Już niemal dwa miesiące mijają od chwili, gdy ucichły działa w Gruzji. Powoli cichnie też wrzawa, którą wywołał ten pierwszy międzypaństwowy konflikt na postsowieckim. Powoli postępuje realizacja postanowień o zawieszeniu broni między Rosją a Gruzją wynegocjowanych przez UE. Chciałoby się wrócić do bussines as usual, ale jest to niemożliwe. Choć nikt już nie strzela, to wojna daleka jest od zakończenia; mało tego – weszła w decydującą fazę.
Krótki bilans strat, brak bilansu zysków
Chociaż nie zakończyła się jeszcze wojna rosyjsko-gruzińska w samej Gruzji, to dość jednoznacznie można wskazać jej faworytów. Zamiary Tbilisi, jakimi było odzyskanie kontroli nad Osetią Południową (w dalszej kolejności nad Abchazją), pozbawienie Rosji kolejnych instrumentów nacisku, wzmocnienie swojej pozycji na Kaukazie i wobec Zachodu, poniosły porażkę. „Oczyszczone” z gruzińskich lojalistów, uznane za niepodległe i obsadzone wojskami rosyjskimi Abchazja i Osetia Południowa nieprędko (jeśli kiedykolwiek) pojawią się w zasięgu wpływów Gruzji.
Państwo to utraciło nie tylko kontrolę nad terytoriami podległymi jej tylko formalnie, ale także nad tzw. strefą buforową w „Gruzji właściwej”, obejmującą główny port, najważniejszy węzeł drogowy i kolejowy oraz największą elektrownię w kraju. Komunikacja między głównymi miastami praktycznie zanikła. Gruzja w znacznym stopniu pozbawiona została potencjału obronnego, a co więcej – wciąż jest zagrożona kolejnymi rosyjskimi atakami (Rosjanie przyznali sobie prawo do podejmowania odpowiednich środków do „zabezpieczania” interesów Abchazji i Osetii Południowej). Wojna przyniosła poważne zniszczenia, kryzys społeczny i dała impuls dla opozycji. Obecnie trudno mówić też o szczególnie pozytywnym wizerunku międzynarodowym Gruzji: prezydent Saakaszwili zawiódł i skonfundował zachodnich patronów, zaniepokoił sąsiadów przesyłających przez Gruzję ropę i gaz ziemny.
Stosunki Gruzji i Rosji przed ostatnią wojną dalekie były od pokojowych. Rosjanie wspierali i utrzymywali niezależność Abchazji i Osetii Południowej, brali udział w konfliktach na gruzińskiej scenie politycznej i podsycali konflikty etniczne; wielokrotnie stosowali presję gospodarczą (w 2006 r. wprowadzili całościową blokadę gospodarczą Gruzji). Nie raz dochodziło do incydentów zbrojnych między (de facto) Rosją i Gruzją w rejonie konfliktów, w tym do ostrzału rakietowego gruzińskiej stacji radiolokacyjnej (2007) i ostrzału przez rosyjskie helikoptery gruzińskich urzędów na kontrolowanych przez Tbilisi skrawkach Abchazji (2007).
Zdecydowanie naiwnością byłoby sądzić, że dziś, kiedy pozory pokojowych relacji opadły, gdy Rosja jednoznacznie żąda usunięcia (i osądzenia) Saakaszwilego oraz podkreśla, że jest jedynym gwarantem bezpieczeństwa w regionie, Moskwa będzie się zachowywać w sposób bardziej umiarkowany niż przed wojną. Rosja, dążąc do całkowitej „neutralizacji” kłopotliwej Gruzji, postara się uprzykrzyć jej funkcjonowanie: prowokując do agresywnych zachowań (giną gruzińscy policjanci na granicy z Abchazją), blokując wycofanie wojsk, organizując kryzys energetyczny zbieżny z nadchodzącą zimą i podsycając konflikty wewnętrzne (trwa ostra walka między opozycją a rządem, podnoszą się głosy żądających federalizacji kraju Ormian itd.). Wojna rosyjsko-gruzińska trwać będzie dalej…
Lekcja pokory
Sierpniowa wojna, przynajmniej z punktu widzenia Moskwy, była wojną nie tylko o Osetię Południową, Abchazję i Gruzję, ale i o cały Kaukaz i całą Wspólnotę Niepodległych Państw. Przekaz był jasny: jest to rosyjska strefa wpływów, to Rosja tutaj dominuje i warto zapamiętać, co może spotkać tych, którzy tej prawdy nie pojmują. Walki w Gruzji – kraju, który na wszystkich frontach i niezwykle otwarcie odrzucał rosyjską perspektywę – są początkiem krucjaty o odzyskanie rządu dusz na obszarze WNP.
Twarda lekcja pokory najmocniej trafić musiała do państw będących w podobnej sytuacji, co Gruzja: Azerbejdżanu i Mołdawii, gdzie także istnieją nierozwiązane konflikty zbrojne, a oba państwa na własną rękę starają się je zakończyć. Lekcja została przerobiona. Mołdawia zintensyfikowała rozmowy z Rosją i zgodne z jej oczekiwaniami rozwiązuje problemy w Naddniestrzu. Azerbejdżan wyhamował wojowniczą retorykę wobec Górnego Karabachu, czując się opuszczony przez swojego głównego sojusznika – Turcję, która w ostatnich tygodniach zacieśnia współpracę z Rosją i normalizuje stosunki z Armenią. Azerbejdżan zrozumiał, że nikt nie jest skłonny ryzykować napięć z Rosją w kwestiach bezpieczeństwa; odczuł również, dziwnym zbiegiem okoliczności, że ma problemy z radykalnym islamem (akurat w sierpniu doszło do kilku zamachów) i mniejszością lezgińską, którą obdarowywano rosyjskimi paszportami. Władze w Baku szykują się ponownego korzystania z rosyjskich tras przesyłu ropy i gazu (choć dysponują dopiero co wybudowanymi szlakami przechodzącymi przez Gruzję z pominięciem Rosji), bo tak jest grzeczniej i bezpieczniej w obecnej sytuacji.
Gruzińską lekcję bardzo mocno i dosadnie przeznaczono także dla politycznego bliźniaka Gruzji – Ukrainy. Rządzony przez pomarańczowych, deklarujący prozachodnie aspiracje (choć w dużo bardziej nieporadny i nieefektywny sposób niż Gruzja sprzed wojny) Kijów stanął przed groźbą rozgrywania przez Rosję kwestii Krymu. Groźba ze strony Moskwy nie okazała się większa, niż rozdźwięki w pomarańczowej koalicji i Rosja może mieć pewność, że nikt rozsądny na Ukrainie nie będzie koncentrował się w roku przedwyborczym na drażnieniu Moskwy, a zwycięzcy w wyborach nie będą dla Rosji przykrymi.
Nowymi wasalami Rosji stali się „prezydenci” Abchazji i Osetii Południowej – żadna z głów państw WNP nie jest zainteresowana stanięciem z nimi w jednym szeregu. Nikt nie widzi niczego pociągającego w ofercie, którą Rosja ma dla swych wasali. Przycichli, nasłuchują i patrzą, wykonują przyjazne gesty wobec mocarstwa, tak jak prezydent Azerbejdżanu – ale tak naprawdę czekają, co będzie dalej. Jedni liczą, że Rosja straci oddech po wojnie z Gruzją, albo potknie się na kolejnym (ale nie ich własnym) państwie w regionie, inni szukają alternatywy (choć nie liczą chyba za bardzo na Zachód) i patrzą – zwłaszcza w Azji Centralnej – na Chiny. Ta faza rosyjskiej wojny o rząd dusz dopiero się rozpoczęła.
Wschód-Zachód – 1:0
Od co najmniej roku nie było wątpliwości, że rozgrywka rosyjsko-gruzińska tak naprawdę jest zastępczym polem dla rywalizacji rosyjsko-zachodniej, zwłaszcza zaś rosyjsko-amerykańskiej. Zarówno całościowe zaangażowanie Zachodu na obszarze postsowieckim (w tym i inwestycje w infrastrukturę przesyłową na Kaukazie Południowym, i przede wszystkim perspektywa rozszerzenia NATO o Gruzję i Ukrainę), jak i bezpośrednio w Gruzji (rewolucja róż, wsparcie dla tamtejszych reform (w tym reformy armii), potraktowanie Gruzji jako lokomotywy integracji z Zachodem), wreszcie konieczność wyrównania rachunków za prestiżowe porażki Rosji na Bałkanach (ostatnio w Kosowie) motywowały Rosję do ostatecznego odstraszenia Zachodu od jej strefy wpływów. Wojna w Gruzji doskonale się do tego nadawała: po pierwsze Gruzinów łatwo było sprowokować do wojny, łatwo było w Abchazji i Osetii Południowej odegrać się za Kosowo, wreszcie to wojna pozwalała narzucić militarne, a nie tylko polityczne reguły gry.
W takiej sytuacji Zachód musiał powiedzieć pas. Spektakularną klęskę prestiżową poniosły USA, które nie były w stanie zrobić nic konkretnego dla swego bodaj najwierniejszego i najbardziej bezkrytycznego w świecie sojusznika – takiej rysy na wizerunku łatwo się nie zatrze. Moskwa może triumfować. Unia Europejska, która nieco przypadkiem znalazła się centrum konfliktu,
jako mediator (rola, w której debiutowała), bardzo boleśnie odkryła, jak ograniczonymi środkami dysponuje i jak niewielka jest jej rola w tym regionie. To Rosja narzuciła Unii (i oczywiście Gruzji, którą Unia reprezentowała) warunki zawieszenia broni, które dawały Moskwie duże pole manewru, a nadto trudne były i nadal są trudne do wyegzekwowania. Zdaniem niepoprawnych politycznie komentatorów (również gruzińskich) warunki pokoju niebezpiecznie zaczęły ocierać się o Monachium w 1938 r. Europa (zarówno w łonie UE, jak i NATO) z jednej strony bardzo chce uniknąć skojarzeń z tamtą sytuacją i mocno zaakcentować niestosowność polityki rosyjskiej, z drugiej strony tak naprawdę nie widzi sensu wystawiania się na rosyjskie ciosy właśnie w Gruzji. Unia politycznie ochroniła Gruzję przed całkowitą okupacją rosyjską, broni swojego imienia jako mediatora, który ma doprowadzić do wycofania się sił rosyjskich, skłonna jest zapłacić za spokój, ale odpowiedzialności za przyszłość Gruzji i regionu brać nie chce. Ostatecznym testem będzie kwestia Planu Działania na Rzecz Członkostwa w NATO (decyzja ma być podjęta w grudniu), ale szanse na MAP dla Gruzji są minimalne.
Należy wątpić, czy europejskie półśrodki uchronią Gruzję przed poważnymi problemami, a tym samym czy Zachód się tam utrzyma. Bardzo dużym wyzwaniem będzie – spekulowana – faktyczna rezygnacja z Gruzji i koncentracja wysiłków na Ukrainie. Ta, choć nie występują tam konflikty zbrojne, ma dużo bardziej skomplikowaną sytuację wewnętrzną, znacznie mniej skuteczny rząd, i dużo bardziej sceptyczne wobec Zachodu społeczeństwo. Europa zapomina także, że Gruzja – przynajmniej z perspektywy Moskwy – stanowi precedens nowego modelu polityki na obszarze postsowieckim i tego Rosja będzie się trzymać. I ten wymiar wojny rosyjsko-gruzińskiej daleki jest od zakończenia.
Wojna w Gruzji trwa. Strona posiadająca w niej inicjatywę nie wydaje się być skłonna do rezygnacji z instrumentów presji politycznej i militarnej, które budują jej dominację – choć być może dla Baku, czy Kijowa wystarczyć może sama świadomość, że Rosja jest gotowa ich użyć. Wojna trwa, bo Rosja, choć osiągnęła znaczące sukcesy taktyczne na froncie gruzińskim, WNP i froncie „zachodnim”, nie osiągnęła jeszcze ostatecznych celów strategicznych. Jednak plany mogą jej pokrzyżować nieoczekiwane wydarzenia – kryzys gospodarczy, coraz potężniejszy chiński kolos, albo nawet – kto wie – odważna i perspektywiczna europejska i amerykańska polityka.
Krzysztof Strachota, Ośrodek Studiów Wschodnich