Polska będzie nadal wspierać swoich sąsiadów w staraniach o członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Nie będzie jednak to łatwa droga. Unijny projekt „Partnerstwa Wschodniego”, zakłada daleko idącą kooperację i współpracę. Ukraina w tym gronie jest z pewnością w najlepszej pozycji, co nie znaczy, że będzie jej łatwo. Zniszczona Gruzja, czy wciąż autorytatywnie rządzona Białoruś – pomimo wielu oznak odwilży – są o lata świetlne od integracji z zachodem. W porównaniu do nich, Ukraina jako współorganizator trzeciej co do wielkości imprezy sportowej na świecie (Euro 2012), ma również unikalny potencjał, który trzeba wykorzystać.
Wspierania sąsiadów leży w interesie Polski. Daleka nam jest do doktryna „bliskiej zagranicy”, którą głosi prezydent Miedwiediew. Nasze zainteresowanie krajami byłego ZSRR, nie ma nic wspólnego z breżniewowskim ograniczaniem suwerenności, do czego notabene prowadzi przyjęcie założeń doktryny prezydenta Rosji. Polska chce utrzymać wpływy na wschodzie, aby tamtejsze państwa wspierać a nie kontrolować. Oferta jaką ma zachód dla Ukrainy jest aksjologicznie najatrakcyjniejsza, co nie znaczy, że jest bezwarunkowa.
Zmiana koniunktury
Czasy gdy Warszawa była bezwarunkowym rzecznikiem Kijowa i Tbilisi, odeszły wraz z upadkiem idei „IV RP”. Co prawda, nadal linia ta jest propagowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jednak ze względów konstytucyjnych nie stanowi ona głównego nurtu w polskiej polityce zagranicznej. Ta jest prowadzona przez duet Sikorski – Tusk, który sjest bardziej powściągliwy w ocenie zachowań naszych partnerów. Minister spraw zagranicznych wypowiedział się na ten temat, podczas posiedzenia Rady Atlantyckiej w Waszyngtonie, gdzie wygłosił wykład pod tytułem „Obietnica Obamy. Spojrzenie z Europy”. Mówił w nim o potrzebie dialogu z Rosją, jednocześnie zaznaczając, że NATO nie wycofa się z obietnic danych Gruzji i Ukrainie, chociaż wszyscy są świadomi, że „nie będą one prędko członkami paktu”.
Przerzucenie akcentów jest jak najbardziej słuszne. Powinniśmy wymagać od Kijowa znacznie więcej niż kiedyś, gdyż cele jakie sobie stawiają Ukraińcy są niezwykle ambitne. Członkostwo w najpotężniejszym militarnym pakcie w historii świata, którego państwa rocznie wydają na zbrojenia ponad 800 mld$ i w unikatowym projekcie ponadnarodowej organizacji, zrzeszającej najbogatsze kraje Starego Kontynentu jaką jest Unia Europejska, wymagają niezwykłego wysiłku. O wiele większego niż ten, jakiego musiała dokonać Polska, która nigdy nie była częścią ZSRR, nie miała problemów narodowościowych i separatystycznych. Gdy Polska formowała zalążki państwa demokratycznego, Ukraina nie była jeszcze nawet niepodległa a do dzisiaj tego statusu odmawia jej się w kręgach rosyjskich elit – czyni tak między innymi mer Moskwy Jurii Łużkow, ale także premier Putin. Ukraina nie miała również zbyt sprzyjających do tego okoliczności. Gdy G.H.W.Bush przemawiał w 1991 roku do Ukraińców, wprost opowiadał się za pozostaniem tego kraju w ramach ZSRR. Mówił: „Wolność nie jest tym samym co niepodległość”. Na szczęście historia okazała się odważniejsza od amerykańskiego prezydenta, którego ówczesne przemówienie zostało okrzyknięte przez jednego z publicystów New York Timesa – Williama Safire`a – „Kurczakiem po Kijowsku”. Ukraińcy sami zadecydowali o swoim losie, wzięli go w swoje ręce i tego samego należy się po nich spodziewać obecnie.
Polska nie wniesie nikogo na swoich barkach do Unii Europejskiej, tak jak nie robiły tego Niemcy, które gorąco popierały nasze członkostwo. Klucz do dobrobytu – który utożsamiamy z UE – naszych słowiańskich sąsiadów, leży przede wszystkim w ich rękach. Warunkiem sine qua non członkostwa, jest stabilność demokracji, finansów publicznych i – co jest równie ważne – stabilność sceny politycznej. Każda struktura, pakt czy organizacja chce wychodzić z rozszerzenia wzmocniona i silniejsza. Ukraina Anno Domini 2009 tego nie gwarantuje.
Alternatywa, jak pisałem, nie jest kusząca. Rosja pod swoje skrzydła – Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym – przyjmie każdego, nawet nieuznawane na arenie międzynarodowej Osetię Pd. i Abchazję. Jest to droga, którą promuje Wiktor Janukowycz, który między innymi nawoływał w zeszłym roku do uznania niepodległości tych republik. Na szczęście głosy te zostały zignorowane i uczyniła tak tylko Nikaragua i Autonomia Palestyńska. Do dzisiaj nie zrobiła tego nawet Białoruś.
Sercem na Majdanie
Jednak do momentu kryzysu gazowego na osi Bruksela – Kijów – Moskwa, niemal wszyscy w Polsce żyli w „oparach pomarańczowej rewolucji”. Było to paradoksalne, ale gorąco popieraliśmy prezydenta Juszczenkę w każdym jego ruchu, niezależnie jak był on odbierany na Ukrainie. Koniec końcem, przywódca z Majdanu ma poparcie społeczne w okolicach błędu statystycznego. Podobne poparcie miał Leonid Kuczma u schyłku swojego rządzenia. Ta taktyka nie zdała egzaminu, bo zarówno Saakaszwili jak i Juszczenko tracą poparci w kraju. W siłę rośnie polityczna opozycja, która głośno protestowała przeciwko polityce przywódców, którą my z kolei tak bezgranicznie i bezkrytycznie popieraliśmy. Chcemy na siłę wciągnąć ich do NATO, co jest niestety sprzeczne z intencją większości społeczeństw. Ukraińcy różnią się od swoich prozachodnich elit, w badaniu przeprowadzonym przez Research&Branding Group, 42,1% ankietowanych odpowiedziało, że największą sympatią darzy Rosję! W pierwszej trójce nie znalazła się o dziwo Polska – co przeczy stereotypowi o wielkiej wdzięczności za wsparcie podczas Pomarańczowej Rewolucji. Kolejne miejsca zajęły Białoruś (31%) oraz Niemcy (14,1%). Najbardziej nielubianym państwem świata okazały się Stany Zjednoczone (21,5%) a Rosja zajęła drugie miejsce (10,2%). Jest to ogromny rozdźwięk między tym co sądzi naród a tym co czyni klasa polityczna, głównie za sprawą prezydenta Juszczenki.
W ostatnich tygodniach kryzys wymknął się rządowi spod kontroli. Zabrakło pieniędzy na rachunki, w wyniku czego odcięto prąd 72 jednostkom wojskowym a to zagroziło bezpieczeństwu całego kraju. Problemy z prądem występowały również w szkołach, urzędach a nawet na przejściach granicznych z Polską. Według Państwowego Komitetu Statystycznego, w grudniu na Ukrainie było zarejestrowanych prawie 850 tysięcy bezrobotnych. Prezydent Juszczenko przewiduje, że niebawem bezrobocie skoczy trzy krotnie i osiągnie liczbę 3,5 mln. Wszystko to na skutek spadku popytu na wyroby ukraińskiego przemysłu. Eksport wyrobów metalurgicznych odpowiada za 40% wpływów do budżetu. „Ukrainska Prawda” niedawno donosił, że państwo ma tak wielkie problemy z płynnością finansową, że zagrożone są nie tylko emerytury i wypłaty dla obywateli, ale nawet dla parlamentarzystów. Na to wszystko nakłada się szalejąca od miesięcy inflacja – w styczniu 22% – i permanentny kryzys polityczny.
Nastroje polityczne podgrzewane są przez coraz liczniejsze protesty społeczne. Kilka tysięcy mieszkańców Kijowa protestowało przeciwko działaniom stołecznych władz. Nie podobały im się podwyżki opłat komunalnych
a także problemy z terminowym wypłacaniem pensji w przedsiębiorstwach państwowych. Media informują o kolejnych akcjach protestacyjnych, jak chociażby ta przeprowadzana w Lwowie, Łucku i Charkowie przez Związek Przewoźników Samochodowych. Rząd ustępuje przed protestującymi – cofnięto podwyżkę opłat drogowych – co może tylko zachęcić kolejne grupy do stawiania nowych żądań. Spauperyzowane społeczeństwo to potencjalny elektorat polityczny, który z całą pewnością zostanie wykorzystany w nadchodzącej kampanii wyborczej.
Po kryzysie gazowym
Porozumienie podpisane przez Rosję i Ukrainę, było bardzo smutnym widowiskiem. Zakończyło formalnie wojnę, na której obie strony straciły, zarówno wizerunkowo jak i gospodarczo. Nieporozumieniem jest mówienie kto wygrał, można to co najwyżej rozpatrywać w kwestiach kto mniej na tym stracił. Mniej straciła Ukraina, pomimo to, że podpisane porozumienia są jednoznacznie niekorzystne. Ukraińcy twierdzą, że w 2009 roku będą płacić średnio 230$. Jest to o 10$ więcej niż prognoza dla Europy Zachodniej. W porozumieniu czytamy, że cena będzie o 20% niższa niż rynkowa. Brzmi świetnie dopóki nie zobaczymy, że cena bazowa dla Ukrainy jest na stałym wysokim poziomie. Cena gazu np. dla Polski jest powiązana z ropą, a to przy obecnej cenie baryłki ropy sprawia, że w przyszłym roku możemy nawet płacić 170-180$ za 1000m3 gazu. Udało się jednak oddalić w czasie negatywne konsekwencje porozumienia. Ukraina ma dużo gazu zakupionego po starej cenie 180$, dlatego zakupi w 2009 roku mniej [40mld m3] niż rok wcześniej [55mld m3] co zniweluje podwyżkę. Do tego zakupiono gaz [11mld m3] od RUE po cenie 167$. Udało się jej również nie dopuścić do stworzenia międzynarodowego konsorcjum zarządzającego ukraińskimi gazociągami.
Destrukcyjna polityka Kremla
Rosja po raz kolejny okazała się nieprzewidywalna. Polityka tandemu Putin – Miedwiediew poniosła porażkę. Rosja jest relatywnie biednym i zacofanym krajem, uzależnionym od ceny ropy na światowych rynkach. Kreml jest jednocześnie największym pracodawcą w Rosji, który utrzymuje i przekupuje społeczeństwo perspektywą względnej stabilizacji. Niemniej jednak robi wszystko, aby jej unikać. W obliczu kryzysu gospodarczego, moskiewscy włodarze powinni dbać o każdego inwestora, aby lokował dolary w tym kraju. Zamiast tego, Putin rozjeżdża Gruzję, odcina gaz Ukrainie, prześladuje biznesmenów i nic nie robi, aby ukrócić korupcję. Według badań instytutu Gallupa, 74% Rosjan uważa, że korupcja jest „szeroko rozpowszechniona” w ich kraju.
Inflacja w 2008 roku osiągnęła 13,3% – przy zakładanym wzroście o 8% – znacząco osłabiła się rodzima waluta, tracąc przez rok ponad 30%. Rezerwy walutowe Rosji na koniec 2008 roku spadły do ok. 440 mld USD wobec prawie 600 mld USD cztery miesiące wcześniej. Eksperci przewidują, że do końca jesieni, nie zostanie już z nich nic. O jedną czwartą (39,5 mld $) zmniejszyły się wpływy do budżetu z podatku VAT, a na ratowanie zadłużonych przedsiębiorstw rząd wydał już ok. 60 mld $. Szokujące są dane dotyczące odpływu kapitału z Rosji. Po wojnie w Gruzji, było to 130 mld$. Dla porównania w 2007 roku było to 87 mld$ nadwyżki. Wzrosło również zadłużenie pracodawców względem pracowników związane z nie wypłacaniem pensji. Obecnie wynosi ono 260 mln $, co stanowi wzrost o 2,5 raza. Po raz pierwszy od 1999 roku zanotowano spadek produkcji w najważniejszych sektorach gospodarki. O 6% spadły realne dochody Rosjan.
Rząd podaje opinii publicznej zaniżona liczbę osób pozostających bez pracy w wysokości 1,7 mln. To i tak o 100tys. więcej niż założenia budżetowe. Jednak tylko w ostatnim tygodniu zwolniono 90tys. osób. Z badań opinii publicznej wynika, że po świątecznej przerwie, do pracy nie pójdzie łącznie ok. 8,5 mln osób z powodu rozwiązania umów o pracę lub przymusowych urlopów. Ekonomista Jewgienij Gontmacher twierdzi nawet, że już niedługo liczba zarejestrowanych bezrobotnych sięgnie 3 mln a tych co stracą pracę i nie poinformują rządu nawet 10-12 mln. Będzie to oznaczało katastrofę społeczną w Rosji na ogromną skalę nie notowaną od lat.
Porządek społeczny, który przez lata „kupił” sobie Putin od obywateli, zapewniając im comiesięczne emerytury i wypłaty, może niedługo zniknąć. Reżim nie ma legitymizacji demokratycznej – w zachodnim rozumieniu tego pojęcia – a więc jego byt zależy od porządku w Rosji. A ten skorelowany jest z ceną ropy naftowej, która jest niezwykle niska. Widać już pewne oznaki niezadowolenia. Ostatnie protesty we Władywostoku, związane z podwyżką stawek celnych na sprowadzane samochody, były być może preludium do jeszcze poważniejszych kłopotów Rosji. Aż 69% Rosjan uważa, że rząd nie robi nic, aby walczyć z korupcją. MSW i FSB zostały postawione w stan gotowości. Uruchomiono nawet sztaby antyterrorystyczne i wstrzymano planowaną redukcję wojska.
Jednocześnie koszty konfliktu gazowego nie rozłożą się solidarnie. Oczywiście Ukraina straciła swój wizerunek pewnego sojusznika i kraju tranzytowego. Na zachodzie bardzo źle odebrano informację, że Kijów od miesięcy zbierał zapasy gazu szykując się na problemy w negocjacjach, jednocześnie nie informując nikogo – w tym Polski – że również powinny się zabezpieczyć. Rosja jednak straci dużo więcej niż 2 mld $ o których wspominał Miedwiediew. Od Sofii po Oslo, wszyscy planują nowe inwestycje dywersyfikacyjne. Unia Europejska przeznaczy 3,5 mld euro na interkonektory [wzajemne połączenia], magazyny i inne projekty. W tym 80 mln euro na gazoport w Świnoujściu.
Rosjanom udało się nawet rozbudzić na nowo dyskusję w Niemczech na temat zamykania elektrowni atomowych. Coraz mniej realna staje się budowa Gazociągu Północnego, o którym sam Łukaszenka mówi, że jest „nierentowny i niedochodowy”. Niemcom nie udało się nadać mu statusu priorytetowego projektu dla bezpieczeństwa energetycznego Europy, który przypadł alternatywnego dla rosyjskiego South Stream, gazociągowi Nabucco. Polska, Bułgaria, Litwa planują budowę gazoportów a KE już zapowiada nową dyrektywę energetyczną i liberalizację rynku energii. Te krótkowzroczne poczynania Kremla sprawiły, że za 5-10 lat – gdyby wybudowane zostały gazoporty i gazociąg Nabucco – pozycja negocjacyjna krajów UE znacznie wzrośnie a co za tym idzie, Rosja nie będzie mogła dyktować wysokich cen surowca. W dalekiej perspektywie, rysuje się również możliwość rozbudowy technologii i infrastruktury odnawialnej energii i elektrowni atomowych, które zmniejszą zapotrzebowanie Europy na gaz. A to uderzy przede wszystkim w Rosję.
Granice sporu
Granica sporu politycznego na Ukrainie została przekroczona w zeszłym roku. 12 listopada doszło do dymisji Arsenija Jaceniuka – przewodniczącego parlamentu – według ukraińskiej konstytucji to on musi osobiście podpisać każdą ustawę. Politycy dogadali się co do personaliów nowego przewodniczącego dopiero 9 grudnia – został nim Wołodymyr Łytwin. W ten sposób Ukraina prawie przez miesiąc była sparaliżowana legislacyjne. Niedawno minister finansów Ukrainy Wiktor Pynzenyk podał się do dymisji. Nie mógł zaakceptować „rezygnacji z profesjonalnego podejścia” do budżetu. Jeśli dodamy do tego, że po drodze mieliśmy
dwukrotnie dewaluowaną hrywnę, drastyczne skurczenie się rezerw walutowych i w końcu niedawne zwolnienie szefa Banku Centralnego pana Stelmacha, to mamy pełen obraz chaosu jaki panuje u naszych wschodnich sąsiadów. A wszystko to w najgorszym momencie kryzysu finansowego, gdy trzeba działać rozważnie i profesjonalnie.
Kłócące się elity polityczne nie mają głowy do zajmowania się innymi problemami. Po ogłoszeniu niepodległości Kosowa i wojnie w Gruzji, której skutkiem było ostateczne oderwanie się separatystycznych republik od Tbilisi, na nowo odżyły spekulacje dotyczące Krymu. Jest on zamieszkały przez liczne mniejszości narodowe, w tym przez mniejszość Ukraińską. Jest to paradoksalne, ale na półwyspie stanowią oni tylko 28% społeczeństwa. Dla porównania Rosjanie to 58%. Co prawda tylko 3% spośród nich ma obywatelstwo rosyjskie – i nie obserwuje się drastycznego wzrostu ich nadawania – to z Moskwy od dawna idą sygnały, że Rosja jest gotowa automatycznie nadawać im paszporty. To mogłoby stanowić casus beli do ewentualnej interwencji w obronie „swoich” rodaków. O ile trudno sobie wyobrazić powtórkę scenariuszu gruzińskiego, bo Ukraina to jednak potężny kraj, to tego zagrożenia nie można lekceważyć. Tym bardziej, że na Krymie od lat stacjonuje Flota Czarnomorska, która uczestniczyła w walkach w wojnie 5 dniowej z Gruzją – pomimo sprzeciwu Kijowa.
Region – jaki i cała Ukraina – jest pod dużym wpływem kultury rosyjskiej, wielu Ukraińców mówi w dwóch językach a niektórzy tylko po rosyjsku. Na Krymie jest to jeszcze bardziej widoczne, gdyż w 555 szkołach językiem wykładowym jest rosyjski. Dla porównania język ojczysty jest podstawą nauczania tylko w 6 placówkach.
Implikacje na przyszłość
Obok znanych w Polsce Julii Tymoszenko, Wiktora Janukowycza i Wiktora Juszczenki, kryzys może być okazją dla zaistnienia nowych aktorów na scenie politycznej. Pod koniec stycznia powołano do życia Narodowy Komitet Ocalenia Przedsiębiorczości. Podczas jego obrad szczególnie wyróżniał się lider skrajnie prawicowej partii Swoboda – Ołeh Tiahnybok. Wspomniany wcześniej Arsenij Jaceniuk, również może odegrać swoją rolę w nadchodzących wyborach prezydenckich. W Odessie zaingerował nowy ruch pod nazwą „Front Przemian”. Jaceniuk jest kojarzony z oligarcha Dmitrijem Firtaszem, który może wesprzeć finansowe zręby nowej partii politycznej.
Jak na razie najgłośniej protestuje Partia Regionów, która ma na swoim koncie blokowanie mównicy sejmowej, pomysły impeachmentu prezydenta i niedawny nieskuteczny wniosek o votum nieufności dla rządu Tymoszenko. Jednak może mieć poważne problemy wraz z narastającym kryzysem, gdyż reprezentuje ona głównie elektorat wielkoprzemysłowy. Już nie długo może się okazać, że oligarchowie będą zwalniać setki tysięcy Ukraińców a wtedy Janukowycz stanie przed dylematem, czy lepiej tonować nastroje i wesprzeć swoich darczyńców, czy je podgrzewać i spróbować wykorzystać kryzys przeciwko rządowi.
Perspektywa dla Ukrainy, jest wbrew pozorom korzystna. Obserwując długą i kręta drogę do UE i wcześniej do NATO jaka była udziałem Polski, widać wyraźniej, że z czasem elity polityczne jednoczą się wokół wspólnego celu. Czy będzie tak na Ukrainie, tego nie wiemy. Duży wpływ na utrzymanie prozachodniego kursu Kijowa będą miały wyniki wyborów prezydenckich. Prawdopodobnie zostaną one wygrane przez Julię Tymoszenko, która utrzyma obecny kierunek polityki zagranicznej. Ważne, aby kraj nie popadał w dalszą zapaść gospodarczą. Już teraz chęć pomocy finansowej wyraziła Unia Europejska, Stany Zjednoczone i Rosja. W połowie roku rusza unijny program „Partnerstwa Wschodniego”, który w dalekiej perspektywie przewiduje między innymi ruch bezwizowy i strefę wolnego handlu.
Flota Czarnomorska nie stanowi problemu na drodze do integracji z NATO, do którego pod względem militarnym Ukraina jest już prawie przygotowana. Borys Tarasiuk – były minister spraw zagranicznych – uważa, że jego kraj realizuje w 90% MAP – Membership Action Plan. Kijów jest również lojalnym partnerem Paktu i w miarę możliwości uczestniczy w jego akcjach i manewrach.
W roku 2009 Polska będzie obchodzić rocznicę między innymi 20-lecia Okrągłego Stołu, 5 lecie członkostwa w UE i 10 rocznicę obecności w NATO. Pokazują one, że imperialistyczna polityka Kremla jest kontr produktywna i nieskuteczna. Pomimo tego, że przyjęło się u nas mówić o „słabej Europie” i „bezbronnej Unii”, to w gruncie rzeczy siła oddziaływania Wspólnoty jest ogromna. Ostatnie 20 lat można nazwać jednym wielkim „succes story”, dającym kłam twierdzeniom o bezradności zachodu. Jego oferta jest nie tylko natury militarnej i gospodarczej. Gdyby tak było, to już dawno nie dochodziłoby do poszerzania struktur tych organizacji, bo w Europie nie brakuje głosów o tym, że należy zaprzestać rozszerzenia. W ostatnim numerze „the Guardian”, wpływowy polityk partii konserwatywnej – David Davis – wprost mówił, że „NATO pęka w szwach i nie powinno dalej rozszerzać się na wschód”.
Na szczęście idee integracji europejskiej wykracza poza granicę geograficzne. Kryteria przyjęcia do Paktu i Unii, powinny być natury obiektywnej. Unia Europejska jest organizacją opartą o wspólne cele i wartości, nie może zamknąć drzwi państwom, które chcą – chociaż obecnie jeszcze nie są wstanie – zasilić jej szeregi. Mówię tu nie tylko o Gruzji czy Ukrainie, ale także o Turcji. Pamiętać trzeba również, że zamykając drzwi Ukrainie, czynimy to w obie strony. Miejmy nadzieję, że to co najgorsze już jest za Kijowem. Że spory polityczne się zakończą a kraj zacznie się modernizować i przygotowywać do integracji. Obecnie są na to małe szanse a perspektywa niezwykle daleka. Ale tak samo sądzono o Polsce, gdy na początku lat 90, przez kraj przechodziła fala protestów społecznych a kolejne rządy upadały po paru miesiącach.