Od redakcji: Burza jaka wybuchła po zabraniu głosu przez Donalda Tuska na temat sytuacji w Polsce więcej mówi o strachu prawicy przed byłym premierem niż o problemach, na jakie zwrócił uwagę szef Rady Europejskiej. Przy okazji obóz rządzący dostał do ręki kolejne argumenty na rzecz tezy: „oto antyPiS donosi na Polskę”. Wcześniej m.in. niektórzy parlamentarzyści PO głosowali za rezolucją Parlamentu Europejskiego, która wzywa polski rząd do przestrzegania praworządności. I znów zabrzmiało „targowica”, „ci, którzy donoszą na własny kraj”, „opozycja chce sankcji dla Polski”. Przyszedł więc czas na spór o donos na łamach Liberté!.
Niedawny tweet Donalda Tuska, a wcześniej wypowiedź ministry obrony Niemiec Ursuli von der Leyen wywołały przewidywalne reakcje polskiego rządu i rodzimej prawicy. Padły zarzuty – te same, co zawsze: zdrada, wysługiwanie się obcymi, mieszanie się w cudze sprawy. Pytanie brzmi, czy rzeczywiście cudze?
Oba przypadki są trochę inne i dotyczą różnych kwestii.
Donald Tusk napisał: „Alarm! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w Unii Europejskiej, odejście od rządów prawa i niezawisłości sądów, atak na sektor pozarządowy i wolne media – strategia PiS czy plan Kremla?”. Przewodniczący Rady Europejskiej, zwany prezydentem UE, Donald Tusk stwierdził to, co większość z nas, patrzących szerzej na sytuację (poza polskie podwórko) już dawno mówi lub myśli. Polityka rządu PiS, zwłaszcza takich osób jak Antoni Macierewicz, który według doniesień dziennikarzy ma w swoim otoczeniu ludzi z agenturalną przeszłością (na rzecz Rosji), przybliża nas coraz bardziej do modelu zwanego putinowsko-erdoganowskim.
Z kolei Ursula von der Leyen, ministra obrony Niemiec, stwierdziła, że Niemcy (i cała UE w domyśle) powinny wspierać młode, obywatelsko i prodemokratycznie nastawione grupy polskiego społeczeństwa.
Autorzy tych wypowiedzi ściągnęli na siebie banalną krytykę polskiej prawicy: mieszanie się obcych państw w sprawy polskie (von der Leyen), donoszenie na własny kraj (Tusk). Naturalnie oburzeni nie pamiętają takich przypadków jak podnoszenie w Parlamencie Europejskim lub na arenie międzynarodowej w przeszłości przez PiS kwestii: zatajanie „prawdy” o „zamachu” smoleńskim; ograniczenia wolności mediów, a konkretnie TV Trwam; słowa Andrzeja Dudy twierdzącego, że Polska nie jest państwem sprawiedliwym etc.
Powiedzmy sobie jasno, nic takiego jak donoszenie na Polskę nie miało miejsca. Nie miało miejsca, ponieważ sprawy polskie to są dokładnie sprawy unijne, a skoro unijne, to i niemieckie (i inne też). Ergo, nie może być mowy o „donoszeniu do obcych”.
Mam świadomość, że nie jest to być może popularny tok myślenia, jednak znajduje oparcie w faktach. Argumentów na to jest co najmniej tuzin – ograniczę się do przedstawienia dwóch najważniejszych.
Po pierwsze, choć UE nie jest państwem, to ma pewne jego cechy, a przede wszystkim spełnia (do pewnego stopnia) trójprzymiotnikową, klasyczną definicję państwa (Georg Jellinek), obejmującą władzę, ludność i terytorium. Emanacją władzy są instytucje i kierujący nimi politycy. Ludnością jesteśmy my wszyscy, obywatele państw członkowskich. Mamy nawet wszyscy po dwa obywatelstwa. UE, co oczywiste, ma także terytorium, o czym najdobitniej świadczy fakt obowiązywania na nim unijnego porządku prawnego – jak również wobec obywateli UE.
I to jest właśnie drugi, najważniejszy argument: na terytorium UE nie ma spraw nie-unijnych. Wszystkie osoby przebywające na terytorium UE podlegają, zawsze i wszędzie, unijnemu porządkowi prawnemu. Zupełnie na takiej samej zasadzie, jak będąc w Poznaniu podlega się uregulowaniom prawnym Poznania, ale także Rzeczypospolitej Polskiej oraz UE. Dodatkowo zaś prawo unijne z definicji jest nadrzędne wobec wszystkich innych porządków prawnych.
Dlatego też jeśli ktoś okrada bank w Warszawie, to jest to także moja sprawa w Poznaniu. Jeśli ktoś łamie Konstytucję i niszczy dobro całej ludzkości, takie jak Puszcza Białowieska, to jest to sprawa każdej Niemki, każdego Szweda i wszystkich obywateli UE. Dlatego też rząd państwa członkowskiego UE, który wpisuje się w politykę nieprzyjaznego i agresywnego mocarstwa, jest problemem całej Unii. Natomiast obowiązkiem jej prezydenta i wszystkich obywateli Unii jest temu przeciwdziałać.
Czas skończyć z kontrfaktycznym sposobem myślenia, że UE i jej państwa członkowskie są nam obce. Ich poziom obcości z pewnością nie jest większy niż ten między województwem dolnośląskim czy podlaskim. Skoro zaś politycy z Podlasia i z Dolnego Śląska wypowiadają się na temat przyszłości całej Polski, ba, nawet decydują o prawie obowiązującym także Dolnoślązaków, to politycy niemieccy, a tym bardziej władze UE mają prawo mówić i decydować o tym, co się dzieje w Polsce – naturalnie mechanizm ten działa w drugą stronę. Zwłaszcza jeśli niszczone jest dobro wspólne, a raczej publiczne: wolność, demokracja i zasoby naturalne. Prawdziwy powód do zmartwień byłby, jeśli Dolnoślązacy zaczęliby ignorować los Podlasian, Niemcy Polaków etc. To by dopiero było krótkowzroczne, nieodpowiedzialne, a także niezgodne z obywatelską postawą.
Można nazywać taki sposób patrzenia internacjonalizmem czy kosmopolityzmem. To jednak nie zmienia faktów, że od wielu już lat „praktykujemy wspólnotę”, w której nie ma spraw wewnętrznych danego państwa. Nawet jeśli mówimy o kompetencjach wyłącznych państw członkowskich (np. ochrona i poprawa zdrowia ludzkiego, przemysł, kultura, turystyka etc.) to i tak wchodzą one w unijną przestrzeń prawną, która dla wszystkich obywateli, na całym terytorium UE, musi być i jest taka sama.
Karol Chwedczuk-Szulc – doktor nauk politycznych, adiunkt na Uniwersytecie Wrocławskim
Foto: Youth in the plenary chamber. (c) European Union 2014 – European Parliament (Attribution-NonCommercial-NoDerivs Creative Commons license).