W poniedziałek 15 czerwca Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przedstawiło założenia do reformy systemu szkolnictwa wyższego. Jednak w debacie publicznej podjęto wątek odpłatności za drugi kierunek studiów. Przeciwnicy tego pomysłu twierdzą, że jest to pierwszy krok ku wprowadzeniu płatnej edukacji na poziomie wyższym. W krajach zachodnich już kilkunastu lat toczy się debata, czy przywrócić odpłatność za studia. W Stanach Zjednoczonych bez względu na to, czy uczelnia jest publiczna czy państwowa student ponosi koszty kształcenia (oczywiście oponenci podkreślą, że w dobie kryzysu gospodarczego amerykańskie uczelnie mają również kłopoty, ja natomiast twierdzę, że europejskie uniwersytety przeżywają kryzys od wielu lat).
W 2005 roku uniwersytety w Wielkiej Brytanii uzyskały możliwość wprowadzania maksymalnej stawki za czesne, która wynosi 3000 funtów. Jednak jeśli uniwersytet postanowił wprowadzić najwyższą opłatę, musiał pokazać, że część dochodów przeznacza na pokrycie kosztów nauki osób pochodzących z rodzin o niskich przychodach. Studenci pochodzący z tych rodzin, począwszy od 2006 roku, według prognoz mogli otrzymać trzyletnie stypendium od uniwersytetu w wysokości 11 000 funtów oraz 2 700 funtów rocznie ze strony rządu. Dla przykładu, 30% przychodów z dodatkowych opłat Oksford przeznacza na ich wsparcie. Otrzymują oni 3000 funtów rocznie oraz dodatkowe 1000 funtów w pierwszym roku, na pokrycie wstępnych kosztów.
W Zjednoczonym Królestwie funkcjonuje instytucja przyznająca kredyty – Student Loans. Student aplikuje bezpośrednio do tej instytucji, a ona pokrywa koszty, płacąc bezpośrednio uniwersytetowi. Każdy student, niezależnie od sytuacji materialnej ma prawo wnieść wniosek o przyznanie kredytu na cały okres studiów. Spłata kredytu zaczyna się wówczas, kiedy absolwent znajdzie odpowiednią pracę, której dochody pozwolą na jego spłatę. W 2008 roku dochód ten wynosił od 15 000 funtów rocznie. Jeśli ktoś zarabia rocznie 20 000 funtów, tygodniowo spłaca około 8,77 funtów. W 2008 roku wprowadzono nowe zasady przyznawania kredytów. Na przykład studenci pochodzących z Anglii, których dochód w rodzinie jest mniejszy niż 25 000 funtów rocznie, otrzymują pełen kredyt w wysokości 2,835 funtów. Jeśli dochód na rodzinę jest wyższy, wówczas otrzymują część wymienionej kwoty. Dla przykładu Oksford wprowadził również stypendia dla osób pochodzących z rodzin o niskim dochodzie. Istnieje również możliwość otrzymania stypendium od firm, z którymi Oksford rozpoczął współpracę, na przykład IBM Bursary.
Szkolnictwo wyższe Niemczech jest finansowane w głównej mierze z budżetów landowych. W latach siedemdziesiątych zniesiono opłaty za studia, które wówczas wydawały się być społecznie „niesprawiedliwe”. Wraz z gwałtownym i nieodwracalnym wzrostem liczby studentów, wydaje się, że wszystkie osoby odpowiedzialne za politykę szkolnictwa wyższego, pragną przywrócić opłaty za studia. Jednak każda próba wprowadzenia czesnego, łączy się ze wzrostem niezadowolenia społecznego. Dotychczas studenci musieli zapłacić jedynie wpisowe, które obejmowało koszty administracyjne oraz pokrywało opłaty za transport publiczny. Niemieckie społeczeństwo przywiązane jest bardzo do tradycji „równych szans”, które leżą u podstaw ideologii socjaldemokracji. Dlatego też rząd na poziomie federalnym wykazywał niechęć do wprowadzenia odpłatności za studia. Politycy, zwłaszcza związani z lewym skrzydłem (SPD, Zieloni) podobnie, jak w Wielkiej Brytanii, bronili swego stanowiska, tłumacząc, że opłaty za studia wykluczą osoby biedniejsze ze szkolnictwa wyższego. W odróżnieniu jednak od krajów anglosaskich, w Niemczech studenci mają bardzo dużą swobodę organizowania toku studiów, a także podejmowania decyzji, kiedy przystąpią do egzaminów końcowych. Dlatego też czas trwania studiów w Niemczech jest znacznie dłuższy niż w innych krajach.
Decyzja o wprowadzeniu odpłatności za studia leży w kompetencjach landu. Na przykład w Badenii-Writenberdze na początku tego wieku wprowadzono opłaty powyżej 600 euro jeśli długość trwania studiów przekroczyła czternasty semestr. Natomiast od 2005 roku Trybunał Konstytucyjny wydał decyzję, na mocy której uniwersytety mogą pobierać opłatę za kształcenie. Na Uniwersytecie w Heidelbergu za semestr nauki trzeba zapłacić (dane z roku akademickiego 2008/2009) 500 euro, niezależnie od tego, czy są to studia pierwszego czy drugiego stopnia.
Jeśli ktoś łudzi się, że wprowadzenie odpłatności za studia podniesie jakość kształcenia jest w błędzie. Okazuje się bowiem, że pieniądze pochodzące od studentów tylko w niewielkim stopniu pokrywają zapotrzebowania uczelni. W takim razie po co je wprowadzać? Po pierwsze, zwiększa to odpowiedzialność. Student współfinansujący swoją edukację jest za nią odpowiedzialny. Zmniejsza się odsetek porzucania studiów, a także skraca się czas studiowania (chodzi tu głównie o „wiecznych studentów”). W Niemczech m.in. dlatego zdecydowano się wprowadzić współfinansowanie, gdyż bardzo wiele osób kończyło studia w wieku trzydziestu paru lat (średnia 28,5). Po drugie, od ponad trzydziestu lat w krajach zachodnich zauważamy ekspansję szkolnictwa wyższego (w Polsce po 1989 roku), a zatem studentów jest więcej. Po trzecie, co należy podkreślić, rozwój nowoczesnych technologii wymaga coraz większych nakładów finansowych. Finansowanie oświaty jedynie z budżetu państwa staje się niewystarczające. Po czwarte, wreszcie, pojawia się kwestia równości. Dokładnie równości. Pozwolę sobie przytoczyć przykład polski. Więcej osób obecnie studiuje na prywatnych uczelniach oraz w trybie zaocznym. Ci, którzy studiują w trybie zaocznym, bardzo często mają gorsze warunki: zajęcia odbywają się w dużych grupach dydaktycznych, obserwuje się niewystarczający poziom nauki języków obcych lub też ich brak. Z kolei opiekunowie praktyk studentów zaocznych w przeciwieństwie do dziennych nie otrzymują wynagrodzenia, toteż bardzo często praktyki te są fikcyjne. Powróćmy zatem do kwestii sprawiedliwości i równości społecznej: ci, którzy płacą z własnego portfela czesne (na uczelniach i kierunkach kwoty te różnią się, ale mniej więcej jest to od 1700 do 3000 zł za semestr) w większość przypadków płacą również podatki, a jak nie oni, to ich rodzice. Pieniądze z tych podatków idą również na kształcenie studentów dziennych (z tego, co mi wiadomo nie istnieje ulga podatkowa za czesne). Postawię dość ryzykowną tezę, ale sądzę, że praktyki życia codziennego ją potwierdzą: system publiczny jest lepszy niż system prywatny (w większości przypadków). Gdyby system prywatny był elitarny, tak jak w Wielkiej Brytanii lub Stanach Zjednoczonych, wówczas moglibyśmy mówić o sprawiedliwości. Wybierasz lepszy system, za który płacisz. Mamy zatem swoisty paradoks, bowiem to co prywatne przeważnie jest lepsze (egzemplifikacje zachodnie), w Polsce wydaje się być na odwrót. Ci, którzy są w większości, płacą podwójnie: za swoją edukację i za edukację studentów dziennych.
Wprowadzenie odpłatności za studia nie może i nie powinno wyglądać tak, jak teraz za studia zaoczne i w szkołach prywatnych. Nie mogą to być również ceny rynkowe. Nie możemy zatem mówić o wprowadzeniu odpłatności za studia, a raczej o współfinansowaniu kształcenia na poziomie wyższym. Konieczne jest wprowadzenie szerokiej gamy niskooprocentowanych kredytów (wiem kryzys, ale on minie), stypendiów od fundacji jak i od osób prywatnych, które powinny uzyskać ulgę podatkową. Ważna jest również współpraca z sektorem biznesu, który będzie wspierał przyszłych, potencjalnych pracodawców, jednak nie będzie to możliwe bez jakiś bodźców dla tych firm.
Jednakże po raz kolejny pragnę to podkreślić pieniądze od stud
entów nie zaspokoją wszystkich potrzeb szkolnictwa wyższego. Jeśli tak by było uczelnia musiałaby być nastawiona jedynie na zysk. Konsekwencją może być odejście od jej naczelnej misji. Spowodowałoby to m.in. przyjmowanie bardzo dużej liczby studentów przy bardzo małej kadrze akademickiej, brak selekcji wewnętrznej, gdyż im więcej osób by odpadło podczas egzaminów, tym mniej pieniędzy byłoby dla uczelni. Oznaczałoby to, że każdy kto zostanie przyjęty do szkoły, ukończy ją. Byłaby to katastrofa. Poza tym z odpłatności za studia nie będą w stanie utrzymać się uczelnie, które kształcą w zakresie nauk ścisłych, technicznych wykorzystujących zaawansowane technologie. Proszę zwrócić uwagę, że nie istnieje zbyt wiele prywatnych uczelni, w których kształci się na poziomie magisterskim chemików, fizyków, czy wreszcie lekarzy (nie istnieje prywatna uczelnia medyczna). Uczelnie muszą szukać zatem innych źródeł finansowania. I pojawia się błędne koło. Tak oto bowiem najlepszy uniwersytet na świecie Harvard czerpie zyski z następujących źródeł: patenty (tantiemy nie idą do naukowców, lecz na uczelnię), z badań na zlecenie, z kursów na zlecenie, ze sportowców (w Europie nie ma tej tradycji), od sponsorów i od absolwentów (również brak tej tradycji w Europie). Okazuje się, że czesne jest niewielkim procentem w dochodach uniwersytetu. Jeśli polskie uniwersytety miałyby otrzymywać pieniądze z patentów, wpierw muszą je mieć, aby swój wynalazek opatentować. Koło się zamyka.
Pomysł Ministerstwa, by wprowadzić odpłatność za drugi kierunek na tym etapie jest propozycją kosmetyczną. Jednak jest też pierwszym krokiem ku pozytywnym zmianom. Mam nadzieję, że początek reformy nie zostanie zatrzymany. Potrzebujemy debaty publicznej jakiego szkolnictwa wyższego potrzebujemy. Jeśli chcemy być konkurencyjni na arenie międzynarodowej musimy wpierw zainwestować. Jednak proszę wszystkich, zwolenników, jak i przeciwników wprowadzenia odpłatności za studia, by nie sądzili, że pieniądze od studentów będą w stanie pokryć wszystkie potrzeby uczelni wyższych w Polsce.
I na koniec, coś dla populistów. Badacze przedmiotu zauważyli, że na ekspansji szkolnictwa wyższego zyskała jedynie klasa średniej. Wprowadzenie w życie idei merytokracji spowodowało liczny napływ osób pochodzących z tejże warstwy społecznej. Klasa niższa (zwana także robotniczą) jest nadal nielicznie reprezentowana w szkolnictwie wyższym. Odpowiedź dlaczego tak się dzieje jest złożona i wymagałaby napisania oddzielnego artykułu. Badacze przedmiotu widzą silny związek między pochodzeniem społecznym, kapitałem kulturowym a wyborem edukacyjnym. Co więcej obserwuje się, że dawna klasa robotnicza pod względem zarobków dorównuje klasie średniej (zjawisko to zostało nazwane zburżuazyjnieniem się klasy robotniczej). Zatem to nie kwestie finansowe decydują o tym, czy jednostka pójdzie na uniwersytet, czy nie. Ważniejszy jest kapitał kulturowy, który ulega reprodukcji. C. Patten w publikacji pt: Funding and Freedom: where we are going wrong (zob. Can the prizes still glitter? The future of British universities in a changing world, red. H. de Burgh, A. Fazackerley, J. Black, The University of Buckingham Press, Buckingham 2007) stwierdził, że nie ma żadnych dowodów na to, iż wprowadzenie odpłatności za studia wykluczy osoby z niższych warstw społecznych. Jeśli bowiem spojrzy się na udział dzieci z rodzin robotniczych i klasy średniej w szkolnictwie wyższym na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat, można zaobserwować, że te proporcje są stałe.