Najwyższe procentowo opodatkowanie dotyka jednak pracy. Efektywna stawka podatkowa na pracę przekracza 40% – na poziomie zbliżonym do wódki.Głównym problemem jest jednak nie to, że za te stawki nie opłaca się zatrudniać, tylko to, że przy istniejącym klinie podatkowym za te stawki nie opłaca się pracować.
Pomysł ozusowania umów cywilno-prawnych to kolejna odsłona fiskalnych pociągnięć rządu. Efekty łatwo przewidzieć. Ilość umów zmniejszy się, średnia wypłata do kieszeni zmaleje. Część osób straci zajęcie, inni przejdą do szarej strefy. Ucierpią najbardziej, jak zwykle, najbiedniejsi, najgorzej wykształceni, młodzi. Wzrośnie szara strefa i wpływy do ZUS. Jakie jednak efekty netto dla budżetu oszacować trudno. Wpływy ze składek trzeba będzie pomniejszyć o spadek wpływów z PIT oraz dodatkowych wydatków na pomoc społeczną, szkolenia i przekwalifikowanie.
Stosunkowo najmniej ucierpią firmy, właściwie ich sytuacja może się nawet poprawić. Ich przewaga nad pracownikami wzrośnie jeszcze bardziej. Dużo gorzej rzecz będzie wyglądała w przypadku organizacji NGO, które uciec w szarą strefę nie mogą tak łatwo. Choć w wielu przypadkach po prostu odpowiednio powiększą odpowiednie kwoty we wnioskach o dotację.
To wszystko, jak mawiał klasyk, oczywista oczywistość. Wylano już na ten temat wiele elektronicznego atramentu. Warto jednak spojrzeć na tą sytuację z dwóch innych punktów widzenia. Po pierwsze to koncepcja pozyskiwania finansowania budżetu państwa. Abstrahując od efektywności wydawania publicznych pieniędzy trzeba się zastanowić skąd je brać. Opodatkować można różne rzeczy: majątek, konsumpcję, obroty, kapitał, pracę. Poważną decyzją jest określenie, który z tych elementów będzie głównym źródłem dochodów i ma poważne polityczne reperkusje. Wysokie obłożenie podatkami którejkolwiek z tych dziedzin powoduje niekorzystne efekty.
U nas stosunkowo najsłabiej opodatkowany jest majątek. Podatek od nieruchomości jest symboliczny, zaś spadki i darowizny nie są w ogóle opodatkowane. Inne opłaty typu majątkowego stanowią co najwyżej element anegdotyczny – mam tu na myśli abonament radiowo-telewizyjny, albo podatek od psa. Takie podejście sprzyja wzrostowi dysproporcji majątkowych, ale w naszym kraju te dysproporcje (mierzone przez współczynnik Giniego) o dziwo spadają. Zwiększenie fiskalizmu w tym kierunku – choćby o podatek katastralny – jest tylko kwestią czasu.
Stosunkowo słabo opodatkowany jest też kapitał. Dość niskie i proste podatki zarówno CIT jak i od zysków kapitałowych sprzyjają akumulacji kapitału. To zapewne słuszne podejście, bo zmniejszenie ilości kapitału w gospodarce jest najbardziej długotrwałym i szkodliwym efektem opodatkowania.
Opodatkowanie konsumpcji jest bardzo wysokie. Poziom VAT i akcyzy daje się dotkliwie odczuwać. W kraju na dorobku, który chce się skupiać na inwestycjach nie musi to być złe podejście.
Najwyższe procentowo opodatkowanie dotyka jednak pracy. Efektywna stawka podatkowa na pracę przekracza 40% – na poziomie zbliżonym do wódki. Efekty są porażające. Gigantyczne bezrobocie, ludzie długotrwale bez pracy, szkody społeczne, a wszystko to w kraju wciąż rozwijającym się gdzie każdy powinien budować przyszłość. Nie da się ukryć, że jest to straszliwym błędem. Oczywiście kontrargumentem jest stwierdzenie, że koszty pracy na tle Europy są u nas niskie. To prawda, ale musimy uwzględnić wydajność pracy. Głównym problemem jest jednak nie to, że za te stawki nie opłaca się zatrudniać, tylko to, że przy istniejącym klinie podatkowym za te stawki nie opłaca się pracować. System opieki często gwarantuje niewiele mniejsze pieniądze przy zerowym wkładzie pracy.
Ozusowanie kolejnych form umów pracowniczych to ciąg dalszy tego niezrozumiałego trendu. Olbrzymie obciążenia jeszcze bardziej powiększone zaowocują dalszym marnotrawstwem pracy, która mogłaby być z korzyścią dla wszystkich wykonana, a co za tym idzie dalsza emigracją z kraju. To tylko pogłębi nasze problemy demograficzne i deficyt ZUS. Niewielkie dodatkowe wpływy do FUS dziś zostaną okupione olbrzymim deficytem w przyszłości.
Jest jeszcze jedna warta rozpatrzenia perspektywa. Najnowszy front walki społecznej nie będzie miał natury tradycyjnej marksistowskiej dychotomii kapitaliści kontra pracownicy. To będzie walka starych z młodymi. Olbrzymie potrzeby emerytalne muszą być sfinansowane przez pracujących. Perspektywy demograficzne są takie, że nawet obowiązujący teraz wiek emerytalny na poziomie 67 lat jest nieosiągalnym luksusem. W zależności od wzrostu gospodarczego zaś emerytury muszą zaś spaść od 75% do 50%. Oczywiście emeryci i ludzie blisko emerytury będą się opierali takiemu scenariuszowi, zaś ich liczebność da im polityczną przewagę. Z drugiej zaś strony młodzi będą głosować nogami (co już czynią). O ile nie dojdzie do zamknięcia granic emeryci muszą przegrać pomimo swojej liczebności. A nawet jeśliby granice zamknąć to i tak do pracy za darmo trudno zmusić.
Póki co jednak napięcia pomiędzy tymi grupami ludzi nie są jeszcze tak wyraźne. Badania wskazują, że większość zatrudnionych na umowy cywilno-prawne cieszy się na ich oskładkowanie. To jednak zmieni się niebawem, kiedy skutki zaczną być odczuwalne w kieszeniach. Szczególnie, że polityczna skłonność do utrzymania status quo będzie wymuszała dalsze zwiększanie obciążeń. Następni w kolejce są zapewne przedsiębiorcy.
Tym niemniej obecna decyzja jest kolejną małą potyczką w głównym konflikcie społecznym, który będzie kształtował naszą rzeczywistość przez następne dekady. Dziś jeszcze wygrywają emeryci. Jednak im dłużej będą triumfować tym boleśniejsza będzie ich końcowa klęska.