Jednym z najbardziej fundamentalnych postulatów liberalizmu w odniesieniu do rzeczywistości społecznej jest powstrzymanie się przez państwo od ograniczania wolności jednostki zawsze wtedy, gdy jej działalność nie niesie za sobą negatywnych skutków dla innych ludzi. Za nieuzasadnione uważa się w tym kontekście ustanawianie zakazów w sytuacji, gdy skutki negatywne mogą wystąpić, ale dotyczą tylko tej samej jednostki, która podjęła działanie. Postulat ten bardzo dobitnie ujawnia aksjologiczny punkt wyjścia liberalnych rozważań, ale pozostaje konceptem teoretycznym. W realnym życiu istnieje bowiem zazwyczaj prawdopodobieństwo, iż działalność jednostki może wywołać negatywne skutki dla innych ludzi, choć wcześniej się tego nie spodziewano. W efekcie rodzi się dylemat i jeden z podstawowych konfliktów, mających przełożenie zarówno na świat potrzeb pojedynczych ludzi, jak i na sferę życia społecznego oraz polityczno – prawną. Jest to konflikt pomiędzy potrzebą wolności i potrzebą bezpieczeństwa.
Najpierw bezpieczeństwo, potem wolność
Socjologiczna teoria hierarchii potrzeb uczy, iż człowiek z natury dąży w pierwszej kolejności do zaspokojenia potrzeb fundamentalnych, później zaś bardziej wysublimowanych. Potrzeba przetrwania, a więc bezpieczeństwa, jest pierwszą potrzebą człowieka. Póki nie jest zaspokojona, nie będzie on w ogóle aspirował do realizacji pozostałych, w tym potrzeby wolności własnej ekspresji, osobowości, indywidualizmu, rozwoju umiejętności, samorealizacji, czy kształtowania własnego stylu życia. Liberalizm nigdy nie stał by się więc poważną ofertą ideologiczną, która w ciągu ostatnich 200 lat w kręgu cywilizacji łacińskiej zepchnęła wszystkie inne do głębokiej i trwałej defensywy, gdyby w konflikcie wolności z potrzebą bezpieczeństwa pierwszą absolutyzował, zaś drugą całkowicie ignorował.
Rozwiązania przezeń proponowane nie mogły jednak być łatwym podporządkowaniem się ludzkim instynktom. Oznaczałoby to z kolei całkowite przedłożenie potrzeb bezpieczeństwa nad wolnościowe aspiracje. Najbardziej bezpieczni są bowiem ludzie żyjący w warunkach totalitarnych i reżim ten popierający. W takich systemach pospolita przestępczość czy strach o materialne podstawy egzystencji to problemy marginalne. Ludzie, jeśli wyzbędą się wywrotowego pragnienia swobód indywidualnych, będą cieszyć się niemal całkowitym bezpieczeństwem. Natomiast w warunkach ustroju wolnościowego, takiego jak współczesna nam liberalna demokracja, ale i XIX-wieczny liberalny monarchizm konstytucyjny, obawy przez zagrożeniem w pewnym stopniu towarzyszą wszystkim obywatelom.
Populistyczny odruch polega na mnożeniu zakazów jako recepty na bezpieczeństwo. Liberałowie wymyślili konstytucyjne ograniczenia dla zakresu władzy demokratycznej większości po to, aby ustrzec sferę wolności jednostki przed zakusami większości i reprezentującej ją władzy państwa, których celem jest wprowadzanie prewencyjnych zakazów podejmowania określonych działań, aby nie dopuścić do pojawienia się negatywnych skutków dla innych ludzi. Także wtedy, gdy skutki te pojawić się wcale nie muszą, ale wystarczy że mogą, że jest takie prawdopodobieństwo. Dość banalnym przykładem jest np. zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Zasadniczo osoba, która pije, szkodzi ewentualnie tylko sobie. Jednak jeśli ktoś pije w parku piwo, to może okazać się, że będzie innych zaczepiać, uzewnętrzniać wulgarne uwagi, brudzić, a nawet być może dokona aktu wandalizmu czy przemocy. Dlatego nie wystarczy zakazać zaczepek, brudzenia i aktów przemocy. Dla większego bezpieczeństwa zakazujemy także picia w miejscach publicznych, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo tych naprawdę uciążliwych i wykraczających poza liberalnie zdefiniowany zakres wolności działań. Czy wszyscy pijący piwo w parku wadziliby innym? Pewnie nie. I choć ich wolność zostaje ograniczona w sposób nieuzasadniony, to trudno. Jest to cena, którą większość chętnie zapłaci za większe bezpieczeństwo. W przeszłości bywało i tak, że chętnie płacono cenę wyższą i wprowadzano prohibicję. Gdyby nie rozwój w efekcie tego zorganizowanej przestępczości, która stworzyła jeszcze większe zagrożenie dla porządku i spokoju obywatela niż pijaczki, eksperyment ten być może zostałby uznany za sukces i był dziś standardem.
Mentalność roszczeniowa
Zapotrzebowanie na poczucie bezpieczeństwa (które nie jest nota bene tym samym, co bezpieczeństwo rzeczywiste) i oczekiwanie dostarczenia tego dobra przez władze państwa jest źródłem rozprzestrzeniania się mentalności roszczeniowej w społeczeństwie i populizmu w polityce. Jeśli poczucie bezpieczeństwa jest produktem, to mentalność roszczeniowa jest popytem nań, zaś populizm to podaż, obietnica łatwego dostarczenia produktu. Ceną jest wybór najprostszych i zwykle prymitywnych oraz na dłuższą metę nieskutecznych rozwiązań. Sprowadzają się one do dwóch kategorii: nakaz i zakaz. Nieprzyjazny charakter tego mechanizmu dla liberalnego celu poszerzania zakresu wolności człowieka jest oczywisty. Istnieje kilka poziomów, na których wolność musi ucierpieć.
Konsekwencje przyjmowania recept populistycznych mają charakter egalitarystyczny i regulatorsko – etatystyczny. Jedną z głównych form poczucia zagrożenia w dzisiejszym świecie jest strach przed nędzą. Ludzie żądają bezpieczeństwa socjalnego, a zapewnić może je tylko państwo. Mentalność roszczeniowa generuje zatem pogłębienie zakresu redystrybucji środków ze szkodą dla kondycji finansów publicznych. Masa większości żąda wyników natychmiast, dlatego populiści muszą dostarczyć ich szybko. Nie muszą baczyć i nie baczą na opłakane skutki, jakie ich działalność będzie miała dla podstaw rozwoju gospodarczego w średniej i długiej perspektywie czasowej. Obiecywane są wyniki, które są albo nieosiągalne w ogóle, choć porażkę w dążeniu do nich trudno zweryfikować, albo nie dają się utrzymać poza krótki horyzont. Położenie beneficjentów zwiększonych transferów socjalnych po tym okresie często staje się gorsze niż było uprzednio.
Cechą charakterystyczną systemu demokratycznego jest ponad proporcjonalna liczba roszczeń i interesów społecznych grup nacisku. Możliwości realne państwa są zaś ograniczone. Wybrana władza polityczna staje w obliczu przeciążenia, któremu musi sprostać, jeśli ma przetrwać. Dalsze folgowanie mentalności roszczeniowej przestaje się jej opłacać i być wspólnym interesem władzy i stojącej za nią populistycznej większości. Dotąd gwarantowała ona polityczne poparcie i reelekcje. Jednak w obliczu krachu państwowych finansów administrowanie krajem przestaje być dla decydentów atrakcyjną perspektywą, a upadek ich władzy staje się coraz bardziej prawdopodobny, wobec obciążenia odpowiedzialnością za ekonomiczne niepowodzenie. Realia makroekonomiczne (utrzymanie możliwości zbywania obligacji, wiarygodność w oczach międzynarodowych rynków kapitałowych i inwestorów tworzących miejsca pracy) zmuszają zatem do korekty kursu, obojętnie czy dokona go eks-populistyczna ekipa czy też już jej następcy. Mentalność roszczeniowa ponosi porażkę, gdyż poczucie bezpieczeństwa które uzyskała żądając populizmu, okazało się złudne jak fatamorgana. Nie ma ani wolności ekonomicznej, ani bezpieczeństwa socjalnego. Wszyscy przegrywają.
Zadaniem dla skutecznej polityki liberalnej nie jest całkowite ignorowanie rzeczywistości i potrzeby bezpieczeństwa socjalnego, ale odważne wchodzenie w konfrontację z postulatami populistycznymi, obnażanie ich demagogicznego charakteru oraz przestrzeganie przed opłakanymi skutk
ami prymitywnej polityki. Celem liberalizmu jest polityka nie przeideologizowana, ale odpowiedzialna i uwzględniające możliwości budżetowe.
Kluczem do sukcesu liberalizmu staje się dziś unieważnienie alternatywy pomiędzy wolnością a poczuciem bezpieczeństwa. Jest to możliwe, jeśli uda się ograniczyć wpływy mentalności roszczeniowej. Jeśli głosi ona konieczność zagwarantowania zabezpieczeń socjalnych dzięki transferom z owoców pracy innych ludzi, to w konsekwencji promuje wygodny, pozbawiony ambicji, często hedonistyczny styl życia, który rodzi pogardę dla ciężkiej pracy, przedsiębiorczości i wartości obywatelskich. W zamian promować należy mentalność człowieka samodzielnego, ambitnego, kreatywnego i skłonnego do poświęceń. Będzie on także potrzebować bezpieczeństwa, ale nie będzie żyć w panicznym strachu przed światem. Co więcej, będzie skłonny podejmować wykalkulowane ryzyko, celem uzyskania lepszych efektów przez jego przedsięwzięcia. Zdominowane przez takich ludzi społeczeństwo lubi wyzwania, odnajduje się w sytuacjach kryzysowych, z szacunkiem odnosi się pracy ludzkiej, dorobku, ceni sobie niezależność od państwa, bogactwo nie wywołuje weń podejrzeń ale podziw, nie lęka się konkurencji, sięga po doskonałość w warunkach zmagań podmiotów na rynku, nie boi się zmian i innowacji.
Tu dochodzimy do punktu stycznego, gdzie wolność gospodarcza łączy się z wolnością wyborów życiowych jednostki, zaś mentalność roszczeniowa spaja z mentalnością konserwatywną oblężonej twierdzy.
Strach przed obcym
Społeczeństwo ludzi samodzielnych lubi zmiany, szuka ulepszeń we wszystkich dziedzinach życia. Jest innymi słowy nastawione na postęp, który sobie ceni. Nie ma to przy tym nic wspólnego z inżynieryjnym planowaniem lepszej przyszłości i wytyczaniem kierunku przez jakąś instytucję państwa. Chodzi o spontaniczną, dynamiczną działalność tysięcy jednostek, które własnymi rękoma i rozumami zmieniają świat. Obca jest im nie tylko mentalność roszczeniowa z jej egalitarystycznym spojrzeniem na społeczeństwo, ale także obawa przez nowym i pragnienie zachowania świata z wczoraj, owego błogiego stanu dobrze znajomego, swojskiego zacofania. Wrodzona ludziom innowacyjność przekreśla także mentalność konserwatywną. Ten kto próbuje zachować status quo, czyni tak, gdyż boi się nieznanego. W życiu społecznym przekłada się to na owe zakazy i nakazy, które poddając działania innych, obcych ludzi państwowej kontroli, daje konserwatyście większe poczucie bezpieczeństwa. Restrykcyjność polityki karnej ma odstraszać przestępców i prewencyjnie zapobiegać zagrożeniu życia i własności ludzi uczciwych. Rzadko pełni taką funkcję w rzeczywistości, ale prawdą jest, że subiektywnie wielu czuje się bezpieczniej, gdy wymiar kary rośnie. Prewencyjność dotyka zresztą także katalogu czynów. Jeśli ktoś pali trawkę, to być może zacznie brać kokainę, potem zaś zostanie dilerem, aby na końcu napaść i zabić rodzinę z dwojgiem dzieci celem zdobycia pieniędzy na narkotyki lub policjanta, aby uciec przed ręką sprawiedliwości. Ten tok myślenia prowadzi do oczywistych wniosków: palenie trawki musi być nielegalne, ponieważ dzięki temu będzie mniej zabójstw i tragedii ludzkich, będzie nam bezpieczniej.
Ludzie otwarci na zmiany i świat tej wątpliwej logice populistów konserwatywnego chowu nie ulegają. Badania psychologiczne wykazały już, że liberałowie po prostu rzadziej odczuwają strach aniżeli konserwatyści, rzadziej cierpią na koszmary senne. W praktyce życia społecznego oznacza to, że są oni, podobnie jak w działalności gospodarczej, skłonni podejmować pewne ryzyko. Ryzyko to może polegać na tolerancji względem odmiennych stylów życia i indywidualnych wyborów, które wydają się nie być może najmądrzejsze lub godne naśladowania, ale jednak nie spowodują od razu zawalania się świata. Nie przeczę, wolność obyczajowa postulowana przez prawdziwy liberalizm (w odróżnieniu od wolnorynkowego konserwatyzmu) jest z punktu widzenia poczucia bezpieczeństwa niewygodna. Zakaz i nakaz bez wątpienia dają większy komfort, gdyż zagrożenie odczuwane przez nas maleje. Jednak tak wygenerowane poczucie bezpieczeństwa, ma tą samą wadę, którą miało na dłuższą metę poczucie bezpieczeństwa socjalnego, uzyskanego dzięki populizmowi i mentalności roszczeniowej. Zlikwidujemy jedno zagrożenie, to pojawi się nowe, a to stare okaże się, że jednak też jeszcze istnieje, gdyż środki prewencji zakazowo – nakazowej okazały się niewystarczające. Co wtedy? Dalsze nakazy i zakazy, aż dojdzie do krachu poczucia bezpieczeństwa. Tutaj odpowiednikiem przeciążenia możliwości budżetowych będzie moment, gdy państwo stanie się strukturą otwarcie represyjną i zamiast dawać nam poczucie bezpieczeństwa, zamieni się w źródło naszego strachu. Wtedy zrodzi się bunt, będą zamieszki. Poczucie bezpieczeństwa stanie się wypłowiałym wspomnieniem.
Wzajemny strach obcych wobec siebie
Dziś do rangi najpoważniejszego źródła obaw ludzi urasta problem imigracji, a więc przybywania do państw Europy dużych grup ludzi, którzy pochodzą z innych kręgów kulturowych, mają inne obyczaje, bywają krytyczni wobec naszego stylu życia, a ze względu na swój mniejszościowy charakter stawiają postulaty (roszczenia) wyjścia im naprzeciw lub stwarzają zagrożenie, gdyż im samym brak poczucia bezpieczeństwa w naszym towarzystwie.
W tych okolicznościach problem się komplikuje, gdyż dochodzi do konfliktu potrzeb poczucia bezpieczeństwa dwóch różnych grup. Z jednej strony jest większość ludności etnicznej, która czułaby się bezpieczniej, gdyby nowi przybysze w ogóle się nie zjawili, albo choć całkowicie zasymilowali, przestali być „obcy”. Z drugiej imigranci prawo kultywowania swoich zwyczajów, zachowania wiary, języka i kultury postrzegają jako bezpieczną ostoję w nieznanym im świecie i za nic nie chcą z niej rezygnować. Gdzieś pomiędzy tkwi wolność. W zasadzie powinna mniejszości przyznać prawo do zachowania swych tradycji, gdyż roszczenia większości wkraczają głęboko w sferę indywidualnej wolności członków grupy imigrantów, czyli tam gdzie im wkraczać nie wolno. Co jednak, jeśli do tych tradycji należą takie, które ograniczają wolność jednostek w ramach grupy nowych przybyszy? Czy należy w imię prawa do tożsamości etnicznej i wolności religijnej zaakceptować aranżowane małżeństwa, zakaz prowadzenia samochodów przez kobiety czy dotkliwe kary cielesne wobec kobiet i młodzieży?
Ten dylemat, będący konfliktem trzech wartości jest być może nie do rozwiązania. Być może w warunkach wielokulturowości prawdziwie liberalne społeczeństwo nie może istnieć. Być może ceną za utrzymanie jego liberalnego charakteru jest ograniczenie pluralizmu. Istnieje pięć modeli heurystycznych, pięć możliwych dróg ku rozwiązaniu.
Pierwszy w sporej mierze wychodzi naprzeciw potrzebie poczucia bezpieczeństwa imigrantów. Jest to model miletów. Nazwa nawiązuje do wspólnot mniejszości religijnych w Imperium Osmańskim. W takim systemie instytucje państwa tworzyłyby tylko słaby szkielet instytucjonalny, w którym funkcjonują zwarte wspólnoty kulturowe. To właściwie one organizują całe życie społeczne swoich członków, którzy należą do nich z racji urodzenia i są zobowiązani do przestrzegania norm moralnych swojej wspólnoty. Ingerencja z zewnątrz w te zasady współżycia jest wykluczona, a prawo do pielęgnowania tradycji, obyczajów i kultury nienaruszalne. Państwo jest pozbawione funkcji integracyjnych, obywatelstwo ma charakter czysto formalny, nie ma w zasadzie jednego społeczeństwa, ludzie podlegają zróżnicowanym prawom swoich wspólnot, zaś instytucje polityczne mają zadania wyłącznie techniczne i administracyjne. Model miletów jest radyka
lnie pluralistyczny, ale potencjalnie nieliberalny. Jeśli wspólnota ogranicza wolność swoich członków, nawet w sposób drastyczny, ma do tego prawo. Nie mniej, poczucie bezpieczeństwa grup imigrantów z piewcami ich obyczajowości na czele zostaje zagwarantowane. Natomiast zignorowane są potrzeby większości, która traci kontrolę nad będącym dotychczas w jej rękach państwem.
Drugi model to całkowite przeciwieństwo poprzedniego. Model asymilacji zakłada zniesienie pluralizmu i istnienie jednej, wspólnej dla wszystkich obywateli państwa kultury, hierarchii wartości, przekonań etycznych i zwyczajów. Dzięki temu spójność społeczna ma zostać zachowana, tak zapobiega się dezintegracji państwa. Przynależność i lojalność wobec społeczności jest tożsama z patriotyzmem i poczuciem obowiązku wobec państwa. Asymilacja zaspokaja całkowicie potrzebę poczucia bezpieczeństwa większości ludności etnicznej na danym terenie, zaś odziera z tego poczucia imigrantów. Wszystkie pojawiające się mniejszości są wchłaniane przez dominującą kulturę większości. Ten model jest całkowicie antypluralistyczny i już z tego powodu, jako narzucający jednostkom określony model obyczajowości, jest równocześnie nieliberalny. Nawet jeśli styl życia większości i jej zwyczaje są liberalne w treści, to forma jego funkcjonowania, jako liberalizmu przymusowego, wyklucza liberalny charakter całości. Nie jest liberalnym przymuszanie do liberalnego stylu życia, nie jest liberalnym dokonywanie wyboru przez państwo w zastępstwie jednostek.
Te dwa modele, z których pierwszy bliski jest nurtom nowej i radykalnej lewicy, zaś drugi konserwatystom i nacjonalistom, są odrzucane przez liberalizm. Żaden z nich nie zaspokaja potrzeby wolności, natomiast absolutyzuje potrzebę bezpieczeństwa jednej z grup kosztem drugiej. Pozostałe trzy modele na różne sposoby kreślą obraz społeczeństwa liberalnego z maksymalnie możliwą dozą pluralizmu kulturowego.
Model proceduralny nawiązuje do myśli libertariańskiej i jest dosyć bliski modelowi miletów. Również i tu istnieje państwo jako twór czysto formalny, państwo-minimum. W jego ramach mogą funkcjonować różne grupy i społeczności. Powstają one na różnej drodze, niektóre z nich będą, jak w modelu miletów, społecznościami o charakterze wspólnot kulturowych. Pomiędzy nimi istnieje konieczność zawarcia minimalnego konsensusu, na podstawie którego będzie istnieć państwo-minimum. Jednak zasady współżycia ustalają one same, państwo nie posiada możliwości ingerowania w sferę duchową czy kulturową życia społeczności. Członkowie społeczności mogą aspirować do stanowisk państwowych, jeśli chcą, lub całkowicie od sfery publicznej się odizolować i skupić na sobie. Autonomia społeczności jest bardzo szeroka, ale nie tak szeroka jak w modelu miletów. Państwo ma prawo narzucić im jedną podstawową rzecz. Chodzi o gwarancję rzeczywistej wolności wyboru przynależności do wspólnot, którą winna cieszyć się każda jednostka. Nie ma obowiązku pozostawania członkiem społeczności etnicznej, w której się urodzono. Jeśli nasza pozycja w naszej wspólnocie nam nie odpowiada, możemy w każdej chwili ją opuścić i przystąpić do innej grupy, w której panują odpowiadające nam normy współżycia. To zasadniczo odróżnia model proceduralny od miletów i ratuje jego liberalny charakter. Nawet jeśli bowiem niektóre wspólnoty będą pielęgnować dyskryminujące obyczaje, to osoby w nich dyskryminowane mogą odejść. Jedynymi którzy będą w tym modelu dyskryminowani, pozbawiani wolności lub praw będą ci, którzy sami na to się zdecydują lub uważają to, np. przez wzgląd na swoje wierzenia religijne, za słuszne. Innym istotnym odejściem od zasad modelu miletów jest rezygnacja ze służebnej funkcji państwa wobec autonomicznych społeczności. W modelu miletów są one idealizowane, więc państwo ma obowiązek je wspierać i ratować przez dezintegracją, tak aby żadna kultura nie doznała uszczerbku. W modelu proceduralnym państwo jest równoprawnym podmiotem w stosunku do wspólnot. Jeśli tracą one uczestników, to powinny ulec anihilacji w ramach wolnej konkurencji wspólnot o potencjalnych członków. Ten model jest bardzo pluralistyczny i pod warunkiem rzeczywistego wyegzekwowania przez państwo wolnej przynależności jednostek do społeczności, jest też liberalny, chroni wolność jednostki. Nie gwarantuje całkowitego poczucia bezpieczeństwa większości, ale także mniejszości muszą zaakceptować pewne ograniczenia, gdyż model proceduralny wymaga konsensusu co do kształtu porządku prawnego państwa-minimum i tolerancji wobec zjawiska apostazji wspólnotowej. Nie tworzy jednak nawet namiastki społeczeństwa obywatelskiego w skali całego państwa. Przykładem koncepcji takiego modelu jest zbiór utopii Roberta Nozicka.
Społeczeństwa obywatelskie istnieją natomiast w ramach dwóch ostatnich modeli. Pierwszy z nich to klasycznie liberalny model rozwidlenia, który pozostaje konsekwentnie po stronie wolności jednostki, akceptuje pluralizm i autonomię grup mniejszości etnicznych w takim zakresie, w jakim ich obyczaje nie naruszają swobody indywidualnej. Jeśli zaś naruszają, to tych zwyczajów mniejszości kultywować nie wolno, gdyż zabrania tego prawo państwa, nadrzędne wobec norm wewnątrzwspólnotowych. Model ten nazywa się rozwidleniem, ponieważ przeczy on istnieniu alternatywy pomiędzy lojalnością wobec państwa a lojalnością wobec swojej grupy etnicznej. Jednostka może w swoim życiu funkcjonować w różnych układach odniesienia, może działać w różnych sferach. Występując w sferze publicznej może stosować inne normy zachowania niż w swoim życiu prywatnym, gdzie duży wpływ może zarezerwować dla swojej tożsamości kulturowej czy religijnej. Nie ma absolutnie potrzeby, aby obywatelom narzucać jeden, kompleksowy katalog norm, wartości i obyczajów. Człowiek prywatny ma prawo do swoich wyborów, może wieść bardzo nowoczesny, ale i bardzo tradycyjny tryb życia. Nie jest rolą państwa w to ingerować, dopóki swoim działaniem nie ogranicza wolności drugiego człowieka. Nie mniej, dla istnienia państwa konieczny jest pewien konsensus polityczny wokół szeregu fundamentalnych wartości politycznych i społecznych, kształtujący coś na kształt obywatelskiego etosu. Jest to pewne minimum, co do którego musi zapanować zgoda pomiędzy większością i wszystkimi mniejszościami. Mniejszości, dla których oznaczać to może konieczność zgody na pewne ustępstwa, powinny na to przystać, gdyż model rozwidlenia pozostawia im jednak bardzo szerokie pole swobody. Tylko tam, gdzie wolność człowieka jest zagrożona, wkracza prawo państwowe. Ma ono prymat nad obyczajami legitymizowanymi tradycją. Ale chroni ono także mniejszości, ich kulturę i religię przed zakusami tych przedstawicieli większości, którzy odrzucają pluralizm społeczny i oczekują asymilacji. Konsensus konieczny dla istnienia tego modelu jest dużo szerszy niż w przypadku modelu proceduralnego, więc trudniej go uzyskać i utrzymać. Za to mamy tutaj jedno społeczeństwo obywatelskie, w ramach którego występują mniejsze grupy. System taki wydaje się trwalszy niż państwo-minimum. Ponadto jest bardziej stanowczy w egzekwowaniu wolności indywidualnej: nawet osoby skłonne dobrowolnie poddać się ograniczeniu swobody przez innych nie mogą tego zrobić, nie ma możliwości oddania siebie samego w niewolę. Wolności człowiek nie może się zrzec. Można dyskutować czy jest to rozwiązanie bardziej czy mniej liberalne. W każdym razie kompromis pomiędzy potrzebami poczucia bezpieczeństwa większości etnicznej i mniejszości jest bardziej wyważony, podczas gdy model proceduralny oddawał tu więcej pola potrzebom mniejszości. Model rozwidlenia uważam za najbardziej liberalny ze wszystkich i najbliższy ideałowi społeczeństwa całkowicie wolneg
o i maksymalnie pluralistycznego. Zyskuje on poparcie liberałów demokratycznych, neoliberałów, ordoliberałów i większości socjalliberałów. Przykładem takiego konsensusu jest koncepcja liberalizmu politycznego Johna Rawlsa.
Ostatni model jest dość podobny. Jest to model pluralistyczny. Opiera się na twierdzeniu, że społeczeństwo może, pozostając całkowicie wolne, być jeszcze nieco bardziej pluralistyczne niż zakłada model rozwidlenia. Zdaniem jego zwolenników kultura polityczna, która w modelu rozwidlenia jest podstawą konsensusu politycznego i obywatelskiego etosu, nie może powstać na zasadzie racjonalnej i niepodlegającej negocjacjom umowie, jeśli będzie się opierać na wyobrażeniach i normach politycznych etnicznej większości. Powinna ona być jednak negocjowalna i dopuszczać wartości kultur mniejszościowych, tak aby ułatwić im identyfikację z państwem. W symbolice i treści życia publicznego kraju obecność imigranckich grup powinna być zauważalna. Dzięki temu dochodzi do redefinicji pojęcia wspólnoty politycznej, zanika stopniowo podział na „my” i „oni”. Dodatkowo model rozwidlenia jest niewystarczający z punktu widzenia potrzeb mniejszości. Postuluje on w zasadzie leseferyzm co do wyboru, pielęgnacji i funkcjonowania grup mniejszości etnicznych. Jednak w takich warunkach grupa większościowa łatwo może zdominować resztę społeczeństwa, co będzie prowadzić do powolnej erozji tożsamości mniejszościowych i spontanicznej, choć nie administracyjnie narzuconej asymilacji. Odbędzie się to ze szkodą dla bogactwa kulturowego państwa i ludzkości. Państwo powinno zatem aktywnie wspierać grupy mniejszościowe, aby zapewnić realny, a nie tylko formalny pluralizm społeczny. Postuluje się więc np pozytywną dyskryminację mniejszości przez obsadzanie z parytetu ich przedstawicieli w różnych instytucjach publicznych. Ten model popierają socjaldemokraci, komunitaryści i część socjalliberałów. Przesuwa on nieco, w porównaniu z modelem rozwidlenia, kompromis pomiędzy potrzebami poczucia bezpieczeństwa na korzyść mniejszości. Bez wątpienia jest to model społeczeństwa bardziej pluralistycznego. Dyskusyjne jest jednak, czy rzeczywiście nie dzieje się to kosztem wolności jednostki.
Co dalej?
Tak wygląda stan debaty o problemach konfliktu wolności i potrzeby poczucia bezpieczeństwa. Dla liberalizmu jasne jest, że priorytet leży po stronie wolności. Stąd podejście do problemu wielokulturowości. Społeczeństwo winno być całkowicie wolne, zaś pluralistyczne tylko maksymalnie, czyli nie całkiem. Model rozwidlenia, najbardziej jednak liberalny, pokazuje gdzie na samowolę tradycyjnych obyczajowości nie ma zgody. Mianowicie tam, gdzie ucierpieć może wolność człowieka. Za sprawą populistów, tak konserwatywnych, jak i socjalistycznych, wolność miewa złą prasę. Wolność mniejszości albo wolność bogaczy bywa oskarżana o zagrożenie czy to dla porządku publicznego, ładu moralnego czy też dla spokoju socjalnego większości, czyli ludzi „przyzwoitych” i niezamożnych. Należy pamiętać, że te irracjonalne hasła są krzykiem ludzi posiadających jak najbardziej racjonalną potrzebę bezpieczeństwa dla siebie i swoich bliskich. Liberałowie muszą nauczyć się jak zagwarantować zarówno wolność, jak i poczucie bezpieczeństwa. W społeczeństwie całkowicie wolnym i maksymalnie bezpiecznym.