W tak wstrząsającym momencie jak katastrofa smoleńska warto napisać coś osobistego. Łatwo jest pisać o innych, ciężej jednak o sobie. Dlatego uznałem że z tej okazji wypada złożyć samokrytykę. Nie da się bowiem nie zauważyć gigantycznej różnicy w przedstawianiu prezydenta przez środowiska, z którymi czuję się w pewien sposób związany, a tym jak obecnie przedstawiana jest jego osoba w mediach. Od momentu zwycięstwa w wyborach Lech Kaczyński stał się publicznym anty-bohaterem. Od początku uwypuklano w mediach jego krępą posturę czy niski wzrost – cechy które można przypisać również poprzednim prezydentom. Stały się one nagle przeszkodą dla możliwości godnego reprezentowania kraju. Każda drobna wpadka prezydenta była z lubością odnotowywana, powstały nawet specjalne serwisy, jak SpieprzajDziadu.com. Nagle do łask wrócił, od czasu swojej prezydentury raczej średnio w mediach lubiany, Lech Wałęsa – tylko dlatego że był z Kaczyńskim i jego bratem skłócony. Co druga medialna aferka była związana z osobą prezydenta. Wszystko po to aby stworzyć obraz prezydentury Lecha Kaczyńskiego jako najgorszej politycznej katastrofy w dziejach, źle zamontowanego masztu zdolnego do zatopienia statku. Największym zagrożeniem dla kraju ogłoszono kaczyzm. Mottem każdego człowieka chcącego uchodzić za dobrze wychowanego stała się zasada „fajnie jest z wieczora pośmiać się z Kaczora”. Lech Kaczyński stał się głową państwa rysowaną przez satyryków chyba nawet częściej niż Wojciech Jaruzelski przez prawie 10 lat kierowania państwem. Jeszcze tydzień przed jego śmiercią w „Angorze” pojawił się rysunek pokazujący go jako osobę zawistną i małostkową, każącą lecącemu z nim samolotem do Moskwy Jaruzelskiemu siedzieć na skrzydle samolotu, dodając przy tym: „Razem, ale osobno!”. Wiadomo bowiem że Kaczyńskiemu nie można było wybaczyć nawet decyzji których media oczekiwały ze strony głowy państwa. Kolejną bowiem zasadą osoby chcącej uchodzić za dobrze wychowaną stało się hasło „Co Kaczor nie zrobi to będzie źle, a jak Kaczor zrobi coś dobrze to i tak jest źle”.
Tak było jeszcze w ostatni piątek. Nie chcę wyjść na hipokrytę, przyznam się zatem że sam przez spory czas huczałem za ową medialną orkiestrą, uważając prezydenta za największe polskie nieszczęście. Było to coś niezwykłego. Wszyscy zachowywaliśmy się tak jakby do władzy doszedł Benitto Mussolini. Nagle się okazało że istnieje w Polsce zagrożenie demokracji, powstały nawet specjalne opracowania naukowe oceniające poziom demokracji akurat w tym szczególnym okresie. Z demokratycznego centrysty o KOR-owskim rodowodzie zrobiono prawicowego radykała. Z tym wszystkim musimy się dzisiaj zmierzyć. Nie możemy oczywiście przesadzać w drugą stronę i zacząć prezydenta wychwalać pod niebiosa. Byłoby to z oczywistych względów podejrzane. Dlatego nie zamierzam ukrywać tego iż nie uważałem zarówno naszej głowy państwa, jak zresztą również niektórych innych ofiar lotu, za postaci wielkiego formatu. Zawsze jednak zachowywałem do każdej z tych osób szacunek, który nigdy nie pozwoliłby mi nazwać kogokolwiek z nich, a tym bardziej najważniejszej osoby w państwie, mianem „chama”, sugerować mu aby „wytrzeźwiał”, nazywać go „bachorem” który „biega po Europie” (czyt.: reprezentuje naród polski). Tak, to wszystko cytaty z jednej osoby, której nie warto teraz wytykać palcem.
Festiwal hipokryzji
Pomyślmy zatem, czy ta śmierć nie powinna nas czegoś nauczyć? Czy naprawdę musimy być w swoich zachowaniach, w swoich wypowiedziach, tak napastliwi? Czy naprawdę nie było nas stać na uczciwe ocenianie działań prezydenta? Przez długi czas byłem mocno niezadowolony z tej prezydentury. Razem z masą innych ludzi odliczałem dni do jej końca. Śmiałem się radośnie z wszystkich wpadek prezydenta które, w istocie, były zabawne, nadawano im jednak w mediach stanowczo zbyt wysoką rangę. Nawet kiedy w programach amerykańskich śmiano się z Kaczyńskiego, nawet gdy niemiecki brukowiec nazwał go „kartoflem”, nie odczuliśmy absolutnie żadnej solidarności z głową państwa. Idolem ludzi chcących uchodzić za dobrze wychowanych stali się Szymon Majewski i Kuba Wojewódzki. Szkło Kontaktowe, program skądinąd dobry, również dorobił się swojej pozycji głównie na „śmianiu się z wieczora z głupiego Kaczora”. Sam byłem przez pewien czas wielkim fanem tych dowcipów – dzisiaj, patrząc na to z dystansu, oceniam 3/4 z nich za niezbyt śmieszne. Przez długi czas patrzyłem na prezydenta jako na „kartofla”, uosobienie wszelkich najgorszych cech. Przełom nastąpił w 2008 roku. Oglądając relację z Tbilisi, ujrzałem zupełnie inną postać. Ku swojemu zdumieniu, słuchałem wystąpienia prawdziwego męża stanu. Po raz pierwszy byłem wtedy dumny ze swojego prezydenta. Po raz pierwszy spojrzałem na niego jak na głowę państwa, reprezentanta wszystkich Polaków. Wydawało się iż po raz pierwszy media skupiły się na pokazaniu tej lepszej strony prezydenta Kaczyńskiego. Nic bardziej mylnego! Transmisję z Tbilisi stacje pokazywały dlatego że nie miały innego wyjścia, był to naturalnie breaking news. Swoim wyśmienitym wystąpieniem prezydent obronił się sam, nie było wówczas potrzeby kreowania go na wielką postać. Po prostu nią był. Nie obeszło się jednak bez zgryźliwych komentarzy. Zarzucano mu lekkomyślność, delikatnie dawano znać że zachowuje się jak dziecko (zupełnie jakby „polityczny realizm” nie skompromitował się doszczętnie w latach 30. XX wieku). Nawet kiedy ostrzelano konwój z polskim i gruzińskim prezydentem, czołowi aktorzy nie stępili swojego języka. Warto pamiętać słowa Bronisława Komorowskiego, który mówił wówczas: „Jaka wizyta, taki zamach” i „Nie trafić z 30 metrów to trzeba ślepego snajpera”. Nic to, że prawie zabito dwie głowy państw, najważniejsze to pośmiać się z Kaczora! Warto o tym pamiętać, zdać sobie sprawę z tego że w przypadku udanego lądowania słyszelibyśmy podobne komentarze („bo trzeba być chamem żeby tak się spóźnić na uroczystości”). Tylko wyobrażając sobie co by się wydarzyło gdyby prezydencki samolot wylądował w Mińsku lub Moskwie, a prezydent spóźnił się na obchody, możemy się czegokolwiek o sobie nauczyć. Co by dziś mówił Komorowski, ten sam który dwa lata temu beztrosko żartował sobie z bezpośredniego zagrożenia życia głowy państwa, a dziś wyraża najgłębsze ubolewanie? Musimy to zrozumieć – dwa lata temu, gdyby doszło do najgorszej możliwej opcji, chodzilibyśmy tak samo zapłakani jak dziś. Gdyby natomiast w pamiętną sobotę samolot szczęśliwie wylądował, cały czas bylibyśmy zafascynowani każdym kto powie cokolwiek złego o prezydencie, i zażenowani czymkolwiek co prezydent powie.
Polityczna empatia
Nie jest jednak prawdą jakoby wszystkie złe emocje opadły. Ledwie wyschły pierwsze łzy, a już zaczynamy stopniowo obdzierać Lecha Kaczyńskiego z jakichkolwiek zaszczytów. Na luźną propozycję nazwania Stadionu Narodowego imieniem Lecha Kaczyńskiego pojawiła się od razu na portalu Facebook grupa przeciwników pomysłu. Rozumiem co prawda ten sposób myślenia. Sam byłem i jestem przeciwny chociażby szerzeniu nadmiernego kultu Jana Pawła II, mimo że koło jego śmierci również nie przeszedłem obojętnie. Za ważniejszą od walki z symbolami uważam jednak edukację ludzi – symbole mogą być dla niej tak przeszkodą, jak również pomocą. Dlatego też nie uważam aby warto było toczyć ostrą walkę przeciw nazywaniu ulic i stadionów imieniem prezydenta. Aby uświadomić sobie naszą hipokryzję, wyobraźmy sobie iż prezydentem Polski został swego czasu Bronisław Geremek. Gdyby zginął on na służbie będąc głową państwa, z pewnością chcielibyśmy aby został godnie uczczony. Z pewnością ktoś wysunąłby propozycję aby nadać stadionowi, jakiejś ulicy, szkole jego imię. Z taką samą pewnością można założyć iż pojawiłaby się grupa osób która uznałaby Geremka za postać zbyt małego formatu, szkodliwą itp. Jakbyśmy nazwali ich inicjatywy nawołujące do niehonorowania naszego Profesora? A czy mamy prawo oczekiwać od innych aby oceniali nas inaczej aniżeli my oceniamy ich? Kim zatem jesteśmy, walcząc o niehonorowanie Lecha Kaczyńskiego, a nawet wyrażając sprzeciw wobec pochowania na Wawelu człowieka który został Bohaterem Gruzji, a po śmierci którego ogłoszono żałobę nie tylko w krajach szczególnie z Polską związanych, lecz również w takich miejscach jak Malediwy czy Brazylia. Nie wystawimy sobie zbyt pozytywnej laurki jeżeli Gruzini (przy absolutnym dla nich szacunku) szybciej uhonorują Lecha Kaczyńskiego niż jego własny naród.
Dlatego też warto jeszcze raz przeczytać słowa Janusza Palikota, które dzisiaj brzmią zupełnie inaczej, tak samo jak zupełnie inaczej powinniśmy dziś spojrzeć na siebie samych z ostatnich pięciu lat: „Życzę Polakom i Polsce, żeby Lech Kaczyński jak najszybciej przestał być prezydentem tego kraju, bo każdy dzień jego prezydentury przybliża nas do katastrofy”