Mechanizmy wolnorynkowe w coraz większym stopniu wkraczają do sfery politycznej. Coraz bardziej przypomina ona supermarket z dostępnymi w nim towarami wszelakiej maści. Towary te to różnego rodzaju koncepcje, pomysły bądź programy polityczne oraz – last but not least – sami politycy. W dobie konsumpcjonizmu i ludzkich poszukiwań najwłaściwszej drogi, która zaprowadziłaby człowieka współczesnego do szczęścia i dobrobytu, kiedy to otaczająca rzeczywistość zarzuca go tysiącami i milionami propozycji jak to szczęście i dobrobyt osiągnąć, również polityka staje się obszarem konsumpcjonistycznych poszukiwań, a politycy potencjalnymi produktami. Pojawia się w tym miejscu wiele niebezpieczeństw dla ludzkiej wolności oraz innych wartości, na których straży od zawsze stali liberałowie.
Współczesny świat
Żyjemy w czasach panującego konsensusu liberalno-demokratyczno-kapitalistycznego (zobacz: S. Drelich, Śmierć wielkich idei, „Liberté!”, nr III, s. 28-33); w czasach, kiedy to spór dotyczący liberalnych wartości, organizacji systemu demokratycznego i kapitalistycznie zdefiniowanej gospodarki został już zażegnany i ogranicza się co najwyżej do postulatów niewielkich korektur tego, jak ów liberalizm, demokracja i kapitalizm mają „wyglądać”; w czasach, kiedy to alternatywą dla liberalizmu jest liberalizm socjalny lub konserwatywny, a w ramach demokracji toczy się spór między zwolennikami systemu prezydenckiego a parlamentarno-gabinetowego czy też innych postaci pośrednich, zaś co do kapitalizmu – spór ten ogranicza się do sporu o zakres interwencjonizmu państwowego. Czasy te wydają się być mało ciekawe pod względem ideowym. Czasem okazują się być tak nudne, że zniechęcają nas ci, którzy o tym świecie chcą nadal dyskutować – niezależnie od tego, jaką postawę przyjmują: afirmującą czy krytykującą.
Świat człowieka współczesnego jest z jednej strony światem niesamowicie różnorodnym, spluralizowanym, otwartym na „inność”, „nowość” i „obcość”, z drugiej zaś – staje się coraz bardziej jednolity, a procesy uniformizacyjne z wolna rugują to, co pozostawało dotychczas lokalne czy też regionalne. Teoretycznie każdy z nas ma prawo do budowania swojej tożsamości zgodnie z własnymi przekonaniami ideologicznymi, światopoglądowymi, politycznymi czy religijnymi; każdy z nas może dorastać w tradycji swoich przodków, kultywować je i umacniać, pokazywać je światu zewnętrznemu, a także w ich ramach i według ich zasad wychowywać swoje dzieci. Każdy – idąc dalej – może zdecydować się na wyjazd do jakiegoś egzotycznego kraju, aby tam na nowo rozpocząć życie: w innym świecie, wśród całkiem obcych sobie ludzi, w zupełnie odmiennym środowisku. Jednak gdziekolwiek byśmy się nie znaleźli, niemalże wszędzie natkniemy się na jadłodajnie McDonalds’a, wszędzie spotkamy ludzi kierujących się podobnymi dążeniami i planami życiowymi, wszędzie żyć będziemy w podobny sposób, spożywając podobne jedzenie, kupując taki sam szampon do włosów czy płytę dvd, podobnie się ubierając, jak to zwykliśmy robić i do czego byliśmy przyzwyczajeni w naszym poprzednim miejscu zamieszkania.
Pluralizm i wielorakość współwystępuje z uniformizmem i jednolitością. Procesy globalizacyjne doprowadziły do tego, że świat skurczył się do rozmiarów „globalnej wioski” Marshalla McLuhana, w której wszelkie granice z wolna zanikają, a komunikowanie się z osobą zamieszkującą po drugiej stronie globu nie jest już najmniejszym problemem. Globalizacja w sferze ekonomiczno-gospodarczej sprawiła, że świat współczesny stał się jednym wielkim rynkiem towarów i usług. Zniesiono niemalże wszystkie bariery w handlu, co doprowadziło do tego, że kapitał może się dziś swobodnie poruszać po całym świecie, a granice państwowo-polityczne nie są już dla niego żadną przeszkodą. Kulturowa strona procesu globalizacyjnego to właśnie owa uniformizacja kultury i faktyczna jednolitość wzorców zachowań ludzi różnych kultur, wszystkich narodowości i bez różnicy na pochodzenie etniczne. Globalizacja na poziomie politycznym to nie tylko ów wspomniany wyżej konsensus liberalno-demokratyczno-kapitalistyczny, ale rzeczywiste współdziałanie państw i narodów będące skutkiem internacjonalizacji spraw i zadań politycznych będących dotychczas wyłączną domeną rządów państw narodowych, które coraz częściej wykonują niektóre swoje zadania za pośrednictwem organizacji i instytucji międzynarodowych, godząc się tym samym na ograniczenie swojej – bronionej dotychczas niczym życia – suwerenności.
Współczesne państwo nie jest już tym samym niezależnym, suwerennym i samodzielnym państwem narodowym z początków XX wieku czy nawet sprzed 50 lat. Minione dekady dowodzą, że pogłębiona współpraca międzynarodowa – choćby kosztem ograniczenia suwerenności państw narodowych – przynosi korzyści, zapewnia sprawne funkcjonowanie i rozwój gospodarek państw zaangażowanych w tę współpracę, umacnia związki międzypaństwowe i między poszczególnymi społeczeństwami oraz poprawia architektonikę międzynarodowych relacji. W konsekwencji taka sytuacja sprawia, że współczesny świat funkcjonuje bardzo stabilnie i harmonijne, a wiele konfliktów – m.in. zbrojnych – zostało bezpowrotnie zażegnanych lub ich rozwiązanie jest coraz bliższe. Groźby kolejnej wojny światowej lub wojny nuklearnej – choć nie należy ich bagatelizować czy tym bardziej przestrzegających przed nimi ośmieszać – wydają się czymś dalekim od rzeczywistości. Świat w dekadach po drugiej wojnie światowej, a później po upadku bloku komunistycznego radykalnie zmienił swoje oblicze.
Polityka doby globalizacji
Wraz z tym światem zmieniało się oblicze polityki, w szczególności zaś ów proces dokonał się w krajach liberalnej demokracji. Te zjawiska, które opisano jako przejawy bądź skutki procesu globalizacji, przełożyły się również na sferę polityczną i odmieniły ją nie do poznania. Jeśli przypomnieć sobie walki i spory jakie przed drugą wojną światową toczyli ze sobą socjaliści i konserwatyści czy szerzej: prawica i lewica, to okazuje się, że we współczesnej polityce nie ma już ani socjalistów, ani konserwatystów, ostali się sami centrowcy: liberałowie konserwatywni bądź liberałowie socjalni. Gdyby sięgnąć chociażby do podręcznika historii Polski okresu 20-lecia międzywojennego, to okazałoby się, że ówcześni działacze ruchu robotniczego i endecy pozostawali ze sobą w konflikcie, który trudno byłoby przezwyciężyć, i z którego nie dałoby się wyjść obronną ręką na drodze zawarcia jakiejś wersji – koślawego chociażby – kompromisu. Natomiast współcześni socjaldemokraci i konserwatyści bądź chadecy nie toną w takich antagonizmach, nie angażują się z takim zacietrzewieniem w spory polityczne i są bardziej skłonni do budowania porozumień.
Współczesna polityka przypomina współczesny świat. Niby mamy do wyboru szereg politycznych propozycji, cały wachlarz partii politycznych świadczący o tym, że rzeczywiście żyjemy w świecie różnorodnym i pluralistycznym, że także w politycznej sferze ów pluralizm współczesności jest jak najbardziej dostrzegalny. W rzeczywistości zaś wybieramy między politykami, którzy de facto nie różnią się za bardzo między sobą, którzy zgadzają się co do organizacji systemu politycznego i formy organizacji władz naczelnych państwa, którzy również w kwestii relacji między państwem a obywatelem mają niejednokrotnie taką samą opinię. Nie będzie przesadą, jeśli powiemy tutaj o nędzy współczesnej polityczności: nędzy programów politycznych, nędzy systemowych alternatyw, nędzy politycznej praktyki, nędzy charakterów i autorytetów. Krótko mówiąc: współczesna polityka jest nędzna, nie jest niczym więcej jak postpolityką.
Polityka w klasycznym jej sensie – tak jak to referował w swojej Polityce Arystoteles – to przede wszystkim działalność pro publico bono, czyli aktywność podejmowana przez jednostki, której celem miało i powinno być dążenie do realizacji dobra wspólnego oraz troska o to dobro. Państwo miało troszczyć się o to, aby obywatel łatwiej mógł osiągnąć szczęście i zadowolenie, jego zadaniem miało być ponadto takie moralne wychowanie poddanych, aby uczynić z nich lub po prostu pomóc im w staniu się „lepszymi” obywatelami i „lepszymi” ludźmi, pomóc im w staniu się jednostkami cnotliwymi. Nawet w politykę rozumianą na sposób nowożytny, w tę politykę zinstytucjonalizowaną i abstrahującą od wychowania człowieka, wpisany był konflikt o państwo i zasadnicze kierunki jego rozwoju. W całym swoim nakierowaniu na sankcje i zorganizowany system naczelnych organów państwa, polityka nowożytna nigdy nie była nudna, nie wiało od niej smętnym oddechem spokoju, wręcz przeciwnie: zasmucała – poza okresami wojen i dużych kryzysów społecznych – brakiem porozumienia i niechęcią zwaśnionych elit do słynnych porozumień ponad podziałami. Postpolityka nie przypomina więc polityki rozumianej tak, jak proponowali ją rozumieć klasycy myśli politycznej, nie przypomina nawet jej nowożytnej twarzy, którą nadali jej Machiavelli, Hobbes, Locke i wszyscy myśliciele oraz praktycy polityczni bliżsi czasom bieżącym.
Postpolityka to nic więcej jak sztuka bycia wybranym. Spory i konflikty doby postpolitycznej ograniczają się niemalże wyłącznie do kłótni o władzę i – co więcej – o władzę dla niej samej, nie zaś dla realizacji jakiegoś politycznego projektu. Era postpolityczna to czas kiedy politycy zabiegają o poparcie, gdyż pragną spełnienia swojej żądzy władzy i poczucia, że w ich ręce oddano losy milionów istnień ludzkich. Polityk doby postpolitycznej nie bierze jednak na siebie odpowiedzialności za losy swoich poddanych, on chce jedynie administrować państwem, które większość obywateli uczestniczących w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich przekazała mu niejako w tymczasową dzierżawę. Współczesny polityk – niczym dziecko, które upatrzyło sobie jakąś nową zabawkę – chciałby po prostu móc sobie trochę „porządzić”, „poadministrować”, „pobawić” się w tworzenie prawa i zarządzanie majątkiem publicznym. Postpolityk nie zadaje sobie pytań i nie stawia sobie celów, on komunikuje się z wyborcami i przekonuje ich, że najlepszym sposobem działania jest niedziałanie, najlepszym sposobem mówienia jest nic-nie-mówienie, najlepszymi propozycjami są te, które nic nie zmieniają, a najlepszymi reformami te, które pozostawiają wszystko w tym samym miejscu, zmieniając co najwyżej nazwy poszczególnych członów poddanych temu reformatorskiemu niedziałaniu.
Marketyzacja polityki i towaryzacja polityków
Współczesny polityk – czy też właściwiej: postpolityk – wpadł w sidła marketyzacji polityki i sam pozwolił, aby współczesna kultura globalizacji i konsumpcji uczyniła go towarem, który można sprzedać, kupić, użyć, wykorzystać, a w określonych sytuacjach nawet wyrzucić bądź złożyć na niego reklamację. Ideowo jednakowi – albo raczej: ideowo jednakowo jałowi – politycy są niczym batonik, który od drugiego batonika leżącego obok niego na regale różni się jedynie nazwą i opakowaniem. Obydwa mają taki sam skład i taki sam smak, żaden nigdy nas nie zaskakuje ani pozytywnie, ani negatywnie, nawet ich cena jest podobna lub wręcz taka sama. Pojawia się więc kluczowe pytanie: którego wybrać, który batonik kupić, na którego dziś mam ochotę, którego chcę posmakować? Smutna odpowiedź człowieka postpolitycznego będzie brzmiała krótko: to jest bez znaczenia, nie ma różnicy. Odpowiedź przykra, bo obnażająca to, że współcześnie, kiedy możemy wybierać między dziesiątkami wszelakich możliwości i propozycji, to w rzeczywistości nie mamy już żadnego wyboru. Decydujemy się zagłosować na Polityka X, ale przecież Polityk Y nie różni się od niego niczym poza opakowaniem, a Polityk Z do znudzenia przypomina dwu poprzednich.
Wybór polityczny dziś to wybór właśnie opakowania. Wybór polityczny dziś to wyłącznie wybór wizerunku, jaki jest nam, wyborcom, prezentowany za pośrednictwem środków masowego przekazu, który wyłania się z plakatów wyborczych i spotów, jakimi jesteśmy bombardowani podczas pochłaniających kolosalne kwoty pieniędzy kampanii wyborczych. Podejmujemy decyzję, ponieważ jakiś polityk wzbudził w nas sympatię podczas programu publicystycznego albo poczuliśmy żal, że redaktor owego programu tak źle tego polityka potraktował. W zasadzie to sami nie zastanawiamy się ani jaki jest program polityczny kandydata, którego zamierzamy poprzeć, i któremu chcielibyśmy powierzyć stery państwowej machiny, ani nawet czy w ogóle polityk ten ma jakiś program polityczny. Dlaczego się nad tym nie zastanawiamy? Bo niestety – czy tego chcemy, czy nie, i czy to się nam podoba, czy nie – człowiek postpolityczny nad tym się nie zastanawia.
Człowiek postpolityczny przyzwyczajony jest do kontaktu z mediami – z mediów czerpie większość swojej wiedzy o świecie, poranek w pracy rozpoczyna lekturą ulubionego informacyjnego portalu internetowego, w którym wybrano specjalnie dla niego odpowiednio okrojoną i wyselekcjonowaną porcję informacji z minionego i bieżącego dnia. Wśród tych informacji na pewno jakieś nazwiska osób kojarzonych jednoznacznie ze sceną polityczną pojawiają się częściej, inne pojawiają się nieco rzadziej. Współczesny człowiek wie, że skoro jakieś nazwisko częściej gości na portalach internetowych, to musi to być nazwisko kogoś znanego i rozpoznawanego, kogoś ważnego i zarazem skutecznego, musi to być nazwisko człowieka godnego zainteresowania, skoro media tak często się nim interesują. Postpolityczność to zgoda na to, aby media pomagały człowiekowi w dokonywaniu politycznych wyborów. I może pomoc taka nie byłaby niczym kontrowersyjnym, gdyby nie fakt, że człowiek postpolityczny godzi się, aby to media za niego ów wybór podejmowały, aby to one mówiły, kto jest wartościowy, a kto beznadziejny, aby uzasadniały swój wybór wedle tylko sobie znanych kryteriów i aspektów, on zaś pokornie pójdzie do urny wyborczej – jeśli oczywiście uzna to za odpowiednio ważne zadanie – i odda głos na tegoż właśnie kandydata.
Polityka zmarketyzowana, urynkowiona i przypominająca supermarket z politycznymi – czy raczej: postpolitycznymi – towarami zamyka człowieka na myślenie. Paradoksalnie, w tym liberalno-demokratycznym świecie, w którym zatriumfowały wolności i swobody wszelkiej maści, w którym prawnie umocowano swobodę myśli, poglądów, przekonań i dopuszczono wolność ich werbalizowania i postępowania w zgodzie z ich duchem, człowiek nie chce już myśleć. Nie chce myśleć, bo w zasadzie już nie musi, skoro przecież media myślą za niego. Postpolityczny wyborca ulega krótkotrwałym natchnieniom i chwilowym emocjom, poddaje się nagłym nastrojom i wyraźnym przeżyciom, nie rozważa kwestii dobra państwa czy społeczeństwa, właściwie nie interesuje się nawet tym, jaki wpływ jego wybór będzie miał na jego własne życie. Człowiek ten pozwolił sobie wmówić, że wystarczyło zadekretowanie jego praw, wolności i swobód, aby on od razu stał się wolnym człowiekiem. Tymczasem samo zadekretowanie i zalegalizowanie nie wystarczy, bo przecież wolność wymaga od człowieka, aby decyzje swe podbudował refleksją, by w dalszej kolejności wziął na siebie odpowiedzialność za skutki decyzji, jaką podjął. Wolność wymaga również, aby – jeśli człowiek zadecydował o własnym wycofaniu i nieangażowaniu – także w tym przypadku godził się na poniesienie odpowiedzialności za niedziałanie.
Ucieczka od odpowiedzialności
Odpowiedzialność jednak nie jest tym, o czym w mediach prowadzi się dyskusje. Temat odpowiedzialności nie dominuje w serwisach informacyjnych czy reklamówkach wyborczych. Ponieważ człowiek postpolityczny pozwolił, aby media stworzyły dla niego obraz polityki i polityków, ponieważ zgodził się przyjąć ten obraz i uznać za własny, ponieważ pozwolił, aby tak wykreowany obraz świata politycznego stał się zarazem światem prawdziwym, toteż i problem odpowiedzialności przestał być jego problemem. Liberalizm współczesny powinien przypominać człowiekowi o odpowiedzialności, jaką bierze na siebie, dokonując każdorazowo wyboru politycznego, powinien budzić tę odpowiedzialność i skłaniać do refleksji nad sensem i ewentualnymi skutkami podejmowanych decyzji. Jakie to jednak mogą być skutki, skoro przecież w epoce postpolitycznej jakiegokolwiek wyboru byśmy dokonali, to i tak zawsze wybieramy ten sam batonik, tylko różnie opakowany? Po co w ogóle rozmyślać o ludzkiej wolności, skoro ostatecznie wolność ta ogranicza się do wyboru jedynie opakowania? Czy w takim razie liberalna refleksja ma dziś w ogóle sens?
Zdecydowanie ma sens. W pierwszej kolejności chodziłoby o odbudowanie prawdziwie ideowej polityki liberalnej, jednoznacznie występującej przeciwko rozrastającemu się państwu, które coraz bardziej wkracza w życie obywatela i swoimi mackami ogarnia wszystkie niemalże sfery życia społecznego. To liberałowie odnieśli zwycięstwo i liberalny ład dominuje dziś w świecie Zachodu, jednak niektóre zdobycze zostały zaprzepaszczone, niektóre dążenia wstrzymane, niektóre osiągnięcia wykolejone. Postpolityczne państwo – nadal pod nazwą państwa liberalnego – rozrasta się i coraz bardziej przeraża co wrażliwszych liberałów, zaś media masowe i polityka zmarketyzowana stały się kolejnymi narzędziami w rękach postpolitycznych władz dryfujących w rzece administrowania. Liberalne pojęcia, jakimi się wszyscy posługujemy, trzeba odkurzyć i zrewitalizować, liberalne schematy, którymi myślimy i porządkujemy rzeczywistość, trzeba rozrysować nowym flamastrem, bo wyblakły już i zamazały się. Zadowoleni ze zwycięstwa wolności, oszołomieni jego wielkością i zasięgiem, zapomnieliśmy o konieczności ciągłej pielęgnacji tych ideałów, w szczególności zaś w czasach, w których nowe technologie na nowo tę ludzką wolność definiują. Odpowiedzialność za to, co udało się osiągnąć, za zdobycze liberalizmu, odzywa się w erze postpolitycznej i wzywa do przebudzenia się i podniesienia z letargu.
Skoro postpolityczny człowiek ma już do wyboru jedynie opakowanie, to może najlepszym dla niego wyjściem byłoby uświadomienie sobie tego, wyjście ze świata ułudy i ponowne rozważenie, czy aby na pewno nie oczekuje po sferze politycznej niczego więcej. Konieczne jest wyrwanie się ze stanu otępienia, w jaki wprowadza nas oglądanie telewizji i korzystanie z wszystkich możliwości, jakie daje nam Internet, aby zdać sobie sprawę, że bierna zgoda na postpolityczny dryf w efekcie będzie oddalała nas od liberalizmu i skazywała na łaskę bezideowych władz, zainteresowanych jedynie panowaniem i realizujących się poprzez samo administrowanie. Rozrost władzy powinien być dla liberała wystarczającym sygnałem do tego, że współczesność wymaga od niego jednak większego zaangażowania i większej refleksji. Musi on być również gotowy, aby w pewnych sytuacjach mówić „Nie”, aby protestować przeciwko tym krokom państwa, które w dalszej perspektywie mogą zamienić się w pęta czy nawet kajdany.
Liberał, który mówi „Nie”
Narzędzia marketingu politycznego pozwalają dzisiaj wielu politykom pokazać się od jak najlepszej strony, zbudować nowy wizerunek człowieka, który kiedyś mógł być niepopularny, mało medialny, nielubiany i w niewielkim stopniu charyzmatyczny. Odpowiedni dobór ubrania, kolorystyczna kompozycja i zestawienie ze sobą barw nastrajających pozytywnie czy budzących w obserwującym pewne emocje mogą zaciemniać rzeczywistość i budować świat alternatywny, nijak mający się do tego, jakim jest on naprawdę. Wyeksponowanie elementów programowych przyciągających uwagę wyborcy, epatowanie stereotypami i uprzedzeniami, uproszczenia i generalizacje, dychotomizowanie rzeczywistości społecznej i posługiwanie się innymi elementami kreacji gnostycko-manichejskich, to wszystko metody i techniki manipulacji potencjalnym wyborcą, zaś celem ich zastosowania jest wpłynięcie na konkretną decyzję wyborczą obywatela. Postpolitycy skupiają się dziś głównie na sferze marketingowej swoich kampanii, nie zaś na sferze polityczno-programowej czy nawet ideologicznej, gdyż te uznano właściwie za drugorzędne.
Nie chodzi jednak o to, aby próbować zawrócić kijem Wisłę i wyeliminować ze sfery politycznej te wpływy, jakie przyniosły nowe technologie, globalizacja, rozwój mediów i cyfryzacja kontaktów międzyludzkich. Można rozpaczać i popłakiwać w ciemnym kącie, można udać się na wewnętrzną emigrację, można też popełnić samobójstwo i uciec w zaświaty lub przynajmniej myślami przenieść się do jakiejś krainy wiecznej szczęśliwości (jakżeby innej, jeśli nie liberalnej), w jakiś mityczny „złoty wiek”. Nie będzie to jednak postawa nakierowana na przyszłość, postęp i zmianę. Chodziłoby raczej o wykorzystanie owych nowych technologii, globalizacji, mediów masowych oraz narzędzi wirtualnych do promowania wartości liberalnych i zachęcania do ich odnowienia. Liberałowie nie muszą być w defensywie – mogą zająć się budowaniem na nowo środowisk, dla których liberalizm będzie wyznacznikiem działania, a nie tylko nic nieznaczącą łatką, dla których liberalne wartości i ideały będą wskazówkami do konkretnych politycznych projektów, nie zaś wyświechtanymi frazesami, które głoszą dziś przecież wszyscy. Dlatego właśnie liberał współczesny, liberał żyjący w epoce postpolitycznej, musi umieć powiedzieć „Nie”.
Liberalne „Nie” nigdy jednakże nie może być „Nie, bo nie”. Mówienie „Nie” musi wiązać się z prezentacją jakiegoś „Tak”, jakiegoś racjonalnego i przemyślanego pomysłu na zmianę. Projektowana zmiana nie może być utożsamiana z obaleniem aktualnego porządku, jego radykalnym rozbiciem czy czymś tak nonsensownym, jak chociażby rewolucja liberalna (cokolwiek pojęcie to miałoby znaczyć). Celem ma być powolna, ewolucyjna zmiana, polegająca na stopniowym rugowaniu wpływu państwa z kolejnych sfer rzeczywistości społecznej, na rzeczywistym odbudowaniu prawdziwej wolności, odebraniu etatystom i socjalistom tych obszarów, które w czasach kryzysowych zagarnęli człowiekowi pod pretekstem pomocy, ochrony i troski o jego bezpieczeństwo. Należy przywrócić człowiekowi jego prawo do decydowania o samym sobie i o tym, w jaki sposób będzie żył, gdyż współcześnie coraz częściej staje się on jedynie jakimś trybikiem machiny państwowej, tak skomplikowanej, że nawet trudno mu ją zrozumieć, ogarnąć myślą, a czasami nawet odróżnić od tego, co niepaństwowe.
Postpolityczność to zgoda na to, aby zostało tak, jak jest teraz. Postpolityczność to ślepota motywowana strachem przed antypaństwowymi wrogami, którymi są zarówno terroryści, jak i anarchiści. Antypaństwowym wrogiem są w takim samym stopniu kryzysy gospodarcze i finansowe, jak niebezpieczeństwo katastrofy ekologicznej, efekt cieplarniany i wiele tego rodzaju zjawisk, dzięki którym współczesnym państwofilom udaje się ograniczyć nasze wolności i swobody, zbudować zorganizowany system kontroli wszystkich nas, nie tylko już w sferze publicznej, ale również w pracy czy we własnym domu. Największym problemem postpolityków jest właśnie to, że albo nie dostrzegają kierunku tych antywolnościowych zmian, jakie mają miejsce w niektórych społeczeństwach, albo zmiany te są im na rękę, bo dają im więcej instrumentów pozwalających kontrolować swoje społeczeństwa, albo obce są im wolnościowe wartości. Najsmutniejsze jednak byłoby przyjęcie, że żadna z powyższych odpowiedzi nie jest poprawna, a postpolitykowi po prostu wszystko jedno.
Polityka jako zabawa
Konsumpcjonizm doprowadził do tego, że współczesna polityka stała się targowiskiem, na którym możemy zakupić wszystko to, na co aktualnie mamy ochotę. Postpolityka jest właściwie dla współczesnego człowieka czymś w rodzaju gry komputerowej albo filmu sensacyjnego. Nudna i nic w niej nowego czy nadzwyczajnego, bo przypomina wszystkie inne gry wideo i wszystkie inne filmy sensacyjne, jakie dotychczas oglądaliśmy (a przecież oglądaliśmy ich niezliczoną ilość), ale jednak wciągająca i bardzo absorbująca. Niczym gra wideo wymaga od nas mechanicznych, niemalże instynktownych reakcji – najczęściej chodzi o to, abyśmy ocalili swoje życie albo uratowali cenne dla nas dobra, a niczym film sensacyjny – budzi milczenie, unieruchamia, odgania wszelkie myśli, wątpliwości, smutki, rozterki. Postpolityka jest kolejną rozrywką, jaką serwuje nam ponowoczesna kultura, zaś postpolitycy swoimi występami przed kamerami telewizyjnymi, widowiskowymi kłótniami w studiach programów publicystycznych i tańcami z kartkami w rękach w trakcie konferencji prasowych organizowanych w sprawach życiowych i błahych przekonują nas jedynie, że rzeczywiście tak jest, że polityka to nic poważnego, nic wielkiego, tylko kolejny i jeden z wielu sposobów spędzania wolnego czasu.
Część ludzi postpolitycznych decyduje się na uczestnictwo w tej politycznej farsie: część ze względu na swoje obywatelskie poczucie o konieczności minimalnego chociaż zaangażowania się w proces polityczny; część została przekonana przez media lub przez postpolityków za pomocą tychże mediów o tym, że ich głos jest ważny i muszą powiedzieć, co myślą, wrzucając do urny odpowiednią kartkę wyborczą; pozostali zaś chodzą do wyborów z przyzwyczajenia i właściwie trudno im odpowiedzieć, dlaczego. Duża jednakże grupa pozostaje w domu: jedni w poczuciu, że i tak nie są w stanie nic zmienić; drudzy pałają niechęcią do całej sfery politycznej, w szczególności zaś do politycznych elit, na których wielokrotnie zdążyli się zawieść; pozostali w ogóle się nad tym nie zastanawiają. W wysoko rozwiniętych państwach liberalno-demokratycznych zauważa się postępujący proces narastania wyborczej absencji i znudzenia życiem politycznym. Niewątpliwie jest to owoc ery postpolitycznej: tej nudnej i – wydaje się – niezmiennej, przytłaczającej swoją stabilnością i zasmucającej jałowością. Ci nieobecni wydają się mówić: „Ja nie chcę się w to bawić, niech inni się bawią”.
Polityka jednak to przecież nie jest zabawa, a w każdym razie nie tylko zabawa. Nie jest to nieszkodliwa gra towarzyska, w której zwycięstwo kosztuje tylko chwilową radość albo butelkę piwa, o którą przed samą grą założyliśmy się z kolegą; nie jest to monopol czy eurobiznes, w których bawimy się sztucznymi pieniędzmi i układamy na planszy drewniane czy plastikowe hoteliki; nie jest to też poker rozbierany. choć może już nie będę tłumaczył, dlaczego. Polityka – niezależnie od tego, czy w wersji klasycznej, nowożytnej czy ponowoczesnej – nadal dotyczy zarządzania wielką grupą społeczną, administrowania całym zorganizowanym systemem, który powołany został, aby każdej jednej osobie wchodzącej w skład tej wielkiej grupy społecznej zapewnić bezpieczeństwo i chronić jej jednostkowe prawa i wolności. Pod tym względem zmieniło się niewiele albo nawet nie zmieniło się nic. Dlatego właśnie współczesność wymaga, aby liberał na nowo upomniał się o swoje naturalne prawa, aby domagał się ochrony jego życia, wolności i własności, aby potrafił zaprotestować, kiedy ktoś będzie usiłował mu te prawa ograniczać. Liberał w epoce postpolitycznej ma być ostrożny i nie pozwolić, by ponowoczesność oślepiła jego wolnościowy zmysł.