób też pominąć w tym miejscu innego poety buntownika, do którego często porównywano autora „Rewersu”. Legenda życia i twórczości Rafała Wojaczka, bo o nim mowa, jeszcze przez długi czas będzie zapewne zestawiana z osobą Pułki. Bo polonistyka na Uniwersytecie Jagiellońskim, a później Wrocław, bo pijackie wybryki i szpitale dla obłąkanych, bo śmierć nagła i przedwczesna, bo poezja pełna neuroz i kontestacji. Wreszcie – bo podobna wrażliwość estetyczna i wewnętrzne rozdarcie. Obaj dążyli do rozprężenia wszystkich zmysłów w celu dogłębnego poznania wszelkich form bytu. Obaj buntowali się tyle przeciwko zbiorowości, ile w imię jej utraconej godności i tożsamości, protestowali przeciwko uwikłaniu jednostki w mechanizmy społeczne. Bo czyż estetyka szoku i obscenii u Wojaczka oraz zawiłość formy i hermetyczność przekazu doprowadzona do granic możliwości u Pułki to nie jedynie kamuflaż, potrzeba wartości, które są wielkie i wzniosłe? Bunt przeciw zarejestrowanemu i utrwalonemu porządkowi rzeczy i zjawisk.
Świata w poezji tych dwóch twórców też jednoznacznie określić nie sposób. Nie odpycha, ale też nie fascynuje. Wszystko zależy od relacji, w jakie wchodzi człowiek, one stanowią bowiem motor istnienia. Biologia funkcjonuje razem z romantyczną zadumą, chociaż u Pułki erotyka przedstawiona jest w sposób zdecydowanie bardziej subtelny, wręcz intymnie oniryczny. Nigdy dosłownie, zawsze towarzyszy jej aura niedopowiedzenia:
w swetrze odprowadzę cię pod dom i każę ci zamknąć oczy
a potem odejdę Widzisz to perwersyjne niedopowiedzenie?
tę otwartą paczuszkę herbatników ślad szminki na lustrze
w zgubionej toalecie albo małym kinie Tam gdzie fotele
schodzą pod ekran szumią włosy gdzie można się prześwietlić
Życie Tomasza Pułki było właśnie takim prześwietlaniem wszystkich i wszystkiego na wylot. Było też bezustanną kreacją, niekończącym się performancem. Wielu znajomych poety nawet wiadomość o jego śmierci wzięło za kolejny artystyczny projekt. Pułka nie popełnił, jak Wojaczek, spektakularnego samobójstwa w wynajętym wrocławskim pokoju. Bo przecież, mimo wszystko, drugim Wojaczkiem nie był. Zginął tragicznie, tonąc w Odrze. Właśnie wtedy, gdy powoli odżywał po przeprowadzce do Wrocławia. Zakochał się, zamieszkał z dziewczyną, pisał. Nikt go z tego przedstawienia nie wyrzucił, nie odszedł też sam. Po prostu opadła kurtyna. Nagle i jakże absurdalnie.
Maciej Borowicz na portalu natemat.pl tak odniósł się do śmierci poety, który z pewnością należał do kręgu autorów biblijnych, gdyż pisał spalony ziołem i napruty winem: „Czy smuci mnie śmierć Tomasza Pułki? Nie, nie bardzo. Tak jak wiadomość o wyroku TK w sprawie działek, o wysuszonych na śmierć Afrykańczykach […] tak samo śmierć Tomasza Pułki mnie nie dotyczy. Nie mam z nią nic wspólnego. Ona jest na pewno tragiczna i dotknie wiele osób, być może nawet dotknie przyszłość poezji polskiej. Nie dotknie jednak mnie. Jest mi smutno dlatego, że dowiedziałem się o istnieniu Pułki dziś wieczorem. Jakoś mnie to ominęło, jego poezja, obecność. Byłem zajęty w innych miejscach, była wojna, fitness, alkohol. Poezja Pułki mnie ominęła. I to mnie smuci”.
Nie sposób nie podzielać też kolejnej myśli Borowicza: „Smuci mnie to – pisze dalej autor – że media koncentrują moją uwagę na puszczeniu kolejnego bąka przez Kubę Wojewódzkiego, zamiast […] na tym, co mnie dotyczy naprawdę. Ileż pięknych rzeczy, jasna cholera, przelatuje mi koło nosa. Każdego dnia”.
Warto poznać świat Pułki, zwłaszcza jeśli także nam przeleciał koło nosa. Warto dać jej się uwieść lub ją odrzucić, bo nawet odrzucenie nie będzie jednoznaczne. Czytanie tej poezji jest podróżą przez wiele płaszczyzn i rzeczywistości. Czasem spokojną i dokładnie skalkulowaną wycieczką przez każdą z tych rzeczywistości z osobna, innym razem – łapczywym i zachłannym biegiem przez wszystkie naraz. W tym labiryncie pełnym paralaks i ślepych uliczek próżno by jednak szukać przewodnika. Pułka daje nam nieograniczoną wolność, nie chce prowadzić za rękę czy być strażnikiem własnych metafor. Stawia nas przed swoją twórczością samych, bez żadnej podpowiedzi. A on? Gdzie jego miejsce w labiryncie, który tak misternie zbudował? Czy odnalazł je właśnie, czy błądzi jak ci, którzy go czytają? W jakąkolwiek rzeczywistość zawędruje, będzie ona zapewne, jak cała dotychczasowa podróż, polipoetycko wieloznaczna.
przepisuję
odpowiednie ustępy Encyklopedii litera „m”
Młodość i mięso. Miłość i mak. Główka
Makowa. Wewnątrz galaktyka. Roślina
Prowadzi przez technologię do krwi.
Metafizyka przerasta siebie samą.
Kopie zapasowe metafizyki w mózgu.
W archive.org metalowej klatki.
Metal czy drewno? Natura ma wiele postaci.
Wakacje pełne intryg. Poezja mnie zbawi.
