Erytrea. Niewielkie państwo położone na wschodzie Afryki. Ograniczanie wolności religijnej, wolności prasy i łamanie praw człowieka są tutaj na porządku dziennym. Nazywana jest drugą Koreą Północną z uwagi na brak dostępu do informacji, gwałt na wolności wypowiedzi i dziennikarzy latami więzionych bez procesów, tak, aby zniknęli ze świadomości Erytrejczyków na zawsze.
Erytrea zajmuje dziesiątą pozycję w Światowym Indeksie Prześladowań. W Indeksie Wolności Prasy oceniana jest gorzej niż Iran, Sudan i Chiny. Odmienne od obowiązujących poglądy w Erytrei stanowią faktyczne przestępstwo, przez co Departament Stanu USA określił ją jako „Kraj Szczególnej Troski”.
Wymiana maili z pewnym mieszkańcem Erytrei początkowo zbiła mnie z tropu.
– Czy Twoje pismo opublikowałoby moją wypowiedź, gdybym napisał, że Erytrea jest wolnym krajem? Najintensywniejszym przejawem opresji stosowanej na Erytrejczykach jest konieczność przepuszczania wydawanych książek przez cenzurę. – Oto wiadomość, którą otrzymałam na prośbę o skomentowanie obecnej sytuacji polityczno-społecznej w Erytrei.
– Opublikujemy to, co Pan powie. Po prostu. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Chociaż świadomość reżimu w Erytrei jest ogromna, ludzie mieszkający tam na stałe nie mówią o tym często. Nie krytykują głośno, jedynie w zaciszu domowym. Najczęściej ze strachu przed inwigilacją.
Konstytucja Erytrei przyjęta 23 maja 1997 roku do dziś nie została wprowadzona w życie, a planowane na rok 2001 wybory parlamentarne zostały przesunięte do odwołania. Jedyną legalną partią polityczną w Erytrei jest Ludowy Front na rzecz Demokracji i Sprawiedliwości. Społeczeństwo doskonale wie, że wszelkie próby buntu zostaną szybko ujarzmione, a Rząd erytrejski nie dopuści do zapisania się Rebeliantów w pamięci obywateli. Tak samo było w przypadku grupy wojskowych, która pod kierownictwem Saleha Osmana, domagając się reform, okupowała ministerstwo informacji w Asmarze. Około stu żołnierzy wraz z czołgami otoczyła budynek ministerstwa. Państwowa telewizja Eri-TV poinformowała o buntownikach i ich postulatach, w tym uwolnieniu więźniów politycznych, jednak po upływie kilku godzin sygnał stacji został odcięty przez władzę. Żądania buntowników zostały zaakceptowane jedynie w celu uspokojenia sytuacji, a oficjalne stanowisko władz mówi o tym, jakoby do buntu nigdy nie doszło. Rząd Erytrei nie pozwala nie tylko na bunt swoich obywateli, ale też odpiera wszelkie zarzuty o istnieniu reżimu przejawiającego się zbrodniami na Erytrejczykach. Jeszcze w 2016 roku, śledczy z ONZ domagali się ukarania sankcjami rządu Erytrei oraz postawienia jego członków przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w związku ze zbrodniami rządu przeciwko ludzkości. Rząd Erytrei odrzucił oskarżenia. To wszystko wydaje się być paradoksalne w kontekście przynależenia Erytrei do Unii Afrykańskiej, która jest organizacją mającą na celu zapewnić przestrzeganie praw człowieka na terenie Afryki.
Konrad Piskała, niezależny polski dziennikarz, fotograf i autor książek opowiedział mi o erytrejskim społeczeństwie i o tym, jak żyje się w kraju tak wielu sprzeczności.
„Erytrea jest jednym z najbiedniejszych krajów świata. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele. Wieloletnia walka o niepodległość, wojna z Etiopią, konflikty z pozostałymi sąsiadami, ale także system polityczno-gospodarczy. Większość społeczeństwa jest zmuszona do odbywania obowiązkowej służby wojskowej. Formalnie trwa ona do 55 roku życia, ale może zostać przedłużona lub skrócona, co zdarza się rzadziej. Jeszcze przed ukończeniem szkoły młodzi ludzie są wysyłani do obozu Sawa, w którym odbywają szkolenie wojskowe. Trafiają tam przed ostatnimi egzaminami zarówno dziewczęta, jak i chłopcy. Potem już po skończeniu szkoły zaczynają pracę w znienawidzonej national service. Zostają pracownikami różnych instytucji państwowych czy przedsiębiorstw. Pracują w szpitalach, na poczcie, są kierowcami. Zarobki są bardzo niskie i nie wystarczają na utrzymanie. Często więc decydują się na pracę na dwa etaty. Jednak osoby w national service są i tak w lepszej sytuacji niż osoby skierowane, jak tutaj się mówi do military service, czyli służby wojskowej. Wówczas wysyłani są do koszar czy na granicę z żołdem wynoszącym około 600 nakfa, czyli około 40 dolarów według kursu państwowego. Za taką pensję żołnierze erytrejscy nie są w stanie utrzymać swoich rodzin. Ten system sprawia również, że wiele dzieci wychowuje się bez swoich ojców. Kobiety są zwolnione z wojska jeśli wyjdą za mąż lub urodzą dziecko. W nieco lepszej sytuacji są mieszkańcy stolicy. Asmara jest w pewnym sensie oknem na świat Erytrei. Przechadzając się główną aleją Harnet Avenue można nawet odnieść złudzenie, że jest się w jakimś europejskim mieście. Pełno tu kawiarni, butików z modnymi rzeczami importowanymi z całego świata. Ceny zwykłych koszulek zaczynają się od ośmiuset nakfa. Stać na nie jedynie tych, którzy mają prywatny biznes lub rodzinę zagranicą. Erytrea żyje w sporej części z diaspory. System jest nieszczelny i wielu młodych ludzi mimo grożących im kar (3 miesiące więzienia za pierwsze przewinienie) ucieka z national service. Mieszkając w Asmarze można tak się ukrywać przez wiele lat. Inni przekraczają „zieloną granicę” do Etiopii. Erytrea jest przede wszystkim więzieniem dla młodych ludzi, ale nastrojów rewolucyjnych próżno szukać. Nie znaczy, że ich nie ma. Zdarzają się nawet demonstracje uliczne, ale wszelkie formy protestu są brutalnie tłumione. Rozbudowana jest służba bezpieczeństwa, a strach stał się elementem codzienności. – Kto mówi zbyt głośno, znika – mówią.”
Organizacja Human Rights Watch w swoim raporcie z 2009 roku „Służba dla życia: represje państwowe i nieograniczony pobór wojskowy w Erytrei” opisała tortury stosowane na mieszkańcach Erytrei, areszty i przymusową służbę w armii. W swoim raporcie HRW położyło szczególny nacisk na fakt przekazania przez UE reżimowi prezydenta Isaiasa Afewerkiego pomoc w postaci 122 milionów euro, mimo że do realizowania projektów rządu wykorzystywani są bezprawnie więźniowie i przymusowi poborowi. Według ONZ Erytrejczycy powoływani do wojska są w rzeczywistości niewolniczą siłą roboczą. Amerykański Departament Stanu rokrocznie od 2004 określa Erytreę jako kraj „budzący szczególny niepokój”.
W świadomości Europejczyków, niemal całe terytorium Afryki ogarnięte jest chaosem. Skomplikowana sytuacja na całym kontynencie przysłania dramat dziejący się w poszczególnych krajach o których słuchy zanikają gdzieś w przestrzeni Internetu lub, co gorsza, wcale się w niej nie pojawiają. Stąd Korea Północna jawi się jako pierwsze i często jedyne skojarzenie na myśl o kraju stosującym najostrzejszą cenzurę i najbardziej okrutne represje na swoich obywatelach.
Myślę o wypowiedziach europejskich polityków o podziale na uchodźców i imigrantów ekonomicznych. O tym, że jedynie ucieczka przed wojną jest usprawiedliwieniem dla osiedlania się poza granicami swojego kraju, bo wojna zmusza do ucieczki, a brak pieniędzy nie. A więc w Erytrei widzę wojnę. Bo w Erytrei musisz milczeć i pracować niemal za darmo. Bo w Erytrei zasypiasz w strachu przed tym gdzie się obudzisz, a jedyne, czego możesz być pewien, to że twoja udręka będzie trwała „do odwołania”.