Epicentrum
Ewa nie powiedziała ile ma lat. Wspomniała jedynie, że ma wnuki, a na moje oko miała więcej niż 60 lat. Spotkałem ją w momencie “ewakuacji” z samego centrum zgromadzenia pod Pałacem Prezydenckim przy barierkach ochronnych na wprost krzyża. To było w miejscu gdzie ścierały się dwa przeciwstawne kierunki migracji uczestników uroczystości.
Kiedy w połowie drogi “utknąłem” popatrzyłem na pełną determinacji kobietę z flagą na bardzo długim bambusowym patyku. Pomyślałem: “prawdziwe wariactwo”. Ewa nie różniła się specjalnie od kobiet w jej wieku na Krakowskim Przedmieściu, a mimo wszystko uśmiechnęła się i serdecznie spytała: – Czy coś się stało?
Trochę porozmawialiśmy. Mimo, że nie brakowało tematów politycznych z pogranicza thrillera i dramatu o KGB, służbach i Tusku, Ewa dużo opowiadała o sobie. Gdy dołączyła do nas druga kobieta imieniem Maria (~35 lat), która przysłuchiwała się jakiś czas, obie stwierdziły, że w czasach przewartościowania moralności, zmiany postaw, dumne są z tego, że są tutaj. Na Krakowskim Przedmieściu jak twierdziły: czują się częścią “wielkiej rodziny”. Zapewniły mnie, że spotkamy się za rok w tym samym miejscu. Nie zdążyłem powiedzieć, że nie jestem z ich obozu. Zresztą, nawet nie dały mi dojść do słowa.
Co to za siła?
Popatrzyłem na ludzi dookoła i próbowałem zastanowić się co łączy tych wszystkich demonstrantów. Pokolenie ofiar transformacji gospodarczej? Underclass? To było zbyt proste, bo ekonomicznie jest to grupa mocno zróżnicowana. Przy stoisku z cegiełkami na rzecz budowy jakiegoś pomnika ofiarodawcy nie wyglądali na reprezentantów ubogich i z marginesu społeczeństwa. Padały kwoty przeróżne, 10, 200. Ktoś chyba chciał wypisać czek. Nie widziałem, odszedłem.
Kiedyś dużo się mówiło w mediach, o ofiarach pierwszych lat 90 po przekształceniach gospodarczych. Teraz wiodącymi zagadnieniami dyskursu ekonomicznego w mediach są takie tematy jak kryzys światowy, wzrost bezrobocia, inflacja. Ten sposób postrzegania problemów uodpornił Polaków i uczynił trochę jakby niezorientowanymi co się dzieje wokół nich. Narzekanie na status majątkowy jest elementem wiodącego trendu pesymizmu, nie stanowi czynnika determinującego to aktywne (niemal szaleńcze) zaangażowanie polityczne Polaków pod pałacem prezydenckim 10 kwietnia 2013 roku. Oburzeni to zmarginalizowany twór niedostosowany do naszych “lokalnych warunków”, a kryzys nie wzbudził wśród Polaków niepokoju o bezpieczeństwo zasobów pieniężnych. Po prostu ekonomia ich kompletnie nie obchodzi.
Problem sięga dalej niż tylko presji prostych czynników materialnych, ale bardzo szerokiej konstrukcji społecznej i historycznej. Determinacja Ewy wynika nie tyle z trudnej sytuacji materialnej. Wspominała o dobrze zarabiających dzieciach, pochwaliła się mimochodem że nocowała w Bristolu. Ona, jak wiele innych osób znalazła się w ogniu krzyżowym polskiego cierpiętnictwa, mesjanizmu, historiofobii, stanu polskiej demokracji, jakości debaty publicznej, zjawiska ksenofobii, antysemityzmu czy dewocji. Znalazła się zatem pod wpływem ciśnienia polskich problemów społecznych niebezpiecznie przywiązanych z walką o wolność. Walki, która próbuje te zjawiska usankcjonować jako legalne i akceptowalne.
Przynajmniej od kilku lat zjawiska te zaczęto spychać na margines społeczeństwa jako nieprzystosowane do wizji polskiego społeczeństwa. Być może walka o wolność stanowi jakąś formę obrony tych ludzi przed próbą odrzucenia.
Wolność, i co dalej?
Zmierzam do tego, że 10 kwietnia pod Pałacem usłyszałem niesłychanie dużo o wolności: wolne media, wolni obywatele, wolna opozycja, jedyny prezydent Wolnej Polski. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby ten dyskurs nie posiadał istotnej wady analitycznej. Bez większej refleksji czym jest wolność i do czego ma ona prowadzić. Dla lepszego poznania problemu teoretycznego dołączenie do demonstrantów było czymś właśnie bardzo metafizycznym. To uczucie odwrócenia całkowicie wszelkich wartości w stosunku do tych “współczesnych” pozwoliło mi zrozumieć jak bardzo daleko pozwoliliśmy na koncentrację frustracji działaniem państwa. Jak skrajnie nieodpowiedzialnie pozwolono, aby “wolność” ta zwłaszcza “solidarnościowa” stała się dobrem zdewaluowanym, pozbawionym odpowiedzi na pytanie “wolność i co dalej”.
W rezultacie wolność ta zaczęła usprawiedliwiać agresję, nienawiść, zaczęła sama sobie zaprzeczać. Nasza wolność czerpie garściami z historii wolności szlacheckiej, walk powstańczych, zrywu solidarnościowego. Pośród tego kanonu wzorów próżno szukać Locke’a, Hobbesa.
Ewa o wolności opowiadała bardzo dużo. Opowiadała mi o stanie wojennym, zaangażowaniu politycznym w czasie stanu wojennego. Nie zaryzykowałbym stwierdzeniem, że była osobą niedoświadczoną. Jak wiele innych ludzi tam pod Pałacem nauczyła się jednego z okresu walki o demokrację – że prawdziwa determinacja może przynieść korzystny rezultat. Tylko ta wizja umacnia ją w działaniu, podróżowaniu setki kilometrów i poświęcaniu swojego czasu na tego typu działalność.
Nie była w stanie odpowiedzieć co byłoby gdyby hipotetycznie wygrała tę walkę. Wie jedynie, że do władzy wróci Jarosław Kaczyński i “on wszystko naprawi”. W jaki sposób? Tego nie ujawniła. Czy ta naprawa zostanie utrwalona a tego dzieła będą podejmować się następne pokolenia? Tego też nie. Tego tematu też nie podejmują kluby dyskusji politycznych po tej stronie sceny. Każdy ucieka od odpowiedzialności za przygotowanie swojego pomysłu na Polskę, przeanalizowaniu zmian ustrojowych, strukturalnych, ekonomicznych.
Bolesne jest to właśnie jak silnie uzależnienia się naprawę “Państwa” od powrotu do władzy jednej jednostki, zwłaszcza polityka. Jak wiele innych osób pani Ewa zapomniała, że w funkcjonowaniu całej struktury organizacyjnej najważniejsze są jej najmniejsze elementy. “Całe szczęście”, że w takim myśleniu nie jest osamotniona.