I nie o niemieckich anarchistów mi chodzi, „sprowadzonych” (dał nam zły przykład Mazowiecki Konrad, jak importować Niemców do Polski) do bicia polskich narodowców i faszystów (a że dla anarchisty z Zachodu każdy, kto nosi mundur, niechby i sprzed lat 90-ciu, jest potencjalnym faszystą, to dostało się Bogu ducha winnym panom, lubiącym się przebierać za ułanów i powstańców, a nie dostało ONR-owcom; i tu zasłużone gratulacje dla Krytyki Politycznej: za jej skuteczność w walce o Polskę zmodernizowaną, nieksenofobiczną i świecką). Mnie chodzi o niemieckich urzędników (kiedyś w Bundes Banku, dzisiaj w EBC) i samą kanclerz Angelę Merkel (pamiętajmy: podstawioną przez Stasi, co sugeruje prezes; komuniści już tak mają, że sami się obalają, podsuwając antykomunistom, agentów takich, jak na przykład Bolek; nieważne jak toczy się koło historii i tak zawsze jest pchane przez siły tajemne, obce i. koszerne, ewentualnie krzyżackie).
Ale do rzeczy: „Europa przegrywa z rynkami”, co słychać zewsząd i z czym trzeba się zgadzać, jeśli się człowiek nie chce narazić narodzonemu w kryzysie mainstreamowi.
Przegrywa Europa i przegrywa razem z Europą demokracja; jeżeli więc jesteś za demokracją i za zjednoczoną Europą, to musisz czytelniku Liberte, zgadzać się z tym, że neoliberalizm, monetaryzm i wolny rynek się skończył. Nie wiadomo, co dokładnie i dlaczego, ale wiadomo, że nadchodzi „nowe” i że w nadejściu nowego ma pomóc oburzenie.
Przy czym oburzeni są nie tylko licealiści z prywatnych warszawskich szkół, do których hojna gmina dokłada tyle samo, co do szkół publicznych; oburzeni są nawet goście CNBC Biznes: doktorzy ekonomii, doradcy biznesowi, analitycy itp., jak jeden mąż chwalący Fed za niekończący się dodruk pieniądza (15 bilionów długu stuknęło, ale co tam) i ganiący EBC za owego druku brak (elektronicznego rozmnażania, jak kto woli). Na pytanie jak żyć, odpowiedź jest dzisiaj banalnie prosta: za pan brat z drukarnią.
O ile warszawscy licealiści są oburzeni w ogóle, o tyle goście oglądanego przeze mnie CNBC Biznes są oburzeni świadomie, czyli wiedzą, że mnożenie pieniądza bez pokrycia skończy się inflacją. Żeby nie było więc niejasności: nawróceni na keynesizm postulują przymus do zgody (czasy takie, że niejedyny to oksymoron powszechny) na utratę powierzonego rządom kapitału (kupiłeś obligacje greckie, włoskie, portugalskie, hiszpańskie. to jesteś głupi i zamiast „zysku bez ryzyka”, masz brak ryzyka; nie tylko, że zyskasz-Boże broń, toż to spekulacja, wyzysk i chciwość monstrualna, ale i odzyskasz); a nam wszystkim w obligacje nieinwestującym (chyba, że pośrednio przez np. OFE, ale OFE jest be i już niedługo posłuży do krótkoterminowego zasypania dziury) proponują utratę siły nabywczej pieniądza i części (?) oszczędności (jeśli ktoś jest tak głupi i oszczędzał, zamiast wydawać i „nakręcać koniunkturę”, to sam sobie winien, chciwiec jeden, spekulant, liberał, wyzyskiwacz i kułak; oszczędności to zło, tak samo, jak zwiększenie podaży, bo siłą gospodarek jest popyt, o czym stanowczo pisze idący w pierwszym szeregu nowego mainstreamu Jacek Żakowski). Nie wiadomo, gdzie ukrył się profesor Balcerowicz i co on na to, ale wiadomo, że są w Europie co najmniej dwa kraje i co najmniej dwoje przywódców, którzy nie bardzo z głównym nurtem chcą płynąć i mówią mnożeniu pustego pieniądza zdecydowane NONEIN. Merkel i Cameron stoją więc na straży zdrowego rozsądku i póki co, EBC jest wciąż bardziej „niemiecki” (balcerowiczowski), niż włoski.
Niestety Cameron jest z gruntu podejrzany (bo Albion nie ma euro i podobno „od zawsze” był odrobinę eurosceptyczny) i jeszcze nie raz usłyszy, że powinien zamilknąć; zostaje nam więc Angela Merkel i jej mocne Nein. Jeżeli więc wciąż jesteście przywiązani do pieniądza, który mierzy wartość, obsługuje transakcje, służy wymianie, oszczędzaniu i co tam wam jeszcze ten ortodoks Balcerowicz wmówił, to jesteście nie tylko skazanymi na wymarcie liberałami, ale i zakamuflowaną opcją niemiecką! Może nawet jesteście Niemcami po prostu; a nie ma nic gorszego od Niemca, którego nawet Wanda nie chciała, bo Wanda była za inflacją i na giełdzie jej noga nigdy nie postała.
Zadziwiające jest to milczenie znanych monetarystów z jednej strony i z drugiej niemalże powszechna zgoda na triumfy zmartwychwstałego keynesizmu. Nawet gdybyście chcieli, to nie znajdziecie w najważniejszych mediach wszelkiej proweniencji, kilku pytań, na których odpowiedź byłaby kontrą dla postulowanych wszędzie keynesistowskich nonsensów.
Nikt się nie kusi, nie tylko o przypomnienie historii przedwojennej Europy (nikt u nas, bo Angela Merkel i Niemcy w ogóle, doskonale pamiętają, komu najbardziej się przysłużyła hiperinflacja i kto przez kilka lat budował potęgę Rzeszy w oparciu o inwestycje publiczne w sektor zbrojeniowy), czy lat 70-tych ubiegłego wieku, kiedy to powszechna była zgoda w Europie Zachodniej z tym, że pompowanie pustego pieniądza w gospodarkę i próby jej stymulowania przez różne formy zaangażowania państwa, kończą się zawsze tak samo: wysokim deficytem, takim samym bezrobociem, inflacją i gospodarczą stagnacją (vide: Zjednoczone Królestwo przed Thatcher); ba, nikomu się nie chce przyjrzeć Japonii ostatnich dwudziestu lat. A to w Kraju Kwitnącej Wiśni kolejne rządy w trosce o wzrost (kult wzrostu jest niezależny od szerokości geograficznej) pompowały do gospodarki pożyczone pieniądze (czyli przypomnę: zobowiązanie do tego, że w przyszłości siła nabywcza jenów będzie na pewno nie mniejsza niż w momencie pożyczki; co tam wzajemne zobowiązania, kapitalizm jest po prostu głupi). W miejscach, gdzie wystarczyłaby kładka, Japończycy mają most; gdyby ktoś wpadł na pomysł, żeby skakać na główkę, niech odpuści, bo koryta rzek zostały wybetonowane itd. itp. Efekt? Gigantyczne zadłużenie (Japonia to też już niedługo bankrut), a wzrostu jak nie było, tak nie ma.
Nie ma też nikogo, kto by zauważył, że zadłużone koszmarnie Włochy próbowały robić to samo, z podobnym skutkiem. Nie brakuje jednak oburzonych, którzy na wieść o rosnącej rentowności włoskich obligacji krzyczą o dyktacie rynków (tyle lat im nie przeszkadzało to, że Włosi pożyczają, a teraz przeszkadza spekulantom jednym, kułakom, krwiopijcom). Nie można wymagać od nikogo, by zapożyczał się mniej (bo, żeby w ogóle, to już tylko chyba jakimś oszołomom nawołującym do powrotu parytetu złota). Jak już raz pożyczyłeś kapitalisto jeden, to już zawsze musisz pożyczać tyle ile trzeba i po ile trzeba, bez względu na okoliczności.
Mamy więc do czynienia nie tylko ze wstrętem do historii monetaryzmu (gospodarczej), ale wręcz nienawiścią do jakiejkolwiek chłodnej analizy rzeczywistości.
Od upadku Lehman Brathers czekam na rzeczową dyskusję poświęconą polityce monetarnej; i nic, zero, całkiem null. Nikt nie mówi i nie pisze o tym, jakie ryzyko wiązało się z pieniądzem fiducjarnym od początku jego istnienia (polecam filmik: Money as debt; oglądałem go po wielokroć ze swoimi uczniami, indoktrynując ich balcerowiczowskimi miazmatami; korzystając z okazji, jeżeli mnie czytacie: przepraszam was kochani, przepraszam i mam nadzieję, że dziś czerpiecie wiedzę z tego, co poleca KP, Adam Leszczyński i Jacek Żakowski; a
to, czego starałem się was nauczyć, dawno już zostało zapomniane). Gdyby jednak np. profesor Balcerowicz postawił publicznie (a nie w FOR-wskim undergroundzie) tezę, że kryzys jest pochodną pomyłki, czyli źle obliczonej przez kilku noblistów z fizyki podaży dolara, zostałby pewnikiem przebity keynesistowskim kołkiem.
Nie wolno wręcz przypominać, że to rządy, ich banki centralne, nadzór finansowy oraz parlamenty stanowiące prawo, pozwoliły na handel instrumentami pochodnymi (w imię wzrostu rzecz jasna). Winny musi być wskazany w sposób jednoznaczny i są nim chciwe rynki. Gdyby rynki były mniej chciwe albo i w ogóle zrezygnowały z zysków, to źle skonstruowane instrumenty pochodne stałyby się same z siebie dobrze skontruowanymi, programy Wuja Sama wspierania budownictwa jednorodzinnego wciąż nakręcałyby gospodarkę, ceny nieruchomości nieustannie rosły, Chińczycy potulnie sponsorowali nierównowagę w wymianie handlowej, Berlusconi byłby zdolny do bunga bunga, a Grecy dalej nakręcaliby popyt ku uciesze Jacka Żakowskiego (zamiast produkować więcej oliwek, sera i wina; lepiej dla teorii popytowej jest wszak stawiać na polach plastikowe kozy i drzewka).
Reasumując: ze swoim przywiązaniem do stabilnego pieniądza, postulatu zrównoważonego budżetu i wolnego rynku, powinienem zejść do podziemia (by spotkać tam braci Karnowskich, Lisieckiego, Wildsteina i innych „walczących z salonem” pod flagą biało-czerwoną i krzyżem od Matki księdza Jerzego, w imię Prawdy i poległych pod Smoleńskiem).
Powinienem, ale nie zejdę (dobry Bóg mi tego piekła za życia oszczędzi); a nie zejdę, bo za mną i takimi jak ja (wierzę, że sam nie jestem) stoją Niemcy. A na ich czele Angela Merkel mówiąca twarde Nein (a za tym mocnym nein, stoi wiedza i historyczne doświadczenie)! Wydawaliście za dużo, to teraz płaćcie, tnijcie, reformujcie i że zdusicie wzrost się nie przejmujcie. Straszne? Wręcz przeciwnie; strasznie to będzie, kiedy EBC pójdzie w ślady Fed i pompowane do systemu bankowego eurasy przeciekną dalej i zaczną obsługiwać plastikowe drzewka Greków i tyleż warte gigantyczne zobowiązania rządów, które uwielbiały życie na kredyt. Dzisiaj więc Ich bin Niemcem, trawestując ś.p. JFK.
Jeżeli Angela Merkel i jej urzędnicy z Bundes Banku ulegną, czeka nas krótki okres wzrostów na parkietach i samozachwyt fanów J.M. Keynesa. A później ostry zjazd w kierunku depresji, z której wyciągnie nas już tylko rozpad Unii, powrót do narodowych walut, a może i wojna (czym straszył i słusznie Jacek Rostowski); bo niewiele rzeczy tak wkurza, jak utrata wszystkich oszczędności, naprawdę wielki kryzys i brak pewności jutra.
A, że to nie rok 1913, więc o wojnę powszechną chyba modlić się nie należy (nawet jeżeli nowoczesny endek Ziemkiewicz twierdzi inaczej)
Kto może i na rozsądek się powołuje, powinien dziś głosić chwałę kontrolowanej recesji, polityki zaciskania pasów (włoskich, hiszpańskich, portugalskich. i polskich) i szukania rozwiązań, które będą sprzyjały przedsiębiorczości i produktywności (a nie popytowi nakręcanemu pustym pieniądzem).
Tak nam dopomóż Angelo Merkel.
Amen