W ostatnim fajnym (wydanym na szarym papierze i w formacie Tygodnika Powszechnego) numerze „Uważam Rze” profesor Ewa Thompson tłumaczy (cytuję obszernie, by nie wyrywać z kontekstu): „Przebieg śledztwa smoleńskiego bardzo obniżył prestiż Polski w świecie. Polska została upokorzona. Katastrofa smoleńska okazała się dla Polski tym, czym dla przyszłej Ukrainy bitwa pod Beresteczkiem na Wołyniu w roku 1651. Polacy wyrżnęli wtedy ogromną liczbę ludności kozackiej – 30 tysięcy osób, włączywszy w to niestety też kobiety i dzieci. Pamięć o tym traumatycznym wydarzeniu przetrwała tam do XX wieku i dała o sobie znać w czasie II wojny światowej, gdy właśnie na Wołyniu Ukraińcy zgotowali rzeź Polakom. Każdy Ukrainiec ma w świadomości zakodowaną klęskę pod Beresteczkiem. Wracając więc do śledztwa smoleńskiego, nie chce mi się wierzyć, że rząd polski po takiej klęsce nie podał się do dymisji.”
Rozmawiający z amerykańską slawistką Filip Memches nie poprosił o bliższe wyjaśnienia, w jaki sposób Smoleńsk stanie się polskim Beresteczkiem. Wielka szkoda, bo porównanie jest fascynujące, zwłaszcza jeśli lotniczy wypadek ma nas na kilkaset lat straumatyzować. Można jednak poddać te parę zdań egzegezie. Tak więc – rzecze profesor Thompson – smoleńskie doświadczenie przez wiele lat wywierać będzie wpływ na polską kulturę, psychikę i politykę. Skoro Beresteczko ukształtowało „przyszłą Ukrainę” i stało się praprzyczyną rzezi wołyńskich z okresu II wojny światowej, to Smoleńsk przez lat około trzystu orientować będzie polskie myśli i działania, podporządkowując je poszukiwaniu zemsty. Wreszcie, w okolicach roku 2300 srogo zapłacą za swą niegodziwość mgły i brzozy, a być może także potomkowie rosyjskich kontrolerów lotów.
Wszyscy ci, którzy pukali się palcem w czoło słysząc, że katastrofa była rosyjskim spiskiem, po lekturze wywiadu z panią profesor powinni się zastanowić: nawet jeśli istotnie Rosja nie miała żadnego powodu, by mordować nieudolnego, niepopularnego i bliskiego końca kadencji polskiego prezydenta, to przecież dzięki temu, że samolot spadł, mogła przeprowadzić śledztwo, które Polskę upokorzyło i obniżyło jej prestiż w świecie. W innym fragmencie wywiadu profesor Thompson wyraźnie stwierdza, że „dziś najbardziej Polsce grozi uzależnienie od Rosji”. Nie trzeba już więc chyba wyjaśniać, czemu to upokarzanie i obniżanie prestiżu miałoby służyć.
Zdanie „nie chce mi się wierzyć, że rząd polski po takiej klęsce nie podał się do dymisji” rozumieć można na dwa sposoby. Sposób pierwszy: Ewa Thompson w brak dymisji rzeczywiście nie wierzy. Skoro tak, to wierzy w dymisję, tyle że ukrytą przed obywatelami. Wina rządu jest w takim przypadku ewidentna: nie dość, że potajemnie złożył dymisję, to nadal rządzi. Donald Tusk jest kłamcą i uzurpatorem. Sposób drugi: brak dymisji jest, jakkolwiek niewiarygodną, prawdą. Choć przecież wcale nie tak niewiarygodną, bo – znów odwołując się do innego fragmentu wywiadu – PO „chce tradycję po prostu zniszczyć”. I rzeczywiście: działając zgodnie z polską tradycją Tusk podałby się do dymisji niczym Sławoj-Składkowski gdy mu kardynał Sapieha przesunął trumnę z Piłsudskim z jednej wawelskiej krypty do drugiej. Zgodnie z tą samą – w dużej mierze wyimaginowaną, ale tym piękniejszą – tradycją Klich palnąłby sobie w łeb, Sikorski wstąpił do klasztoru, a Arabski rzucił się Rejtanem by uniemożliwić przejęcie obowiązków głowy państwa przez marszałka Sejmu. W ogóle wszyscy posłowie PO posypaliby głowy popiołem, rozwiązali partię i czym prędzej powołali pozostałego przy życiu bliźniaka na fotel premiera. Dopiero to byłoby zachowanie godne i sprawiedliwe i tylko ono mogło uratować międzynarodowy prestiż Polski.
Wyśmiewanie smoleńskich bajdurzeń można ciągnąć. Jak każde szyderstwo nie jest to działanie konstruktywne, ale na skuteczność argumentacji racjonalnej (że prestiż państwa ucierpiał nie w wyniku rosyjskiego śledztwa, lecz samej katastrofy; że dymisja rządu, w sytuacji gdy zginął prezydent, dowództwo armii i szef NBP groziłaby chaosem; że w nowoczesnych demokracjach nie ma ludzi niezastąpionych i że o katastrofie smoleńskiej Polacy szybko zapomną) od czasu gdy Jarosław Kaczyński odstawił proszki nie ma co liczyć. Nad wywiadem z Ewą Thompson warto jednak popastwić się również z powodu tego, co ma do powiedzenia w sprawach innych niż katastrofa TU-154M.
Wykładowczyni literatury porównawczej i slawistyki na Uniwersytecie Rice w Houston wzywa „do przeniesienia jednej brygady amerykańskiej z Niemiec do Polski” gdyż „Rosjanie nigdy nie zaatakują kraju, w którym stacjonują wojska amerykańskie, ponieważ gdyby się na coś takiego zdobyli, wybuchłaby wojna światowa.” Argument powyższy pojawia się w Polsce wystarczająco często, by nie budzić już nawet podstawowego sprzeciwu opartego na prostej obserwacji, że obecność jakiejkolwiek armii – również sojuszniczej i dobrowolnie zaproszonej – oznacza ograniczenie suwerenności. W odniesieniu do Ewy Thompson sprzeciwu tego nie trzeba jednak nawet zgłaszać. Mówi przecież otwarcie o dokonującej się „rekolonizacji świata”, o tym, że znowu zaczyna się koncert mocarstw. W tych warunkach „Polska musi uniknąć rzeczy najgorszej, a więc znalezienia się w obcym jej kręgu cywilizacyjnym.” Mówiąc krótko – twierdzi, że jeśli chcemy uniknąć powrotu Rosjan to powinniśmy dobrowolnie stać się amerykańską kolonią.
Kwestię tego, czy rzeczywiście amerykański krąg cywilizacyjny jest Polsce mniej obcy niż rosyjski, zostawmy na boku. Profesor slawistyki najwyraźniej wie co mówi i ma zapewne powody by uważać, że polska tradycja, której tak broni, mniej ucierpi na od oligarchów naftowych z Houston niż z Moskwy. Uderzające w całej sprawie jest to, że otwarte wezwanie do uczynienia z Polski kolonii nie napotkało żadnej reakcji ze strony prowadzącego wywiad dziennikarza, którego poglądy są chyba reprezentatywne dla polskiej prawicy. To pokazuje, jak mało są warte patriotyczne i narodowe hasła, po które prawica ta z lubością sięga. Kiedy chodzi o liberalne standardy Unii Europejskiej – w których stanowieniu bierzemy przecież udział – to podnosi larum, że Polsce grozi utrata suwerenności. Ale kiedy natrafi na kraj w swoim konserwatyzmie stojący na granicy barbarzyństwa – gdzie szeroko stosuje się karę śmierci, wolność myli się z prawem do noszenia broni, z prowincjonalnego kołtuństwa czyni cnotę i gdzie połowa ludności bezkrytycznie wierzy w prawdziwość kosmogonicznych mitów sprzed paru tysięcy lat – to proszę bardzo, stręczy mu Polskę za darmo i bez skrupułów.
Zestawienie niecałej setki ofiar katastrofy lotniczej z trzydziestoma tysiącami zarżniętych kozaków zachęca do tworzenia nowych ekstrawaganckich porównań. Na przykład takiego: wywiad udzielony przez Ewę Thompson Filipowi Memchesowi to nowy akt konfederacji targowickiej. Tam także, w proroczej antycypacji Orwellowskiej nowomowy, broniono wolności, by się jej pozbyć, konfederowano się przeciw oderwaniu najmniejszej cząstki kraju, by całe państwo zlikwidować. Założyciele konfederacji byli sterowani przez Rosjan, ale wśród jej członków znaleźli się i tacy, którzy przystąpili do niej z czystej bezmyślności. Ciekawe której tradycji – zdrady czy głupoty – bronią dzisiejsi konserwatyści?
?