Pamiętam taki przypadek, kiedy firma zajmująca się przyciąganiem inwestorów do naszego kraju prowadziła rozmowy z potencjalnie zainteresowanymi firmami, które zadawały mnóstwo pytań i kiedy doszło do ostatecznego wyboru padły pytania takie jak „czy macie operę?”.
Dwa lata temu na Wrocław Global Forum nazwał Pan Stany Zjednoczone i Europę “G2 świata”, dzisiaj porównał je Pan do “katamaranu na wzburzonych wodach”. Czy uważa Pan, że mamy obecnie do czynienia z faktycznym przesuwaniem się centrum świata czy to tylko sztorm, który minie?
Mam nadzieję, że to tylko sztorm, który minie i że uda nam się zachować integralność Europy w czasie tego sztormu. Jeżeli mówimy o więzi między Ameryką a Europą to wydaje mi się, że fakty mówią same za siebie, dane dotyczące handlu nie skłaniają do sceptycyzmu. Generalnie rzecz biorąc nastroje są dość sceptyczne, a to prawdopodobnie wcale nie najlepszy pomysł poddać się takiemu przygnębiającemu trendowi, który donikąd nas nie zaprowadzi. Oczywiście istnieją wspólne cechy i interesy, które pewnie łatwiej zaobserwować patrząc na Stany Zjednoczone i Europę z zewnątrz jako na część wolnego świata. Wciąż wierzę w siłę przyciągania, w liberalny model wolnych społeczeństw, przy czym jest to najlepszy model ułatwiający wyzwolenie kreatywności i talentów wśród ludzi, myślę, że to najbardziej przekonujący argument na to, że powinniśmy trzymać się razem i się nie poddawać.
Czyli uważa Pan, że bez względu na kryzys acquis Atlantic jak je Pan nazywa, wciąż istnieje i będzie istnieć?
Tak. Chociaż z drugiej strony uważam, że te wartości powinny przekładać się na alokację zasobów i polityczną wolę. I tutaj muszę wyrazić swoje wątpliwości, ja tej politycznej woli nie widzę. [W panelu dyskusyjnym] w ogóle nie zajęliśmy się ważnym i powiedziałbym niepokojącym trendem spadku wydatków na obronę w Europie. Myślę, że zbliżamy się do decydującego momentu, coraz więcej wydatków NATO koncentruje się po drugiej stronie Atlantyku. Myślę, że to niepokojące, wspólnota wartości i wspólne interesy nie przekładają się na działania, finansowanie ani polityki. Podobnie brakuje determinacji w tworzeniu strefy wolnego handlu po obu stronach Atlantyku, podejmowane są próby – pamiętam układ TAFTA w latach 90-tych, teraz Porozumienie o Wolnym Handlu, dialog, który ciągle się toczy i rozsądne rekomendacje – ale chciałbym zobaczyć polityczną wolę wprowadzania tych rekomendacji w życie.
Podkreślił Pan wagę zachowania liberalnych wartości w gospodarce, biorąc pod uwagę to, co się dzieje – programy pomocowe, demonstracje przeciwko oszczędnościom, popularność polityków socjalistycznych takich jak Francois Hollande – czy uważa Pan, że Europa może wiarygodnie promować te liberalne wartości?
Polityka powinna w Europie zająć właściwe sobie miejsce. Źródłem frustracji, która wyraża się w trendach, które Pani przed chwilą opisała, jest to, że w Europie nie mamy elastycznego modelu integracji, a politykom bardzo trudno powiedzieć swoim wyborcom, że właściwie nie ma żadnego wyboru, musimy zrobić to i to. Nie ma znaczenia czy jest to narzucone przez Komisję, przez Europejski Bank Centralny czy przez rynki, tak czy inaczej trudno uprawiać politykę, która powinna opierać się na wyborach, a tych prawdziwych wyborów właściwie nie ma, więc to ślepa uliczka. Moim zdaniem musimy poważnie myśleć o tym, żeby nie brnąć ślepo w jeszcze mniej elastyczny model integracji, który może wyglądać dobrze na papierze, ale nie ma szans na przetrwanie jeżeli nie będzie poparty przez ludzi. Nie ma żadnego technokratycznego rozwiązania obecnych wyzwań, powinno się otwarcie mówić o prawdziwych alternatywach. Oczywiście każdy zadłużony kraj i społeczeństwo powinno mieć realny wybór, zawsze taki wybór powinien istnieć. Problem pojawia się wtedy, gdy rozwiązania instytucjonalne i przepisy prawne taki wybór ograniczają. Moje kluczowe pytanie jest takie – mówimy o politykach, ale czy to są naprawdę wciąż politycy? Nie mają zbyt wiele przestrzeni do manewrowania, a to powinno być podstawą polityki w demokracji liberalnej.
To nie jedyny problem, z jakim boryka się obecnie Europa. Finansowy kryzys w strefie euro to jedno, jego konsekwencje to co innego. Mam na myśli groźby, które pojawiają się wewnątrz Europy, takie jak wzrost populizmu czy nacjonalizmu – wystarczy wspomnieć ogromny sukces partii Złoty Świt w ostatnich wyborach w Grecji. Jak Pana zdaniem Europa będzie sobie radzić w tymi wyzwaniami w najbliższej przyszłości?
To o czym Pani mówi to są konsekwencje przyczyny źródłowej, czyli braku przestrzeni czy wyborów w polityce. W takiej sytuacji wydaje mi się, że frustracja stanowi podatny grunt dla tego typu uproszczonych rozwiązań. Powinniśmy więc zająć się tą przyczyną źródłową, a nie koncentrować się na radzeniu sobie z jej konsekwencjami. Rozwiązaniem jest stworzenie większej przestrzeni dla politycznych wyborów. Europejska integracja jest zbyt cenna, żeby ją zniszczyć tylko po to, żeby utrzymać osiągnięty już stopień sztywnej integracji, tak mi się wydaje.
A co z Europą Środkową w obecnej sytuacji? W jednym z wywiadów powiedział Pan, że to historia sukcesu – success story – którą po prostu trudno nam sprzedać za granicą. Gdy przegląda się dzisiaj zagraniczne gazety widoczne są informacje o Jobbiku, o skandalu Gorilla czy w Pańskim kraju aferze Davida Ratha. Co można zrobić, żeby poprawić wizerunek Europy Środkowej, a co za tym idzie umocnić jej pozycję?
Po pierwsze, wciąż żyjemy w innych czasach. Kiedy nasz sukces został ukoronowany przyjęciem do Unii Europejskiej, państwa członkowskie tzw. starej Europy wcale nie podzielały naszego poczucia sukcesu. Nawet w Niemczech, które skorzystały na rozszerzeniu najbardziej, nie było poczucia triumfu w takim sensie, że to prawdziwy sukces, który pomoże rozwiązać problemy niemieckiej gospodarki. A powiedziałbym, że to był większy sukces – w kontekście gospodarczym – niż zjednoczenie Niemiec, które było pierwszym rozszerzeniem. Tak więc nie ma zsynchronizowanego czasu percepcji. Teraz musimy sprzedawać sukces w czasach, kiedy nastroje Europy są z tym sprzeczne, a jednocześnie sami zmagamy się z problemami w naszych krajach, więc nasze świadectwo to nie laurka z samymi piątkami. Dopiero gdy Europę Środkową porówna się z krajami, które nadal są poza UE zauważa się dużą różnicę. Kiedy rozmawia się z ludźmi z Ukrainy czy Serbii – żeby wymienić tylko te dwa kraje – myślę, że można sobie uświadomić, że oni wciąż postrzegają Europę Środkową jako sukces. Problem polega na tym, że wraz z upływem czasu sami musimy implementować mechanizmy oszczędnościowe, nasi obywatele nie mają już tego poczucia. Myślą sobie raczej – okej, czy my naprawdę idziemy naprzód? Patrzą na swoje pensje, na wzrost cen, na tego typu rzeczy. To oczywiście wpływa na politykę w naszych krajach. Nadal jednak uważam, że rozwiązaniem jest bliższa współpraca w Europie Środkowej, wykorzystanie szans w naszym regionie, zwiększony wolumen handlu ponad granicami państw, rozwijanie kontaktów i korzystanie z okazji, jakie się nadarzają w związku z członkostwem w UE. Wciąż sprawia mi przyjemność przekraczanie granic bez kontroli paszportowej i widzę w tym wiele szans. Oczywiście wiąże się to również z pewną odpowiedzialnością, musimy bliżej współpracować, bo otwarte granice można wykorzystywać nie tylko pozytywnie, ale też negatywnie – to nie jest jednak powód, żeby nie wykorzystywać tego potencjału. Dlatego też kiedy myślę o współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej, myślę bardziej o potencjale wewnątrz niż o grupie lobbującej w Brukseli. Nie umniejszam jej znaczenia, po prostu podkreślam, że to świetna platforma koordynacji działań, a nie tylko marka w Brukseli. Istnieje po to, żeby ułatwiać współpracę we wszystkich sektorach pomiędzy naszymi krajami i myślę, że drzemią w niej ogromne możliwości. Wierzę, że powinniśmy tę współpracę promować, między Pragą a Warszawą jest atmosfera kreatywnego myślenia jak wykorzystać istniejące szanse i naprawdę wierzę, że czesko-polska współpraca jest mechanizmem napędzającym regionalną współpracę.
W kontekście Afganistanu podkreślał Pan, że kraje Europy Środkowej muszą w swojej polityce zagranicznej wyjść poza region. Jak to wygląda teraz? Czy powinniśmy koncentrować się na regionie jak Pan powiedział przed chwilą czy wychodzić również poza region – iść w obu kierunkach?
Musimy robić i to i to. W obu przypadkach członkostwo w UE i NATO umożliwia nam więcej działań. Podam Pani kilka przykładów. Jeżeli chodzi o obronę, przed szczytem NATO w Chicago zdołaliśmy przygotować wspólną deklarację i plan współpracy regionalnej w zakresie obrony. Myślę, że to wyraźny przykład tego, że członkostwo w NATO pozwala nam bliżej współpracować na tej płaszczyźnie. Inny przykład dotyczy działań zewnętrznych, w Afganistanie jesteśmy obecni nie tylko militarnie, ale zajmujemy się również odbudową. W przyszłym tygodniu zaczyna się pierwszy cykl zajęć, w ramach których chcielibyśmy przekazać doświadczenia ludzi, którzy jako cywile zajmowali się odbudową w Afganistanie osobom, które będą uczestniczyły we wspólnych misjach cywilnych i wojskowych, które będą misjami przyszłości – to kolejny przykład na to, jak możemy współpracować między sobą, wymieniać doświadczenia jednocześnie wychodząc poza region. Kolejnym polem, na którym mamy do czynienia z cenną współpracą – i powiedziałbym, że wspólny dla nas jest etos wynikający z tego – jest tzw. transition assistance, czyli dzielenie się doświadczeniami z okresu transformacji z krajami, które właśnie przechodzą transformację albo które jeszcze jej nawet nie rozpoczęły, w zeszłym roku te procesy zaczęły się w Północnej Afryce, krajach Maghrebu. Nie powinniśmy przesadzać z podobieństwami, ale doświadczenia społeczeństw z Czech, Słowacji, Polski, Węgier czy krajów bałtyckich w ostatnich 25 latach są cenne, zwłaszcza jeżeli chodzi o transformację całego systemu. Powinniśmy być aktywni, nie powinniśmy się wstydzić naszych doświadczeń, a to, że możemy się nimi dzielić z innymi implikuje uznanie dla naszego sukcesu.
Moje ostatnie pytanie dotyczy atrakcyjności regionu dla inwestorów zagranicznych. Jak Pan wspomniał, w Polsce jest najwięcej inwestycji, ale to Czechy mogą się pochwalić największą ilością inwestycji per capita – co Pański kraj robi, aby przyciągnąć inwestorów i co można zrobić w przyszłości, aby zwiększyć atrakcyjność regionu pod tym względem?
Próbowaliśmy różnych rozwiązań – zachęty dla inwestorów, ulgi podatkowe. Pamiętam, że w połowie lat 90-tych rząd przyjął tego typu rozwiązania mając wrażenie, że bez nich na pewno przegralibyśmy rywalizację o inwestorów. Na pewno miały jakiś wpływ, ale to co się liczy na dłuższą metę to polityczna i gospodarcza stabilizacja oraz jakość życia – wraz z inwestycjami zawsze pojawiają się też ludzie. Pamiętam taki przypadek, kiedy firma zajmująca się przyciąganiem inwestorów do naszego kraju prowadziła rozmowy z potencjalnie zainteresowanymi firmami, które zadawały mnóstwo pytań i kiedy doszło do ostatecznego wyboru padły pytania takie jak „czy macie operę?”. I myślę, że w tym przypadku fakt, że w Pradze jest niezła opera, miał znaczenie. Tak więc są konkretne wskaźniki, ale są też drobniejsze rzeczy dotyczące jakości życia, oczywiście znaczenie ma również biurokracja w danym kraju i z tego punktu widzenia afery, które wspomniała Pani wcześniej nie pomagają. Myślę, że musimy wykreować wizerunek kraju, który jest w stanie dobrze zarządzać i efektywnie rządzić. To nasza praca domowa.