Dyskusja nie toczy się o systemie emerytalnym, tylko o tym, czy raczej wydawać więcej (przejęcie środków OFE ma temu służyć), lub raczej oszczędzać. To ważna dyskusja, ale toczona w kontekście emerytalnym robi ludziom „wodę z mózgu”.
Panie Profesorze mamy do czynienia z dość gwałtownym konfliktem. Tym razem jednak nie dotyczy on symboliki czy międzypartyjnych interesów, a nosi znamiona merytoryczności. Sprawa jest, o dziwo, istotna, wypowiadają się eksperci. Jednak poziom zacietrzewienia obu stron zdradza jednak podłoże emocjonalne. O co tak naprawdę chodzi w awanturze o OFE?
Cóż, generalnie chodzi o pieniądze. Dokładniej o pieniądze do wydania dziś. Żeby to osiągnąć nie podnosząc podatków trzeba zwiększyć zadłużenie społeczeństwa. Innego sposobu nie da. Ukrycie zobowiązań emerytalnych pozwala raportować niższe zadłużenie. To z kolei pozwala na dalsze zadłużanie społeczeństwa. Konwencje księgowe są bowiem tak skonstruowane, że przyszłe zobowiązania powiększają dług publiczny jeśli składki emerytalne przepływają przez konta w OFE, a nie powiększają go jeśli przepływają przez konta w ZUS. To nielogiczne, ale tak się księguje i raportuje na papierze. W rzeczywistości zobowiązania są takie same niezależnie od tego, którym kanałem te składki przepłyną.
Dla bieżącego zarządzania finansami publicznymi ważne jest to, co się formalnie raportuje, a nie to, co z tego wynika dla społeczeństwa. Stąd ogromna presja na przeksięgowanie przepływu składek w taki sposób, aby jak największa część tego przepływu nie musiała być księgowana. Gdyby umówić się inaczej, to znaczy wyłączyć całość przepływu z konieczności księgowania – niezależnie od kanału, którym środki przepływają, albo w całości włączyć ten przepływ, to całej dyskusji na temat OFE by nie było. Niestety jest, ponieważ zeszłowieczne konwencje księgowe stosowane są nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach. Wymagałoby to umów międzynarodowych, które byłyby skomplikowane merytorycznie i szalenie drażliwe politycznie. To z pewnością nastąpi, ale na razie nie ma jeszcze na to szans.
A skutkiem tego dyskusja w Polsce jest jaka jest. Polityka koncentruje się na „tu i teraz”, podczas gdy interes społeczny dotyczy tak „tu i teraz”, jak i „jutra”. Nie ma skutecznych mechanizmów równoważących te dwa horyzonty działania. Wygrywa ten pierwszy, bo zawsze zbliżają się jakieś wybory.
A tak naprawdę, dyskusja nie toczy się o systemie emerytalnym, tylko o tym, czy raczej wydawać więcej (przejęcie środków OFE ma temu służyć), lub raczej oszczędzać. To ważna dyskusja, ale toczona w kontekście emerytalnym robi ludziom „wodę z mózgu”.
Zacietrzewienie bierze się z głębokości sporu z jednej strony, to przecież jeden z fundamentalnych sporów ekonomii, oraz z pomieszania pojęć i wybiórczego stosowania argumentów. W związku z tym obserwujemy zacietrzewienie, a z drugiej strony nieporozumienia wynikające właśnie z tego wybiórczego i pokrętnego wykorzystywania argumentów do dyskusji na inny temat. Warto dostrzec, że spośród znacznej liczby osób biorących udział w dyskusji publicznej „na temat OFE” jedynie niektórzy mają jakikolwiek dorobek uwiarygodniający merytorycznie głoszone sądy. W większości uczestnikom tej dyskusji coś się ogólnie wydaje, lub grają o co innego. Niestety sam system mało kogo obchodzi.
Kluczowe jest pytanie czy konstrukcja systemu emerytalnego ma zasadniczy wpływ na wysokość przyszłych emerytur w sposób bezpośredni – czy tylko wpływ pośredni?
Konstrukcja systemu ma niewielki wpływ na wysokość emerytur w ujęciu relatywnym, to znaczy w relacji do wynagrodzeń, ma natomiast w ujęciu absolutnym, to znaczy w złotówkach. Te dwa ujęcia często są mylone. W ujęciu relatywnym emerytury można zwiększyć jedynie poprzez zmniejszenie wynagrodzeń lub dzięki inwestowaniu za granicą. Korzystne inwestycje zagraniczne są możliwe, acz trudne. Nie wiem, czy możemy liczyć na wiele w tym zakresie, choć oczywiście warto się starać. Tak czy inaczej finansowanie emerytur przebiegać będzie jednak głównie wewnątrz polskiej gospodarki. Z tego wynika smutny wniosek. Jeżeli wydamy złotówkę na finansowanie emerytury, to nie wydamy tej złotówki na wynagrodzenie pracy i/lub przedsiębiorczości. Nie ma rady.
Dyskusja na temat wysokości emerytur może zwiększać świadomość pracujących Polaków. To dobrze. Jednak w praktyce na razie służy raczej dwóm innym celom, a mianowicie: (1) mamieniu społeczeństwa przez polityków, że oni mogą zwiększyć poziom emerytur – a mogą jedynie zwiększyć ich koszt dla pracujących, (2) straszeniu ludzi w interesie instytucji finansowych, które chcą sprzedać więcej swoich produktów niezależnie od ich jakości (czasem jest ona bardzo kiepska lub trudna do określenia).
Co niemiłego nas jeszcze czeka jest dość jasne: dalsze podnoszenie wieku emerytalnego, obniżki emerytur, podwyżki podatków. Zapewne coś możemy jednak zrobić by te nieprzyjemności uczynić mniejszymi. Co zrobić by tort do podziału pomiędzy pracujących i emerytur był większy?
Cóż, niemiłe jest to, że kolejne pokolenie będzie nieliczne i nie spłaci naszych długów. Reszta to tylko konsekwencje. Tym niemniej te „niemiłe” rzeczy warto przeanalizować. Dłuższa praca nie jest niczym złym. No chyba, że uznamy, że praca jest w ogóle czymś złym, ale wtedy to inna dyskusja. Dłuższa praca jest po pierwsze możliwa, po drugie dobra. Możliwa, ponieważ długość naszego życia (w tym długość życia bez niepełnosprawności) wydłużyła się w bezprecedensowy sposób. Pod koniec XIX w., gdy wiek emerytalny był (w Niemczech) na poziomie 65, a początkowo nawet 70 lat, średnie dalsze trwanie życia było poniżej 50 lat! – Dzisiaj sięga prawie 80. Jednocześnie dzisiejszy faktyczny wiek przechodzenia na emeryturę wynosi w Europie ok. 60 lat. To absurd. Nie uda się tego szybko zmienić, ale w horyzoncie 20-30 lat wiek emerytalny będzie podniesiony do jakiś 75 lat. Nie ma od tego ucieczki. Nota bene nawet dużo mniejsze opóźnienie przejścia na emeryturę, do 67-69 lat powoduje, że ich relatywna wysokość utrzyma się na dzisiejszym poziomie.
Tu dochodzimy do wielkiej zalety takiej konstrukcji systemu emerytalnego, jaką wprowadziliśmy w Polsce w 1999 r. Nie daje ona dodatkowych dochodów – te tworzą tylko pracujący ludzie, ale tworzy jasną i uczciwą sytuację. Pracujesz krótko: emerytura jest niska, pracujesz długo: emerytura jest wysoka.
A wracając do złych wiadomości. Najgorszą jest ta, że „lepiej już było”, to znaczy trendy demograficzne powodują, że rolowanie długów w XXI w. nie da się już finansować tak łatwo i tanio jak w XIX i częściowo XX ww. Innymi słowy przyrost dobrobytu – który przecież tworzy aktywność ekonomiczna (w skrócie praca) – będzie słabszy. Jednocześnie zbudowane w przeszłości instytucje społeczne, takie jak system emerytalny, ale także szerzej – całe finanse publiczne, nie są w stanie prawidłowo działać w takiej sytuacji. Dotyczy to całej Europy i powoduje, że to, co optymistycznie nazywamy kryzysem w rzeczywistości jest „obsunięciem się podłogi”.
Utrzymywanie istniejącej struktury finansów publicznych ze strukturalnym deficytem nasze problemy tylko pogłębia. Likwidacja OFE to sposób na utrzymanie status quo przez następnych kilka lat. Wygląda na to, że największy wpływ na poziom naszych emerytur OFE mają poprzez wymuszanie reform dziś. Może zatem obrona OFE powinna się odbywać pod hasłami: „reformujcie kraj – likwidacja OFE da tylko kilka lat spokoju teraz i tym większe problemy później”, zamiast opowiadać dość niepewne historie o tym o ile złotych emerytura będzie wyższa dzięki OFE?
Zdecydowanie tak. Poziom argumentów w dyskusji emerytalnej jest żenujący. Chodzi jedynie o przesunięcie o kilka lat zderzenia z rzeczywistością. Mamy w Polsce specyficzną sytuację. Dzięki istnieniu OFE mamy rodzaj zasobu, który nie istniałby bez tego. Środki byłyby dawno wydane. A tak ciągle czekają na „śmiałka”, który po nie sięgnie i wyda. Jeśli mądrze, co może się zdarzyć, choć daleko do pewności, to z pewnym pożytkiem dla społeczeństwa, które poniesie jednak tego koszt w postaci zwiększonych zobowiązań na przyszłość. Bilans pozostaje nieznany. Jeśli jednak wyda niemądrze, z myślą głównie o wygraniu wyborów, to pożytek wątpliwy, a koszty te same. Bilans zdecydowanie negatywny. Tak czy inaczej forsowana przez rząd operacja likwidacji OFE sprowadza się do przeksięgowania środków emerytalnych w taki sposób, który umożliwi zwiększenie bieżących wydatków finansowanych ze zwiększenia zobowiązań na przyszłość.
Pewnie nie uda się zatrzymać polityków – dotyczy to polityków różnych partii i orientacji. Pewnie więc dopną swego. Teraz rzecz więc w tym, by dokonało się to przy możliwie najmniejszej dewastacji powszechnego systemu emerytalnego. Nie jest to łatwe, ponieważ poziom wiedzy na temat systemu emerytalnego są tak wśród polityków, jak i w całym społeczeństwie dość niski. Przypominam, że uczestnikom dyskusji nie chodzi o system emerytalny, na którym w większości się nie znają, tylko o wydawanie pieniędzy. Gdy więc dochodzi do kwestii skutków dla systemu emerytalnego wpadamy nagle w „czarną dziurę”. Stąd ogromne zagrożenie przypadkowymi rozwiązaniami, lub „handel” zapisami dotyczącymi tego, na czym zależy partiom potencjalnie mogącym poprzeć przeksięgowanie zobowiązań emerytalnych, czyli posługując się językiem debaty publicznej przejęcie środków OFE. Nie trzeba dodawać, że taki handel prowadzi do poważnych problemów w systemie, ponieważ narusza logiczne struktury jego funkcjonowania.