Wydłużenie wieku emerytalnego jest posunięciem koniecznym, wynikającym zarówno z przemian demograficznych, jak i z przyszłych wyzwań rynku pracy
Życie współczesnego Polaka wygląda mniej więcej następująco – ok. 25 pierwszych lat życia spędza poza rynkiem pracy, pokonując kolejne szczeble edukacji. Następnie przychodzi okres mniej więcej 40 lat aktywności zawodowej, po czym kolejne 15 spędza na emeryturze. Jeżeli przy tym pamiętamy, że w okresie teoretycznej aktywności zawodowej bywa się jednak bezrobotnym to dochodzimy do sytuacji, w której okres bierności jest dłuższy od okresu aktywności. Jest to pierwszy raz w historii świata, kiedy możliwa jest taka sytuacja. Wydłużenie wieku emerytalnego jest więc posunięciem koniecznym, aby dojść z powrotem do zwyczajnie logicznego procesu, w którym człowiek w skali całego swojego życia jednak więcej pracuje. Logika ta nasuwa się sama kiedy spojrzymy na strukturę tygodnia, w której aż 5 dni przeznaczamy na pracę, zaś tylko 2 na odpoczynek.
Wydłużenie jest też sensowne z punktu widzenia zmian na rynku pracy. W kolejnych latach będzie się bowiem powiększała grupa pracowników, których umiejętności i stan zdrowia będą pozwalałyby na dalszą aktywność zawodową. Obecnie wielu z nich decyduje się na odejście z rynku pracy, tylko z tego powodu, że zostali objęci świadczeniem emerytalnym z racji swojego wieku. Ponadto należy powtórzyć już znany argument, iż sukcesywnie będzie się zmniejszała w Polsce liczba osób w wieku aktywności zawodowej, co będzie wpływało na ograniczenie ryzyka bezrobocia. Skoro więc ludzie coraz dłużej się uczą, studiują, a w dodatku ich kariera zawodowa musi być często przerywana nie tylko ze względu na okresy bezrobocia, ale i na potrzebę dokształcania, to musimy przyjąć, że wydłużenie wieku emerytalnego jest koniecznością.
Reforma emerytalna jest jedną z tych reform, które wymagają rozłożenia w czasie, ze względu na fakt iż dotyka zbyt wielu i zbyt dużych grup społecznych. Wdrażanie jej stopniowo pozwala na minimalizację negatywnych konsekwencji oraz rozłożenie ich w czasie – i z tego punktu widzenia podejście rządzących do sposobu jej wprowadzania jest słuszne i rozsądne. Do zaakceptowania wydaje się też ogólny kształt reformy, jaki koalicja rządząca wynegocjowała między sobą. Projekt ten jednak – przynajmniej w sferze deklaracji, bo nie mamy jeszcze do czynienia z dokumentem – posiada też kilka istotnych mankamentów. Zwróćmy uwagę na kwestię emerytur cząstkowych. Takie rozwiązanie jest jak najbardziej akceptowalne i stosowane również w innych systemach niż polski. Jednak sposób jego wprowadzenia niejako wypacza ideę całej reformy. Ta w zamyśle miała zrównywać wiek emerytalny kobiet i mężczyzn, ustalając go na poziomie 67 lat. W obecnym kształcie stwarza jednak nową nierówność, bo kobiety na emeryturę cząstkową będą mogły przechodzić już w wieku 62 lat, a mężczyźni – 65.
Dodatkowo zniknął wątek, który próbował przemycić PSL, a mianowicie powiązanie możliwości wcześniejszego przejścia na emeryturę z posiadaniem dzieci. W pierwszej propozycji próbowano wprowadzić do systemu emerytalnego elementy polityki rodzinnej i takie podejście choć wątpliwe metodologiczne było do obrony. Obecnie kobiety, które są matkami i zdecydowały się na wychowanie dzieci będą w gorszej sytuacji, niż te które są bezdzietne. Po prostu matki będą miały mniejszy zgromadzony kapitał, z którego będzie wyliczana emerytura cząstkowa i pełna. Tak więc i świadczenia dla matek będą niższe niż dla bezdzietnych. Ponadto należy zauważyć, iż nie dość, że naruszana jest tu zasada równouprawnienia płci (stworzenie innej regulacji dla kobiet tylko i wyłącznie z tego tytułu, że są kobietami), to jeszcze poziom 62 lat dla kobiet jest zdecydowanie zbyt niski . Istnieje uzasadnione ryzyko, iż pracodawcy szybciej będą zwalniać kobiety, a tym samym przesuwać je z wynagrodzenia do emerytur cząstkowych, które dla matek będą bardzo niskie, co jest kontrproduktywne. Mówiąc o uprzywilejowaniu kobiet, szczególnie matek projekt de facto uderza więc w ich interesy. Emerytury cząstkowe miałyby sens, jeżeli ustalono by jeden wiek dla kobiet i mężczyzn na poziomie 65 lat.
Kolejną istotnym problemem jest kwestia uprzywilejowania zawodowego. Jedyną grupą społeczną, która ma nie mieć zmniejszonego kapitału (wcześniejsza emerytura ma być liczona od pełnego kapitału) są rolnicy. A przecież podstawową zasadą polityki społecznej jest to, że system emerytalny nie służy realizacji celów pomocy społecznej, a zapewnianiu osobom, które osiągnęły konkretny wiek pokrycie kosztów bieżących. Do tego mamy inne systemy. Jeżeli więc rolnicy otrzymywaliby bardzo niskie świadczenia emerytalne, to należałoby to wyrównywać z innych środków – wówczas część świadczenia wypłacana byłaby z systemu powszechnego, a część z pomocy społecznej (po spełnieniu progów dochodowych). W dzisiejszej formie projekt jest sprzeczny z zasadą powszechności systemu emerytalnego. Oczywiście konieczne byłoby tu również wprowadzenie rozliczeń podatku dochodowego w rolnictwie, co jest już zapowiadane od pewnego czasu. Obawiam się, iż wprowadzenie przywilejów dla rolników w systemie emerytalnym bardzo oddala tę perspektywę.
Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę, że poszczególne zawody różnią się od siebie i w niektórych można pracować krócej (choćby ze względu na obciążenia fizyczne). Jest to jednak truizm. Istotnym jest, by tacy ludzie mieli jak najbardziej rozbudowane możliwości przekwalifikowania lub całkowitej zmiany kwalifikacji. Możemy sobie wyobrazić, że np. górnik po ukończeniu pracy w tym zawodzie przez rok uzyskuje odpowiednie świadczenie, które na takie przekwalifikowanie mu pozwoli. Państwo prowadzi również aktywne pośrednictwo i proponuje indywidualne podejście, które niejako gwarantuje znalezienie nowej pracy po zmianie kwalifikacji. Tymczasem, zamiast zbudować system, który by takie mechanizmy wspierał znów lokujemy elementy polityki społecznej w systemie emerytalnym. A zatem należy stworzyć system aktywnej polityki rynku pracy. Przy wykorzystaniu wyspecjalizowanych firm – publicznych lub prywatnych – finansowanych z funduszu pracy można by przekwalifikowywać tak górników, jak i policjantów, wojskowych czy jakąkolwiek inną grupę. Dziś nikt nie ma gwarancji zatrudnienia, w zasadzie każdy musi się w czasie swojej kariery dokształcać, uzupełniać wiedzę i nieco przekwalifikowywać – czy to górnik, czy profesor. Trzeba więc szkolić ludzi w celu nauczenia ich poszukiwania i podejmowania nowego zatrudnienia. To potrwa kilka a może nawet kilkanaście lat, ale jest opłacalne. Jeśli spojrzymy na grupy, które są uprzywilejowane w systemach branżowych to bardzo niewielu byłych pracowników, którzy przeszli na wcześniejsze emerytury utrzymuje się wyłącznie z przyznanego im świadczenia. Widać więc, że są w stanie znaleźć nową pracę, są zdolni do dalszej aktywności i nie ma powodu, by przyspieszać ich wychodzenie z rynku pracy.
Swoistą przewagą Polski w stosunku do innych państw borykających się z problemami na gruncie systemu emerytalnego jest fakt, że dysponujemy, aż pięcioma licznymi grupami, których członkowie nie są w wystarczający sposób aktywni zawodowo. Można tu wskazać: kobiety, rolników, osoby niepełnosprawne, młodzież oraz osoby powyżej 50 roku życia. W wielu państwach takich jak Szwecja, Niemcy, Holandia wskaźniki zatrudnienia tych osób osiągnęły już swoje maksima i trudno oczekiwać, iż można w nich poszukiwać osób, które uzupełniałyby niedobory na rynku pracy. W Polsce jest zupełnie inaczej. Należy więc szukać mechanizmów, które by te grupy aktywizowały. Osiągnięcie średniej europejskiej w zatrudnieniu przedstawicieli tych grup (40-60% z każdej) przyniosłoby naszemu rynkowi pracy dodatkowych 500 tys. osób płacących składki. W tym zakresie mają rację związki zawodowe, mówiące o niewykorzystanym potencjale ludzkim.
Warto też ustosunkować się do krytyków podniesienia wieku emerytalnego, którzy straszą wizją staruszków zmuszanych do ciężkich robót. Tymczasem trzeba pamiętać, że dzisiejszy rynek pracy to najprawdopodobniej coś zupełnie innego niż rynek pracy roku 2040. Zmiany, które sami mamy okazję obserwować w stosunku do czasów wcześniejszych mogą nam dobrze zobrazować pewne tendencje. Dobrym przykładem jest tu zawód kierowcy autobusu – niegdyś zarezerwowany dla mężczyzn w związku z tym, że obracanie kierownicą wymagało nie lada tężyzny, którą praktycznie żadna kobieta nie dysponowała. Tymczasem stosunkowo drobna innowacja, jaką było wprowadzenie wspomagania układu kierowniczego sprawiła, że bariera ta bezpowrotnie zniknęła. Postęp technologiczny jest więc czynnikiem, który w znaczący sposób ogranicza – i najpewniej nadal ograniczać będzie – liczbę zawodów obciążających fizycznie, czyniąc istotnymi inne czynniki niż tężyzna. Zaliczać się do nich będą najpewniej doświadczenie, umiejętności pozawerbalne, co uczyni rynek pracy znacznie bardziej przyjaznym dla ludzi starszych niż ten dzisiejszy. Warto też zastanawiać się wobec tego nad takimi rozwiązaniami, które pozwolą młodym ludziom nabywać doświadczenie możliwie wcześnie i konkurować z ludźmi starszymi. Rynek pracy przyszłości może być paradoksalnie dużo bardziej przyjazny osobom starszym niż młodszym.
Rządowa propozycja jest więc ważna, w niemałej mierze słusznie sformułowana, posiada jednak pewne mankamenty. Za wprowadzaną zmianą muszą też pójść kolejne posunięcia, o których wspomniałem: aktywizacja biernych zawodowo czy też stworzenie systemu sprzyjającego przekwalifikowywaniu się pracowników. Przede wszystkim jednak trzeba pamiętać, że zmiany w systemie emerytalnym to zmiany dotyczące wielu lat naprzód, stąd trzeba myśleć o nich perspektywicznie, nie zaś przez pryzmat warunków dzisiejszych.