1. W chwili, gdy piszę te słowa, media donoszą o poważnym kryzysie w relacjach między Francją – a pośrednio także i Unią Europejską – a Turcją. W odpowiedzi na ustawę wprowadzającą kary za negowanie ludobójstwa Ormian, którą przyjęła izba niższa francuskiego parlamentu, Ankara odwołała międzypaństwowe spotkania polityczne, gospodarcze i wojskowe z Francuzami. Premier Recep Tayyip Erdoğan stwierdził, że decyzja ma charakter rasistowski, dyskryminujący i ksenofobiczny oraz że „otwiera ona trudno gojącą się ranę” w stosunkach między oboma krajami.
Gwałtowna reakcja Turcji była łatwa do przewidzenia. Kraj ten od 2005 roku negocjuje wejście do Unii Europejskiej, ale realne szanse na jego przyjęcie są raczej marne, a na przestrzeni kilku ostatnich lat chyba się nawet zmniejszyły. Z jednej strony zdecydowanie sprzeciwiają się wejściu do Unii tego blisko 78-milionowego, w większości muzułmańskiego społeczeństwa Francuzi i Niemcy, z drugiej natomiast sami Turcy, czując się niechciani, tracą powoli cierpliwość i entuzjazm dla starań o członkostwo w Unii Europejskiej.
Swój sprzeciw szczególnie dobitnie zgłasza zwłaszcza prezydent Nicolas Sarkozy i to jego postrzega się w Turcji jako główną przeszkodę na drodze do integracji z UE. Candan Azer, były ambasador Turcji w Warszawie, stwierdził to jednoznacznie: „Mieliśmy z Francją dobre relacje przez wieki, ale od objęcia władzy przez Sarkozy’ego nie można już tego powiedzieć. Jego wypowiedzi na temat kandydatury Turcji są aroganckie, niegrzeczne” („Gazeta Wyborcza” 23.12.2011). Z kolei Alican Talya, ekspert od stosunków francusko-tureckich w paryskim Instytucie Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych, wyraził opinię, że posunięcie Francji wywoła raczej „falę nacjonalizmu i utrudni wewnętrzną dyskusję w Turcji” niż sprawi, iż rząd tego kraju oficjalnie przyzna się do ludobójstwa.
Brak szacunku „możnych” tego świata do narodów „słabszych”, ich niezdolność do nawiązywania z nimi stosunków na zasadzie partnerstwa oraz niechęć do podjęcia wysiłku zrozumienia cudzych horyzontów myślenia – czy też po prostu zwykła ignorancja – to jeden z głównych powodów nieporozumień i konfliktów nie tylko na szczeblu światowej dyplomacji, ale i społecznie wytwarzanych światopoglądów. Drugim jest swoiste, i psychologicznie zrozumiałe, przewrażliwienie „mniej liczących się” narodów na punkcie własnej godności i dumy. Dotyczy to zwłaszcza tych nacji, w których świadomości żyje pamięć o swojej niegdysiejszej wielkości – i uraz spowodowany jej utratą – np. Turcji, Iranu czy choćby Polski.
Tymczasem liczba zwolenników członkostwa Turcji w UE systematycznie w tym kraju maleje. Europa stawia Turcji wysokie wymagania twierdząc, że nie spełnia ona wielu standardów demokratycznego państwa prawa. Jednak podczas gdy UE dotknięta jest kryzysem strefy euro, Turcja rośnie w siłę – jej wzrost gospodarczy sięga 11%; ponadto kraj ten ostatnio bardziej interesuje się umacnianiem pozycji w muzułmańskim świecie niż bezowocnym i poniżającym w jego mniemaniu pukaniem do wciąż zamkniętych unijnych drzwi. W relacjach z Francją zaś przechodzi do zdecydowanej kontrofensywy i w odwecie za ustawę wprowadzającą kary za negowanie rzezi Ormian, oskarża Francję o ludobójstwo w Algierii: „Francuski prezydent zaczął szukać głosów wyborczych, wykorzystując nienawiść do muzułmanów i Turków – oświadczył w piątek premier Recep Tayyip Erdoğan. – Głosowanie w kraju, gdzie żyje pięć milionów muzułmanów, pokazało jasno, jak niebezpieczne proporcje osiągnęły we Francji rasizm, dyskryminacja i islamofobia. I dodał jeszcze: „Po 1945 r. 15 % populacji algierskiej, jak się ocenia, zostało zmasakrowane przez Francuzów. To było ludobójstwo. Zdaniem tureckiego premiera prezydent Sarkozy może zapytać o nie swego ojca Pala Sarkozy’ego, który służył w Legii Cudzoziemskiej” (wyborcza.pl 23.12.2011).
2. Książka Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji Necli Kelek to silny i zdecydowanie krytyczny głos w sprawie integracji Turcji z Unią Europejską. Wysłuchanie go pozwala na rzetelniejszy, wgląd w zagadnienia prezentujące się wtórnie jako przedmiot dyplomatycznych gier, w których ta problematyka ulega zmanipulowaniu.
Urodzona w Stambule autorka, która przybyła do Niemiec w wieku dziesięciu lati obecnie mieszka w Berlinie, jest socjolożką zajmującą się religią i migracją. Jej stosunek do swojej pierwszej ojczyzny jest ambiwalentny: czuje z nią mocną emocjonalną więź, ale negatywnie – i również emocjonalnie – ocenia wiele faktów, zjawisk i stanów rzeczy, konstytuujących obecny charakter Turcji.
Książka Kelek zrodziła się z poczucia wykorzenienia, braku konkretnego miejsca, które można byłoby jednoznacznie nazwać „ojczyzną”: „Ojczyzna? Co to znaczy? Może była wtedy w Stambule, kiedy wschodziło słońce, a na Hürriyet, uliczce, gdzie mieszkaliśmy, otwierano okiennice, by wpuścić orzeźwiającą bryzę znad Bosforu” (s. 7); „Nikt z mojej rodziny nie potrafi nazwać miejsca, do którego chciałby wrócić: nie jest nim ani domek rodziców w Centralnej Anatolii, ani Stambuł, Ankara czy Bursa, gdzie mieszkają krewni; ani wakacyjny Ayvalık, ani też Dolna Saksonia, gdzie dorastaliśmy, moje rodzeństwo i ja. Ojczyzna to nie miejsce” (s. 8).
Jeśli „nie miejsce”, to co? Zapewne stan umysłu, odczucie, przekonanie, „miejsce w sercu”: „Może ojczyzna to sila, tęsknota za utraconym. Szukałam go podczas wizyt w Turcji, odbywałam «podróże sentymentalne», w nadziei że je znajdę, ale już pierwsza próba zakończyła się fiaskiem, bo przestało istnieć.” (s. 10); „Może to zażyłość, która powstaje, gdy razem spędza się dzieciństwo” (s. 7). Ale dzieciństwo mija, a poczucie tożsamości – doświadczane dotąd jako dane, przysługujące człowiekowi niejako „z natury” – przekształca się w procesie socjalizacji w zadanie do wykonania. Zadanie tym trudniejsze w przypadku, gdy diametralnie zmienia się środowisko bytującej w niej egzystencji. „Kto odchodzi, na zawsze traci miejsce, które było ojczyzną” (s. 10). Na zawsze też traci siebie – w sensie tego, kim był i kim już nigdy nie będzie. Refleksja przychodzi zawsze poniewczasie: „Przyjechałam do Niemiec przed czterdziestu laty, jako dziesięciolatka. Opuszczając Turcję, zostawiałam nie ojczyznę, lecz kota Kocabaşa, Wielką Głowę. To za nim płakałam, nie za Stambułem. Poczucie, że straciłam coś więcej, przyszło później” (s. 8). To, „coś więcej” to zarazem „ojczyzna” i nierozerwalnie z nią sprzężone poczucie tożsamości, które wszak konstytuuje się poprzez relacje ze „światem” – gdy zmienia się „świat”, przemianom ulegają także procedury identyfikacji: „Moi rodzice nigdy nie zadomowili się w Stambule. Pozostali gośćmi z Anatolii, którzy stąd wyjechali po dwudziestu latach. W Anatolii byliśmy Czerkiesami, w Stambule Anatolijczykami, w Niemczech jesteśmy Turkami. Kiedy jedziemy do Turcji, mówią o nas Almancis – ci, którzy stali się Niemcami. Moje rodzeństwo i ja staliśmy się bezradni; gdzie pochować matkę, gdy umrze? (s. 8-9).
„Zadanie do wykonania” stało przed autorką zatem dwojakie: uporządkować/ustanowić od nowa swoje relacje z „ojczyzną”, a raczej dwiema „ojczyznami”, oraz, co pozostaje w ścisłym związku, odzyskać nadwerężoną tożsamość: „Przed przystąpieniem do rozliczeń z krajem, w którym się urodziłam, musiałam sobie wyjaśnić, gdzie przynależę. Jestem Turczynką z niemieckim paszportem czy Niemką pochodzenia tureckiego? Piszę tę książkę jako Turczynka o swoich rodakach? Czy jako Niemka? I kto dał mi prawo, mnie, tej, która wyjechała, do oceniania Turcji?” (s. 10). Pytanie zasadne, zważywszy, że społeczeństwa muzułmańskie funkcjonują jako nierozerwalne wspólnoty, od których odejście czy choćby zdystansowanie się, wykształcenie swojego indywidualnego „ja” traktowane jest w kategoriach zdrady: „Jak mogę być sobą, nie zdradzając rodziców, własnego kraju? – zapytał mnie pewien turecki nastolatek” (s. 11). W samych tych wątpliwościach jednak zawarta jest też podstawa do ich rozproszenia: to właśnie dopiero zdystansowane, sytuujące się na pograniczu kultur, zindywidualizowane i „mówiące swoim głosem” (s. 11) „ja” stać na „trzeźwy” ogląd spostrzeganej rzeczywistości: „Imigranci gotowi na tę konfrontację mają do dyspozycji podwójny kapitał: znamy kulturę, z której się wywodzimy, uczymy się tutejszej, a z różnic między nimi może powstać coś dobrego. Spojrzenie wyostrza się, człowiek patrzy bardziej krytycznie na niektóre układy społeczne niż ci, którzy w nich wyrośli i traktują je jako coś oczywistego” (s. 11).
I tym właśnie „wyostrzonym wzrokiem” – w dwojakim sensie: zarówno bardziej uważnym, jak i bardziej krytycznym – patrzy Kelek na swoją „słodko-gorzką ojczyznę”, z której pochodzi. „Określenie słodko-gorzki jest chyba najtrafniejsze. Tyle w Turcji wszystkiego, co wciąż wydaje mi się tak nieskończenie swojskie – wiersze Orhana Velego, powieści Halide Edip i Orhana Pamuka, towarzyskość, słodka pokusa potraw, pełne tęsknoty pieśni Stambułu, migotanie Bosforu. A obok mnie, co mnie złości i wywołuje rozgoryczenie – dziewczęta i kobiety w Diyarbakırze, Malatyi, Gaziantepie, nieznające swoich praw i zostawione przez polityków samym sobie; małe chrześcijańskie społeczności zmuszone chronić się przed wrogością muzułmańskiego otoczenia za wysokimi murami; gotowość do popełniania zbrodni «w imię honoru»; ludzka obojętność wobec wszystkiego, co jest świadectwem historii, co pochodzi sprzed czasów panowania osmańskiego, tabuizacja przeszłości, w której Turcy prześladowali, przepędzali i mordowali Ormian i Greków” (s. 11-12).
3. Swoją podróż do Turcji Kelek odbywała pod hasłem, którym reklamowała się w niemieckich gazetach turecka Izba Przemysłu i Handlu: „Czas zmienić stereotyp Turcji, czas spojrzeć na nią trzeźwym okiem”. Autorka postanowiła spełnić to zalecenie w sposób przewrotny: „Posłuchałam, wybrałam się do Anatolii. Podróżowałam samotnie, ale także z moim Partnerem Peterem Mathew, bo po pewnych rejonach Turcji kobieta nie może jeździć sama” (s. 12). Wspomniana przewrotność anonsuje się zarówno w sugestii, iż Turcja jest zasadniczo krajem kobiecie nieprzychylnym, a nawet wrogim – o ile pozostaje ona niezamężna, pozbawiona „ochrony” mężczyzny – jak i w samym wyborze Anatolii jako miejsca peregrynacji, któremu należy się przyjrzeć „trzeźwym okiem”. Spojrzenie takie wydobywa bowiem wiele negatywnych, z europejskiej perspektywy wręcz skandalicznych aspektów życia na tureckiej „prowincji”, w którą od jakiegoś czasu przeistacza się cały kraj.
Teza Kelek jest śmiała i kontrowersyjna, a dla wielu zapewne po prostu nie do przyjęcia: Turcja jest na tyle po europejsku ucywilizowana, na ile wskazuje to jej geograficzne położenie, czyli w trzech procentach – reszta to bardziej lub mniej anachroniczna barbaria. „Turcja to nie te 3% Europy – jeśli brać pod uwagę położenie geograficzne i nastawienie obywateli, to nie ci, którzy balując w kręgach stambulskiej socjety, w kawiarniach Cihangiru czy Nişantaşı, uznają się za nowoczesnych, otwartych na świat i nie chcą przyjąć do wiadomości, że miasto nad Bosforem od dawna już zamieszkują głównie «ludzie ze wsi», wydrwiwani jako pastuchy i chłopi. Ta ignorancja drogo zresztą kosztuje: «Teraz nasza kolej» – usłyszałam od brata posłanki z ramienia partii Tayyipa Erdoğana. «My» to miliony ludzi z Anatolii uczepionych tradycji, od zawsze pogardzanych przez rządzące elity – Osmanów, kemalistów – uważanych za zacofanych, trwających w archaicznych strukturach klanowych” (s. 12).
Wedle narracji niemieckiej socjolożki Anatolia zawsze była traktowana instrumentalnie, po macoszemu, od zawsze stanowiłą prowincję dla „właściwego” państwowego czy też cywilizacyjnego centrum: „Dla wojowniczych Osmanów Anatolia, zajmująca 97% kraju powierzchni kraju, była obozem przejściowym, parli na Zachód, bo tam można się było lepiej obłowić. Dla Atatürka i założycieli republiki była bazą rekrutacyjną panturkizmu, regionem, z którego przepędzono wszystkich niemuzułmanów, by to, co do nich należało, przekazać wiernym, «na których można polegać», i w ten sposób ich od siebie uzależnić” (s. 11-12). W ten sposób te ogromne połacie Turcji stawały się regionem relatywnie – w stosunku do części „europejskiej”– coraz bardziej zacofanym i anachronicznym. Im dalej na wschód, tym gorzej. „Podczas moich podróży w ostatnich dwóch latach odwiedziłam wiele anatolijskich miejscowości, rozmawiałam z ludźmi, poznawałam rzeczywistość, która nie ma nic wspólnego z zachwalaną przez turecki rząd «kolorową rzeczywistością». Jest raczej bardzo odległa od standardów obowiązujących w przyzwoitych demokracjach europejskich” (s.13-14).
Zdaniem Kelek w ostatnich latach pogorszeniu uległa sytuacja w całym kraju. Gwałtowna westernizacja Turcji, która rozpoczęła się po I wojnie światowej – wraz z dojściem do władzy Mustafy Kemala Paszy, czyli „Ojca Turków” Atatürka, oraz proklamowaniu republiki (1923 r.) – sukcesywnie traciła swój impet, a od roku 2002, kiedy władzę przejęła Partia Sprawiedliwości i Rozwoju [AKP] pod przywództwem obecnego premiera Recepa Tayyip Erdogan, owa westernizacja zdecydowanie osłabła. Choć wspomniana partia w oczach Zachodu reprezentuje „umiarkowane skrzydło islamu” i postrzegana bywa jako bufor zabezpieczający przed ekspansją fundamentalizmu, tworzenie takiego wizerunku według pisarki jest tylko elementem strategii, zmierzającej do całkowitej islamizacji kraju i ograniczenia swobód demokratycznych: „Przesłanie islamu rozlega się już o wschodzie słońca z minaretów, z których pięć razy dziennie – jak w każdym już dziś zakątku Turcji – przez skrzeczące głośniki rozbrzmiewa prawda, że Allah jest jedynym Bogiem, a Mahomet jego prorokiem, tak jakby ktoś mógł o tym przez noc zapomnieć” (s. 246).
Kultura islamu ma charakter autorytarny i w swej istocie antydemokratyczny, aspirujący do całkowitej kontroli i podporządkowania sobie człowieka: „całe społeczeństwo zdominowane jest przez kulturę kontroli i nieufności – szczególnie efektywnie funkcjonuje to w małych miastach. Każdy nadzoruje każdego, czując się do tego uprawnionym” (s. 246). Ukształtowane w tej kulturze społeczeństwo ma strukturę patriarchalną, plemienną, klanową: „Żyje się w kolektywie. Ideałem jest rodzina, wspólnota. I tego uczy się dzieci od najmłodszych lat: rodzina się o ciebie troszczy, rodzina cię chroni, rodzina jest tym, czym ty jesteś. Ale prawda jest też i taka, że rodzina jest systemem kontroli, w którym słowo «ojciec» oznacza prawo, a bracia są strażnikami sióstr” (s. 246). Stronę dalej czytamy: „Istnieją tysiące – pisanych i niepisanych – praw, nakazów i zakazów normujących życie społeczne, a nawet codzienność ludzi niewierzących. Wolność jednostki jest w tej kulturze podejrzana, a jednostka nie ma praw” (s. 247). Jak łatwo się domyślić, w sposób szczególny dotyczy to kobiet: „Nad muzułmańskim społeczeństwem Turcji jak klątwa wisi nieufność wobec własnej żony i cudzych żon, sprawiając, że jest ono małoduszne i opresywne” (s. 247).
Sama w sobie religia, w każdej odmianie przecież zawsze w jakimś stopniu autorytarna i dogmatyczna, nie jest jednak, zdaniem autorki, czynnikiem przesądzającym o niedostosowaniu Turcji do unijnych norm: „Turcja nie spełnia warunków przyjęcia do UE nie dlatego, że jest krajem muzułmańskim, lecz z tego powodu, iż nie potrafi oddzielić religii od państwa, nie respektuje praw kobiet, nie zapewnia tolerancji religijnej, a jej sytuacja polityczna jest na tyle niestabilna, że czyni z niej partnera niewiarygodnego” (s. 255).
Turecka rzeczywistość społeczna przedstawiona w książce Necli Kelek ma charakter opresywny, degradujący indywidualne „ja” do postaci całkowicie podporządkowanej archaicznym normom społecznym jednostki, prezentującej się jako bezwolna część większej całości, wszechogarniającego „my”, wspieranego efektywnymi mechanizmami integracji z jednej strony, a bezwzględnego wykluczania z drugiej. Ta druga, „gorzka” strona tymczasem, według autorki, przeważa.
Necla Kelek, Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji, przeł. E. Kalinowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011