Największe przedsięwzięcie, połączenie sił artystycznych, młodzi mają głos! – tak zapowiadano premierę Juliusza Cezara. Ktoś nawet porównał to przedstawienie do koncertu trzech tenorów. To porównanie nie okazało się trafne.
Pracowali nad tym projektem dosyć długo, a planowano go jeszcze dłużej. W końcu stało się. Ramię przy ramieniu stanęły trzy łódzkie uczelnie artystyczne (Akademia Muzyczna, Akademia Sztuk Pięknych i Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna), trzy gałęzie sztuki. Potrzeba było wiele wyrzeczeń, kompromisów i jeszcze więcej starań. W końcu to coś nowego. Starania były, co do kompromisów mam pewne wątpliwości.
Teoretycznie, najbardziej ułatwioną sprawę miała Akademia Muzyczna i jednocześnie dostała najwięcej do zrobienia. To na jej gruncie odbywało się całe przedsięwzięcie. W końcu opera bez muzyków i muzyki nie byłaby operą. Poza tym AM nie musiała wybierać jednego przedstawiciela. Zebrała najlepszych i zaangażowała wszystkich do realizacji. Gorzej miały pozostałe dwie uczelnie. Po raz pierwszy realizowali taki wspólny i wielki projekt, a poza tym mogli wybrać tylko po jednym przedstawicielu. Trudne. A poza tym wybór zawsze mógł być nie do końca trafiony. Ale wyliczając konkretne zasługi i przygotowania.
Scenografia była może skromna, ale ja taką lubię. kilka kolumn, które po odpowiednim przestawieniu przenosi nas do innego miejsca akcji i do tego jeszcze jedna instalacja, która pojawia się w drugim akcie. Dla mnie to genialny pomysł, bardzo wpływający na wyobraźnię widza. Do tego kostiumy bardzo dobrze dobrane do postaci. Jednocześnie nie było ogromnego przepychu, ale było nowocześnie i z klasą. Kostiumy oddawały charakter i rolę postaci, a z drugiej strony nie przytłaczały aktora (np. w ten sposób, że widz zamiast Kleopatry widzi śpiewającą sukienkę). I te maski dla chóru, naprawdę super sprawa.
PWSFTviT. no spisali się. Ale mimo wszystko nadal utrzymuję, że nie rozumiem niektórych koncepcji. Zrozumiałam głowę Pompejusza, pojęłam arię Kleopatry w formie przemówienia i konferencję wideo, ale ukazanie śmierci Ptolemeusza było dla mnie przerostem formy nad treścią, niepotrzebnie. Powiem szczerze, że ta animacja popsuła mi smak prawie całej opery. Za to reżyseria oświetlenia była bardzo dobra. To naprawia trochę pozycję Filmówki.
Akademia Muzyczna. Nie miałam okazji obejrzeć premiery, ani drugiego przedstawienia. Zdołałam się dostać dopiero na Premierę z Expresem. Przyznam się szczerze, że wolę te przedstawienia, zamiast właściwych premier. Po pierwsze, występuje w nich mieszanka aktorów z pierwszej i drugiej premiery. Po drugie już opadł stres z pierwszego przedstawienia. Na Premiery z Expresem zazwyczaj przychodzą kumple, babcie, dziadkowie, ciotki, nauczyciele i szydercy danych profesji. Panuje wtedy bardziej rodzinna atmosfera, mniej stresów i tak bardziej naturalnie. Żałuję tylko, że nie widziałam Paula Esswooda (premierowego dyrygenta) w akcji.
Zacznijmy od tego, że G. F. Haendel nie jest łatwym kompozytorem. Juliusz Cezar jest jego najpopularniejszą operą, a jednocześnie najtrudniejszym dziełem scenicznym baroku. Muzycznie wymaga bardzo dużej dyscypliny zarówno od śpiewaków jak i od orkiestry, szczególnie jeżeli są zespół tworzą studenci. Genialnymi kreacjami popisali się Anna Terlecka (Cleopatra) i Olga Maroszek (Cesare). Przygotowanie tych solistów było naprawdę na miarę Haendla i poradziły sobie ze wszystkimi trudnościami (zarówno ze strony repertuaru jak i miejsca wystawiania). Spośród tłumu wyróżnili się też Bartek Rajpold, który wcielił się w rolę Ptolemeusza, Paweł Erdman (Achillas) i Damian Ganclarski (Nirenus). Tutaj zwracałam uwagę na kreacje aktorskie, które wyszły naprawdę bardzo dobrze. Mam pewne zastrzeżenia co do Małgorzaty Domagały, która wcieliła się w postać Cornelii. Wynikało to może z niskiej partii, a może z tego, że w Łódzkiej Operze scena jest głęboka i głos zamiast na widownię, idzie w głąb sceny. Istnieje jeszcze możliwość, że wynika to z nie do końca ustawionego głosu. Bez względu na przyczynę, efekt był taki, że większości partii Cornelii trzeba było się domyślać.
Jeszcze tylko słowo o orkiestrze. Ja jestem naprawdę wyrozumiałym człowiekiem i mam na uwadze to, że młodzi się uczą, ale litości! Waltornia jest naprawdę pięknie brzmiącym instrumentem i niestety bardzo ważnym, a to, co pokazali waltorniści na przedstawieniu w swoich partiach solowych, było porażką. Reszta orkiestry wywiązała się z powierzonego zadania. Koniec słów o orkiestrze.
Co do całokształtu przygotowania muzycznego Akademia stanęła na wysokości zadania. Namówili specjalistę od tego rodzaju muzyki – Paula Esswooda do kierownictwa muzycznego, a reżyserię postanowili oddać w ręce jego ucznia Artura Stefanowicza. Jeszcze sprowadzenie instrumentów barokowych. To wszystko świadczy o bardzo poważnym podejściu do produkcji.
Podsumowując – wyszło nieźle. Nie ukrywajmy, że mogło być lepiej. Do zrealizowania Juliusza Cezara potrzeba nabrać specyficznego podejścia. Nie jest on młodą operą, więc trzeba uważać z nowatorskością. Ta uwaga, dotyczy głównie PWSFTviT. Trzeba gustu i wyczucia pod względem kostiumów i scenografii. No i konieczny jest bardzo duży nakład pracy i energii, aby wykonać naprawdę dobrze partie muzycznie. Potrzebne jest jeszcze obycie sceniczne i wiedza na temat miejsca, w którym się występuje. Jak na pierwsze „wspólne dziecko”, ja jestem na tak. Tylko rady na przyszłość: Akademio Sztuk Pięknych! Gust i dostosowanie do sytuacji scenicznej, a jednocześnie trochę nowoczesnej inwencji. Tak trzymać! Akademio Muzyczna! Praca, praca, praca! I odpowiednie dobranie artystów. Filmówko Kochana! Opera, to nie kino. Tutaj granice smaku są bardziej wysublimowane. Miejcie na to trochę względu. Polecam metodę małych kroczków względem zacierania tej granicy, a wszystko pójdzie w dobrą stronę.
Drodzy artyści! Gratuluję pierwszej wspólnej produkcji. Po wyciągnięciu przez was wniosków, liczę na więcej. Tylko błagam o lżejszy repertuar! Wtedy wszyscy będą mogli się wykazać, a widzowie zostaną na sali do końca spektaklu.
Fot.: Chwalisław Zieliński