Oto staje nas wolna gromada
Budowniczych tworzących swój świat,
W którym złoty cielec już nie włada,
A nowego w nim życia tkwi ład.
Niech się niesie ten nasz bratni śpiew
Do miast wszystkich do siół i do gmin
I niech woła jak zew, że kto ziemi tej syn,
Ten niech staje w nasz szereg jak brat,
Z prochu dźwignąć ku słońcu ten świat.
Kazimierz Andrzej Czyżowski, 1925
W artykule redakcyjnym „Rzeczypospolitej Spółdzielczej” – pisma Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców – w 1921 roku znalazł się fragment głoszący, że „chciwość zysku, pogoń za pieniądzem, które miały być regulatorem życia społecznego i gospodarczego, wnoszą w nie zamęt i rozstrój zagrażający samemu bytowi społeczeństw”. Te aspiracje są uderzająco naiwne w zestawieniu z praktyką dzisiejszej gospodarki neoliberalnej i kapitalizmu finansowego.
Są utopijne, ale utopia od początku towarzyszyła rozwojowi ruchu spółdzielczego, którego skala i dokonania są znaczne i najzupełniej konkretne.
Jego początki giną, jak to się mówi, w pomroce dziejów. Dr Adam Piechowski w swojej cennej pracy o historii programowo-ideowej ruchu spółdzielczego przywołuje m.in. przykład rybackich maszoperii występujących już od XII wieku wokół Morza Północnego i Bałtyku oraz na Kaszubach. Maszoperie te zrzeszały rybaków z jednej wsi, rozdzielały wśród nich łowiska, pomagały w zakupie i konserwacji narzędzi, a także pełniły funkcje socjalne, takie jak opieka nad chorymi, sierotami i wdowami po rybakach. Jeszcze o kilka wieków starsze były wiejskie wspólnoty leśne, gruntowe, pasterskie, gwarectwa i bractwa górnicze, w XVI wieku powstawały swoiste kasy zapomogowo-pożyczkowe (do tej tradycji próbuje się dziś przyznawać m.in… SKOK Stefczyka).
Wszystkie te struktury miały u podstaw zjawisko dobrowolnej wspólnoty opartej na wzajemnym zaufaniu, załatwiały interesy ekonomiczne swoje i swoich członków, lecz wypełniały też wobec nich zadania socjalne. Bardziej zaawansowanym przedsięwzięciem prespółdzielczym dawnych czasów było Rolnicze Towarzystwo Wspólnego Ratowania się w Nieszczęściach. Powstało z inicjatywy Stanisława Staszica w ośmiu wsiach, które zakupił i w których uwolnił mieszkającą tam ludność od obowiązki pańszczyzny. Gospodarze zachowali swoje odrębne gospodarstwa, ale część gruntów, lasy, pastwiska, karczmy, młyny były ich wspólną własnością. Towarzystwo organizowało opiekę nad starcami, kalekami, sierotami, a także prowadziło kasę zapomogowo-pożyczkową.
Ustawa z 1816 roku, dzięki której Staszic zaprowadził taki porządek, była realizacją oświeceniowych ideałów tego uczonego, pisarza i działacza obozu patriotycznego.
Tymczasem w Wielkiej Brytanii, we Francji i w kilku innych krajach europejskich, a także w Stanach Zjednoczonych, rozwijały się teorie i przedsięwzięcia w duchu socjalizmu utopijnego – z aspiracją do przebudowy świata, do ustanowienia ładu, w którym społeczeństwo stanowiłoby harmonijną sumę wspólnot o rozmaitym charakterze. Charles Fourier projektował samoistne, samorządne i samowystarczalne, nienastawione na przynoszenie zysku wspólnoty produkcyjno-konsumpcyjne zwane falangami i związane z nimi wielofunkcyjne zespoły mieszkalne, czyli falanstery (uznawane potem za pierwowzór spółdzielczości mieszkaniowej). Falangi miałyby się łączyć na coraz wyższych poziomach, aż do przejęcia i zastąpienia funkcji tradycyjnego państwa. Wszystkie te wspólnoty – poza Francją tworzone również w Holandii i w Stanach Zjednoczonych – upadły jednak po kilku latach.
W Anglii Robert Owen dowodził, że skoro charakter i świadomość człowieka są kształtowane przez warunki społeczno-gospodarcze, ich przebudowa pozwoliłaby wydobyć prawdziwą, uspołecznioną czy nawet altruistyczną, naturę ludzką. Samowystarczalne wspólnotowe wioski Owenowskie, dość podobne do falansterów, sprzedawały nadwyżki swojej produkcji po cenach odpowiednich do włożonej w nią pracy. Nic zatem dziwnego, że ich żywot był krótki. Uczeń Owena – William King – stał się ojcem spółdzielczości spożywców w powszechnie przyjętym następnie znaczeniu. Ten lekarz i wydawca pisma „Co-operator” (Spółdzielca) był autorem praktycznych wskazówek, jakimi kierowali się tkacze z angielskiego miasta Rochdale, którzy założyli Roczdelskie Stowarzyszenie Sprawiedliwych Pionierów. Data jego powstania – rok 1844 – jest powszechnie uważana za datę narodzin całego ruchu spółdzielczości spożywców.
Od poprzednich podobnych inicjatyw, nie najmniej przecież licznych, tę odróżniała dobra organizacja i to, że była pierwszą, która przetrwała i pomyślnie się rozwinęła. Początkowo sklep obsługiwali tylko członkowie spółdzielni (dwaj) i tylko członkowie spółdzielni mieli prawo do robienia w niej zakupów. Obowiązywała zasada dobrowolnego i otwartego członkostwa, demokratycznej kontroli przez ogół członków, z których każdy miał tylko jeden głos. Kapitał udziałowy mógł być tylko nieznacznie oprocentowany, bo spółdzielnia spożywców nie służy do lokowania pieniędzy. Obowiązkowo kształcono członków i osoby zatrudnione w spółdzielni. Przestrzegano jej neutralności politycznej i religijnej. Te zasady, znane jako roczdelskie, szeroko się upowszechniły, zostały przyjęte przez założony w 1895 r. Międzynarodowy Związek Spółdzielczy i z niewielkimi zmianami przetrwały w światowej spółdzielczości do dziś.
Z czasem ukształtowały się w niej trzy główne nurty: lewicowy – zmierzający do przebudowy ludzkiego świata w myśl ideałów sprawiedliwości społecznej; chrześcijański – nawiązujący do wspólnotowych tradycji chrześcijaństwa, a przy tym solidarystyczny, w zasadzie niekwestionujący klasowej struktury społeczeństwa (Międzynarodowy Związek Spółdzielczy powstał z inicjatywy działacza tego właśnie nurtu); liberalny – w znacznej mierze nieideologiczny, stawiający sobie cele przede wszystkim ekonomiczne.
W Polsce najsilniej zaznaczył się pierwszy z tych nurtów, który ewoluował w dwóch kierunkach. Po pierwsze, radykalnym, pod kontrolą ugrupowań głoszących konieczność rewolucyjnej przemocy niezbędnej w drodze do bezklasowego, sprawiedliwego społeczeństwa, po drugie, opartym na założeniu, że drogą do gruntownej przemiany stosunków społecznych i politycznych bez użycia przemocy może być znaczne upowszechnienie gospodarki spółdzielczej, wraz z wpływem jej praktyki na zbiorową świadomość.
Korzenie
Na pograniczu nurtu chrześcijańskiego i socjalistycznego francuski socjolog i ekonomista Charles Gide głosił solidaryzm w przekonaniu, że wszystkie grupy, a więc i klasy, pełnią w społeczeństwie niezbędne funkcje, wobec czego nie ma miejsca na podkreślanie antagonizmu klasowego. Jest za to miejsce na dobrowolne współdziałanie, na solidarną kooperację wszystkich ludzi dobrej woli. „Mogą oni doprowadzić do ewolucyjnej przebudowy ładu społecznego i gospodarczego, łącząc się w nabywaniu niezbędnych artykułów codziennego użytku od wytwórców, następnie przejmując w swoje ręce produkcję tych artykułów i wreszcie wszelkich innych dóbr”. Chodziło zatem Gide’owi nie o obalenie kapitalizmu siłą, ale niejako o jego wykupienie za pomocy spółdzielni. Wyliczał szereg takich ich zalet, które mogą się przyczynić do wzbogacenia ludzkości. Także w sensie duchowym. Dalekosiężnym celem miałoby być utworzenie Republiki Spółdzielczej, z czasem ogólnoświatowej. W podzielonej, pozbawionej własnej państwowości Polsce projekt ten w naturalny sposób nasuwał pomysł Rzeczpospolitej Spółdzielczej, opartej na samoorganizacji społeczeństwa. Stało się to ważnym impulsem w rozwoju ruchu spółdzielczego, którego cele i zadania formułowali i propagowali działacze skupieni w Towarzystwie Kooperatystów utworzonym w 1906 roku z inicjatywy filozofa, psychologa i socjologa Edwarda Abramowskiego, ucznia Charlesa Gide’a.
W napisanej wówczas broszurze „Idee społeczne kooperatyzmu” pisał on o „wyzwoleniu człowieka przez braterstwo”. Za podstawę wspólnoty w godnym tego słowa rozumieniu uważał wolność i nieskrępowany rozwój jednostki, twierdził, że człowiek w pełni realizuje się i doskonali swoje uczucia moralne w społeczeństwie, a społeczeństwo staje się lepsze stosownie do rozwoju duchowego poszczególnych jednostek.
Obok Abramowskiego do zarządu Towarzystwa Kooperatystów weszli ludzie tak wybitni, jak działacz niepodległościowy i ekonomista Romuald Mielczarski, Stanisław Wojciechowski, późniejszy prezydent niepodległej Rzeczpospolitej, czy
dr Rafał Radziwiłłowicz, twórca i redaktor wydawanego przez Towarzystwo Kooperatystów tygodnika „Społem”. Tę wielce znaczącą później nazwę zaproponował blisko związany z towarzystwem Stefan Żeromski.
Wojciechowski i Mielczarski stanęli na czele utworzonego w następnych latach Warszawskiego Związku Spółdzielni Spożywców, który skupił dużą część tego rodzaju kooperatyw z terenu Królestwa Polskiego, działających już od kilku bądź kilkunastu lat, a w niektórych przypadkach nawet od lat 70. poprzedniego stulecia. Związek ów został w 1911 roku zalegalizowany przez rosyjskie władze. Takie przyspieszenie rozwoju ruchu spółdzielczego stało się możliwe za sprawą tzw. „reakcji stołypinowskiej”, gdy po rewolucji 1905 roku carskie rządy złagodziły represyjną politykę i w Kongresówce powstały warunki do swobodniejszego działania.
Ruch spółdzielczy rozwijał się również w pozostałych zaborach – w Wielkopolsce i na Śląsku głównie w nurcie liberalnym, a w Galicji – chrześcijańskim. Nie miał tam jednak tak bogatego zaplecza ideowego i znaczenia politycznego, jak w Królestwie.
Wzrost
Kiedy wybuchła I wojna światowa do warszawskiego związku należało 297 spółdzielni (8 mln rubli obrotu towarowego), od roku miał on już siedzibę we własnym gmachu i dysponował własnymi magazynami towarowymi. Po odzyskaniu niepodległości, w 1919 roku, gdy Ministerstwo Skarbu przygotowywało Ustawę o spółdzielniach, zmienił nazwę na Związek Polskich Stowarzyszeń Spożywców (ZPSS). Po roku skupiał już 617 spółdzielni i 426 tys. członków. Konsekwentnie dążył do konsolidacji całej tego rodzaju spółdzielczości, mimo różnic politycznych z radykalnie lewicowym Związkiem Robotniczych Stowarzyszeń Spożywczych (działali w nim m.in. KPP-owcy Jan Hempel i Bolesław Bierut) nawiązał z nim konstruktywną współpracę, aż w roku 1925 nastąpiło połączenie obu związków. Wkrótce dołączyły do nich inne, w tym Centrala Stowarzyszeń Spółdzielczych Robotników Chrześcijańskich, i tak narodził się Związek Spółdzielni Spożywców Rzeczypospolitej Polskiej. W wyniku konsolidacji powstały jego ośrodki – poza dawną Kongresówką – m.in. we Lwowie, w Krakowie i w Wilnie.
Związek ów był bez wątpienia najsilniejszym i najbardziej eksponowanym ogniwem ruchu spółdzielczego, znacznie już szerszego niż na początku, obejmującego spółdzielnie, które powstały w systemach prawnych różnych zaborów. Miały różne tradycje społeczne, ideowe i uwarunkowania gospodarcze. Poza spółdzielczością spożywców działały w rolnictwie, w przemyśle przetwórczym, nawet w wojsku. Rozwijała się spółdzielczość mieszkaniowa, której najbardziej znanym przedsięwzięciem stała się Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa, jej żoliborskie osiedle pod pewnymi względami mogło przypominać fourierowskie falanstery. Mnożyły się, zwłaszcza w Małopolsce, samopomocowe kasy Stefczyka i inne kasy zapomogowo-pożyczkowe. Duża część wszystkich tych instytucji współpracowała ze Związkiem Spółdzielni Spożywców, niektóre weszły w jego skład jako strukturalnie związane z handlem spółdzielczym – czy to produkcją na jego potrzeby, czy finansowaniem różnych jego ogniw.
Rozwojowi spółdzielczości i jej pluralizmowi sprzyjała wspomniana tu już ustawa, uchwalona przez sejm 20 października 1920 roku. Najwyższą instancją całego ruchu była Państwowa Rada Spółdzielcza, składająca się ze spółdzielców i z przedstawicieli rządu. Co piąty mniej więcej obywatel Drugiej Rzeczpospolitej był członkiem jakiejś spółdzielni, jedną piątą wszystkich depozytów oszczędnościowych składano w spółdzielczych bankach i kasach. Jak pisze wspomniany tu już Adam Piechowski, ruch spółdzielczy był nie tylko ważnym elementem krajobrazu gospodarki polskiej. Duża część różnego rodzaju spółdzielni była też czynnikiem tworzenia społeczeństwa obywatelskiego.
W obliczu pogłębiającego się światowego kryzysu gospodarczego w roku 1931 prezes Związku Spółdzielni Spożywców Rzeczypospolitej Polskiej Marian Rapacki po wielu dyskusjach na forum zarządu, jak również Państwowej Rady Spółdzielczej, opublikował na łamach „Społem” zarys Programu gospodarczego ZSS RP. „Spółdzielczość – pisał we wstępie – spełnia dwa zadania: bliższe, polegające na dostarczaniu bezpośrednich, doraźnych korzyści zrzeszonym w spółdzielni jednostkom, i dalsze, tworzące nowe formy gospodarcze i społeczne zmieniające podstawy istniejącego ustroju”.
Jednym z podstawowych, jeśli nie najważniejszym, czynnikiem rozwoju spółdzielczości spożywców i jej sukcesów była zasada omijania pośrednika, zarówno prywatnego kupca, jak i hurtownika, którzy pobierali część zysku ze sprzedaży produktu i w ten sposób zawyżali jego cenę w handlu detalicznym. Dlatego też w owym zarysie programu znalazły się wskazania dotyczące zaopatrywania spółdzielni spożywców poprzez wysyłkę towarów bezpośrednio z miejsc produkcji. Stawiało to na porządku dziennym własne przedsięwzięcia związku w zakresie produkcji oraz współpracę ze spółdzielczością rolniczą. Związek rósł i stawał się główną siłą polskiego ruchu spółdzielczego. W warunkach kryzysu domagał się dla niego swobody i równości. „Przez swobodę rozumiemy uwzględnianie naszych specjalnych właściwości organizacyjnych i zupełną niezależność”.
Wiązało się to z podejmowanymi przez ówczesne władze rządowe, nie bez wpływu prywatnego lobby, próbami ograniczenia zasięgu i wpływów przedsiębiorczości spółdzielczej. Rządowy projekt nowelizacji ustawy spółdzielczej lansowany w 1933 roku zakładał m.in. zwiększenie uprawnień Ministerstwa Skarbu w dziedzinie kontroli i nadzoru nad ruchem spółdzielczym.
Spółdzielczość wyszła z kryzysu w miarę obronną ręką, uzyskując w latach 1929–1935 bardzo skromny zysk, ale jednak zysk, podczas gdy prywatne spółki akcyjne wykazały ogromną stratę netto. W roku 1936 związek, który już oficjalnie dodał do swojej nazwy słowo-hasło „Społem”, obchodził swoje dwudziestopięciolecie. Na zwołanym wtedy zjeździe tysiąc delegatów i gości oklaskiwało zaprezentowany w warszawskiej sali Roma projekt Programu gospodarczego Spółdzielczości Spożywców.
Projekt ów oparty w niemałym stopniu na wnioskach wynikających z kryzysu i zatwierdzony następnie przez trzydzieści jeden z trzydziestu sześciu okręgowych zjazdów związku postulował m.in. reformę rolną i parcelację gospodarstw państwowych, rozwiązanie istniejących karteli i zakaz tworzenia nowych, państwowy monopol handlu zagranicznego, publiczną kontrolę cen ważniejszych produktów przemysłowych. Obligatoryjne zorganizowanie robotników w związki zawodowe i w spółdzielnie oraz uczestnictwo tych organizacji w samorządzie gospodarczym miałyby robotnikom zapewnić udział w zyskach przedsiębiorstw.
Dzięki dalszej ewolucji, zależnej od woli pracujących, od stopnia uświadomienia społeczeństwa, od jego dojrzałości – a nie od czynników i procesów rewolucyjnych – powinno nastąpić upaństwowienie kluczowych przemysłów lub objęcie ich przez samorządy. Obok nich istniałby sektor spółdzielczy, a w niektórych przypadkach powoływano by do życia przedsiębiorstwa o własności mieszanej. Trzeci sektor, prywatny, stanowiłyby oparte na pracy właściciela drobne gospodarstwa w rolnictwie i warsztaty rzemieślnicze. Społemowski program wyraźnie opowiadał się też za koordynacją przez państwo całego życia gospodarczego oraz za centralnym, choć ograniczonym i gruntownie konsultowanym z różnymi podmiotami, planowaniem gospodarczym.
Prezentację projektu tego programu na zjeździe Rada Nadzorcza „Społem” poprzedziła odezwą: „Zadaniem naszego pokolenia jest niepodległość i potęgę Rzeczypospolitej ugruntować przez oparcie jej na uświadomieniu obywatelskim szerokich mas ludu pracującego na wsi i w mieście, na demokratycznym samorządzie tych mas, na ich dobrobycie i kulturze […]. Zadanie to wymaga odbudowy i przebudowy społecznej i gospodarczej Polski. Praca musi się stać podwaliną naszego gospodarstwa społecznego, a warstwy pracujące fizycznie czy umysłowo – rdzeniem i fundamentem naszego ustroju społecznego”.
Społemowski program gospodarczy oczywiście nie mógł zostać i nie został zrealizowany, był hałaśliwie atakowany przez prawicową, zwłaszcza endecką, prasę i kręgi prywatnego biznesu. Z powodu istotnych różnic ideowych między tym programem a polityką ówczesnych rządów – krytycznego nastawienia do tradycyjnego państwa klasowego i tradycyjnej apolityczności rozumianej jako dystans wobec rozgrywek międzypartyjnych – w sejmie funkcjonowało koło posłów spółdzielców, a związek szukał wspólnego języka z niektórymi działaczami obozu rządzącego.
Miał dobre stosunki zwłaszcza z Eugeniuszem Kwiatkowskim, wicepremierem w latach 1935–
–1939, który po doświadczeniach kryzysu kreował politykę interwencjonizmu państwowego, kompleksowego planowania i współudziału państwa w industrializacji i modernizacji ubogiego kraju niedawno zebranego w całość z kilku części o odmiennych systemach prawnych i rozmaitej infrastrukturze. Doceniał znaczenie spółdzielczości i przewidywał dla niej miejsce np. na nowo zagospodarowywanych terenach – w Centralnym Okręgu Przemysłowym i w Gdyni z ówczesnym polskim skrawkiem Wybrzeża.
W 1938 r. cały polski ruch spółdzielczy obejmował 3 mln członków w blisko 14 tys. kooperatyw, z czego blisko 500 tys. osób w ponad 2 tys. spółdzielni zrzeszał Związek Spożywców „Społem”. Budował nowe fabryki – np. zakłady przetworów owocowych w Dwikozach (na terenie COP-u) czy produkcji drożdży w Kielcach i przejmował inne, na przykład toruńskie zakłady wypieku słynnych pierników i wyrobu czekolady. Ostatni przed wybuchem wojny zjazd związku odbył się w Warszawie w pierwszych dniach czerwca pod hasłem „Rola i zadania spółdzielczości w obronie państwa”. „Troskę o organizację swojego wyżywienia musi wziąć samo społeczeństwo na siebie i na własne, na wzajemnej pomocy oparte organizacje” – mówił prezes Społem w referacie programowym na tym zjeździe.
Przedstawił on plan mobilizacyjny w głównych zarysach uzgodniony już nieco wcześniej z przedstawicielami innych organizacji spółdzielczych, zakładający m.in. przystosowanie asortymentu towarowego do potrzeb gospodarki wojennej, czyli zobligowanie spółdzielczych magazynów do gromadzenia przede wszystkim artykułów pierwszej potrzeby, przygotowanie odpowiedniej ochrony sklepów i magazynów, szkolenie kadr, zwłaszcza kobiecych, na miejsce tych, które zostaną zmobilizowane do wojska, jak również zbiórkę funduszy na cele obrony państwa.
Różne kroki podjęto zresztą już wcześniej. Od wielu miesięcy datki na Fundusz Obrony Narodowej i Fundusz Obrony Morskiej napływały z kas różnych spółdzielni i od poszczególnych spółdzielców. Po zakończeniu zjazdu Społem, 4 czerwca na placu Saskim, w obecności wysokich przedstawicieli rządu i generalicji, odbyła się uroczystość poświęcenia i przekazania wojsku ufundowanych przez ruch spółdzielczy trzynastu dużych samochodów sanitarnych.
Próby najtrudniejsze
Po wybuchu wojny, w atmosferze klęski i paniki wywołanej ofensywą Wehrmachtu, spółdzielczy aparat zaopatrzenia społeczeństwa dzięki solidnym przygotowaniom nie zawodził, wyróżniał się ofiarnością i skutecznością na tle ogółu prywatnej konkurencji. W czasie oblężenia Warszawy powstała kryzysowa sytuacja w zaopatrzeniu jej milionowej ludności, dezorganizacja spowodowana bombardowaniem i ostrzałem artyleryjskim. Miejski Zakład Aprowizacyjny okazał się w tych warunkach nie dość silny. Przed wojną miał przede wszystkim zadania organizacyjne, nie dysponował zasobami ani środkami działania niezbędnymi w oblężonym mieście. W takiej sytuacji członkowie zarządu Społem wraz z całą grupą pracowników oddali się do dyspozycji prezydenta Stefana Starzyńskiego, komisarza cywilnego przy dowództwie obrony Warszawy. Tak oto służba aprowizacyjna oblężonej stolicy znalazła się w rękach działaczy spółdzielczych.
Straty, jakie poniosła spółdzielczość w kampanii wrześniowej, były bardzo znaczne, a w dodatku po wcieleniu tych ziem do ZSSR zorganizowana spółdzielczość została rozbita. Na terenach okupowanych przez Trzecią Rzeszę utrzymała się tylko w Generalnym Gubernatorstwie. Tutaj Niemcy w sytuacji, gdy toczyli wojnę na różnych frontach, w trosce o własne potrzeby i chcąc zapewnić sobie na zapleczu względny spokój i porządek, potraktowali ZSS Społem jako organizację koncesjonowaną. Zważywszy że dysponowała ona odpowiednim potencjałem i doświadczeniem, powierzyli jej zadanie zbiórki kontyngentów rolnych dla Niemieckiego Centralnego Urzędu Rolnego, na potrzeby samej Rzeszy, oraz gromadzenie i dystrybucję (w systemie przydziałów odbieranych na kartki) żywności i artykułów pierwszej potrzeby wśród ludności Generalnego Gubernatorstwa.
Miało to być rozwiązanie przejściowe, tylko do czasu, gdy Trzecia Rzesza zatriumfuje w Europie, ale w praktyce oznaczało względną tolerancję dla aparatu wykonawczego i zarządzającego związkiem. Przydzielono mu wprawdzie nadzorców, którzy rezydowali w warszawskiej siedzibie centrali Społem i w biurach oddziałów terenowych, ale ich obecność była tylko średnio uciążliwa, zwłaszcza w pierwszym okresie, gdy znaleźli się wśród nich spółdzielcy niemieccy, znajomi prezesa Rapackiego z terenu Międzynarodowego Związku Spółdzielczego, w którego władzach zasiadał przed wojną.
Społem znalazło się w sytuacji nieco paradoksalnej. Z jednej strony cieszyło się względną tolerancją ze strony okupanta, co pozwalało bez ryzyka, na dużą skalę, współpracować z Radą Główną Opiekuńczą, inną względnie tolerowaną przez Niemców instytucją polskiego społeczeństwa obywatelskiego, wysyłać paczki żywnościowe do obozów jenieckich. Ale nagminnie wykorzystywano też ten stan rzeczy do przechowywania i utrzymywania zagrożonych represjami intelektualistów i artystów. Była wśród nich Maria Dąbrowska, zresztą związana ze Społem od dawna, był jej towarzysz życia, wybitny autorytet ruchu wolnomularskiego Stanisław Stępowski, pisarze: Jerzy Zawieyski, Kornel Makuszyński, Jan Wiktor, ludzie teatru: Leon Schiller, Karol Adwentowicz, Ludwik Solski, Wojciech Brydziński…
I nie tylko to. Jeszcze bardziej ryzykowna, a najczęściej umykająca uwadze nadzorców, była częsta w środowiskach społemowskich – przy współpracy z Żegotą – praktyka pomocy Żydom: ukrywanie ich, dostarczanie im środków do życia. Z pomocy ofiarnych społemowców i społemowskich placówek, zwłaszcza w rejonach wiejskich, korzystały leśne oddziały partyzanckie.
Znaczny wysiłek włożył związek w trudną akcję ratowania dzieci Zamojszczyzny. Przez długi czas Niemcy tolerowali społemowskie kursy szkoleniowe dla kadry pracowniczej, organizowane głównie w ośrodkach wypoczynkowych związku, w różnych malowniczych okolicach Generalnego Gubernatorstwa, a tam – w Tymbarku, Dwikozach, Nałęczowie, Skierniewicach – młodzi najczęściej ludzie nie poprzestawali na wykładach o towaroznawstwie czy marketingu (na poziomie i w warunkach możliwych pod okupacją), były również inne wykłady, narady, dyskusje, wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych, recytacje i głośne lektury.
W Bukowinie Tatrzańskiej skończyło się to dramatycznie. Do budynku, w którym prowadzono zajęcia, wtargnęło gestapo. Z niewielkimi różnicami w szczegółach opisała tę tragedię Maria Dąbrowska w swoich „Przygodach człowieka myślącego”. Natomiast w Kłobukowicach – pięknej posiadłości częstochowskiej, zrzeszonej w Społem spółdzielni Jedność, bezkarnie przechowano (a po pewnym czasie przekazano do jednego z klasztorów) kilka dziewczynek ocalałych po likwidacji częstochowskiego getta. Udało się to, mimo że ich obecność była trudna do ukrycia przed gośćmi ośrodka i kursantami. A kiedy na kilka tygodni przed powstaniem warszawskim przyjechał z lustracją prezes związku, tłumnie śpiewane przy ognisku słowa „w partyzantce nie jest źle” mieszały się z „oto staje nas wolna gromada” z hymnu spółdzielczości, zaś aktor Henryk Ładosz z emfazą recytował Mickiewicza.
W trzy miesiące później prezes związku zginął w bombardowaniu AK-owskiej placówki na Mokotowie – dzielnicy, w której działacze Społem usiłowali, jak we wrześniu 1939 roku, organizować zaprowiantowanie ludności. Kilka spośród zasiadających wokół kłobukowickiego ogniska młodych osób zginęło w walkach powstańczych.
Epilog
Przez prawie cały okres okupacji Społem pozostawało w związku z państwem podziemnym, a jednym z ogniw tego państwa był Komitet Spółdzielczy reprezentujący całą spółdzielczość polską. Pod koniec 1943 roku, gdy było już jasne, że wojna musi się skończyć klęską Niemiec, członkowie komitetu postanowili przedstawić projekt ustroju państwa po wyzwoleniu i miejsca, jakie powinna zająć spółdzielczość. Postulowali gospodarkę trójsektorową, gdy naprawdę przekona się do niej społeczeństwo, obecność w życiu gospodarczym i społecznym różnych form autentycznego samorządu, za którego pośrednictwem pojedynczy człowiek uzyskuje podmiotowość, staje się świadomym współtwórcą własnego i wspólnego losu.
W zasadzie oparli się na programie Spółdzielczości z 1936 roku. Prezes Społem należał do utworzonego w podziemiu w 1943 roku komitetu antykomunistycznego, podobnie jak on myśleli inni członkowie tego zespołu. Gdy jednak stało się jasne, że przyjdzie tu Armia Czerwona i nieuniknione będą radykalne zmiany ustrojowe, Komitet Spółdzielczy zdecydował się nieco zmodyfikować swój projekt, przesuwając akcenty z ideowego, ponadpolitycznego, na bliższe koncepcjom zmian rewolucyjnych i twardych rządów klasy robotniczej. Modyfikacje dotyczyły szczególnie roli państwa, zakresu jego kompetencji. Miałoby więc ono mieć prawo wywłaszczania przedsiębiorstw, zamykania ich i łączenia, mianowania komisarzy, przyznawania jednostkom gospodarczym monopolu w zakresie ich działalności, także tworzenie wsi spółdzielczych.
Program ów przekazany PKWN-owi w styczniu 1945 roku, opatrzony hasłem „Wierzymy w człowieka!”, wciąż jeszcze miał odcień spółdzielczego idealizmu, rodem z socjalistów utopijnych i z Abramowskiego. Idealizm ów przywodzi na myśl rozważania Leszka Kołakowskiego (tak się składa, że jego ojciec był społemowcem, organizatorem spółdzielczości spożywców w Radomiu), utopia sprawiedliwego, bezklasowego społeczeństwa ignorująca cechy gatunkowe człowieka, realizowana siłą prowadzi do skutków sprzecznych z założeniami. Natomiast wysiłki formacji socjaldemokratycznych i reformistycznych ruchów społecznych bez wątpienia sprawiły, że świat stał się trochę lepszy.
W pierwszych latach po wojnie ruch spółdzielczy mimo poniesionych ogromnych strat próbował się odradzać w dawnym kształcie. Do przełomu 1948 i 1949 roku był promowany przez samodzielny do tego czasu, lecz działający w coraz trudniejszych warunkach PPS. Związani z nim ekonomiści: profesorowie Oskar Lange, Edward Lipiński, Czesław Bobrowski nadawali kierunek działalności Centralnego Urzędu Planowania, który zakładał trójsektorową architekturę gospodarki, mocne w niej miejsce spółdzielczości.
Po tzw. zjednoczeniu partii robotniczych, czyli wchłonięciu PPS-u przez komunistyczny PPR, Centralny Urząd Planowania został zastąpiony przez Państwową Komisję Planowania Gospodarczego pod wodzą Hilarego Minca. Nurt spółdzielczy utracił charakter samorządnego, ideowego ruchu społecznego. Podporządkowany systemowi nakazów, zakazów i ograniczeń stał się jednym z ogniw tzw. gospodarki socjalistycznej – zwłaszcza że, naturalna koleją rzeczy, poodchodzili długoletni działacze ukształtowani w warunkach „braterskiej wspólnoty”. Jeden z nich, sędziwy Edward Lipiński, stał się w 1976 roku współzałożycielem Komitetu Obrony Robotników.
Ruch Solidarności, wbrew różnym, dość zrozumiałym oczekiwaniom, nie przyniósł wyraźnych zmian w stosunku społeczeństwa do dziedzictwa ideowej spółdzielczości. W ostatnich latach i miesiącach mnożą się różne oddolne inicjatywy społeczne, burząc się, daje o sobie znać społeczeństwo obywatelskie. Są próby tworzenia kooperatyw w dawnym stylu w Łodzi, Warszawie i innych miastach. Wspólnotowy charakter przybierają niektóre mniejsze firmy. Czy jednak w warunkach wciąż ostrej, nieprzebierającej w środkach konkurencji gospodarczej i ludzkiej roszczeniowości, w obecnym kontekście międzynarodowym można sobie wyobrazić renesans ideowego ruchu spółdzielczego na szeroką skalę? Duży znak zapytania…
Na razie zanikają symbole. Charakterystyczny, stylizowany napis Społem, który dawniej towarzyszył symbolicznemu rysunkowi dwóch sylwetek ludzkich popychających kulę ziemską (pewnie tu i ówdzie jeszcze się zachował) na stacjach warszawskiego metra widnieje na reklamie spółki akcyjnej handlu detalicznego. Bez wyjaśnienia, że ma ona cokolwiek wspólnego ze spółdzielczością. A kto jeszcze pamięta, że ów rysunek był inspirowany słowami Mickiewiczowskiej „Ody do młodości”: „Dalej, bryło, z posad świata! / Nowymi cię pchniemy tory”? Tęczowy sztandar, pod którym przez bardzo długie lata działała polska i międzynarodowa spółdzielczość, powszechnie kojarzy się zaś teraz z zupełnie inną orientacją.