Zupełnie inny podtekst niż kandydatura Cimoszewicza ma nominacja na konsula w Nowym Jorku Ewy Junczyk – Ziomeckiej i Anny Fotygi na ambasadora przy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Tutaj „deal” został zawarty przez Radosława Sikorskiego, pozostaje mieć nadzieję, że nie był to targ – poparcie jego kandydatury na sekretarza NATO w zamian za dyplomatyczne nominacje dla zaufanych współpracownic prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
O ile w przypadku Junczyk – Ziomeckiej nie ma wątpliwości, że jej dobre kontakty ze środowiskami polonijnymi i żydowskimi będą atutem w pracy konsularnej w Nowym Jorku, trudno też podważać jej kwalifikacje, to Anna Fotyga jest nominacją znacznie bardziej kontrowersyjną. PO, a także osobiście minister (wówczas jeszcze senator) Sikorski w dużym stopniu oparli walkę polityczną z PiSem oraz kampanię wyborczą na sprzeciwie, nazwijmy go „estetycznym”.
Anna Fotyga jest symbolem fatalnej polityki zagranicznej PiSu, po objęciu władzy rząd szczycił się „zmianą stylu” w tej dziedzinie i nie da się ukryć, że była to zmiana zauważalna. Fotyga zapisała się w pamięci jako osoba niesympatyczna, drętwa, nie potrafiąca nawiązać kontaktu z ludźmi. Media, nawet przychylne PiSowi, zgodnie ją krytykowały donosząc o jej małej decyzyjności i ogromnej podejrzliwości graniczącej z paranoją. Pamiętamy po szczycie UE, na którym uzgodniono przyjęcia Traktatu Reformującego jej niezgrabne uniki przed pytaniami przewodniczącego Komisji Zagranicznej Pawła Zalewskiego z jej własnej partii, dla którego był to zresztą początek końca przygody w PiSie. Pamiętamy jak bez zgody rządu i żadnych prerogatyw pojechała jako przedstawiciel kancelarii prezydenta negocjować z Amerykanami w sprawie tarczy antyrakietowej. „We wspólnocie plemiennej zostałaby ona wrzucona przez starszyznę do kotła i ugotowana” – tak skomentował to Stanisław Żelichowski. Nie miał z nią łatwego życia jej nowy zwierzchnik Radosław Sikorski, który po incydencie z tarczą ostro postawił sprawę – „Pani minister powinna zdefiniować swoją rolę: czy jest szefową kancelarii ponadpartyjnego prezydenta, czy ministrem spraw zagranicznych na wygnaniu, bo jeżeli to drugie, to będziemy jej odpowiadać jak polityk politykowi”. Wypowiedź, która zapowiada przyszłą bardzo owocną współpracę, czyżby teraz Nowy Jork z Fotygą i Junczyk -Ziomecką miał się stać prezydenckim rządem na uchodźstwie? Nic dziwnego, że po niespodziewanym odejściu Fotygi z kancelarii wszyscy odetchnęli z ulgą. Chyba najlepiej jej działalność podsumował Stefan Niesiołowski. „Cieszę się, że już jej nie będzie na stanowisku państwowym, bo robiła za dużo szkód wizerunkowi Polski. Szkodziła całym swoim zachowaniem, słowem, gestem i mimiką”.
Ciężko się z takiej nominacji, idącej pod prąd wszystkim deklaracjom z kampanii wyborczej wytłumaczyć, jednak przy konstytucji, która przyznaje prezydentowi rozliczne prerogatywy w polityce zagranicznej, w tym akceptację nominacji ambasadorskich minister spraw zagranicznych musi utrzymywać z głową państwa przynajmniej poprawne stosunki. Z psychologicznego punktu widzenia najlepszą drogą do serca Lecha Kaczyńskiego jest uhonorowanie pań, z którymi jest blisko związany.
Z punktu widzenia wizerunku całego rządu wobec sięgnięcia po Cimoszewicza i Hubner analogiczny ruch po prawej stronie pozwolił zapewnić niezbędną równowagę osłabiając pojawiające się głównie w konserwatywnej prasie oskarżenia o „zwrocie Platformy w lewo” i utrzymywać, że chodziło o nominacje czysto merytoryczne.
Choć nie powinniśmy dać się nabrać na tanie deklaracje pragmatycznych do bólu polityków powinniśmy zachować się jakbyśmy traktowali je poważnie. I trzymać ich za słowo.