Czwarty prezydent Ukrainy – po raz pierwszy w historii tego państwa – został wybrany w sposób demokratyczny. Owszem, wynik tzw. „trzeciej tury” głosowania w 2004 roku również został za taki uznany, jednak dopiero teraz, po pięciu latach cały proces wyborczy oceniono przez społeczność międzynarodową jako spełniający ogólnie przyjęte w Europie normy. Istnieje oczywiście ryzyko oprotestowania rezultatów przez Julię Tymoszenko, ale będzie to raczej walka o uzyskanie możliwie najmocniejszej pozycji w nowym układzie sił, niż bój o rzeczywistą zmianę sytuacji. Co więcej, ewentualny sprawiedliwy wyrok sądu w tej sprawie stanie się dodatkowym pozytywnym objawem obecnego stanu demokracji na Ukrainie.
Pozostawmy jednak komentarze odnośnie wyniku wyborów i osobowości nowej głowy państwa. Warto poczekać na jego pierwsze kroki, decyzje i styl prowadzenia polityki. Wtedy znacznie łatwiej będzie dokonać prognozy możliwego przebiegu wydarzeń. Interesujące jest natomiast podsumowanie wyborów. W ich trakcie ujawnił się bowiem szereg tendencji istotnych z punktu widzenia rozwoju sytuacji politycznej, gospodarczej i społecznej na Ukrainie. Proponuję bliżej przyjrzeć się trzem zjawiskom, których „wspólnym mianownikiem” wydaje się być narastająca otwartość społeczeństwa Ukrainy na reformy wewnętrzne.
Zmęczenie Ukraińców
Po pierwsze, wyraźnie widoczny jest spadek zaufania społecznego do obecnych elit politycznych. Według Centralnej Komisji Wyborczej Ukrainy, frekwencja wyniosła 66% w pierwszej turze oraz 69% w drugiej. Wynik ten okazał się rekordowo niski. Dla porównania, w 1999 roku frekwencja wyniosła 70% w pierwszej turze i 75% w drugiej. Z kolei w 2004 roku – odpowiednio 75% i 80% (w „trzeciej turze” głosowało 77% uprawnionych). Co więcej, w pierwszej turze wyborów na dwóch faworytów oddano w sumie jedynie 60% (w 2004 roku liderzy pierwszej tury zebrali razem 79% głosów). Sytuacja jest więc podobna do tej sprzed dziesięciu lat, kiedy to na ówczesnych liderów pierwszej tury wyborów prezydenckich (Leonida Kuczmę i Petra Symonenkę) oddano około 59%. Relatywnie dużo osób 7 lutego nie poparło żadnego z kandydatów (w ukraińskim prawie wyborczym istnieje taka możliwość). Odsetek głosów „przeciwko wszystkim” wyniósł 4,4%, tradycyjnie zaś oscylował wokół wartości 2 – 2,5%.
Liczących się kandydatów w wyborach prezydenckich na Ukrainie w 2010 roku można podzielić na dwie kategorie. Jedna to swoisty mainstream, politycy aktywnie uczestniczący w życiu publicznym w ostatnich 5 latach, pełniący przy tym istotne funkcje państwowe (Wiktor Janukowycz, Julia Tymoszenko, Wiktor Juszczenko). Druga to tzw. „nowe twarze” (Serhij Tihipko, Arsenij Jaceniuk). W istocie ci ostatni nie lśnili nienaganną nowością, jednak ze względu na długą nieobecność w życiu publicznym lub młody wiek kojarzyli się niemal automatycznie jako świeży gracze w wyższej lidze ukraińskiej polityki. Odejście znacznej części wyborców od polityków mainstreamu do „nowych twarzy” (Serhij Tihipko i Arsenij Jaceniuk razem uzyskali poparcie 20% wyborców) świadczy o narastającym zmęczeniu społeczeństwa walką między „pomarańczowym” i „niebieskim” obozem, a także o rosnącym zapotrzebowaniu na zmiany.
Stół suto zastawiony
Po drugie, kampania wyborcza potwierdza, że na Ukrainie powoli zaczyna się zmieniać znaczenie „ideologicznego” elementu w polityce. Ostatnie pięć lat minęło pod znakiem permanentnego kryzysu władzy, do którego doszło jeszcze załamanie gospodarcze. W tej sytuacji wyborcy przestają się interesować kwestiami „wyboru cywilizacyjnego” w perspektywie wieloletniej. Po kilku latach względnego dobrobytu, a zwłaszcza coraz szerszego dostępu obywateli do szybko rozwijającego się rynku usług finansowych (często pozostającego poza jakąkolwiek kontrolą) centralne miejsce uwagi przeciętnego wyborcy zajmują rzeczy tak podstawowe jak zabezpieczenie materialnych podstaw funkcjonowania swojej rodziny tu i teraz. Czy nasze depozyty bankowe są bezpieczne? Czy stać nas będzie na spłatę zaciągniętych kredytów? To są teraz najistotniejsze kwestie.
W związku z tym głównym problemem do rozstrzygnięcia dla ukraińskiego wyborcy było nie to, czy chce żyć „po europejsku”, czy też pielęgnować „postsowiecką stabilność” (warto przy tym pamiętać, że przeciętny wyborca nie ma wyobrażenia o tym, co tak naprawdę znaczy „żyć po europejsku”), lecz to, który z kandydatów najlepiej rozwiąże nurtujące problemy. W tym kontekście wartą uwagi jest analiza autorstwa Maxima Borody opublikowana przez kijowskie Międzynarodowe Centrum Badań Perspektywicznych, wskazująca istotną wagę „elementu socjalnego” w programach wyborczych głównych kandydatów na posadę prezydenta Ukrainy (kwestie szkolnictwa i opieki medycznej, minimalne pensje i emerytury etc.). Wprawdzie po reformie konstytucyjnej w 2004 roku prezydent Ukrainy ma bardzo ograniczone możliwości kształtowania polityki państwa w tym zakresie, niemniej jednak zarówno Wiktor Janukowycz, jak i Julia Tymoszenko mocno podkreślali swoje zainteresowanie kwestiami bezpieczeństwa społecznego, często wynosząc je na pierwsze miejsce. Jest to sytuacja niejako naturalna dla społeczeństw posowieckich, oczekujących od państwa opiekuńczości. Interesującym wydaje się natomiast fakt, iż – jak podkreśla Maxim Boroda – wspomniani wyżej Serhij Tihipko i Arsenij Jaceniuk pozycjonowali się wyraźnie jako liberałowie w kwestiach związanych z funkcjami społecznymi państwa. W połączeniu z ich relatywnym sukcesem stanowi to pewne novum w procesie politycznym na Ukrainie. Także w tym kontekście można mówić o wzroście autentycznego zapotrzebowania nie tylko na hasła, lecz także na konkretne reformy.
Nasza chata z kraja
Po trzecie, kampania wyborcza wyraźnie uwidoczniła spadek zainteresowania społeczeństwa problemem polityki zagranicznej Ukrainy. Znacznie mniej uwagi poświęcono kwestiom pozycji i roli Ukrainy w stosunkach międzynarodowych. Wyraziste stanowiska (takie jak, przykładowo, zdecydowana proeuropejskość ustępującego prezydenta Wiktora Juszczenki) pozostały na marginesie. Żaden z liczących się kandydatów nie negował oczywiście zasadności wysiłków na rzecz integracji Ukrainy z UE (inaczej niż w przypadku NATO), jednak wszyscy podkreślali (skądinąd słuszną) potrzebę normalizacji stosunków z Rosją. Pojawiły się ponadto nieco fantastyczne koncepcje tworzenia nowej wschodnioeuropejskiej struktury integracyjnej (np. w wykonaniu Arsenija Jaceniuka).
Sprawa ta jest ściśle związana z wcześniej zarysowanym problemem. Pytania związane z polityką zagraniczną odchodzą na dalszy plan, gdyż w oczach wyborców nie mają one przełożenia na bieżące problemy. Przez ostatnie 5 lat stanowisko prezydenta Ukrainy zajmował polityk jak najbardziej prozachodni, wydaje się, że szczerze wierzący w zasadność europejskich aspiracji Ukrainy. I co z tego? Eksperci mogliby wyliczyć niejedno osiągnięcie Ukrainy na drodze do integracji europejskiej, jednak przeciętny obywatel nie zauważył wymiernych korzyści płynących z tej „proeuropejskości”. Sytuacja ta niesie ze sobą pewne możliwości – w dłuższej perspektywie pozycja Ukrainy na arenie międzynarodowej będzie wyznaczona bowiem nie przez hasła, lecz przez stabilne i sprawnie funkcjonujące instytucje państwowe. Biorąc pod uwagę narastające zapotrzebowanie na autentyczne reformy, pojawia się szansa na swoiste „uwewnętrznienie” polityki zagranicznej, która ostatecznie może niejako automatycznie zdefiniować orientację państwa na arenie międzynarodowej. Innymi słowy, jeżeli Ukraina istotnie rozpocznie niezbędny program reform, zbliżając się do ogólnie pojmowanych standardów europejskich w sferze gospodarczej i społecznej, pogłębiająca się współpraca z UE stanie się jej „naturalną” orientacją zewnątrzpolityczną. Problem jednak wiąże się także z poważnym zagrożeniem powrotu do bezproduktywnej polityki wielowektorowości, a co za tym idzie – osłabienia podmiotowości państwa.
Podsumowując, na początku 2010 roku Ukraińcy dokonali suwerennego wyboru nowego przywódcy. Suwerennego w tym sensie, że wybór ten pozbawiony był większych prób narzucenia określonego wyniku zarówno ze środowiska zewnętrznego, jak i z wnętrza państwa. Wybór ten należy uszanować. Ostatnie lata pokazały, jak ciężko jest sterować procesami wewnętrznymi na Ukrainie stosując zarówno techniki „twardej siły” (jak robi to Rosja), jak i za pośrednictwem „siły miękkiej” (co próbuje dokonać UE). Wewnętrzne procesy na Ukrainie stopniowo tworzą grunt dla kluczowych zmian. Nie należy jednak oczekiwać przełomu, raczej ewolucji. Spodziewajmy się, że będzie to ewolucja w kierunku korzystnym zarówno dla samych Ukraińców, jak i dla całego kontynentu Europejskiego.
Czwarty prezydent Ukrainy ma szanse przynajmniej rozpocząć historyczne zmiany. Jednak by to uczynić, powinien pokazać się jako mąż stanu. Niejeden krytyk powie, że jest to myślenie co najmniej naiwne. Nie zaprzeczę – znacznie bardziej prawdopodobne wydaje się, jeśli nie pogorszenie się spraw, to co najmniej stagnacja. Jednak skomplikowana sytuacja gospodarcza w końcu wymusi na Ukrainie przeprowadzenie reform. Jaka będzie ich jakość – zależeć będzie w dużej mierze od nowego prezydenta.