Głównym celem Vladimira Putina było odwrócenie ukraińskiej drogi na Zachód. Plan Putina był realistyczny i opierał się na kilku założeniach. Po pierwsze: Zachód nie jest zdolny doprowadzić do wycofania rosyjskich żołnierzy z Krymu. OBWE wyśle co prawda misję, ale o ograniczonym mandacie, gdyż Rosja jest członkiem organizacji. Po drugie: potencjalne sankcje Zachodu nie są bez znaczenia, ale nie należy przeceniać ich skuteczności. Wstrzymanie prac G-8, czy nawet wyrzucenie Rosji z tego klubu, nie jest aż tak istotne. Rosja nie potrzebuje przecież uznania w klubie zachodnich demokracji i znacznie lepiej czuje się w gronie BRICS. Poza tym, znacznie ważniejszą rolę odgrywa jednak G-20.
Bojkot paraolimpiady nawet przez kilka państw, najbardziej odbije się w sumie na niepełnosprawnych sportowcach. Zawieszenie przez UE rozmów o ruchu bezwizowym oraz porozumieniu handlowym nie jest czymś bolesnym, bo i tak rozmowy te były od jakiegoś czasu w impasie. A porozumienie o współpracy UE-Rosja (tzw. PCA) od 2007 roku nie posunęło się ani o krok. UE i USA mogą potencjalnie nałożyć jakieś sankcje wizowe, ale raczej nie ośmielą się na zamrożenie kont rosyjskich oligarchów.
Z punktu widzenia Putina, francuska odmowa wstrzymania eksportu okrętów Mistral, brytyjskie uzależnienie od interesów finansowych londyńskiego City oraz skuteczność niemieckiego przemysłu w powstrzymaniu jakichkolwiek twardszych kroków Angeli Merkel, przedstawiały obrazek strategicznego podziału samej UE. Zakładał on także, że afera Snowdena skutecznie podzieliła zachodnich sojuszników. Co więcej, za dwa lata w USA będzie już nowa administracja, która tradycyjnie odwoła się na początku do ocieplenia, czy też „resetu” stosunków z Rosją. Sprawa Ukrainy zniknie z dyskusji światowych przywódców i uwagi mediów, skutkiem czego wszystko rozejdzie się „po kościach”. W takim scenariuszu Putin byłby oczywistym strategicznym zwycięzcą.
Z tymi założeniami Rosja zamierzała odwołać się do tendencji separatystycznych na Krymie i na wschodzie Ukrainy. Pierwotne pytanie krymskiego referendum miało przecież dotyczyć poszerzonej autonomii w ramach terytorium Ukrainy. Putin chciał podłożyć ogień pod wschodnią Ukrainę poprzez ideę „federalizacji”. Kolejne jej potencjalnie prorosyjskie części zgłaszałyby żądania poszerzenia autonomii, co w efekcie doprowadzić miało do utraty zdolności rządzenia państwem przez rząd centralny. W takim scenariuszu, jeśli Ukraina chciałaby kontynuować swoją europejską drogę, ryzykowałaby podział państwa. UE z kolei nie byłaby chętna do poważnych rozmów z państwem ukraińskim będącym na granicy rozpadu.
Scenariuszowi temu trudno odmówić realistycznych założeń. Poniósł on jednak fiasko ze względu na nieprzewidziane przez Putina reakcje, które uruchomił, a także ze względu na rozszerzenie celów w trakcie jego realizacji.
Po pierwsze: mitem okazała się możliwość podziału Ukrainy. Z wyjątkiem Krymu, akcja Putina obudziła tożsamość i dumę narodową Ukraińców i przyczyniła się do znacznie większej jedności państwa, niż kiedykolwiek w jego najnowszej historii. Putin nie był zdolny do obudzenia lokalnego separatyzmu, a jego narzucenie z zewnątrz okazało się niemożliwe. Nowi przywódcy Ukrainy wykazali się także niezwykłą determinacją. Zdecydowali się bowiem na radykalne i bolesne reformy gospodarcze, które mogą się nawet okazać bardzo ryzykowne dla ich dalszej kariery politycznej. Nie bez powodu premier Jaceniuk powiedział o „rządzie samobójców”. Co nawet bardziej istotne, nowym przywódcom udało się utrzymać emocje ludzi pod kontrolą. Żołnierze Ukrainy nie dali się sprowokować i z dumą pokojowo odpowiadali na rosyjską agresję.
Po drugie: Putin nie docenił determinacji Zachodu. W zbyt dużym stopniu polegał na oczywistych jego słabościach: niechęci do użycia daleko idących sankcji oraz niezdolność do podjęcia twardych działań w zakresie bezpieczeństwa. Rosyjski przywódca nie zrozumiał, że Zachód może grać według innych zasad. Co zaskakujące, UE i USA zaczęły skutecznie używać elementów „miękkiej siły”. Ogromną rolę odegrało bardzo zdecydowane potępienie Rosji na arenie międzynarodowej. Nawet Chiny nie były obojętne. Uznały one nowe ukraińskie władze. Podczas pierwszej debaty w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nie zabrały głosu. Podczas drugiej, krótko stwierdziły, że są przeciwne używaniu siły i ingerencji w wewnętrzne sprawy Ukrainy oraz wspierają jej integralność terytorialną. Dla Putina to spory cios wizerunkowy.
Zachód niespodziewanie wyciągnął także na stół pieniądze. Nie jest to dużo, ale jak na napiętą sytuację budżetową UE, to niemały wysiłek. Lepiej późno niż wcale. Warto dodać, że są to dodatkowe fundusze w stosunku do pożyczki Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Poza tym, bardzo znaczące jest samo zaangażowanie eksperckie w rozpoczętą ukraińską transformację.
Po trzecie: największym błędem w grze Putina była zamiana zwiększonej potencjalnie autonomii Krymu na jego secesję i przystąpienie do Federacji Rosyjskiej. Koszty ekonomiczne tej operacji będą duże, a polityczne jeszcze większe. Zwiększona autonomia Krymu (np. odwołanie się do rozwiązań z 1992 r.) była do zaakceptowania zarówno przez Zachód, jak i przez Ukrainę. Faktycznie Rosja posiadałaby decydujący wpływ na tamtejszą sytuację. Natomiast aneksja Krymu to najpoważniejsze podważenie porządku międzynarodowego ukształtowanego po Zimnej Wojnie. Takie działanie może tylko umocnić determinację Zachodu i ukraińską drogę do struktur europejskich.
Putin jest teraz w narożniku. Nie może wycofać żołnierzy z Krymu, bo byłaby to jego klęska, ale aneksja Krymu może okazać się porażką nie mniej dotkliwą. Jeśli w jej następstwie Zachód zdecyduje się na daleko idące sankcje, to może łatwo wygrać to starcie pomimo bolesnych konsekwencji dla gospodarki światowej. W takiej sytuacji, raczej wcześniej niż później, doprowadzi to do odsunięcia Putina od władzy przez samych Rosjan.

