Rynek w służbie buntowników
Oburzeni, anty-ACTA-owcy, Occupy Wall Street (i nie tylko Wall Street), utopia kopenhaskiej Christianii „na swoim”… Po kilkunastu latach mody na konserwatywną młodzież, dwudziestoparolatków w błękitnych koszulach, uczesanych identycznie jak ich ojcowie, po okresie zachodnioeuropejskiego przekonania, że każde następne pokolenie będzie żyć dostatniej od poprzedniego, coś się zmienia. Znów poszerza się przestrzeń dla obywatelskiej kontestacji, dla buntu przeciwko zastanemu nieidealnemu światu. Czas pokaże, jakie ten bunt przyniesie wartości, jakie treści kulturowe, jakie nowe subkultury wygeneruje. Może ukształtuje nawet autonomiczny i żywotny ruch polityczny, tak jak fale buntu z przełomu lat 60. i 70., a następnie z lat 80. stworzyły ruch i stronnictwa Zielonych? Pod wieloma względami jest to jednak zjawisko nienowe. Z jednej strony dlatego, że kontestacja nasila się, jak zwykle, w okolicznościach kryzysowych, wymagających (nie tylko od przywódców państw strefy euro) szybkich i odważnych działań, które często nie są odpowiednio przemyślane przez wzgląd na presję czasu i schyłkową atmosferę. Z drugiej strony typowa jest natura tego protestu jako mechanizmu skierowanego przeciwko tzw. establishmentowi, w kontrze wobec sił dominującego porządku, wobec „oficjalnych” – tj. tych preferowanych i na rozliczne sposoby narzucanych przez zasiedziałe elity różnego typu – zasad i norm.
Taka jest natura kontestacji, jej wspólna płaszczyzna niezależna od politycznego „koloru” zwalczanego establishmentu. Nie gra roli, czy „stary porządek” jest faszyzujący, konserwatywny, lewicowy, socrealistyczny, czy w końcu dziś neoliberalny. Bunt jest skierowany przeciwko każdemu porządkowi, jeśli jego struktury stają się nazbyt ekspansywne, ogarniające wszystkie sfery życia społecznego, próbują zdominować język i narrację społeczno-polityczną i rugować alternatywne idee z ich przestrzeni i nisz. Słuszność czy niesłuszność aksjologiczna „starego” jest tu wręcz drugorzędna. Złość skierowana jest zawsze przeciwko beneficjentom dominacji obowiązującego modelu ideologicznego, mitycznym i realnym „układom”, politykom, których pozostanie u władzy zależy od podtrzymania funkcjonującego stylu politycznego, środowiskom czerpiącym z trwania systemu władzy korzyści materialne (korporacje i związki zawodowe monopolizujące rynek dzięki przychylnej legislacji i wpływom politycznym) i niematerialne (kościoły). Przedmiotem kontestacji nie jest konkretna ideologia czy światopogląd. Takie definiowanie jej celów lub „programu” ma charakter czysto sytuacyjny. Nie jest ona z zasady, zawsze i wszędzie, lewicową rewolucją przeciwko prawicy albo przeciwko liberałom. Przedmiotem jej krytyki jest raczej monopolizacja przestrzeni państwowej, ekonomicznej i obywatelskiej przez obojętnie jaką ideologię, która przez swoją duszącą, przytłaczającą ekspansywność staje się nie do zniesienia. A jeśli przedmiotem ataku buntownika jest monopolizacja, oznacza to z kolei, że jego naturalnym sojusznikiem jest idea wolnego rynku, rozumianego szeroko, nie tylko w sensie ekonomicznym.
Bunt i rynek kontra konformizm i monopol
Ekonomiczna i społeczna historia Stanów Zjednoczonych po II wojnie światowej ujawnia ciekawe analogie. Wprowadzony po 1945 r. system gospodarczy opierał się na sztywnych regulacjach kluczowych dla gospodarki branż produkcji i usług. Rynek był ściśle kontrolowany przez niedużą liczbę podmiotów zajmujących pozycje monopolistyczne lub oligopoliczne, oparte na faktycznych zmowach koncesjonowanych w zasadzie państwową legislacją. AT&T było zazwyczaj jedynym realnie dostępnym dostawcą usług telekomunikacyjnych, a ich ceny regulowała ustawa. Rynek aut był podzielony pomiędzy kilku gigantów z Detroit, oferujących bliźniacze produkty, zaś rynek połączeń lotniczych tak, aby linie nie konkurowały z sobą na tych samych destynacjach. Poziom dopuszczalnych stawek i zysków rząd regulował także w odniesieniu do usług bankowych, logistyki czy ubezpieczeń. Import napotykał wysokie bariery i nie odgrywał większej roli.
W takiej rzeczywistości konsumenci nie mieli żadnego wyboru i byli skazani na wspieranie swoimi pieniędzmi beneficjentów tego modelu. Brak wyboru generował postawy społecznego konformizmu i nie jest niczym dziwnym, że czas istnienia zmonopolizowanego rynku pokrywa się z okresem niskiego potencjału kontestacji w życiu społecznym USA. Czasy sprzed drugiej połowy lat 60. wspomina się w Ameryce jako okres identycznych domków, identycznych sprzętów domowych i realnego funkcjonowania tylko jednego stylu życia dla wszystkich, w tym młodych wiernie i bez dyskusji kopiujących wzorce i zachowania pokolenia rodziców. To także czasy przedemancypacyjne, czasy jawnej dyskryminacji kobiet i mniejszości, których postulaty z jedynym dostępnym stylem życia były nie do pogodzenia. Przerost regulacji niweczył nie tylko wolność rynku i konsumenta, lecz także wolność osobistą. Przeciętnemu Amerykaninowi dawano do wyboru jedną opcję, wszelkie odstępstwa spotykały się z nietolerancją i odrzuceniem. Regulacje tworzyły mentalność konformistów tak rynkowych, jak i kulturowych. Wolna konkurencja była niemile widziana, zarówno na płaszczyźnie handlowej, jak i w sferze idei. W interesie oligopoli i monopolistów, podobnie jak konserwatywnych polityków i kaznodziejów, była schematyzacja życia obywatela, wytworzenie określonych nawyków, powstanie homogenicznego społeczeństwa pod jarzmem konformizmu.
Ów miks konserwatyzmu z socjalizmem utworzył łańcuch zależności według modelu: centralizacja, regulacja, kontrolowane rynki, uboga oferta handlowa, kulturowo-obyczajowy konformizm społeczny. Doskonale służył on interesom podmiotów wpływowych i silnych, o ustabilizowanej wcześniej pozycji na rynku lub w społeczeństwie i polityce, natomiast dyskryminował oczywiście podmioty nowe, dynamiczne, aspirujące do wtargnięcia na rynek towarów czy idei. Utrwalonym interesom establishmentu zagrażały bunt i wolna konkurencja, proponujące obywatelowi alternatywny, antytetyczny łańcuch zależności według modelu: decentralizacja, deregulacja, uwolnione rynki, bogata paleta, nieprzebrana oferta handlowa, kulturowo-obyczajowy permisywizm. Bunt i kontestacja stały się zjawiskiem wolnorynkowym.
Wolny rynek w czasach buntu
Beatnicy Andy Warhol i Lou Reed byli pionierami zjawisk społecznych, które w latach 60. i 70. całkowicie przeorały mentalność amerykańską, a niemal równocześnie także zachodnioeuropejską. Kontrkulturowym ruchom protestu towarzyszyła ekspansja wpływów ruchu praw konsumenckich, negujących sprawiedliwość modelu regulacji i oligopoli. Te procesy były na obu polach ściśle z sobą skorelowane, były wystąpieniem maluczkiego obywatela i konsumenta przeciwko mówiącym mu, jak ma żyć, co kupować, co jeść i jaki mieć wystrój w salonie autorytetom moralnym, politycznym i marketingowym. W obu przypadkach bunt oznaczał po prostu otwarcie alternatywnych, równoległych ścieżek dla człowieka pragnącego wolności i indywidualnego wyboru, nawet jeśli wybór ten byłby nie w smak establishmentowi, elitom, grupom nacisku i władzy. Pojawienie się wolnej konkurencji idei, opinii i stylów życia oraz wolnej konkurencji produktów było dwoma wzajemnie napędzającymi się, powiązanymi procesami.
Liberalizacja obyczajowa jest źródłem pluralizmu postaw i norm, który wiąże się ze zwiększonym zróżnicowaniem gustów. W jej następstwie dochodzi więc do swoistej dywersyfikacji popytu, czemu zazwyczaj nie jest w stanie sprostać zestandaryzowany produkt potentata-monopolisty. Zjawisko buntu i kontestacji wywiera więc dobroczynny wpływ na procesy wolnorynkowe. Bunt generuje „drugi obieg”, underground, alternatywę, inną ofertę lifestylową (a nawet ich mnogość), całe otoczki codziennej egzystencji, które dla swojego dopełnienia domagają się zestawów określonych, nietypowych, rzadkich towarów i produktów. Poszerzając paletę wyboru lifestylowego, automatycznie poszerzamy paletę oferty handlowej, ponieważ jest to popytem wymuszającym nowy typ podaży. Zwyczaj alternatywy, polegający na dystansowaniu się wobec tradycji i mainstreamu, eliminuje przy tym, przynajmniej przez pewien okres, znane od dawna mainstreamowe marki z konkurencji o takiego rodzaju klienta. Monopoliści i oligopole nie mają szans, nie mogą zablokować wejścia na rynek nowych podmiotów, wyspecjalizowanych w zaspokojeniu kontestacyjnych gustów. Podmioty te zyskują unikalną szansę na rynkowy sukces wraz z rozrastaniem się ruchu kontestacji, a w dłuższej perspektywie generowaniem przez nią powszechnej niemal mody, trendu wkraczającego do mainstreamu, rozsadzającego go i modyfikującego jego kształt. Alternatywa rozprasza skupione kanały wymiany rynkowej, rozbija schematy zachowań konsumenckich i w ten sposób tworzy zupełnie nowy wymiar wolnej konkurencji, gdzie nie może już chodzić tylko o dostarczenie spolegliwemu klientowi solidnego produktu nie gorszego od innych, ale o zaspokojenie diametralnie różnych potrzeb całkiem innych, krytycznych i świadomych swojej podmiotowości ludzi.
Bunt w czasach wolnego rynku
Współzależność oddziałuje także w odwrotnym kierunku: procesy wolnorynkowe są czynnikiem wzmacniającym zjawiska kontestacji. Zwiększają witalność buntu, dostarczając jego uczestnikom towarów i usług, które bunt animują i ułatwiają jego „pełnoprawne” przeżywanie, udostępniając kanały komunikacji, służąc jako medium dla kontestacyjnego przesłania, ułatwiając organizację spotkań grup subkulturowych, m.in. na koncertach, promując popularność kulturowych nośników buntu, muzyków, artystów, pisarzy. Wolny rynek umożliwia obsługę całej palety gustów i stylów życia, w tym – co niezwykle ważne dla wolności jednostki i społecznego pluralizmu – także stylów życia mniejszościowych, marginalnych, nietradycyjnych czy ekscentrycznych. Zostają one w ten sposób dowartościowane i dochodzi do ich równouprawnienia. Wolny rynek oznacza szeroki wybór oraz możliwość personalizacji palety nabywanych towarów oraz usług i w ten sposób jest czynnikiem pogłębiającym indywidualizm. Obserwujemy więc tutaj sprzężenie zwrotne: nasilający się indywidualizm społeczeństwa, jak zaznaczono, wpływa bowiem także na dywersyfikację podaży, dynamizując procesy rynkowe. Indywidualizm generuje ponadto krytycyzm w spojrzeniu na społeczne otoczenie jednostki i wspólnotę, w której ona żyje, w efekcie stwarzając warunki dla zjawisk buntu i kontestacji. Wolny rynek i bunt to dwa zjawiska wzajemnie się determinujące.
Oczywiście, zjawisko komercjalizacji buntu, które następuje wraz z intensyfikacją tego rodzaju działań marketingowych, może prowadzić – i zwykle w pewnym momencie prowadzi – do utraty autentyczności przez daną formułę kontestacji. Jest to element kontrowersyjny, cienka linia przebiega pomiędzy popularyzacją trendów subkulturowych, korzystną z punktu widzenia ludzi identyfikujących się z nimi (a więc przyczyniającą się do rozwoju ruchu buntowników, utrwalenia ich credo), a koncentracją zaangażowanych podmiotów gospodarczych na osiąganiu wyłącznie zysków, co wiąże się z oskarżeniami o „zdradę ideałów”, radykalizacją buntu lub utratą żywotności zjawiska, oczywiście wraz z jego potencjałem ekonomicznym. Do pewnego stopnia istnieje jednak możliwość, nawet jeśli ulotna, jednoczesnej realizacji tych dwóch celów: zachowania charakteru społeczno-kulturowej alternatywy oraz popularyzacji zjawiska i transmitowanych przezeń treści. Relatywnie niedawno, bo na początku lat 90., dzięki wsparciu komercyjnych mediów znaczące wpływy światowe uzyskała subkultura grunge. Jej ikona – frontman Nirvany Kurt Cobain – co prawda często podkreślała, że „nienawidzi” koszulek i innych produktów z logo swojego zespołu, ale mimo iż świat się od nich zaroił, a zjawisko wyszło daleko poza opłotki nocnych klubów Seattle, Cobain i większość innych figur tej subkultury była w stanie w znacznej mierze ustrzec się przed utratą autentyczności do czasu wyparcia grunge’u przez nowsze trendy.
Rozprzestrzenienie się relacji rynkowych w życiu zbiorowości sprzyja postawom kontestacyjnym także z innego powodu. Relacje rynkowe, formułowane przez kategorie sprzedawcy, klienta, towaru lub usługi, ceny i transakcji, są relacjami rzeczowymi. Ich ekspansja zwalnia jednostki z konieczności ciągłego występowania w innych rolach społecznych, zwykle definiowanych przez tradycyjne systemy wartości. Rosnąca częstotliwość relacji sprzedawca–klient, a więc relacji partnerskiej opartej na obopólnym interesie ekonomicznym, redukuje znaczenie autorytetu i nierównych relacji opierających się na hierarchii społecznej. Relacje rynkowe nie są oceniające, umożliwiają łatwe wstrzymanie się od wyrażania opinii, w tym dezaprobaty, o alternatywnych stylach życia lub postawach buntowniczych. Z drugiej zaś strony dzięki nim postawy nietolerancji mogą spotkać się z reakcją w postaci sankcji rynkowej, np. bojkotu produktów lub usług danego podmiotu.
Bunt w obronie wolnego rynku
Bunt społeczny, zwłaszcza młodzieżowy, wyrażający się w postaci usystematyzowanych subkultur, najczęściej posiada lewicowe oblicze, a w warstwie retorycznej zawiera radykalną krytykę wolnego rynku. Z wyjątkiem wcale nierzadkich sytuacji, kiedy buntownicze nastroje młodych zostają wykorzystane i zaprzężone w tryby wcześniej założonej i zaplanowanej krucjaty politycznej profesjonalnych i bynajmniej nie spontanicznych instytucji i ruchów w rodzaju nowej lewicy wyczekującej w rozmarzeniu na „moment rewolucyjny”, jest to retoryka sformułowana dość nieopatrznie i nieprecyzyjnie. Gdy wsłuchać się w szczegóły tej społecznej krytyki, dostrzec można, iż to nie sam mechanizm wolnego rynku jest celem ataku kontestatorów. Celem ich ataku są establishmentowe kliki, „zasiedziałe” i dyskontujące swoją wielkość pozyskiwaniem coraz to nowych przywilejów korporacje, układy zależności kreujące system realnej, czasem wymykającej się oficjalnym procedurom władzy, a także systemy społecznej kontroli. Celem ataku są „nadmierne” zyski korporacji, ponieważ ich pochodzenie często jest nieuzasadnione w tym sensie, że ich źródłem nie jest sukces w bieżącej rywalizacji w konkurencji rynkowej, lecz monopole, zmowy, przywileje i ułatwienia, licencje, dopłaty i cła, których elity różnego typu, głównie polityczne i biznesowe, udzielają sobie kosztem „zwykłego człowieka”, obywatela i przedsiębiorcy, który – pozbawiony tych przywilejów – jest rugowany z normalnej, równej i uczciwie wolnej konkurencji. W gruncie rzeczy to nie wolny rynek jest więc celem ataku buntowników, ale raczej niedoskonałości i ograniczenia w jego swobodnym funkcjonowaniu spowodowane regulacjami wprowadzanymi arbitralnie, z korzyścią dla „wybrańców” elit.
Krytykując korupcję i niedoskonałości wolnego rynku, buntownicy domagają się przywrócenia całkowicie wolnej konkurencji, stworzenia równych warunków dla różnych osób i podmiotów, w tym także tych finansowo słabszych, ale być może dysponujących pomysłami, które w sytuacji autentycznie wolnorynkowej mogłyby się stać zagrożeniem dla pozycji potentatów. Nakłada się na to naturalnie aspekt pokoleniowy. Młodzi ludzie na starcie z reguły nie mogą liczyć na dysponowanie środkami porównywalnymi do zasobów wpływowych korporacji lub branżowych gigantów. Stają zatem, jeśli pragną osiągnąć w życiu sukces (nawet nie tyle materialny, ile zaspokajający potrzebę samorealizacji) przed dwojakim wyborem. Pierwszą z możliwości jest rezygnacja z kontestacji i pogodzenie się z realiami nierównej konkurencji na rynku, przejście przez „okres inicjacji” polegający na przysłowiowym „noszeniu cudzej teczki”, „odwalaniu brudnej roboty” (często też trywialnej) oraz „podlizywaniu się właściwym ludziom”, tak aby (być może) wejść do systemu i stopniowo osiągnąć wysoką pozycję w strukturze będącej tradycyjnym beneficjentem oligopolicznego układu. Drugą możliwością, do której siłą rzeczy musi się skłaniać znaczna część jednostek o bardziej rozwiniętym zmyśle niezależności i indywidualizmie (a więc naturalnych liberałów), jest radykalne odrzucenie rzeczywistości pozbawionej rynkowej dynamiki, stawiającej podmiotom wchodzącym do systemu nieprzezwyciężalne bariery, bunt i opozycja totalna zgodne z hasłem fuck the system.
Wolny rynek w obronie buntu
Kontestatorzy nie są więc przeciwnikami wolnego rynku, ale zwolennikami korekty jego niedoskonałości. Nie podobna jednak twierdzić, że są przeciwnikami interwencjonizmu państwowego w gospodarce. W tym przypadku podstawowa charakterystyka buntu jako sprzeciwu wobec establishmentu decyduje o tym, że kontestatorzy są przeciwnikami regulacji interwencjonistycznych wówczas, gdy te służą interesom establishmentu, ale są ich orędownikami i sympatykami, gdy regulacje i interwencje są skierowane przeciwko tym interesom. Na tej płaszczyźnie istnieje realny spór pomiędzy postawą radykalnej kontestacji a światopoglądem liberalnym. Arbitralne regulacje wymierzone przeciwko interesom konkretnych podmiotów i struktur mogą tymczasowo zaspokoić sytuacyjne oczekiwania konkretnych buntowników darzących niechęcią konkretnych uprzywilejowanych. Powstały w ten sposób porządek nie będzie jednak w dłuższej perspektywie jakościowo lepszy od sytuacji uprzedniej. Na miejscu rozbitych układów władzy powstanie nowy establishment korzystający z relacji z nowym reżimem, przeciwko któremu pewnego dnia zostanie wzniesiony nowy okrzyk buntu, ponieważ problem arbitralnego zniekształcania swobodnego działania mechanizmów wolnorynkowych nie został efektywnie rozwiązany.
Bunt jest zjawiskiem powodującym rozkwit wolnego rynku, a równocześnie przez wolny rynek generowanym i wzmacnianym. Bunt przeciwko wolnemu rynkowi per se jest czymś absurdalnym, a na pewno sprzeniewierzeniem się przez daną grupę buntowników idei prawa nowych buntowników do kontestacji zastanych porządków społecznych i politycznych w przyszłości. Jeśliby bowiem ci pierwsi zrealizowali swój cel, to ci drudzy w przyszłości nie mieliby już możliwości się buntować, gdyż nie ma buntu bez wolnego rynku. Bunt, jako krytyczna i indywidualistyczna postawa wobec świata, wyrasta z liberalnej i wolnorynkowej logiki kształtowania relacji społecznych. Tylko i wyłącznie dzięki istnieniu zjawiska wolnej konkurencji na płaszczyźnie opinii i idei bunt jest w ogóle do pomyślenia. Kategoria buntu umożliwia ponadto liberałom wskazanie na integralność ich światopoglądu, ponieważ ujawnia ona istnienie osadzonego w ludzkiej mentalności sprzężenia zwrotnego pomiędzy liberalizacją etyczno-obyczajową a ekonomiczną. Występowanie zjawiska buntu dotkliwie utrudnia plany realizacji tylko jednej z tych dwu form liberalizacji, o ile w długiej perspektywie wręcz ich nie uniemożliwia. Rezygnacja z przeregulowania i oparcia gospodarki na oligopolach, częsty element polityki konserwatystów, otwiera drogę ku podważeniu tradycyjnego i konserwatywnego modelu relacji społecznych (kazus skutków polityki Margaret Thatcher w latach 90. XX w.), natomiast socjaliści rozbudowujący państwo opiekuńcze ryzykują powrót do konformizmu i braku otwartości (kazus wzrostu niechęci wobec „obcych” w europejskim państwie opiekuńczym w czasach kryzysu).