Klęski żywiołowe i wahania cen czynią z rolnictwa zawód wysokiego ryzyka. Są jednak sposoby, aby to ryzyko zmniejszyć, nie przerzucając jednocześnie całej odpowiedzialności na państwo.
Działalność produkcyjna w rolnictwie, przy całej swojej specyfice, jest wciąż taką samą działalnością biznesową jak w innych działach gospodarki, gdzie funkcjonuje takie samo ryzyko jakie charakteryzuje działanie każdego podmiotu gospodarującego niezależnie od branży: ryzyko utraty części produkcji, złej inwestycji, ryzyko wynikające ze zmian popytu, a w rolnictwie – dodatkowe ryzyko związane z przyrodniczym charakterem produkcji. Konsekwencją wszystkich tych ryzyk jest częściowa, znaczna lub całkowita utrata dochodów. Praktyka gospodarowania w wielu krajach wykształciła mechanizmy obronne, które w większym lub mniejszym stopniu niwelują straty podmiotów wynikające z utraty ich dochodów. Warto zatem zastanowić się nad adaptacją i wdrożeniem takich systemów również w polskim rolnictwie, aby zwiększyć bezpieczeństwo dochodowe rolników (a piastujących wysokie stanowiska oderwać od jałowych dywagacji politycznych i wskazać kierunek poszukiwań praktycznych rozwiązań).
Istnieje szereg mechanizmów niwelujących ryzyko w różnych jego postaciach możliwych do zastosowania w gospodarstwach trzodowych. Produkcja żywca należy do tych działalności, z którymi związany jest relatywnie wysoki poziom ryzyka dochodowego. Wśród czynników, które wpływają na ten fakt wymienić należy wahania cen w całym cyklu produkcyjnym – od zakupu środków produkcji po sprzedaż żywca. Ryzyko wynikające z tego czynnika jest tym większe, że znacząca grupa wiodących producentów trzody to gospodarstwa wyspecjalizowane w produkcji żywca, nieposiadające jednak wystarczającego zaplecza paszowego. Co więcej produkt wytwarzany w gospodarstwach – żywiec wieprzowy – nie może być przechowywany, ani zagospodarowywany na miejscu w wypadku utrudnień z jego zbytem.
Ryzyko wstępuje na rynku permanentnie, nie można udawać, że go nie ma. Można przyjąć wobec niego różne strategie reagowania – od unikania, (co de facto oznaczałoby rezygnację z działalności gospodarczej), przez kontrolę (czyli podejmowanie działań, które mogą ryzyko, a zwłaszcza jego negatywne efekty zmniejszyć), zatrzymywanie ryzyka (ponosząc tego konsekwencje finansowe) lub transferowanie (tj. przenoszenie części ryzyka na inne podmioty).
W przypadku gospodarstw trzodowych istotne wydają się kontrola i transfer ryzyka. Są one możliwe do zastosowania dzięki takim działaniom jak: dostosowania organizacyjne gospodarstw (powiększenie obszaru lub zwiększenie skali produkcji, dobór odpowiednich odmian roślin uprawnych i poprawa techniki uprawy roli, dbałość o dobrostan zwierząt, opiekę weterynaryjną, właściwą strukturę produkcji oraz różnicowanie źródeł dochodów). Również państwo dysponuje określonymi narzędziami ograniczania ryzyka. Do takich instrumentów należą między innymi płatności bezpośrednie i dopłaty ONW (obszary o niekorzystnych warunkach gospodarowania). Do mniej pozytywnie ocenianych przez ekonomistów należy system kwotowania produkcji.
Druga ze strategii daje równie wiele możliwości. Dzielenie się ryzykiem poprzez rynek polega na rozłożeniu go między podmioty uczestniczące w całym łańcuchu dystrybucji. Działania możliwe w tym zakresie to kontraktacja, tworzenie grup producentów, kontrakty terminowe (mało popularne w Polsce) czy dążenie do integracji pionowej.
Metodą dzielenia czy też transferu ryzyka są ubezpieczenia. Pozwalają one ograniczyć nie tylko ryzyko produkcyjne, ale również dochodowe.
Przykładowym rozwiązaniem może być Kanadyjski Rolny Program Stabilizacji Dochodów (Canadian Agricultural Income Stabilization Program), który ma za zadanie zapewnić ochronę podjętych przez farmerów działań w przypadku większego lub mniejszego spadku dochodów. Kiedy przychód farm spada w danym roku w porównaniu do poziomu ustalonego na podstawie średniej wieloletniej, uruchamiany jest fundusz składający się ze składek własnych farmerów oraz środków pochodzących ze wsparcia państwa. Płatności w ten sposób uruchomiane mogą podnieść dochód farmera do poziomu od 92% do 100% średniej wieloletniej. Ten stosunkowo nowy program (wdrażanie rozpoczęto w 2004r) łączy w sobie elementy wcześniejszego wsparcia gospodarstw z klasycznym ubezpieczeniem produkcji. Połączone są tu w jeden program: rządowy fundusz gwarancyjny, ubezpieczenie od klęsk żywiołowych oraz ubezpieczenie od utraty dochodów w wypadku choroby (income protection). Rolnicy partycypujący w programie sami wybierają poziom ochrony. Minimalny jej poziom to 70% średniego zysku w okresie referencyjnym, przy czym w okresie obowiązywania umowy zobowiązują się do odprowadzania składek w wysokości 14% osiąganych zysków. Maksymalny możliwy poziom ochrony – 92%, wymaga składek w wysokości 22% osiąganych zysków.
Podobny system działa w USA. GRIPP czyli Group Risk Income Protection Plan jest ubezpieczeniem dochodów rolniczych uwzględniającym obszar uprawy, realizowanym w wypadku spadku dochodów poniżej ceny progowej. W obliczeniach uwzględnia się jednak nie sam średni zysk wieloletni, ale różnicę w poziomie plonów w danym roku w stosunku do poziomu uznanego dla danego stanu za bazowy. Na tej podstawie w oparciu o cenę bazową oblicza się szacunkową utratę dochodów podlegającą refundacji. Zgłoszone roszczenie farmer może dochodzić za pośrednictwem firmy ubezpieczającej.
Tego typu mechanizmy stabilizujące dochód farmerów przy jedynie minimalnej ingerencji państwa w mechanizm rynkowy wydają się być przyszłością rynków rolnych.
Tymczasem w Polsce barierą ograniczania ryzyka jest paradoksalnie samo nastawienie rolników, a przynajmniej znacznej ich części. Mimo ponad dwudziestu lat funkcjonowania gospodarki rynkowej, mimo zmiany pokoleniowej na polskiej wsi nadal spotkać można poglądy, twierdzenia i nawyki jakby żywcem wyjęte z epoki realnego socjalizmu. Dominują sceptycyzm i nieufność wobec integrowania się i współdziałania w grupie w imię wspólnej korzyści, brak zaufania do partnerów handlowych (często uzasadniony, co pokazuje sytuacja, która legła u podstaw protestów w Bydgoszczy), nadal akcentowana jest postawa roszczeniowa wobec bliżej nieokreślonych instytucji państwa („oni” muszą nam dać, bo jak nie, to.). Nieufność i roszczeniowość zarazem kładą się głębokim cieniem na rozwoju ubezpieczeń rolniczych w Polsce. Niczego nie rozwiązuje tu wprowadzony ustawowo obowiązek zawierania ubezpieczeń, bo ci, dla których został stworzony realizują go tylko w minimalnym zakresie. Podnoszony jest problem wysokości składek, ich dobrowolności, mechanizmów wsparcia ze strony państwa, ale w istocie samo lobby rolnicze stosunkowo słabo zainteresowane jest realnym zaistnieniem skutecznego systemu, w którym musiałoby partycypować w określonym procencie swoich dochodów. A tu pojawia się kolejny paradoks związany z kwantyfikacją tychże, co znalazło swój wyraz w zamierzeniu wprowadzenia podatku VAT w rolnictwie i jego nader mizernych efektach.
Z jednej strony, zatem rynek otworzył wiele nowych możliwości w zakresie zakupu środków produkcji, technologii, ułatwił dostęp do finansowania, a tym samym inwestycji, ale z drugiej – wprowadził dość radykalne wymagania efektywnościowe, których niedotrzymywanie doprowadzić może do eliminacji podmiotu z rynku. A ta sytuacja to dla wielu rolników zagrożenie bytu. Co zrobić żeby uniknąć ryzyka i zapewnić sobie stabilne dochody? Integrować się, kooperować, rozwijać produkcję, postulować powstanie systemu ubezpieczeń dochodów rolniczych, ale też równolegle szukać alternatywnego źródła dochodu. Innej drogi rynek nie pozostawia.