Po co człowiekowi ideologie? To ciekawe pytanie filozoficzne, na które szalenie trudno sformułować wyczerpującą, a przede wszystkim przekonującą odpowiedź. W moim rozumieniu ideologia zarówno jako zjawisko, jak i jako pojęcie jest pewnym uproszczeniem. Ludzie, chyba od zawsze, różnili się pomiędzy sobą w ocenie siebie samych i otaczającego ich świata. Odmiennie spoglądali na czyny, intencje i zamysły. Istotne dla nich były różne wartości, które układały się w różnorodne hierarchie. Z czasem, w efekcie wymiany myśli i refleksji nad problematyką polityczno-społeczną odkryto, że światopoglądy ludzi dają się porządkować, bywają podobne do siebie, gdy w kwestiach fundamentalnych sięgają po te same wartości i wzorce. Filozofia polityczna wyodrębniła w naszym, łacińskim kręgu cywilizacyjnym szereg różnych ideologii, czyli jakby abstrakcyjnych segregatorów, wprowadzających jaki taki porządek do chaosu myśli, postaw i poglądów.
Gdy bliżej przyjrzymy się ewolucji tak rozumianych ideologii, stwierdzimy, że dialog, który przedstawiciele różnych światopoglądów między sobą prowadzili i prowadzą, przynosi pozytywne rezultaty. W porównaniu z bardziej odległymi czasami nasilenie różnic i liczba ostrych konfliktów ideologicznych wydaje się maleć. Przestrzeń definiująca z natury rzeczy ideologie niezgody ulega redukcji, zaś rośnie przestrzeń konsensusu, a przynajmniej kompromisu. W niektórych przypadkach konflikt nadal istnieje, ale jego „celebrowanie” zostaje poniechane wobec wyczerpania argumentów i znalezienia możliwego dla najważniejszych adwersarzy modus vivendi.
Ku dominacji
Rola liberalizmu pośród innych ideologii, w procesie ograniczania siły konfliktu ideowego jest kolosalna. Nie wynika to jednak z tego, że liberałowie są ludźmi z natury poszukującymi harmonii i nieskorymi do konfliktu wobec konieczności obrony swoich przekonań. Zaangażowanie liberalizmu w proces upowszechniania konsensusu międzyideowego ma, przeciwnie, zupełnie wyrachowane podłoże motywacyjne. Liberalizm jest bowiem, jeśli uczciwie przyjrzymy się ogólnym tendencjom ewolucyjnym w ramach poszczególnych nurtów światopoglądowych, niekwestionowanym zwycięzcą dysputy ideologicznej. W przygniatającej większości przypadków zażegnywanie konfliktów odbywało się na liberalnych warunkach i nosiło znamiona kapitulacji ideologicznej konkurencji przed liberalnymi argumentami. Inne polityczne prądy myślowe po prostu od wieków upodobniają się do liberalizmu. Jeśli przyjąć kontekst powolnych ewolucji filozofii w wiekach starożytnych i średnich, trzeba rzec, że marsz liberalizmu ku ideologicznemu zwycięstwu przebiega w zastraszającym tempie.
Historia liberalizmu to historia wewnętrznej debaty, stałego poszukiwania lepszych rozwiązań, poszerzania spektrum tematów, otwierania się na nowe nurty i ponownego ich scalania. Przede wszystkim zaś dostosowywania się wyzwań coraz to nowych współczesności. Historia pozostałych ideologii świata zachodniego to historia podejmowania debat politycznych przeciwko liberalizmowi i rychłego ponoszenia klęski, czego efektem zwykle były koncesje programowe na rzecz liberalizmu ze strony nowego pokolenia adherentów danej ideologii. Dziadkowie dzisiejszych socjalistów czy konserwatystów w swoich ideowych kontynuatorach widzieliby liberałów ze swojej własnej epoki. Być może nawet by się do nich nie chcieli przyznać.
Jakie jest źródło tego sukcesu? Z miejsca przychodzą do głowy dwa niezależne od siebie wyjaśnienia. Pierwsze to ogólne nastawienie liberalizmu na ideę szukania sposobów pozytywnej zmiany społecznej i przeświadczenie o tym, że cel ten przyświeca większości ludzi, więc spontanicznie, niesterowani przez żadne centrum decyzyjne, będą do niego dążyć. Mocno kontrastuje to z nastawieniem konserwatyzmu na utrzymanie stanu obecnego, pozostawionego przez poprzednie pokolenia, jako sprawdzonego i zatem najlepszego z możliwych, w którym to celu należy stosować zakazy. Tak samo jak z naiwnym nastawieniem socjalistów, którzy swoją wizję przyszłości uważają za dziejową konieczność, do której trzeba szybko dążyć stosując nakazy. Drugie źródło sukcesu liberalizmu tkwi zaś w tym prostym fakcie, że jest to po prostu idea, która w sposób najbliższy doskonałości odpowiada naturze człowieka i dlatego człowiek ciągle do niej wraca.
Długa walka z konserwatyzmem
Dzieje starć ideowych pokazują dobitnie jak spektakularną serią sukcesów politycznych może pochwalić się liberalizm. Jako w miarę systematycznie wyartykułowana idea, liberalizm objawił się w XVIII wieku. Był formą krytyki ówczesnej rzeczywistości, więc pierwotnym jego programem był program negatywny. Łatwiej było określić, na co liberalizm się nie zgadza niż to, co proponuje. Nie zgadzał się zaś na organizację państwa i społeczeństwa, w którym władzę pełnił, najczęściej dziedzicznie, jeden człowiek, a władza jego była całkowicie arbitralna, nieograniczona niczym, jak tylko przysłowiową „odpowiedzialnością przed Bogiem i historią”, w efekcie czego mógł on zupełnie dowolnie, podług kaprysu dnia, decydować o losie każdego z „poddanych”. Nie zgadzał się na narzucanie poprzez państwo jednej religii, według upodobań owego władcy i na posiadanie przez kler tej religii władzy nad sumieniami „poddanych”. Nie godził się na społeczeństwo ludzi nierównych co do statutu, w którym jedni z urodzenia byli lepsi od drugich i mieli większe uprawnienia. Nie zgadzał się w końcu na państwowo-kościelno-arystokratyczną kontrolę nad handlem i gospodarką, na zupełnie arbitralne pogwałcanie prawa własności.
W starciu z feudalizmem i absolutyzmem monarszym, bo o tym systemie tutaj mowa, liberalizm odniósł w XVIII, XIX i w początkach XX wieku całkowite zwycięstwo. Absolutyzm w postaci arbitralnych „rządów człowieka” został skutecznie zakwestionowany. Prerogatywy monarchy zostały ograniczone, zaś różnorakie moralne uzasadnienia rzekomo „boskiego” charakteru jego władzy zostały wszystkie poddane w wątpliwość i obalone. Prawa jednostki ludzkiej miały być nienaruszalne i prawo każdego państwa musiało je zagwarantować. Prawa te siłą rzeczy wyznaczyły granice zakresu kompetencyjnego dla każdej władzy, także najwyższej. W ten sposób liberalny konstytucjonalizm z szerokim wachlarzem swobód indywidualnych, oparty na koncepcji „rządów prawa” bezosobowego, bezstronnego, obiektywnego, jasnego i dla wszystkich takiego samego, odsunął absolutyzm w cień. Konstytucjonalizm uzupełniło poddanie władzy wykonawczej kontroli parlamentarnej. Rząd „Jego Królewskiej Mości” mógł być takowym z nazwy, ale to większość parlamentarna go wyłaniała i mogła obalać.
Towarzyszyły temu inne zmiany. Skończyło się państwo wyznaniowe z jedną dominującą w uprawnieniach nad innymi religią. Państwo miało być świeckie, neutralne w sprawach religii, stające na straży wolności religijnej obywateli. Liberalizm przeforsował taki porządek rzeczy na długie dziesięciolecia przed rezygnacją Watykanu z polityki ustanawiania katolickich państw wyznaniowych. W pył rozbito strukturę społeczeństwa stanowego. Oczywiście, poparcie liberałów dla prawa własności oznaczało, że różnice materialne długo w znacznym stopniu będą pokrywać się z dawnymi różnicami stanowymi. Jednak formalna równość wobec prawa, otwarcie drogi do urzędów publicznych dla każdego, likwidacja szeregu przywilejów, to wszystko oznaczało pogrzebanie starego świata. W końcu do lamusa odszedł także feudalizm, a zastąpił go system ekonomiczny oparty na zasadach równości wobec prawa wszystkich podmiotów na rynku, wolności handlu i swobody ustalania cen, czyli kapitalizm.
Absolutyzm monarszy był w zasadzie wczesną formą konserwatyzmu. Wszystkie cztery powyższe batalie polityczno-ideowe, wygrane przez liberalizm, były jego pierwszymi sukcesami w boju z konserwatyzmem. Konserwatyzm porzucił więc swoje dawne pozycje i zbliżył się do liberalizmu. Był to jednak dopiero początek serii jego kapitulacji wobec liberalizmu. Jeśli współczesny konserwatysta wzruszy na to ramionami i słusznie odrzeknie, że w żaden sposób nie identyfikuje się z ideałami absolutyzmu czy feudalizmu, to znaczy to tylko tyle, że jest mu bliżej do tego, czym w XIX wieku był liberalizm, niż do tego, czym był wtedy konserwatyzm. Tylko potwierdzi tym samym naszą tezę przewodnią.
Liberalizm i konserwatyzm zawsze były wrogo do siebie nastawione. Wkrótce doszło do kolejnych bojów. Poszło m. in. o demokrację. Konserwatyści zaakceptowali w wyniku swojej wcześniejszej kapitulacji system parlamentarnego państwa prawa, ale sprzeciwili się poszerzeniu grupy społecznej wyłaniającej parlament w wyborach. Powszechne prawo wyborcze stało się dla nich straszakiem. Bronili oligarchii, sugerując, że jest to jedyna metoda na powstrzymanie socjalistów przed zniesieniem prawa własności i zaprowadzeniem całkowitego egalitaryzmu. Mieli w zasadzie sporo racji, formułując te obawy, a także wskazując na niebezpieczeństwo irracjonalnego zachowania wielkich mas społecznych. Mimo to liberałowie przeforsowali wprowadzenie powszechnego prawa wyborczego, które dziś jest absolutnym standardem państw zachodnich i żaden konserwatysta przeciwko niemu nie występuje. Skutecznym zabezpieczeniem przed zagrożeniem populizmu socjalistycznego w demokracji okazało się kolejne ograniczenie prerogatyw władzy. Nawet demokratycznie wyłoniona władza większości nie mogła porwać się na prawa mniejszości i ich naruszać. Liberałowie wygrywając ideologiczny bój o demokratyczną formułę rządów, nadali istotny status także idei ochrony praw mniejszości, co też budziło opór konserwatyzmu.
Porażką konserwatyzmu, z którego zawsze rekrutowali się rojaliści, było porzucenie przez kraje Zachodu monarchii. Oczywiście nie wszędzie po dzień dzisiejszy wprowadzono republiki. Jednak tam, gdzie ich nie wprowadzono, monarchia ma charakter fasadowy, czysto ceremonialny. To formalne monarchie, a w praktyce republiki, rządzone przez ich gabinety i parlamenty, wobec których korony są całkowicie spolegliwe. Liberalizm dokonał więc także drugiego etapu redukcji prerogatyw królewskich, tym razem w zasadzie do zera.
Istotne starcie pomiędzy obiema ideologiami miało miejsce w zakresie polityki ekonomicznej. Była to bitwa pomiędzy wolnym handlem, a więc wolnym rynkiem międzynarodowym, a polityką konserwatywnego protekcjonizmu gospodarczego. Konserwatyści w zakresie poglądów na ekonomię mocno upodobnili się do liberałów w okresie sprawowania rządów przez Reagana i Thatcher. To był ten moment, w którym konserwatyzm wykonał ostatni jak dotąd, spektakularny krok w kierunku swego odwiecznego ideologicznego adwersarza i przyjął większość liberalnych postulatów ekonomicznych. Odchodzą więc stopniowo w przeszłość czasy, gdy konserwatyści z całą mocą opowiadali się za wysokimi cłami, kontyngentami, wojnami handlowymi, nacjonalizacją kluczowych branż przemysłu, imperialistycznym podejściem do spraw handlu zagranicznego, byli nieufni wobec prywatnych koncernów prowadzących interesy na całym świecie, dążyli do ich kontroli i wspierali zabójcze dla rynku monopole. Ekonomiczna globalizacja jest dziś także dziełem konserwatystów i choć ich protekcjonizm daje o sobie ciągle jeszcze znać, to jednak jego zasięg jest nieporównywalnie węższy niż przed kilkudziesięcioma laty.
W końcu ciągle otwarty, przynajmniej częściowo, front pomiędzy konserwatyzmem a liberalizmem to starcie restrykcyjnego tradycjonalizmu obyczajowego z etycznym permisywizmem. Jednak nie da się ukryć, że także w tym przypadku obserwujemy stopniowe wycofywanie się konserwatyzmu, czego przejawem jest zmiana modelu obyczajowości w Europie zachodniej. Z mającym silny posłuch i silną motywację do walki konserwatyzmem nie byłaby ona możliwa. Konserwatyści dostrzegają, że muszą albo zrezygnować ze szeregu swoich obyczajowych postulatów, albo utracą dużą część politycznego poparcia. W zachodniej Europie, jak przy każdej z wcześniejszych koncesji na rzecz liberalizmu, wybierają rozwiązanie pragmatyczne kosztem ideowego. Ich partie pozostają silne, wręcz najsilniejsze w wielu krajach europejskich, jednak treść ich programów jest z dekady na dekadę coraz bardziej liberalna, a coraz mniej konserwatywna.
Socjaldemokraci idą do centrum
Podobny proces ma miejsce także na pograniczu ideowym pomiędzy liberalizmem a socjalizmem, czy też socjaldemokracją. Tutaj mamy jednak do czynienia z procesem dużo krótszym. Poza tym inna jest geneza socjalizmu jako ideologii. Socjalizm miał najpierw wizję tego, jaki powinien być sprawiedliwy świat, dopiero później odnosił to do istniejącej rzeczywistości, czyli formułował program. Jego percepcja długo koncentrowała się niemal wyłącznie na problematyce materialnego położenia ludzi, dlatego pełna debata o wartościach między nim a pozostałymi dwoma głównymi ideologiami była utrudniona.
Porzucenie przez dużą część socjalistów myśli o przewrocie rewolucyjnym i zaakceptowanie demokratycznych reguł politycznej rywalizacji trudno uznać za zwycięstwo liberalizmu. Socjalizm był ideologią bardziej od niego egalitarną, więc opowiedzenie się za powszechnym prawem wyborczym było dla niego dość naturalnym tokiem rozumowania. Z tego samego powodu automatycznie stanął po stronie liberałów, gdy ci zwalczali społeczeństwo stanowe i opowiadali się za równością wobec prawa (choć oczywiście tą równość socjaliści uznawali za dalece niewystarczającą). Jednak dużo mniej oczywiste było poparcie socjaldemokratów dla konstytucyjnego państwa prawa zbudowanego jeszcze przez klasyczny liberalizm, a już zupełnie nieoczywiste było to, że zaakceptują ograniczoną wersję demokracji, w której większość musi respektować prawa mniejszości. Nie mniej, socjaldemokraci te liberalne idee podjęli i w tak wyznaczonych ramach pragnęli budować socjalistyczny porządek ekonomiczny.
Pomiędzy liberalizmem a socjaldemokracją doszło później do dwóch spotkań ideowych. Pierwsze z nich dotyczyło sfery obyczajowej. W okresie, gdy partie socjaldemokratyczne odwoływały się do wyborców robotniczych permisywizm obyczajowy wcale nie był elementem ich programu. Przeciwnie, w trosce o pomyślność ubogich wykazywały one tendencję do uszczęśliwania ich poprzez obyczajowe zakazy, takie jak propagowanie abstynencji. Przejście lewicy na stronę etycznego permisywizmu dokonało się mimo to wcześniej niż w przypadku konserwatystów, u których ten proces nadal trwa. Stało się to oczywiście za sprawą buntu kontrkulturowego pokolenia ’68. Z dużą dozą entuzjazmu obyczajowy permisywizm stał się elementem katechizmu lewicy, najpierw tak zwanej „nowej lewicy”, czyli ruchów ekologicznych, feministycznych czy pacyfistycznych, ale później także tradycyjnych środowisk socjaldemokracji. Idee permisywne lewicowcy oczywiście zaczerpnęli z liberalnego świata idei. W końcu chodzi tu o prawo do indywidualnego wyboru stylu życia i moralnej ścieżki własnego rozwoju, a socjalizm nie jest rezerwuarem idei inspirowanych indywidualizmem. Jednak tempo przechwycenia liberalizmu obyczajowego przez socjalistów zaskoczyło samych liberałów. Podobnie jak odwaga i radykalizm haseł, które poczęli głosić. Niejeden liberał słysząc je, musiał czuć się jak konserwatysta, szczególnie jeśli obawiał się nadmiernie szybkich przemian w obyczajowości społeczeństw.
Dużo trudniejszym procesem było zbliżenie socjaldemokratycznych poglądów na ekonomię do postaw liberalnych. Jednak i ta ewolucja miała się dokonać. Już w drugiej połowie XX wieku socjaldemokracja niemiecka w programie z Bad Godesberg zakwestionowała słuszność wielu elementów programu marksistowskiego, takich jak walka klas. Nieudane próby wprowadzenia w życie socjalistycznych programów gospodarczych, jak nacjonalizacja we Francji w latach 80., a w szczególności klęska gospodarcza bloku wschodniego, spowodowały otwarcie się europejskich socjaldemokratów na idee liberalizmu gospodarczego. Owocem tego procesu, który bez wątpienia jest daleki jeszcze od zakończenia, są programy w stylu „trzeciej drogi”. Prowadzą one współczesną socjaldemokrację ku pozycjom ideowym od dziesięcioleci zajmowanym przez socjalny nurt liberalizmu. Przejawia się to w postaci akceptacji dla zasadniczych mechanizmów kapitalizmu, wolnego rynku, wolnej konkurencji i rynkowo kształtowanych cen. Te koncesje na rzecz stanowiska liberalnego idą nawet jeszcze dalej, gdy w obliczu różnorakich kryzysów systemów socjalnych i finansów publicznych, wiele środowisk socjaldemokratycznych dodatkowo przesuwa akcenty z postulatu sprawiedliwości społecznej na ekonomiczną efektywność i uznaje politykę wzrostu gospodarczego za najlepszą metodę osiągnięcia tradycyjnych, socjaldemokratycznych celów socjalnych.
„Dyfuzja” liberalizmu
Podsumowując, w rezultacie długofalowego procesu „dyfuzji” idei liberalnych doszło do daleko idącego upodobnienia się głównych adwersarzy liberalizmu, konserwatyzmu i socjaldemokracji, do idei wolności. Jest to w znaczny sposób związane z procesem redukcji poziomu radykalizmu politycznego i schodzenia tych idei ku umiarkowanemu centrum. W nim zaś znajduje się liberalizm. Jako idea pragmatyczna i skuteczna w poszukiwaniu odpowiedzi na wyzwania zmieniającego się świata jest dla innych idei stale punktem odniesienia, dlatego z niej czerpią. Za sprawą tego procesu udało się osiągnąć moralny i polityczny konsensus dotyczący w szczególności konstrukcji systemu demokratycznej władzy jako konstytucyjnego państwa prawa, stojącego na straży podstawowych wolności i praw obywatelskich. W zakresie polityczno-ustrojowym liberalny konsensus objął wszystkie trzy główne ideologie demokratyczne. Stał się on możliwy przez sprzeciw, jaki wśród dużych grup społecznych budziły dawne konserwatywne lub socjalistyczne wizje państwa. Konstytucyjne państwo prawa okazało się koncepcją kompromisową i w mniejszym stopniu antagonizującą czy też budzącą grozę wśród ludzi w porównaniu ze zhierarchizowanym państwem stanowym albo egalitarnym państwem opartym o ideę własności wspólnej. Stary konserwatyzm i stary socjalizm poniosły porażkę ze względu na niezdolność do trwałego przekonania do swoich wizji zdecydowanej większości społeczeństw w warunkach rewolucji przemysłowej. Popierające te koncepcje grupy poczęły stopniowo topnieć wraz z upowszechnieniem się edukacji, usług oraz nowych technologii, które wzmacniały postawy indywidualistyczne, podczas gdy możliwość konserwatywnego lub socjalistycznego państwa była uzależniona od siły poczucia przynależności do wspólnoty, narodowej lub klasowej. Okazały się one zatem nietrafione z punktu widzenia oczekiwań obywateli i dlatego w łacińskim kręgu cywilizacyjnym mogły być wprowadzane wyłącznie pod przymusem. Natomiast w warunkach demokratycznych rezygnacja z nich i przystąpienie do konsensusu politycznego liberalizmu było w istocie warunkiem przetrwania idei konserwatywnej i socjaldemokratycznej oraz politycznych sił z nimi związanych.
W zakresie polityki ekonomicznej liberalizm całkowicie zdominował konserwatyzm, zaś w zakresie obyczajowym socjaldemokrację i inne nurty lewicy. Otwarte pozostaje zaś pytanie, czy uda się konserwatyzm zliberalizować w sensie obyczajowym, zaś socjaldemokrację w sensie ekonomicznym. Wówczas stracą one rację bytu jako odrębne światopoglądy i staną się po prostu wersjami liberalizmu. Wiele wskazuje na to, że tak się stanie.
Wrogowie skompromitowani
Na marginesie dodać należy, że konserwatyzm i socjaldemokracja to nie jedyni adwersarze, z którym liberalizm się ścierał. Należy wspomnieć o totalitarnych ideologiach wyrosłych z socjalizmu: jego wersji ekstremistycznej w postaci komunizmu i zmodyfikowanej przez dodanie akcentów konserwatywnych i nacjonalistycznych, czyli faszyzmu. One, inaczej niż ideologie demokratyczne, nie uznawały kompromisu i żadne zbliżenie ich do liberalizmu nie było możliwe. W tym przypadku starcie ideowe nie mogło mieć charakteru debaty, dysputy filozoficznej czy gry parlamentarnej. Mogło tylko przybrać formułę wojny, zimnej lub konwencjonalnej. Obie te propozycje ideologiczne, dotyczące organizacji państwa i społeczeństwa, skompromitowały się doszczętnie wtedy, gdy ktoś podjął się próby ich urzeczywistnienia. Wyrosły z przejściowej słabości liberalizmu, jednak ich upadek i wnioski, które z ich działań wyciągnęła ludzkość w sposób znaczący przyczyniły się do jego ponownego wzmocnienia. Liberalizm jest bowiem całkowitym przeciwieństwem tak faszyzmu, jak i komunizmu. Pierwszy z nich przez odrzucenie liberalizmu polityczno-ustrojowego i obyczajowego dopuścił się zbrodni, zniewolenia i nietolerancji wobec drugiego człowieka. Drugi przez odrzucenie liberalizmu polityczno-ustrojowego i ekonomicznego dopuścił się także zbrodni i zniewolenia, a ponadto po prostu zbankrutował.
Sam na placu boju
Co pozostaje więc nam dziś, u progu XXI stulecia? Czy faktyczny upadek wszystkich alternatyw ideowych wobec liberalizmu skazuje nas na życie zgodne z jego prawidłami? Czy wszyscy musimy być liberałami? Czy może wszyscy już nimi jesteśmy, tylko o tym nie wiemy?
Społeczeństwom nie grozi w przypadku zwycięstwa liberalizmu ujednolicenie w żadnym wymiarze życia. Liberalizm, który wyeliminował konkurentów, nie jest bowiem pozytywną propozycją określonego sposobu życia, katalogu wartości, który wszyscy byliby zobowiązani stosować. Owszem, liberalizm zawiera określoną hierarchię wartości. Ale od innych ideologii różni się tym, że nie dąży do tego, aby w maksymalnym możliwym zakresie te wartości narzucić konkretnym ludziom. Oczekuje on ludzi tylko jednego. Mianowicie tego, że powstrzymają się od narzucania, przymuszania innych ludzi do jakichkolwiek wartości, obojętnie czy będę one liberalne czy nie. Liberalizm zostawia wybór światopoglądu każdemu z osobna. Nie proponuje tworzenia egalitarnego społeczeństwa, którego członkowie będę zobligowani żyć według maksym solidarności społecznej, ale nie znaczy to też, że ludzie dobrowolnie solidarni z bliźnimi nie są przezeń mile widziani (przeciwnie). Nie proponuje tworzenia społeczeństwa, w którym różne zakazy będą zmuszać do życia według tradycyjnych recept i wzorców prawdziwego patriotyzmu, ale nie znaczy to, że ludzie, którzy z własnej inicjatywy są tradycjonalistami czy patriotami nie będę przezeń mile widziani (przeciwnie). Inaczej niż konserwatyzm i socjaldemokracja (o totalitarnych ideologiach nawet nie wspominając), liberalizm nie odpowiada na pytanie „jak żyć?”. On ogranicza się do udzielenia negatywnej odpowiedzi na pytanie: „czy modelować życie drugiego człowieka według swoich wartości?”.
Nie ma czegoś takiego jak liberalny styl życia. W liberalnym społeczeństwie jest pluralizm stylów życia. Wszystkie, które nie stanowią zagrożenia dla drugiego człowieka, są mile widziane. Tak ascetyczno-religijny, jak tradycyjno-konserwatywny, tak wielkomiejsko-konsumpcyjny, jak mieszczańsko-umiarkowany, tak kontrkulturowo-alternatywny, jak społecznie zaangażowany, tak libertyńsko-hulaszczy, jak odizolowany, ultraindywidualistyczny. Żadna inna ideologia nie może o sobie rzec, że w równy sposób dopuszcza tak zróżnicowane style życia, że jest równie tolerancyjna wobec każdego z tak szerokiego wachlarza. Jedyne ograniczenie w liberalizmie jest takie, aby wybierać styl życia tylko dla siebie, a nie za innych, dorosłych ludzi.
W efekcie liberalizm triumfuje nie po to, aby zniewolić czy ograniczyć konserwatystów i socjalistów, ale by dać im, liberałom, zielonym, chadekom i innym pole do koegzystencji na równych zasadach. Nie jest to liberalizm – wojująca ideologia, ale liberalizm polityczny, tak jak sformułował jego koncepcję John Rawls. Rama instytucjonalna, którą wolni, nie niezwalający się wzajemnie obywatele mogą swobodnie zapełniać treścią, tak liberalną, jak i konserwatywną, tak socjaldemokratyczną, jak i anarchistyczną. Właśnie dlatego, że liberalizm niczego nie narzuca, a otwiera wiele dróg do wyboru, najbardziej odpowiada naturze człowieka, pragnącego autonomii i wolności oraz szacunku.
Nowe wyzwanie na nowe czasy postideologiczne
Na koniec słowa ostrzeżenia dla liberałów. Nie wolno popadać w triumfalizm. Po pierwsze, nasze zwycięstwo nie jest pełne, bo wiąże się z nim ograniczenie znaczenia wszelkich idei, przerost pragmatyzmu. To ma swoje minusy. W końcu nasz liberalizm, który wygrał jest liberalizmem proceduralnym, nie aksjologicznym. Nigdy nie będzie tak, że wszyscy będą podzielać nasze wartości. Po drugie, zwycięstwo to nie jest ostateczne. Pojawia się jeszcze jeden przeciwnik, być może najgroźniejszy, bo ma największe szanse zatrzymania naszej serii zwycięstw.
Jest to łączący zarówno elementy konserwatyzmu, jak i socjalizmu komunitaryzm. Ten sojusz tylko z pozoru może wydawać się zaskakujący. Liberalizm pod wieloma względami jest ideą lokującą się w przestrzeni pomiędzy konserwatyzmem i socjalizmem, jednak te dwa ostatnie mają ze sobą więcej wspólnego niż by się mogło wydawać. Łączy ich krytyka liberalnego indywidualizmu. Z bezsprzecznego faktu, jakim jest społeczna natura człowieka, istoty, która ewidentnie nie jest powołana do samotnego czy pustelniczego życia, wyciągają one argument przeciwko liberalizmowi. Podważają przekonanie o silnym znaczeniu jednostki, które leży u fundamentów wszystkich programów liberalnych. Uznają, że człowiek może prawidłowo funkcjonować tylko w określonym kontekście wspólnotowym i jest przezeń zdeterminowany. W rezultacie ich argumentacja zmierza w kierunku sugerowania nierozerwalnego charakteru więzi wspólnotowych i uznania priorytetu zobowiązań jednostki wobec wspólnoty przed jej uprawnieniami wolnościowymi.
Sojusz socjalistów i konserwatystów przeciwko liberalizmowi opiera się na twierdzeniu, iż na dłuższą metę system proceduralnego liberalizmu niszczy moralny porządek społeczny oraz ogranicza poczucie identyfikacji z celami wspólnoty, które są ważnym składnikiem stabilnego pojmowania obywatelstwa. Punkty wyjścia tej krytyki są nieco odmienne: socjaliści o rozpad więzi wspólnotowych są bardziej skłonni oskarżać mechanizmy wolnorynkowe, podczas gdy konserwatyści obwiniają raczej odejście od tradycji i moralny permisywizm. Nie mniej jednak prowadzi to obie grupy do wspólnych wniosków skierowanych przeciwko indywidualizmowi. Tutaj ekonomiczna krytyka liberalizmu ze strony socjaldemokratów i etyczna jego krytyka autorstwa konserwatystów spotykają się w jednym punkcie. Na tym opiera się nowe, komunitarystyczne wyzwanie dla liberalizmu. Okazuje się także, że złączenie krytyki kapitalizmu i permisywizmu w jeden nurt filozoficzny nie jest wykluczone. Tak więc osłabione i wydrążone ze znacznej części swojej dawnej treści idee konserwatyzmu i socjalizmu zbierają resztki tego, co w ich krytyce liberalizmu się ostało i przygotowują wspólnymi siłami, prawdopodobnie ostatni atak na jego pozycje.
Zdaniem komunitarystów człowieka w sposób całkowity i nieodwołalny definiuje wspólnota, z której wyrasta. Nie jest on powołany do tego, aby wspólnotę tę opuszczać lub kwestionować obowiązujące w niej zasady współżycia. Choć może on to zrobić (inaczej niż konserwatyści z innych epok, komunitaryści unikają stosowania zakazów), to jednak oznacza to porzucenie przezeń jego obowiązków. Wartości wspólnoty wyznaczają także człowiekowi cele w jego indywidualnym życiu. Nie powinien on próbować ich redefiniować, gdyż w ten sposób sam siebie kwestionuje. Widać wyraźnie, jak komunitaryści próbują wcisnąć człowieka we wspólnotę i przy pomocy argumentów filozoficznych skłonić go do uznania wszelkich autonomicznych poszukiwań własnej drogi czy stylu życia za nonsens. W najbardziej zatrważający sposób formułuje to Charles Taylor: „Podmiot nie może być ostatecznym autorytetem w kwestii tego, czy jest wolny, ponieważ nie może być ostatecznym autorytetem w kwestii tego, czy jego pragnienia są autentyczne, czy osiągają, czy też nie, jego cele”. Z tych słów wynika konieczność poddania człowieka kontroli autorytetu tradycji, która dla społeczeństwa jest miernikiem tego, czy wybory podejmowane przez jednostkę są akceptowalne z punktu widzenia wartości wspólnoty, a raczej jej większości aksjologicznej. Przymuszenie do życia w zgodzie z tymi wartościami nie nosi nawet znamion zniewolenia, gdyż to wspólnota lepiej rozumie, czym jest wolność, zatem wolnością będzie życie w zgodzie z jej oczekiwaniami, zaś inne zachowanie będzie aberracją. Tak zwarta ideowo wspólnota będzie nie tylko pielęgnować tradycję, ale także pełnić rolę opiekuna nad swoimi członkami, w sposób zorganizowany realizować funkcje socjalne, poszerzać zakres partycypacji w dochodzie wspólnotowym, dążyć do pełnego zatrudnienia. Komunitaryści tacy jak Ronald Beiner sugerują więc, że wyższa efektywność gospodarki opartej o wolną konkurencję jednostek nie przesądza wcale o tym, że jest to model lepszy. Nastawiona na możliwie równą dystrybucję środków gospodarka wspólnotowa, nawet jeśli jest w istocie mniej wydajna, to jednak przez równiejszy podział dóbr lepiej służy rozwojowi wspólnoty jako całości, zapobiega konfliktom rynkowym, wywołującym przykrość rozwarstwieniom dochodów, zwiększa poczucie solidarności i empatii. Inaczej niż dawni socjaliści, współcześni komunitaryści nie utrzymują, że mocno uspołeczniona gospodarka jest skuteczniejsza w pomnażaniu wartości produktu krajowego brutto. Przyznają, że jest pod tym względem słabsza od recepty neoliberalnej. Mimo to, a nawet właśnie dlatego uważają, że jest lepsza. Beiner pisze: „W dyskusjach dotyczących relatywnych zasług socjalizmu i liberalnego kapitalizmu przyjmuje się generalnie, że relatywna nieskuteczność gospodarek socjalistycznych ukazuje polityczną niższość socjalizmu. Rzadko kiedy zauważa się, że to, iż takie gospodarki działają mniej wydajnie, a zatem oferują mniej dóbr do dystrybucji, może w istocie rzeczy konstytuować polityczną przewagę socjalizmu”. No tak. Im mniej dóbr, tym mniej luksusów, a więc mniej nierówności materialnych, które są wyrazem indywidualizmu, mniej zagrożeń dla spójności tradycyjnej wspólnoty, mniej impulsów do ambitnej pracy, której celem najczęściej jest relatywne wzbogacenie się w porównaniu ze średnią społeczną.
Ci ludzie wydają się mocno w to wierzyć. Synteza myśli Taylora i Beinera jest faktem. Na jej podstawie powstaje antyliberalny program na miarę XXI wieku, w którym globalizacja, profesjonalizacja, nowe technologie i rosnące wymagania na rynku pracy budzą w ludziach poczucie osamotnienia, porażki i nieprzystawania do nowoczesności. Odpowiedzią na to jest wsparcie wspólnoty tradycyjnej i wspierającej materialnie, korzystającej z dobrze znanych z domu rodzinnego czasów dzieciństwa wzorców. To kusząca perspektywa dla wielu. Nie wystarczy po prostu komunitaryzmu zanegować. Trzeba uwzględnić potrzeby współczesnego człowieka, na które on odpowiada i przedstawić liberalny program na XXI wiek. Od wysiłku intelektualnego liberałów będzie zależeć, czy znów zwyciężymy.