Wybory prezydenckie na Ukrainie, których druga tura odbędzie się 7 lutego, zakończyły się spektakularną porażką obecnego prezydenta Wiktora Juszczenki, który doszedł do władzy 23 stycznia 2005 roku dzięki powtórzonemu głosowaniu, wymuszonemu przez społeczeństwo na władzy podczas wielodniowych protestów i manifestacji na placu Niepodległości w Kijowie. Tamte wydarzenia, które do historii przeszły pod nazwą Pomarańczowej Rewolucji, sprawiły, że Ukraina po raz pierwszy od wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu w 1986 roku skupiła na sobie zainteresowanie całego świata.
Dzisiaj przywódcy Pomarańczowej Rewolucji stali się największymi politycznymi wrogami. Efektem tej „wojny na górze” było dojście do władzy prokremlowskiego polityka Partii Regionów – Wiktora Janukowycza, który w 2006 roku został – po raz trzeci w swojej karierze – premierem Ukrainy. W wyborach 7 lutego Janukowycz ma wielkie szanse na wygraną, co będzie symbolicznym końcem – jeśli nie Pomarańczowej Rewolucji jako takiej – to na pewno Juszczenki, czyli polityka będącego dla wielu Polaków i Europejczyków twarzą protestów z przełomu 2004 i 2005 roku na Ukrainie.
Będzie to porażka ukazująca nie tylko poziom rozczarowania przywódcą bloku „Nasza Ukraina” i głęboki podział w łonie „pomarańczowych”, ale również pokaże ogromną determinację Ukraińców, zdecydowanych pod wpływem fatalnej sytuacji w kraju ponownie oddać władzę w ręce Janukowycza, człowieka, którego wyborcze fałszerstwa były impulsem dla wybuchu Pomarańczowej Rewolucji, a który w obecnej sytuacji wydaje się dla wielu Ukraińców najbardziej pragmatycznym wyborem.
Niema rewolucja
W dniu ogłoszenia wyników sfałszowanych w 2004 roku wyborów, w kontrolowanej przez państwo stacji UT-1 doszło do przedziwnego „incydentu” – nazwanego później przez media „niemą rewolucją”. W czasie gdy prezenterka telewizyjna ogłaszała zwycięstwo wyborcze Janukowycza, Natalya Dmitruk, tłumacząca podczas transmisji na język migowy, przekazała całkowicie inny komunikat, który brzmiał: „Juszczenko jest naszym prezydentem, nie wierzcie władzy, oni kłamią!”.
Pomimo tego, że Ukraińskie media nie donosiły o poważnych naruszeniach prawa podczas wyborów, zagraniczni obserwatorzy z OBWE nie mieli żadnych wątpliwości – wybory zostały sfałszowane! Dziesiątki tysięcy zwolenników Juszczenki, pomimo zimowej temperatury na zewnątrz, wyszło na ulicę i zebrało się na ośnieżonym kijowskim Majdanie. Protestowali przeciwko fałszerstwom wyborczym ekipy premiera Wiktora Janukowycza. Ludzie samodzielnie i spontanicznie postanowili wziąć sprawy w swoje ręce.
W tym czasie na Ukrainie nie rządził prezydent ani premier, a wpływ Rosji nie był tak odczuwalny. Władzę dzierżył tłum, który domagał się demokracji. Rozpoczęła się Pomarańczowa Rewolucja.
Jedyny możliwy scenariusz
Ukraińcy osiągnęli swój cel. Wygrali dla siebie demokrację i odzyskali zdolność samostanowienia o swoim losie. Pięć lat po Pomarańczowej Rewolucji widzimy, że tamtejsza klasa polityczna nie radzi sobie z władzą, jednak w kraju bez bogatej tradycji demokratycznej naprawdę trudno było oczekiwać innego scenariusza.
Ukraina jest państwem, w którym ponad połowa obywateli mówi w języku rosyjskim – często się zdarza, że po ukraińsku mówi jedynie najmłodsze pokolenie. Starsi są – nadal – pod wpływem swojego wielkiego sąsiada (Rosji), który w sposób bezpośredni (list Miedwiediewa do Juszczenki) i pośredni (kultura, rosyjskojęzyczne media) wpływa na poglądy polityczne Ukraińców.
Językowy podział społeczeństwa pogłębiają różnice gospodarcze między wschodem i zachodem kraju, które odzwierciedlają się również w preferencjach politycznych – równocześnie z protestami zwolenników Juszczenki swoje manifestacje organizowali stronnicy Janukowycza, opowiadając się nawet za wydzieleniem wschodniej (uprzemysłowionej) części kraju i przyłączenie jej do Rosji. Prezydent Władymir Putin był zresztą jedynym przywódcą na świecie, który oficjalnie pogratulował „zwycięstwa” Janukowyczowi.
Czy podziały polityczne wśród Ukraińców są zagrożeniem dla integralności kraju? Póki co wydaje się, że nie. Z danych Razumkov Centre wynika, że gdyby dzisiaj zostało przeprowadzone referendum odnośnie integralności terytorialnej kraju 52,5 proc. ankietowanych opowiedziałoby się za niepodległością Ukrainy, 25,1 proc. głosowałoby przeciw a 22,6 proc. nie poszłoby na takie wybory. Dane te ukazują z jednej strony słabość ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego (1/5 ankietowanych wogóle nie poszłaby do urn, aby zagłosować w tak ważnej sprawie), a z drugiej rosnącą świadomość narodowściową Ukraińców (w 2002 roku przeciw niepodległości głosowałoby 33,9 proc. obywateli).
Być może jednak największym problemem dzisiejszej Ukrainy jest chaos ustrojowy – konstytuowany przez fatalną ustawę zasadniczą, będącą karykaturą systemu zrównoważonej władzy (check & ballance), która nie pozwala żadnej ze stron przejąć pełnej władzy, a jednocześnie nie umożliwia przypisania komukolwiek odpowiedzialności za losy kraju. Dyskurs polityczny został więc opanowany przez zręcznych demagogów i populistów, a wśród nich prawdziwym mistrzem jest obecna pani premier Tymoszenko..
Doświadczenia młodej demokracji
Efektem ubocznym demokracji zawsze jest pewna doza populizmu i chaosu, tak samo jak spadek zaufania do klasy politycznej – na Ukrainie przybiera on bezpośredni wyraz na skutek możliwości głosowania w wyborach przeciwko wszystkim kandydatom – w 2004 roku uczyniło tak około 4proc. społeczeństwa, w tym roku sondaże mówią, że może to być wybór 8-9 proc. Ukraińców.
Wydarzenia polityczne, których areną jest młoda Ukraińska demokracja, w Polsce jednak nie powinny nikogo dziwić. Kryzys obozu solidarnościowego, świetny wynik Stanisława Tymińskiego w wyborach prezydenckich z 1990 roku (23,1 proc. w pierwszej turze), upadek rządu Olszewskiego (i podnoszone wówczas głosy o próbie zamachu stanu), powstawanie różnych egzotycznych tworów politycznych takich jak „Polska Partia Przyjaciół Piwa”, „Polska Partia Bezdomnych”, 33-dniowe premierostwo Waldemara Pawlaka czy poturbowanie, a następnie umieszczenie na taczce i obwożenie po rynku niepełnosprawnego burmistrza Praszki przez późniejszego wicepremiera i ministra rolnictwa Andrzeja Leppera to tylko niektóre przejawy problemów polskiej młodej demokracji u swoich początków.
W tym kontekście powinno się oceniać zmiany polityczne na Ukrainie, która – pomimo wielu różnic – jest obecnie na podobnym etapie co Polska 20 lat temu. Ówczesna Polska również nie miała żadnych szans na wejście do struktur NATO – w październiku 1993 roku przystąpiliśmy do programu „Partnerstwo dla Pokoju”, który nic nie mówił o terminie akcesji (jednak już wtedy nie było u nas wojsk rosyjskich, a Flota Czarnomorska stacjonować na Krymie będzie co najmniej do 2017 roku) – czy rozpoczęcie procesu integracji europejskiej, gdyż umowa stowarzyszeniowa między Polską a Unią weszła w życie dopiero w 1994 roku.
W słabości cnota
Niemal pewnego wyboru Janukowycza na prezydenta w żadnym razie nie należy oceniać w kategoriach porażki Pomarańczowej Rewolucji, tak samo jak wygranej SLD w 1993 roku nie oceniamy – z dzisiejszej perspektywy – jako zagrożenia dla demokracji i próby restauracji komunizmu nad Wisłą. Zresztą od momentu przejęcia przez „pomarańczowych” władzy w 2005 roku Partia Regionów raz już wygrała wybory parlamentarne w 2006 roku.
Również słabego stylu uprawiania polityki nie należy postrzegać w tych kategoriach. Dyskurs polityczny, jakiby on nie był, jest zawsze wartością. De facto stanowi on przejaw jedynego namacalnego zwycięstwa, jakie dokonało się w styczniu 2005 roku, gdyż kłótnie i spory polityczne, których jesteśmy świadkami, są nierozerwalnie związane z pluralizmem politycznym.
Brudna kampania wyborcza
Pluralizm przybiera niestety momentami karykaturalne formy. Dobrym tego przykładem jest bardzo brudna tegoroczna kampania wyborcza, w której pani premier Tymoszenko z prezydentem Juszczenko oskarżają się wzajemnie o spowodowanie epidemii grypy na Ukrainie.
Najmocniejsze zarzuty padły jednak z ust posła Partii Regionów (Wadym Kolesnyczenko). Oskarżył on deputowanych Bloku Julii Tymoszenko (BJuT) o branie udziału w pedofilskich orgiach w kurorcie Artek na Krymie. W odpowiedzi poseł BjuT (Serhij Soboliew) posądził lidera Partii Regionów -Wiktora Janukowycza – o gwałty, których miał się on dopuścić w Jenakijewie pod Donieckiem – na przełomie lat 60. i 70. XX wieku Janukowycz był dwukrotnie karany za pobicie i rozbój.
Czy Pomarańczowa Rewolucja przyniosła jakieś owoce?
Ukraina Anno Domini 2009 to inny kraj niż ten przed pięcioma laty. Pogrążony w kryzysie gospodarczym, jak niemal wszystkie kraje w Europie, ale – jak wspomniałem wyżej – to kraj demokratyczny, który powoli, ale zdecydowanie kroczy ku integracji europejskiej. Ukraińcy na Majdanie wywalczyli sobie wolność słowa, a jest ona niezbędnym elementem formowania się społeczeństwa obywatelskiego, bez którego nie może być mowy o trwałej demokracji i podejmowaniu rozsądnych decyzji w wyborach powszechnych.
Efektem dojrzałości ukraińskiego społeczeństwa będą również tegoroczne wybory – jednak nie dlatego, że lider Partii Regionów jest najlepszym kandydatem do przejęcia prezydentury po Juszczence.
Ukraińcy nie postrzegają już kandydatów w dychotomiczny i czarno-biały sposób. Wiedzą, że politycy mają wiele wad, jednak i tak pójdą na wybory, gdyż nie chcą, aby ktoś inny – tak jak w 2004 roku – zadecydował za nich. Tym razem będą jednak głosować z czystego pragmatyzmu, bo w czasie Pomarańczowej Rewolucji głosowali z poczucia buntu. W kraju, w którym nie ma długiej historii demokracji, już ten fakt powinien być traktowany w charakterze sukcesu.
Jednym z większych osiągnięć Ukrainy po-rewolucyjnej należy nazwać również akcesję do Światowej Organizacji Handlu (World Trade Organization, WTO), co pozwoliło ukraińskim biznesmenom poszerzyć rynki zbytu i uczestniczyć w systemie polubownego załatwiania sporów gospodarczych w ramach organizacji (dispute settlement) – kto wie jakby się skończył kryzys gazowy ze stycznia 2009 roku, gdyby do WTO należała również Rosja?
Bardzo ważnym efektem Pomarańczowej Rewolucji było również przyśpieszenie procesu integracji europejskiej Ukrainy. Zdaniem szefa parlamentarnego komitetu ds. integracja Borysa Tarasiuka Ukraina może w drugiej połowie przyszłego roku podpisać umowę o stowarzyszeniu z UE. Kijów jest również częścią unijnego programu Partnerstwo Wschodnie, utworzonego dla sześciu post-sowieckich republik w celu wzmocnienia bilateralnej współpracy (także gospodarczej). W długoletniej perspektywie ma on doprowadzić do zniesienia wiz (Serbowie, Czarnogórcy i Macedończycy już to osiągnęli), a nawet utworzenia strefy wolnego handlu z krajami Unii (ostatnia umowa o wolnym handlu z Koreą Pd. pokazuje, że UE zależy na liberalizacji w tej dziedzinie).
Nadzieję na akcesję – pomimo braku oficjalnego zaproszenia – są więc duże. Stworzono pewne instrumenty i instytucje, teraz inicjatywa jest po stronie Ukrainy, od której zależy, jak szybko i czy wogóle zdecyduje się na reformy społeczno-gospodarcze kraju.
Porażki rewolucji
Niestety – zdaniem Miroslawy Gongadze (wdowy po zamordowanym dziennikarzu Georgy Gongadze, której artykuł na ten temat ukazał się w gazecie „The Wall Street Journal”, 23 listopada 2009 r.) – nadal wiele zbrodni okresu Kuczmy nie zostało osądzonych.
Ukraina pod wieloma względami przypomina kraj „trzeciego świata”, co sprawia, że nie ma nawet mowy o perspektywie członkostwa w UE – Ukraina jest np. dwa razy biedniejsza (licząc PKB per capita) od wciąż niebędącej członkiem UE (z różnych powodów) Turcji – źródło MFW (2008).
Bank Światowy w dopiero co opublikowanym raporcie Paying Taxes 2010 dotyczącym łatwości płacenia podatków na świecie sklasyfikował Ukrainę na miejscu 181 (na 183 kraje), co oznacza, że system podatkowy jest bardziej skomplikowany i opresyjny jedynie w Wenezueli Hugo Chaveza i na Białorusi „ostatniego dyktatora w Europie”, czyli Aleksandra Łukaszenki. W dziedzinie łatwości prowadzenia działalności gospodarczej (Doing Busines 2010) Bank Światowy zasegregował Ukrainę na miejscu nr 142 – jest to niestety jeden z najgorszych wyników w regionie (Białoruś dla porównania znalazła się na miejscu nr 58). Kanadyjski think-tank Fraser Institute sklasyfikował Ukrainę pod względem wolności gospodarczej – w rankingu Economic Freedom of the World 2009 – na miejscu nr 128 – czyli gorzej od np. Pakistanu i Etiopii.
Transparency International usytuowała Ukrainę na 146 miejscu na świecie pod względem poziomu korupcji (Corruption Perceptions Index 2009), a organizacja „Reporterzy bez Granic” w swoim rankingu wolności prasy (Press freedom index 2009) umieściła Ukrainę na miejscu 89 – ex aequo z Senegalem.
Czas na niepopularne reformy
Powyższe dane i statystyki dobitnie pokazują, że to, czego Ukraińcy potrzebują obecnie najbardziej, to nie akcesja do UE – jak mówią niektórzy – gdyż kraj o takich problemach gospodarczych, ustrojowych i politycznych nie poradziłby sobie z członkostwem – (nawet Bułgarzy mają z tym problem, co na pewien okres wiązało się z zamrożeniem środków europejskich dla tego kraju ze względu na wszechobecną korupcję). Ukraina potrzebuje reform. Potrzebuje polityków, którzy wezmą odpowiedzialność za kraj i będą wstanie podjąć, niekiedy niepopularne, decyzje.
Obecnie – wśród kandydatów pretendujących do zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach – nie widzę takich polityków. Populistka Tymoszenko póki co „bawi się” z Międzynarodowym Funduszem Walutowym (MFW) i (wspólnie z Juszczenko i Janukowyczem) podnosi standardy socjalne, aby wygrać wybory, co tylko pogłębia fatalny stan finansów publicznych.
Pocieszające jest jednak to, że wybory są już w styczniu a przy obecnym stanie gospodarki reformy nie są kwestią chęci politycznej któregokolwiek z kandydatów. Są jedynym ratunkiem dla Ukrainy, której grozi bankructwo.
Bez nich Kijów popadnie w dalszą zależność (czy to od międzynarodowych instytucji pożyczkowych, które będą jej dyktować, co ma zrobić ze swoim budżetem, czy to od Rosji, która chętnie udziela pomocy w zamian za rozszerzenie strefy wpływów). Jedno jest pewne – Ukraina nie otrzyma więcej pieniędzy od MFWi tak oskarżonego o to, że swoimi pożyczkami nie wspiera kraju, tylko rząd Julii Tymoszenko.
A to oznacza, że przyszłemu prezydentowi i rządowi (prawdopodobnie zostaną zwołane nowe wybory parlamentarne) należy równie mocno kibicować, co współczuć, gdyż nie mając innej możliwości, będzie musiał zreformować system opieki zdrowotnej, emerytalny i obciąć standardy socjalne, co z dużą dozą prawdopodobieństwa skończy się dlań spadkiem poparcia do poziomu podobnego, z jakim kończy swoje urzędowanie obecny prezydent Wiktor Juszczenko – czyli oscylującym w okolicy błędu statystycznego.