Tytuł zaiste bluźnierczy. Jakże można rozpatrywać religię w kategoriach sympatyczne-niesympatyczne? W tym właśnie wyraża się jedna z niesympatycznych cech religii, a mianowicie to, że wyznawcy każą się traktować z najwyższą powagą i szacunkiem daleko przekraczającym zwykłe stosunki między obcymi sobie ludźmi. Religia nie ma być sympatyczna ani miła – wyznawców nie obchodzi, jakie budzi uczucia. Religia jest dobra i święta, jeśli nie wręcz konieczna i nakazana – sama z siebie. Jeśli ktoś nie jest jej wyznawcą i nie może tej świętości potwierdzić, niechaj wyraża pełen powagi szacunek albo siedzi cicho. „Sympatyczność” wyznawcy sobie wypraszają. W sprawach własnej religii wyznawcy są więc śmiertelnie poważni i niezwykłe łatwo ich urazić. A gdy się już ich urazi, ci zwykle nie widzą żadnych powodów, by ograniczać się w stosowaniu środków repulsji. Można to nazwać „świętym prawem”. Wyznawcy rozmaitych kultów mają we własnym mniemaniu święte prawo do tego, by traktowano ich z najwyższym szacunkiem, powstrzymywano się od krytyki ich wierzeń, od satyry, od ironii. Nie wystarczy im bynajmniej swoboda sprawowania kultu – domagają się ponadto szczególnej rewerencji i daleko idącej powściągliwości w krytyce. Wszak krytyka i wszelkie przejawy traktowania z pozycji zewnętrznej, w oparciu o swobodę sądu, uważają za zamach na własne prawa, „obrazę uczuć religijnych”, a tym samym podstawę do najgwałtowniejszej a uświęconej w ich mniemaniu reakcji.
Grzech pierworodny religii
Te cechy: brak dystansu do samych siebie, domaganie się szczególnego szacunku, odmawianie innym prawa do krytycznego osądu, ogromna „uraźność” i wymuszanie na innych respektu dla świętości swej wiary – to osobliwie szpetne cechy wielu najbardziej znanych religii. Sumują się one do pychy. Jakże rzuca się ona w oczy, szczególnie u kapłanów rozmaitych skłóconych ze sobą wyznań, zawsze wszystko wiedzących najlepiej, gotowych pouczać i żądać posłuchu nie tylko u wyznawców, ale w całym kraju, jeśli nie na całym świecie!
Pycha jest siostrą hipokryzji. Ci sami, którzy uważają się, jak to bywa w wielu religiach, za depozytariuszy boskiego objawienia i przemawiają tonem protekcjonalnej wyższości do swoich wiernych, mają jakże często usta pełne frazesów o pokorze i dobroci. Gdy zaś faktycznie zdarzy się wśród samych kapłanów jakiś taki pełen dobroci, który do ludzi odnosi się z pokorą, ten może łatwo stać się narzędziem pysznienia się przez religijną instytucję własną moralną doskonałością. Otóż hipokryzja i bezprzykładne samochwalstwo to kolejne niesympatyczne cechy wielu religii i ich instytucji. Samochwalstwo sąsiaduje zaś z zakłamaniem. Jakże często religie mające w swej historii najgorsze ekscesy nawracania siłą i stosowania rozmaitych prześladowań, zamiast rozpamiętywać ofiary swych poczynań i grzechy (jakby nakazywała głoszona przez nie moralność), oddają się namiętnie wychwalaniu swych męczenników, o ofiarach wspominając ukradkiem albo wcale.
Jak wszystko, co ludzkie, także religie są lepsze i gorsze, ale religii i instytucji religijnej naprawdę wolnej od pychy, a za to skromnej i samokrytycznej doprawdy ze świecą szukać. Pycha zaś to narów szczególnie groźny, gdyż wyzwala chorobliwe ambicje, żądzę władzy i odbierania czci, a wreszcie nienawiść i przemoc, gdy próżność nie jest w pełni przez otoczenie zaspokajana. Instytucje religijne z największym trudem znoszą wokół siebie innowierców nieskorych do uznawania supremacji jedynej prawdziwej wiary ludu danej ziemi, a jeszcze bardziej doskwiera im obojętność ze strony osób i instytucji świeckich, jeśli te nie składają im hołdów, nie potwierdzają ich duchowego i moralnego przywództwa wśród ludu i w całym kraju. Sposób zaś, w jaki traktują się wzajemnie wyznawcy i kapłani różnych religii, zwłaszcza takich, które pochodzą ze wspólnego pnia i rywalizują na pewnym terytorium, woła, by tak się wyrazić, o pomstę do nieba. W najlepszym razie panuje między wyznaniami chłodna obojętność, częściej pogarda, nierzadko nienawiść. W zwykłych warunkach wyznawcy różnych religii obdarzają się wzajemnie niepochlebnymi epitetami, w rodzaju „krzyżowcy”, „poganie” albo „papiści”. W czasach zaognienia stosunków religijnych mordują się wzajem bez litości. Trudno nazwać to niesympatyczną cechą religii – religijne wojny i jatki to plaga ludzkości. Miliony mordowały „za wiarę” i miliony „za wiarę” ginęły. Tysiące spośród takich, którzy mordowali, by sami nareszcie zginąć „za wiarę” czczonych jest jako męczennicy i bohaterowie. Jakoż wszyscy oni walczyli w imię miłości i pokoju. Zapiekły fanatyzm stworzył w dziejach konfliktów religijnych tak ścisły węzeł z hipokryzją, że nikt już nawet nie podejmuje się ze stanowiska neutralnego dociekać, kto bardziej był w nich winny i po czyjej stronie było więcej racji.
Od kiedy istnieją państwa, religie zawsze przybierały postać potężnej instytucji równoległej wobec państwa, a jednocześnie tak silnie z nim splecionej, że władza polityczna i religijna aż do czasów oświecenia były trudne do odróżnienia, stanowiąc aspekty jednego systemu. Do dziś w niektórych krajach realne rządy sprawują kapłani, a prawo państwowe oparte jest na kodeksach religijnych. Nie ma tam zwykle wiele litości dla innowierców i niewierzących, a rząd autorytarny oraz codzienny paternalizm władzy jest czymś tak oczywistym, że prawie nikt nie próbuje go kwestionować. Wprawdzie bywają wyznania mniej represyjne, łagodniejsze i bardziej tolerancyjne od innych, lecz władza religijna nigdzie nie dopuszcza równouprawnienia wyznań oraz swobód obyczajowych niezgodnych z tradycją religijną, chyba że zmusza ją do takich ustępstw siła liberalnej demokracji i zlaicyzowana część społeczeństwa. Wrogość do obcych zwykle wzrasta jeszcze, gdy przychodzi do konfliktów z niewierzącymi i ateistami. Wszyscy, którzy nie chcieliby żyć wedle wymagań obyczajowych i rytualnych panującej w danym kraju religii ani żadnej innej, która jest w nim tolerowana, stanowią obiekt napastliwej pogardy. Bez żadnych oporów moralnych szermuje się oskarżeniami o najgorszą demoralizację i zepsucie, czemu towarzyszy najczęściej kompletna niewrażliwość na własne występki oraz święte oburzenie w razie jakiejkolwiek krytyki.
Pokłady pogardy i nienawiści zbierające się w instytucjach religijnych nie mogą znajdować naturalnego ujścia w szczerej egzaltacji, gdyż ambicje kapłanów, by sprawować rząd dusz nad swoimi wiernymi, wymagają protekcjonalnego, a więc łagodnego sposobu bycia. Instytucje religijne i kapłani przemawiają więc tonem umiarkowanym, acz nie znoszącym sprzeciwu. Wydają werdykty i nauczają swoich wiernych, mówią co jest dobre, a co złe w sposób całkowicie autorytatywny, a jednoczenie tonem dobrotliwym, ojcowskim. Unikają przy tym angażowania się w sprawy publiczne, w których zwycięstwo strony religijnej nie jest z góry przesądzone. Autorytet religii wymaga, aby była ona zawsze zwycięska, a jeśli już zdarzały jej się przegrane, to są one przedstawiane jako prześladowania i heroiczne akty męczeństwa. Oczywiście występują tu znaczne różnice między wyznaniami, lecz prawie nie zdarza się, aby któreś powiadało: myliliśmy się, broniliśmy złej sprawy, słusznie stawiano nam opór, zmieniliśmy zdanie. Ludzie rzadko przyznają się do win i błędów, ale instytucje religijne chyba najrzadziej. Błędy instytucji są winą jednostek, a zasługi jednostek są zasługami całej instytucji – taka zasada interpretacji własnych poczynań i własnej przeszłości obowiązuje w większości wyznań. Gdy już zaś dojdzie do jakiejś wymuszonej ekspiacji, to wkrótce okaże się, że jej akt stanie się pożywką dla obłudnej dumy, nakazującej rozpamiętywać nie grzechy, do których się przyznano, lecz moralną doskonałość instytucji, która znalazła w sobie odwagę i mądrość, aby wyznać swe grzechy. Wszystko to jest nader niesympatyczne, gdy się o tym w gazetach czyta.
O pochodzeniu i ewolucji wyznań religijnych mówi nauka zwana religioznawstwem. Nie będę się tutaj wdawał w szczegóły tych dobrze już poznanych zjawisk. Jakoż zadaniem, które sobie stawiam, jest wskazanie na niesympatyczne oraz sympatyczne cechy religii, takich jakimi one już są, bez względu na ich pochodzenie. Na wszelki wypadek wykluczam z tej oceny jedną religię, to jest religię prawdziwą, pochodzącą z jedynego prawdziwego objawienia, ale nie wiem, która to jest religia i czy w ogóle takowa istnieje. Nie sądzę, żeby wiedzieli to również moi czytelnicy, jakkolwiek mogą mieć w tej sprawie jakieś przekonania oparte na wierze. Jeśli je mają, niechaj moje uwagi traktują jako odnoszące się do pozostałych setek wyznań, byle by tylko oszczędzili mi gorzkich wyrzutów, które zawsze sprawiają mi przykrość.
Na swój wzór i podobieństwo
Niezależnie więc od swego pochodzenia, religie są pełne wyobrażeń potężnych istot rządzących losami człowieka, na czele z istotą najwyższą, która stworzyła świat, naznaczyła los przyrodzie i człowiekowi oraz nadała wszystkiemu ostateczne i niezmienne prawa. Prawie zawsze te święte istoty budzą tyleż uwielbienie, co bojaźń i prawie zawsze traktowane są tak jak dzieci traktują rodziców, a więc z czcią synowską, a jednocześnie tak, jak poddani traktują króla – z pokorą, uniżeniem i nadzieją na łaskawe wysłuchanie próśb. Ciekawą cechą większości bóstw jest ich notoryczna niewinność. Czynią one wyłącznie dobro, a za zło trzeba już winić ludzi lub jeszcze kogoś innego. Dlatego wyznawcy wielu bogów, zwłaszcza bogów jedynych, wciąż dziękują swoim bogom za wszystko dobre, co ich w życiu spotyka, nigdy zaś nie obwiniają najwyższej istoty z powodu cierpień i udręk, jakie ta na nich zesłała. Gdy zaś najmniejsza nawet zajdzie w ciężkim losie poprawa, to gotowi są znowu składać swym bogom dziękczynienie, podczas gdy bodaj lepiej by było, aby bóstwo w ogóle złego losu wcześniej nie zsyłało. Co więcej, jakkolwiek wierni zwykle uważają, że bogowie czynią to, co najlepsze i sami, bez ludzkiej pomocy wiedzą, co jest sprawiedliwe, to i tak nieustannie się o coś do bogów modlą, tak jakby chcieli ich do czegoś jednak przekonać, jakby nie dowierzali, że bogowie sami najlepiej wiedzą, co mają robić. Teologie różnych religii znają sposoby, aby to wszystko uzasadnić, niemniej jednak wierni nie mają o tym najmniejszego pojęcia i tkwią w najlepsze w tych i innych jeszcze paradoksach.
Bogowie są bardzo polityczni i bardzo ludzcy; przypominają nieobliczalnych władców starożytnych królestw. Trzeba stale uważać, by ich nie zdenerwować, gdyż są mściwi. Trzeba wciąż apelować do ich miłosierdzia i obłaskawiać ich ofiarami, których nieustannie się domagają. Jako że dostęp do tak wysokiej władzy nie jest łatwy, najlepiej korzystać z pośrednictwa – kapłanów, herosów i innych postaci, które mogą przekonać bóstwa, aby nie gniewały się na ludzi, zechciały przyjąć ich ofiary oraz zesłać swe łaski: zdrowie, plony, a nawet zbawienie. Niestety istoty boskie są dość chimeryczne, tak jak prawdziwi władcy, przeto trzeba postępować z nimi bardzo umiejętnie. Bardzo łatwo się obrażają, lecz nigdy nie nudzą im się objawy czci i nigdy nie tracą apetytu na kolejne ofiary. Na szczęście kapłani wiedzą, jak zadowolić bogów i zjednać ludowi ich łaskawość; zostali wszak przez samych bogów pouczeni w objawieniu, jak mają oddawać im cześć, aby uśmierzyć ich gniew i pobudzić łagodne strony ich natury. Cała ta religijna polityka u bożego dworu wydaje się nawet bardzo malownicza i na swój sposób sympatyczna, ale tylko pod warunkiem, że występuje we właściwym etnograficznym kontekście. Jeśli w społeczeństwie ludzi oświeconych uparcie trwa zabobonny kult, silniej odzwierciedlający archaiczną społeczną traumę tyranii niż więź człowieka z naturą, jeśli nadal prowadzi się religijna grę w przebłagiwanie i przechytrzanie bogów, załatwia wstawiennictwa do boskiej władzy lub wykupuje od jej gniewu, to trudno uważać to za sympatyczny folklor. To raczej niesmaczny anachronizm, dowód na porażkę masowej edukacji oraz moralne zacofanie. Moralne zacofanie dlatego, że etyka religii starożytnych siłą rzeczy bardzo nie przystaje do poziomu rozwoju moralności, jakim cieszymy się dzisiaj. Moralność owych dawnych czasów, zakonserwowana w wyznaniach religijnych (bo większość z nich jest stara albo w tych starych bezpośrednio zakorzeniona), chwali pokorę wobec władcy, stronniczość, dumę i honor rodowy, patriarchalizm, nieprzejednanie, używanie przemocy w imię świętej sprawy, a przykłady zachowań chwalebnych zawarte w opowieściach o czynach bogów i innych świętych bohaterów bardzo często są nad wyraz kontrowersyjne moralnie, nie mówiąc już o zgodności z jakimkolwiek cywilizowanym prawem. Religia zwykle szczyci się umoralniającym wpływem na wyznawców. Nie jest to prawda, chociażby dlatego, że prawie zawsze systemy etyczne poszczególnych wyznań nakazują czynienie dobra przez wzgląd na posłuszeństwo bogom i prawu, a nie wprost dla dobra innego człowieka. Posłuszeństwo prawu nie jest w ogóle istotną motywacją etyczną, a zresztą mniejsza o te filozoficzne sprostowania. Najważniejsze jest to, że religie zawsze hamowały rozwój moralny ludzkości, do ostatniego tchu sprzeciwiając się tolerancji, demokracji, równości i zniesieniu rządów autorytarnych. W dobie nowożytnej największe wyznania poniosły moralną klęskę, broniąc prawa wyznaniowego przeciwko prawu demokratycznego państwa, chroniącego na równi swobody wszystkich jednostek i grup. Szkoda, bo jak pokazuje dzisiejsze względnie liberalne stanowisko wielu nieźle prosperujących wyznań, wolność, równość i demokracja same w sobie nie stanowią zagrożenia dla wiary i nie muszą wywoływać konfliktu z religijnym światopoglądem.
Sympatyczne cechy religii
Niesympatycznych aspektów religii jest bardzo wiele. Czy zostaje jakieś miejsce na pochwały? Czy jest coś miłego i sympatycznego w religiach? Z pewnością. Przede wszystkim jest czymś pięknym i ujmującym widzenie wokół siebie przejawów wyższego, świętego porządku i stałe wykraczanie myślą i nadzieją poza widzialny świat. Ludzie religijni są w tym podobni filozofom i zwłaszcza filozofowi wydaje się to miłe (a autor tych słów filozofem jest właśnie). Wprawdzie metafizyka religijna bardzo często psuta jest przez prostackie wyobrażenia oraz odpychające moralnie przekonania (na przykład przekonanie, iż wypełnianie pewnych rytuałów magicznych gwarantuje zbawienie), niemniej jednak, gdy przybiera postać subtelną (lecz nie postać pokrętnych teologicznych sofizmatów!), ma w sobie nieodparty urok. Ta strona religii jest rzeczywiście piękna, i to nawet bardziej niż filozofia, której brakuje zwykle autentyzmu, tak charakterystycznego dla zjawisk tradycyjnych, masowych i od dawna w społeczności zakorzenionych.
Jak wiadomo, jedną z funkcji religii jest podtrzymywanie i rekonstruowanie więzi społecznej. Wspólnota religijna może być przy tym zamknięta we własnym poczuciu wyższości oraz wroga w stosunku do obcych, ale może też być otwarta i przyjazna. Jeśli jakaś religia czyni wyznawców ludźmi łagodnymi, gościnnymi i szczerymi, to należy to uznać za bardzo ujmującą cechę tej religii. Szkoda tylko, że nie o każdej religii da się to powiedzieć.
Osobiście jednak mam dla religii pewną sympatię jeszcze z innego powodu. Religia bowiem niezwykle sprzyja pięknu. Jest pobudką do tworzenia natchnionej sztuki wszelkich gatunków. Pieśni religijne, architektura sakralna, malarstwo i poezja o podłożu religijnym są niezrównanym i niezastąpionym źródłem bogactw duchowych ludzkości. W szczególnym stopniu dotyczy to świętych ksiąg, które nierzadko łączą w sobie wielkie walory artystyczne z głębokimi przemyśleniami o życiu. Nazwanie związku religii z pięknem sympatyczną jej cechą byłoby aroganckie. Jest to religii autentyczna wartość.
No i wreszcie coś szczególnego i trudno uchwytnego. Religia jest tak silnie powiązana z życiem i obyczajem narodów, że nie można sobie większości z nich wyobrazić bez tych religijnych tradycji. Co więcej, bez religii wielu ludzi i wspólnot więdnie i traci swój charakter. Jeśli jesteśmy ludźmi otwartymi o autentycznie liberalnych poglądach, jeśli przeto cieszy nas rozmaitość kształtów ludzkiego ducha, wyrażającego się w tradycjach, wierzeniach i obyczajach ludów, powinniśmy szanować religie jako tradycji tych fundament. Gdziekolwiek są prości ludzie, ze swoimi przykrymi cechami, ale i ze swoim niepodrabialnym autentyzmem, tam też jest jakaś forma wiary religijnej. Sympatia do społeczeństwa musi iść w parze z sympatią dla jego religijnych tradycji. Niekoniecznie jednak z sympatią dla instytucji władzy – czy to świeckiej, czy to religijnej. Tam, gdzie religia nie sroży się potężnymi instytucjami, nie sprawuje autorytarnej władzy politycznej, nie urządza wojen religijnych, nie straszy ludzi piekłem i nie wtłacza w beznadziejny zabobon, aby tylko podporządkować ich panującym stosunkom oraz poddać dyscyplinie, może być ostoją autentyczności i piękna, niedostępnych dla ludzi nazbyt oddalonych od ludowych źródeł kultury, z powodu swego wykształcenia i krytycyzmu nieco wyobcowanych i nazbyt kosmopolitycznych. Religijność zawsze będzie przedmiotem niejakiej zazdrości wykształconych niewierzących, tak samo jak przedmiotem ich nieustającego oburzenia będą zbrodnie i głupstwa popełniane w religijnym zacietrzewieniu, pycha i hipokryzja licznych instytucji religijnych oraz kapłanów, nieokiełznany i bezwstydny zabobon, urągający rozumowi i godności człowieka. Jak wszystkie wielkie ludzkie sprawy: miłość, praca, twórczość, poznanie, również religia naznaczona jest nieusuwalną dwoistością.